All language subtitles for czas-pogardy

af Afrikaans
sq Albanian
am Amharic
ar Arabic
hy Armenian
az Azerbaijani
eu Basque
be Belarusian
bn Bengali
bs Bosnian
bg Bulgarian
ca Catalan
ceb Cebuano
ny Chichewa
zh-CN Chinese (Simplified)
zh-TW Chinese (Traditional)
co Corsican
hr Croatian
cs Czech
da Danish
nl Dutch
en English
eo Esperanto
et Estonian
tl Filipino
fi Finnish
fr French
fy Frisian
gl Galician
ka Georgian
de German
el Greek
gu Gujarati
ht Haitian Creole
ha Hausa
haw Hawaiian
iw Hebrew
hi Hindi
hmn Hmong
hu Hungarian
is Icelandic
ig Igbo
id Indonesian
ga Irish
it Italian
ja Japanese
jw Javanese
kn Kannada
kk Kazakh
km Khmer
ko Korean
ku Kurdish (Kurmanji)
ky Kyrgyz
lo Lao
la Latin
lv Latvian
lt Lithuanian
lb Luxembourgish
mk Macedonian
mg Malagasy
ms Malay
ml Malayalam
mt Maltese
mi Maori
mr Marathi
mn Mongolian
my Myanmar (Burmese)
ne Nepali
no Norwegian
ps Pashto
fa Persian
pl Polish
pt Portuguese
pa Punjabi
ro Romanian
ru Russian
sm Samoan
gd Scots Gaelic
sr Serbian
st Sesotho
sn Shona
sd Sindhi
si Sinhala
sk Slovak
sl Slovenian
so Somali
es Spanish
su Sundanese
sw Swahili
sv Swedish
tg Tajik
ta Tamil
te Telugu
th Thai
tr Turkish
uk Ukrainian
ur Urdu
uz Uzbek
vi Vietnamese
cy Welsh
xh Xhosa
yi Yiddish
yo Yoruba
zu Zulu
or Odia (Oriya)
rw Kinyarwanda
tk Turkmen
tt Tatar
ug Uyghur
Would you like to inspect the original subtitles? These are the user uploaded subtitles that are being translated: Andrzej Sapkowski CZAS POGARDY Vedymini, a. wied�mini w�r�d Nordling�w (ob.) tajemnicza i elitarna kasta kap�an�w-wojownik�w, prawdopodobnie od�am druid�w (ob.). Wyposa�eni w wyobra�eniu ludowym w moc magiczn� oraz nadludzkie zdolno�ci, stawa� mieli v. do walki przeciwko z�ym duchom, potworom i wszelkim ciemnym si�om. W rzeczywisto�ci, mistrzami b�d�c we w�adaniu broni�, byli v. u�ywani przez w�adyk�w P�nocy w walkach plemiennych, mi�dzy owymi toczonych. W boju wpadali v. w trans, wywo�ywany, jak si� mniema, autohipnoz� lub �rodkami odurzaj�cymi, walczyli ze �lep� energi�, b�d�c ca�kowicie niewra�liwymi na b�l i powa�ne nawet obra�enia, co umacnia�o przes�dy o ich nadprzyrodzonej mocy. Teoria, wedle kt�rej v. mieli by� produktami mutacji lub in�ynierii genetycznej, nie znalaz�a potwierdzenia. S� v. bohaterami licznych poda� Nordling�w (por. F. Delanhoy, �Mity i legendy lud�w P�nocy"). Effenberg i Talbot, Encyclopaedia Maxima Mundi, tom XV Rozdzia� pierwszy Do tego, �eby m�c zarabia� na �ycie jako goniec konny, mawia� zwykle Aplegatt wst�puj�cym do s�u�by m�odzikom, potrzebne s� dwie rzeczy - z�ota g�owa i �elazna dupa. Z�ota g�owa jest nieodzowna, poucza� m�odych go�c�w Aplegatt, albowiem pod ubraniem, w p�askiej, przypasanej do go�ej piersi sk�rzanej sakwie goniec wozi tylko wiadomo�ci mniejszej wagi, kt�re bez l�ku mo�na powierzy� zdradliwemu papierowi lub pergaminowi. Prawdziwie wa�ne, sekretne wie�ci, takie, od kt�rych wiele zale�y, goniec musi zapami�ta� i powt�rzy� komu trzeba. S�owo w s�owo, a niekiedy nieproste s� to s�owa. Wym�wi� trudno, a co dopiero zapami�ta�. Aby zapami�ta�, aby nie pomyli� si� powtarzaj�c, trzeba mie� i�cie z�ot� g�ow�. A co daje �elazna rzy�, oho, tego ka�dy goniec rych�o do�wiadczy sam. Gdy przyjdzie sp�dzi� mu w siodle trzy dni i trzy noce, t�uc si� sto albo i dwie�cie mil po go�ci�cach, a czasami, gdy trzeba, po bezdro�ach. Ha, pewnie, nie ci�giem siedzi si� w siodle, czasem si� zsiada, odpoczywa. Bo cz�owiek du�o wytrzyma, ale ko� mniej. Ale gdy po odpoczynku trzeba znowu na kulbak�, zda si�, �e rzy� krzyczy: �Ratunku, morduj�!" A komu teraz potrzebni go�cy konni, panie Aplegatt, wydziwiali niekiedy m�odzi. Z Yengerbergu do Wyzimy, przyk�adowo, nie doskacze nikt szybciej ni� w cztery, albo i pi�� dni, cho�by na naj�miglejszym dzianecie skaka�. A czarodziejowi z Yengerbergu ile trzeba, by magiczn� wiadomo�� przekaza� do czarodzieja z Wyzimy? Godziny p�, albo i tego nie. Go�cowi mo�e ko� okule�. Mog� go zb�je albo Wiewi�rki ubi�, wilcy albo gryfy go mog� rozedrze�. By� goniec, nie ma go�ca. A czarnoksi�ska wiadomo�� zaw�dy dotrze, drogi nie zgubi, nie op�ni si� ani nie zatraci. Po co go�cy, je�li wsz�dzie s� czarodzieje, przy ka�dym kr�lewskim dworze? Niepotrzebni ju� s� go�cy, panie Aplegatt. Przez jaki� czas Aplegatt te� my�la�, �e ju� nie jest nikomu potrzebny. Mia� trzydzie�ci sze�� lat, by� ma�y, ale silny i �ylasty, pracy si� nie ba� i mia�, ma si� rozumie�, z�ot� g�ow�. M�g� znale�� sobie inn� robot�, by wy�ywi� siebie i �on�, by od�o�y� troch� grosza na posag dla dw�ch niezam�nych jeszcze c�rek, by m�c nadal pomaga� tej zam�nej, kt�rej m�owi, beznadziejnej ofermie, ci�giem nie wiod�o si� w interesach. Ale Aplegatt nie chcia� i nie wyobra�a� sobie innej roboty. By� kr�lewskim go�cem konnym. I nagle, po d�ugim okresie zapomnienia i upokarzaj�cej bezczynno�ci, Aplegatt sta� si� znowu potrzebny. Go�ci�ce i le�ne dukty znowu zadudni�y od kopyt. Go�cy, jak za dawnych czas�w, j�li znowu przemierza� kraj, nios�c wiadomo�ci od grodu do grodu. Aplegatt wiedzia�, dlaczego tak by�o. Widzia� wiele, a s�ysza� jeszcze wi�cej. Oczekiwano od niego, �e tre�� przekazanej wiadomo�ci natychmiast wyma�e z pami�ci, zapomni o niej, tak by nie m�c sobie przypomnie� nawet na torturach. Ale Aplegatt pami�ta�. I wiedzia�, dlaczego kr�lowie nagle przestali si� komunikowa� za pomoc� magii i magik�w. Wiadomo�ci, kt�re przewozili go�cy, mia�y pozosta� tajemnic� dla czarodziej�w. Kr�lowie nagle przestali ufa� magikom, przestali powierza� im swe sekrety. Co by�o powodem nag�ego och�odzenia si� przyja�ni kr�l�w i czarodziej�w, tego Aplegatt nie wiedzia� i nie obchodzi�o go to zbytnio. Tak kr�lowie, jak i magicy byli w jego opinii istotami niepoj�tymi, nieobliczalnymi w czynach - zw�aszcza gdy czasy robi�y si� trudne. A tego, �e sz�y trudne czasy, nie spos�b by�o nie zauwa�y�, przemierzaj�c kraj od grodu do grodu, od zamku do zamku, od kr�lestwa do kr�lestwa. Na drogach pe�no by�o wojska. Co krok natyka�o si� na kolumny piechoty lub jazdy, a ka�dy napotkany komendant by� zdenerwowany, przej�ty, opryskliwy i tak wa�ny, jakby los ca�ego �wiata od niego jednego zawis�. R�wnie� grody i zamki pe�ne by�y zbrojnego ludu, dzie� i noc trwa�a tam gor�czkowa bieganina. Niewidoczni zwykle burgrabiowie i kasztelani teraz bez ustanku latali po murach i dziedzi�cach �li niczym osy przed burz�, darli si�, kl�li, wydawali rozkazy, rozdawali kopniaki. Ku twierdzom i garnizonom dniem i noc� ci�gn�y oci�ale kolumny wy�adowanych woz�w, mijaj�c kolumny wracaj�ce, jad�ce szybko, leciutko i pusto. Pyli�y go�ci�ce p�dzone wprost ze stadnin tabuny rozbrykanych trzylatk�w. Niezwyczajne ni w�dzid�a, ni zbrojnego je�d�ca koniki weso�o korzysta�y z ostatnich dni swobody, dostarczaj�c koniuchom mn�stwo dodatkowego zaj�cia, a innym u�ytkownikom dr�g niema�o k�opot�w. Kr�tko m�wi�c, w upalnym, nieruchomym powietrzu wisia�a wojna. Aplegatt uni�s� si� w strzemionach, rozejrza�. W dole, u st�p wzg�rza, b�yska�a rzeka, ostro meandruj�c w�r�d ��k i k�p drzew. Za rzek�, na po�udniu, rozci�ga�y si� lasy. Goniec pop�dzi� konia. Czas nagli�. By� w drodze od dw�ch dni. Rozkaz kr�lewski i poczta dopad�y go w Hagge, gdzie wypoczywa� po powrocie z Tretogoru. Opu�ci� twierdz� noc�, galopuj�c go�ci�cem wzd�u� lewego brzegu Pontaru, przekroczy� granic� z Temeri� przed �witem, a teraz, w po�udnie nast�pnego dnia, by� ju� nad brzegiem Ismeny. Gdyby kr�l Foltest by� w Wyzimie, Aplegatt dor�czy�by mu pos�anie jeszcze tej nocy. Niestety, kr�la nie by�o w stolicy - przebywa� na po�udniu kraju, w Mariborze, oddalonym od Wyzimy o blisko dwie�cie mil. Aplegatt wiedzia� o tym, dlatego w okolicach Bia�ego Mostu porzuci� wiod�cy na zach�d go�ciniec i pojecha� lasami, w kierunku Ellander. Ryzykowa� nieco. W lasach ci�gle grasowa�y Wiewi�rki, biada temu, kto wpad� im w r�ce lub nawin�� si� pod �uk. Ale goniec kr�lewski musi ryzykowa�. Taka s�u�ba. Sforsowa� rzek� bez trudu - od czerwca nie pada�o, woda w l�nienie opad�a znacznie. Trzymaj�c si� skraju lasu, dotar� na szlak wiod�cy z Wyzimy na po�udniowy wsch�d, w stron� krasnoludzkich hut, ku�ni i osiedli w Masywie Mahakam. Szlakiem ci�gn�y wozy, wyprzedzane cz�sto przez konne podjazdy. Aplegatt odetchn�� z ulg�. Tam, gdzie by�o ludno, nie by�o Scoia'tael. Kampania przeciw walcz�cym z lud�mi elfom trwa�a w Temerii od roku, prze�ladowane po lasach wiewi�rcze komanda podzieli�y si� na mniejsze grupki, a mniejsze grupki trzyma�y si� z dala od ucz�szczanych dr�g i nie urz�dza�y na nich zasadzek. Przed wieczorem by� ju� na zachodniej granicy ksi�stwa Ellander, na rozstaju w okolicach wioski Zavada, sk�d mia� prost� i bezpieczn� drog� do Mariboru - czterdzie�ci dwie mile bitym, ucz�szczanym traktem. Na rozstaju by�a karczma. Postanowi� da� odpocz�� koniowi i sobie. Wiedzia�, �e je�li wyruszy o brzasku, to nawet bez specjalnego m�czenia wierzchowca jeszcze przed zachodem s�o�ca ujrzy srebrno-czarne proporce na czerwonych dachach wie� mariborskiego zamku. Rozkulbaczy� klacz i sam j� oporz�dzi�, ka��c pacho�kowi i�� precz. By� go�cem kr�lewskim, a goniec kr�lewski nikomu nie pozwala dotyka� swego konia. Zjad� solidn� porcj� jajecznicy z kie�bas� i �wiartk� pytlowego chleba, popi� kwart� piwa. Pos�ucha� plotek. R�norodnych. W karczmie popasali podr�ni ze wszystkich stron �wiata. W Dol Angra, dowiedzia� si� Aplegatt, znowu dosz�o do incydent�w, znowu oddzia� lyrijskiej kawalerii �ci�� si� na granicy z nilfgaardzkim podjazdem, znowu Meve, kr�lowa Lyrii, wielkim g�osem oskar�y�a Nilfgaard o prowokacj� i wezwa�a pomocy od kr�la Demawenda z Aedirn. W Tretogorze odby�a si� publiczna egzekucja reda�skiego barona, kt�ry potajemnie znosi� si� z emisariuszami nilfgaardzkiego cesarza Emhyra. W Kaedwen po��czone w du�y oddzia� komanda Scoia'tael dopu�ci�y si� rzezi w forcie Leyda. W rewan�u za t� masakr� ludno�� Ard Carra-igh dokona�a pogromu, morduj�c blisko cztery setki bytuj�cych w stolicy nieludzi. W Temerii, opowiedzieli kupcy jad�cy z po�udnia, panuj� smutek i �a�oba w�r�d cintryjskich emigrant�w, zebranych pod sztandarami marsza�ka Yissegerda. Potwierdzi�a si� bowiem straszna wie�� o �mierci Lwi�tka, ksi�niczki Cirilli, ostatniej z krwi kr�lowej Calanthe, zwanej Lwic� z Cintry. Opowiedziano kilka jeszcze straszniejszych, z�owr�bnych plotek. Oto w kilku wsiach w okolicach Aldersbergu dojone krowy zacz�y nagle strzyka� z wymion krwi�, a o �wicie widziano we mgle Dziewic� Moru, zwiastunk� straszliwej zag�ady. W Brugge, w okolicach Lasu Brokilon, zakazanego kr�lestwa le�nych driad, pojawi� si� Dziki Gon, galopuj�cy po niebiosach orszak widm, a Dziki Gon, jak powszechnie wiadomo, zawsze zapowiada wojn�. A z przyl�dka Bremervoord dostrze�ono widmowy statek, a na jego pok�adzie upiora - czarnego rycerza w he�mie ozdobionym skrzyd�ami drapie�nego ptaka... Goniec nie przys�uchiwa� si� d�u�ej, by� zbyt zm�czony. Poszed� do wsp�lnej izby noclegowej, zwali� si� na bar��g i zasn�� jak k�oda. O brzasku wsta�. Gdy wyszed� na podw�rze, zdziwi� si� nieco - nie by� pierwszym szykuj�cym si� do drogi, a to rzadko si� zdarza�o. Przy studni sta� osiod�any kary ogier, a obok, przy korycie, my�a r�ce kobieta w m�skim stroju. S�ysz�c kroki Aplegatta, kobieta odwr�ci�a si�, mokrymi d�o�mi zebra�a i odrzuci�a do ty�u bujne czarne w�osy. Goniec uk�oni� si�. Kobieta lekko skin�a g�ow�. Wchodz�c do stajni niemal zderzy� si� z drugim rannym ptaszkiem, kt�rym by�a m�oda dziewczyna w aksamitnym berecie, wywodz�ca w�a�nie na podw�rze jab�ko-wit� klacz. Dziewczyna tar�a twarz i ziewa�a, opieraj�c si� o bok wierzchowca. - Ojej - mrukn�a, mijaj�c go�ca. - Usn� chyba na koniu... Usn� jak nic... Uaauaaua... - Ch��d ci� orze�wi, gdy rozk�usujesz koby�k� - rzek� grzecznie Aplegatt, �ci�gaj�c siod�o z belki. - Szcz�liwej drogi, panieneczko. Dziewczyna odwr�ci�a si� i spojrza�a na niego, jak gdyby dopiero teraz go zauwa�y�a. Oczy mia�a wielkie i zielone jak szmaragdy. Aplegatt narzuci� czaprak na konia. - Szcz�liwej drogi �yczy�em - powt�rzy�. Zwykle nie by� wylewny ani rozmowny, ale teraz czu� potrzeb� pogadania z bli�nim, nawet je�li tym bli�nim by�a zwyk�a zaspana smarkula. Mo�e sprawi�y to d�ugie dni samotno�ci na szlaku, a mo�e to, �e smarkula troch� przypomina�a jego �redni� c�rk�. - Niech was bogowie ustrzeg� - doda� - od wypadku i z�ej przygody. We dwie wy jeno i przy tym niewiasty... A czasy teraz niedobre. Wsz�dzie niebezpiecze�stwo czyha na go�ci�cach... Dziewczyna szerzej otworzy�a zielone oczy. Goniec poczu� zimno na plecach, przeszy� go dreszcz. - Niebezpiecze�stwo... - odezwa�a si� nagle dziewczyna dziwnym, zmienionym g�osem. - Niebezpiecze�stwo jest ciche. Nie us�yszysz, gdy nadleci na szarych pi�rach. Mia�am sen. Piasek... Piasek by� gor�cy od s�o�ca... - Co? - Aplegatt zamar� z siod�em opartym o brzuch. - Co m�wisz, panieneczko? Jaki piasek? Dziewczyna wzdrygn�a si� silnie, przetar�a twarz. Jab�kowita klacz potrz�sn�a �bem. - Ciri! - zawo�a�a ostro czarnow�osa kobieta z podw�rza, poprawiaj�c popr�g i juki karego ogiera. - Pospiesz si�! Dziewczyna ziewn�a, spojrza�a na Aplegatta, zamruga�a, sprawiaj�c wra�enie zdziwionej jego obecno�ci� w stajni. Goniec milcza�. - Ciri - powt�rzy�a kobieta. - Zasn�a� tam? - Ju� id�, pani Yennefer! Gdy Aplegatt okulbaczy� wreszcie konia i wywi�d� go na podw�rze, po kobiecie i dziewczynie nie by�o ju� �ladu. Kogut zapia� przeci�gle i chrypliwie, rozszczeka� si� pies, w�r�d drzew odezwa�a si� kuku�ka. Goniec wskoczy� na siod�o. Przypomnia� sobie nagle zielone oczy zaspanej dziewczyny, jej dziwne s�owa. Ciche niebezpiecze�stwo? Szare pi�ra? Gor�cy piasek? Chyba niespe�na rozumu by�a dziewka, pomy�la�. Sporo takich teraz si� widuje, pomylonych dziewek, ukrzywdzonych w wojenne dni przez maruder�w albo innych hultaj�w... Tak, ani chybi pomylona. A mo�e jeno rozespana, wyrwana ze snu, nie dobudzona jeszcze? Dziw, jakie brednie nieraz ludzie plot�, gdy o �witaniu wci�� jeszcze mi�dzy snem a jaw� si� ko�acz�... Znowu przeszy� go dreszcz, a mi�dzy �opatkami odezwa� si� b�l. Rozmasowa� plecy pi�ci�. Gdy tylko znalaz� si� na mariborskim trakcie, wrazi� koniowi pi�t� w mi�kkie i poszed� w galop. Czas nagli�. *** W Mariborze goniec nie odpoczywa� d�ugo - nie min�� dzie�, a wiatr znowu �wiszcza� mu w uszach. Nowy ko�, szpakowaty �rebiec z mariborskiej stadniny, szed� ostro, wyci�gaj�c szyj� i zamiataj�c ogonem. Miga�y przydro�ne wierzby. Pier� Aplegatta ugniata�a sakwa z poczt� dyplomatyczn�. Rzy� bola�a. - Tfu, a �eby� kark skr�ci�, latawcze zatracony! - wrzasn�� mu w �lad wo�nica, �ci�gaj�c powody zaprz�gu, sp�oszonego przemkni�ciem cwa�uj�cego szpaka. - Widzita go, jak to gna, jakby mu �mier� pi�ty liza�a! A p�d�, p�d�, �wiszczypa�o, i tak przed kostuch� nie ucieczesz! Aplegatt otar� oko, za�zawione od p�du. Wczorajszego dnia przekaza� kr�lowi Foltestowi listy, a potem wyrecytowa� tajne pos�anie kr�la Demawenda. - Demawend do Foltesta. W Dol Angra wszystko przygotowane. Przebiera�cy czekaj� na rozkaz. Przewidywany termin: druga noc lipcowa po nowiu ksi�yca. �odzie musz� wyl�dowa� na tamtym brzegu dwa dni p�niej. Nad go�ci�cem lecia�y stada wron, kracz�c dono�nie. Lecia�y na wsch�d, w kierunku Mahakamu i Dol Angra, w kierunku Yengerbergu. Jad�c, goniec powtarza� w pami�ci s�owa sekretnego poselstwa, kt�re za jego po�rednictwem kr�l Temerii s�a� kr�lowi Aedirn. Foltest do Demawenda. Pierwsze: Wstrzymajmy akcj�. M�drale zwo�ali zjazd, maj� si� spotka� i radzi� na wyspie Thanedd. Ten zjazd mo�e wiele zmieni�. Drugie: poszukiwa� Lwi�tka mo�na zaprzesta�. Potwierdzi�o si�. Lwi�tko nie �yje. Aplegatt d�gn�� szpaka pi�t�. Czas nagli�. *** W�ska le�na droga by�a zatarasowana wozami. Aplegatt zwolni�, spokojnie podk�usowa� do ostatniego z d�ugiej kolumny wehiku��w. Natychmiast zorientowa� si�, �e nie przepchnie si� przez zator. O zawracaniu nie mog�o by� i mowy, by�aby to zbyt wielka strata czasu. Zapuszczanie si� w bagnisty g�szcz celem objechania zatoru te� niezbyt mu si� u�miecha�o, tym bardziej �e zmierzcha�o ju�. - Co tu si� sta�o? - zapyta� wo�nic�w ostatniego pojazdu kolumny, dw�ch staruszk�w, z kt�rych jeden zdawa� si� drzema�, a drugi nie �y�. - Napad? Wiewi�rki? Gadajcie! Spiesz� si�... Nim kt�ry� ze staruszk�w zd��y� odpowiedzie�, od niewidocznego w�r�d lasu czo�a kolumny rozleg�y si� krzyki. Wo�nice w po�piechu wskakiwali na wozy, smagali konie i wo�y przy wt�rze wyszukanych przekle�stw. Kolumna oci�ale ruszy�a z miejsca. Drzemi�cy staruszek ockn�� si�, poruszy� brod�, cmokn�� na mu�y i strzeli� je lejcami po zadach. Staruszek wygl�daj�cy na nie�ywego o�y�, odsun�� s�omiany kapelusz z oczu i popatrzy� na Aplegatta. - Patrzcie go - powiedzia�. - Spieszno mu. H�, synku, poszcz�ci�o ci si�. W sam czas tu doskaka�e�. - Ano - poruszy� brod� drugi staruszek i pop�dzi� mu�y. - W sam czas. Gdyby� tu w po�udnie zajecha�, sta�by� wraz z nami, czeka� na wolny przejazd. Wszystkim nam pilno, ale czeka� przysz�o. Jak pojedziesz, gdy trakt zamkni�ty? - Zamkni�ty by� trakt? A to jak� mod�? - Srogi ludojad si� tu objawi�, synku. Na rycerza napad�, co samowt�r z pacho�kiem traktem jecha�. Rycerzowi podobnie� potw�r g�ow� wraz z he�mem urwa�, koniu kiszki wypu�ci�. Pacho�ek umkn�� zdo�a�, baja�, �e zgroza jedna, �e czerwony by� pono go�ciniec od juchy... - Co to by�o za monstrum? - spyta� Aplegatt, wstrzymuj�c konia, by m�c kontynuowa� rozmow� z wo�nicami wlok�cego si� wozu. - Smok? - Nie, nie smok - powiedzia� drugi staruszek, ten w s�omianym kapeluszu. - Powiadaj�, mandygora, czy jako� tak. Pacho�ek gada�, �e lataj�ca bestyja, okrutnie wielga. A zawzi�ta! My�lelim, �e �re rycerza i odleci, ale gdzie tam! Siad�a pono na drodze, kurwa jej ma�, i siedzi, syczy, z�biskami �yska... No, to i zatka�a szlak niczym korek flaszk�, bo kto podjecha� i potwor� zoczy�, zostawia� w�z i chodu nazad. Ustawi�o si� tedy woz�w na p� mili, a dooko�a, jak sam baczysz, synku, g�stwa i mokrad�o, ani objecha�, ani zawr�ci�. Stalim tedy... - Tylu ch�opa! - parskn�� goniec. - A stali jak dudki! By�o topory wzi�� a dzidy i wy�en�� besti� z drogi albo ubi�. - Ano, paru pr�bowa�o - powiedzia� powo��cy staruszek, pop�dzaj�c mu�y, bo kolumna ruszy�a szybciej. -Trzech krasnolud�w z kupieckiej stra�y, a z nimi czterej nowobra�cy, co do Carreras do twierdzy szli, do wojska. Krasnolud�w bestyja okrutnie poharata�a, a nowobra�cy... - Czmychn�li - doko�czy� drugi staruszek, po czym soczy�cie i daleko splun��, niechybnie trafiaj�c w woln� przestrze� mi�dzy zadami mu��w. - Czmychn�li, ledwo ow� mandygor� zoczyli. Jeden pono w gacie si� sfajda�. O, patrzaj, patrzaj, synku, to on! Tam! - Co wy mi tu - zdenerwowa� si� lekko Aplegatt - posra�ca chcecie pokazywa�? Nieciekawym... - Nie to! Potw�r! Ubity potw�r! Wojacy na fur� go k�ad�! Widzicie? Aplegatt stan�� w strzemionach. Pomimo zapadaj�cych ciemno�ci i t�ocz�cych si� ciekawskich dostrzeg� podnoszone przez �o�nierzy ogromne p�owe cielsko. Nietoperze skrzyd�a i skorpioni ogon potwora wlok�y si� bezw�adnie po ziemi. Krzykn�wszy ch�ralnie, wojacy unie�li zew�ok wy�ej i zwalili na w�z. Zaprz�one do wozu konie, zaniepokojone wida� smrodem krwi i �cierwa, zar�a�y, targn�y dyszlem. - Nie sta�! - wrzasn�� na staruszk�w komenderuj�cy �o�nierzami dziesi�tnik. - Dalej jecha�! Nie tarasowa� przejazdu! Dziadek pop�dzi� mu�y, w�z podskoczy� na koleinach. Aplegatt szturchn�� konia pi�t�, zr�wna� si�. - Wojacy, widno, besti� ut�ukli? - Ale tam - zaprzeczy� staruszek. - Wojacy, jak przyszli, jeno g�by na ludzi rozwierali, rugali. A to st�j, a to nast�p si�, a to to, a to sio. Do potwora im spieszno nie by�o. Pos�ali po wied�mina. - Po wied�mina? - Tak by�o - zapewni� drugi staruszek. - Kt�remu� si� przypomnia�o, �e we wsi wied�mina widzia�, tedy pos�ali po niego. Przeje�d�a� potem podle nas. W�os mia� bia�y, g�b� paskudn� i srogi miecz na plecach. Nie min�a godzina, jak kto� od przodka krzykn��, �e zara b�dzie mo�na jecha�, bo wied�min bestyj� ukatrupi�. Tegdy ruszylim nareszcie i akuratnie� ty si�, synku, napatoczy�. - Ha - rzek� Aplegatt w zamy�leniu. - Tyle lat po drogach goni�, a jeszcze wied�mina nie napotka�em. Widzia� kto, jak on tego potwora sprawia�? - Ja widzia�em! - zawo�a� ch�opak ze zmierzwion� czupryn�, podk�usowuj�c z drugiej strony wozu. Jecha� na oklep, powoduj�c chud� hreczkowat� szkapk� za pomoc� kantara. - Wszystko widzia�em! Bo przy �o�nierzach by�em, na samiu�kim przodku! - Patrzcie go, smarka - powiedzia� powo��cy staruszek. - Mleko pod nosem, a jak si� m�drzy. A batem chcesz? - Niechajcie go, ojciec - wtr�ci� si� Aplegatt. - Skoro rozstaje, tam na Carreras pojad�, a wcze�niej chcia�oby si� wiedzie�, co by�o z tym wied�minem. Gadaj, ma�y. - A by�o tak - zacz�� szybko ch�opak, jad�c st�pa obok zaprz�gu - �e przyby� �w wied�min do wojskowego komendanta. Rzek�, �e zwie si� Gerant. Komendant za si� na to, �e jak si� zwa�, tak si� zwa�, lepiej niech si� do roboty we�mie. I pokaza�, k�dy potw�r siedzi. Wied�min podszed� bli�ej, popatrzy� krzynk�. Do potwora by�o ze staje, albo i wi�cej nawet, ale on tylko z dala pojrza� i od razu m�wi, �e to jest mantikora wyj�tkiem wielga i �e ubije j�, jak mu dwie�cie koron zap�ac�. - Dwie�cie koron? - zach�ysn�� si� drugi staruszek. -Co on, ze szcz�tem zdumia�? - To samo pan komendant rzekli, ino �e plugawiej nieco. A wied�min na to, �e tyle to ma kosztowa� i �e jemu zajedno, niech potw�r siedzi na drodze cho�by do s�dnego dnia. Komendant na to, �e tyli grosza nie zap�aci, wolej mu poczeka�, a� stwora sama odleci. Wied�min za si� na to, �e stwora nie odleci, bo g�odna jest i w�ciek�a. A je�li odleci, to wnet nazad powr�ci, bo to jej �owieckie tero... teret... teretor... - A ty, smarku, nie bublij! - zez�o�ci� si� powo��cy staruszek, bez widocznego skutku pr�buj�c wysmarka� si� w palce, w kt�rych jednocze�nie trzyma� lejce. - Jeno m�w, jak by�o! - W�dy m�wi�! Rzek� wied�min tak: nie odleci potw�r, a b�dzie sobie ca�� noc rycerza ubitego jad�, powolutku, bo rycerz w zbroicy, wyd�uba� go trudno ze �rodka. Na to podeszli kupce i nu�e wied�mina ugadywa�, tak i siak, �e �ciepk� zrobi� i sto koron mu dadz�. A wied�min im na to, �e bestia, pry, zowie si� mantikora i bardzo jest nieprzezpieczna, tedy sto koron to se mog� wsadzi� do rzyci, on karku nie nadstawi. Na to komendant rozsierdzi� si� i powiedzia�, �e taka to ju� pieska i wied�mi�ska dola karku nadstawia� i �e wied�min rychtyk do tego jest jako w�a�nie ona rzy� do srania. A kupce wida� bojali si�, �e wied�min tako� rozsierdzi si� i precz ruszy, bo ugodzili si� na sto pi��dziesi�t. I wied�min miecza doby� i go�ci�cem poszed�, ku temu miejscu, gdzie potwora siedzia�a. A komendant znak od uroku w �lad za nim zrobi�, na ziem poplu� i rzek�, �e takich odmie�c�w piekielnych nie wiedzie� czemu ziemia nosi. Jeden kupiec za si� na to, �e jakby wojsko, miast po lasach za elfami gania�, straszyd�a z dr�g przep�dza�o, toby wied�min�w nie by�o trzeba i �e... - Nie ple� - przerwa� staruszek - ino opowiadaj, co� widzia�. - Jam - pochwali� si� ch�opak - wied�mi�skiego konia strzeg�, koby�ki kasztanki ze strza�k� bia��. - Z koby�k� pies ta�cowa�! A jak wied�min potwora ubija�, widzia�e�? - Eee... - zaj�kn�� si� ch�opak. - Nie widzia�em... Do ty�u mnie wypchli. Wszyscy w g�os wrzeszczeli i konie si� sp�oszy�y, tedy... - Przeciem m�wi� - rzek� pogardliwie dziadek - �e g�wno on widzia�, smark jeden. - Alem widzia� wied�mina, gdy wr�ci�! - zaperzy� si� ch�opak. - A komendant, kt�ry na wszystko baczy�, blady by� ca�kiem na licu i rzek� po cichu do �o�nierz�w, �e s� to czary magiczne albo sztuczki elfie, �e zwyk�y cz�owiek tak szybko mieczem robi� nie zdo�a... Wied�min za si� od kupc�w wzi�� pieni�dz, koby�ki dosiad� i pojecha�. - Hmmm... - mrukn�� Aplegatt. - Kt�r�dy pojecha�? Traktem ku Carreras? Je�li tak, to go mo�e dognam, cho� mu si� przyjrz�... - Nie - powiedzia� ch�opak. - On z rozstaja w stron� Dorian ruszy�. Spieszno mu by�o. *** Wied�minowi rzadko �ni�o si� cokolwiek i nawet tych rzadkich sn�w nigdy nie pami�ta� po przebudzeniu. Nawet wtedy, gdy by�y to koszmary - a zwykle by�y to koszmary. Tym razem to te� by� koszmar, ale tym razem wied�min zapami�ta� przynajmniej jego fragment. Ze sk��bionego wiru jakich� niejasnych, ale niepokoj�cych postaci, dziwnych, ale z�owr�bnych scen i niezrozumia�ych, ale budz�cych groz� s��w i d�wi�k�w wy�oni� si� nagle wyra�ny i czysty obraz. Ciri. Inna od tej, kt�r� pami�ta� z Kaer Morhen. Jej popielate w�osy, rozwiane w galopie, by�y d�u�sze - takie jakie nosi�a wtedy, gdy spotka� j� po raz pierwszy, w Brokilonie. Gdy przeje�d�a�a obok niego, chcia� krzykn��, ale nie doby� g�osu. Chcia� pobiec za ni�, ale mia� wra�enie, �e do po�owy ud pogr��ony jest w stygn�cej smole. A Ciri zdawa�a si� go nie widzie�, galopowa�a dalej, w noc, mi�dzy pokraczne olchy i wierzby, jak �ywe wymachuj�ce konarami. A on zobaczy�, �e jest �cigana. �e w �lad za ni� cwa�uje kary ko�, a na nim je�dziec w czarnej zbroi, w he�mie udekorowanym skrzyd�ami drapie�nego ptaka. Nie m�g� si� poruszy�, nie m�g� krzykn��. M�g� tylko patrze�, jak skrzydlaty rycerz dogania Ciri, chwyta za w�osy, �ci�ga z siod�a i galopuje dalej, wlok�c j� za sob�. M�g� tylko patrze�, jak twarz Ciri sinieje z b�lu, a z jej ust rwie si� bezg�o�ny krzyk. Obudzi� si�, rozkaza� sobie, nie mog�c znie�� koszmaru. Obudzi� si�! Obudzi� si� natychmiast! Obudzi� si�. D�ugo le�a� nieruchomo, rozpami�tuj�c sen. Potem wsta�. Wyci�gn�� spod poduszki sakiewk�, szybko przeliczy� dziesi�ciokoron�wki. Sto pi��dziesi�t za wczorajsz� mantikor�. Pi��dziesi�t za mglaka, kt�rego zabi� na zlecenie w�jta z wioski pod Carreras. I pi��dziesi�t za wilko�aka, kt�rego wystawili mu osadnicy z Burdorffu. Pi��dziesi�t za wilko�aka. Du�o, bo robota by�a �atwa. Wilko�ak nie broni� si�. Zagnany do jaskini, z kt�rej nie by�o wyj�cia, ukl�kn�� i czeka� na cios miecza. Wied�minowi by�o go �al. Ale potrzebowa� pieni�dzy. Nie min�a godzina, a w�drowa� ju� ulicami miasta Dorian, szukaj�c znajomego zau�ka i znajomego szyldu. *** Napis na szyldzie g�osi�: �Codringher i Fenn, konsultacje i us�ugi prawne". Geralt jednak wiedzia� a� nadto dobrze, �e to, co robili Codringher i Fenn, mia�o z regu�y nad wyraz ma�o wsp�lnego z prawem, sami za� partnerzy mieli mn�stwo powod�w, by unika� jakiegokolwiek kontaktu zar�wno z prawem, jak i z jego przedstawicielami. W�tpi� te� powa�nie, by kt�rykolwiek ze zjawiaj�cych si� w kantorze klient�w wiedzia�, co znaczy s�owo �konsultacja". W dolnej kondygnacji budyneczku nie by�o wej�cia; by�y tylko solidnie zaryglowane wrota, zapewne wiod�ce do wozowni lub stajni. Aby dosta� si� do drzwi wej�ciowych, trzeba by�o zapu�ci� si� na ty�y domu, wej�� na b�otniste, pe�ne kaczek i kur podw�rko, stamt�d na schodki, potem za� przej�� w�sk� galeryjk� i ciemnym korytarzykiem. Dopiero w�wczas stawa�o si� przed solidnymi, okutymi drzwiami z mahoniu, zaopatrzonymi w wielk� mosi�n� ko�atk� w kszta�cie lwiej g�owy. Geralt zako�ata�, po czym cofn�� si� szybko. Wiedzia�, �e zamontowany w drzwiach mechanizm mo�e wystrzeli� z ukrytych w�r�d oku� otwor�w d�ugie na dwadzie�cia cali �elazne szpikulce. Teoretycznie, szpikulce strzela�y z drzwi tylko w�wczas, gdy kto� pr�bowa� manipulowa� przy zamku, wzgl�dnie gdy Codringher lub Fenn naciskali na urz�dzenie spustowe, ale Geralt wielokrotnie ju� przekona� si�, �e nie ma niezawodnych mechanizm�w i �e ka�dy z nich dzia�a czasem nawet wtedy, gdy dzia�a� nie powinien. I odwrotnie. W drzwiach by�o zapewne jakie� urz�dzenie identyfikuj�ce go�ci, prawdopodobnie czarodziejskie. Po zako�ataniu nigdy nikt z wewn�trz nie indagowa� ani nie ��da�, by si� opowiada�. Drzwi otwiera�y si� i stawa� w nich Codringher. Zawsze Codringher, nigdy Fenn. - Witaj, Geralt - powiedzia� Codringher. - Wejd�. Nie musisz si� tak p�aszczy� do framugi, bo rozmontowa�em zabezpieczenie. Par� dni temu co� si� w nim zepsu�o. Zadzia�a�o ni z gruszki, ni z pietruszki i podziurawi�o domokr��c�. Wchod� �mia�o. Masz spraw� do mnie? - Nie - wied�min wszed� do obszernego, mrocznego przedpokoju, w kt�rym jak zwykle lekko �mierdzia�o kotem. - Nie do ciebie. Do Fenna. Codringher zarechota� g�o�no, utwierdzaj�c wied�mina w podejrzeniu, �e Fenn by� postaci� stuprocentowo mityczn�, s�u��c� do mydlenia oczu prewotom, bajlifom, poborcom podatk�w i innym nienawistnym Codringherowi osobom. Weszli do kantoru, w kt�rym by�o ja�niej, bo by� to pok�j szczytowy - solidnie zakratowane okna wychodzi�y na s�o�ce przez wi�ksz� cz�� dnia. Geralt zaj�� krzes�o przeznaczone dla klient�w. Naprzeciw, za d�bowym biurkiem, rozpar� si� w wy�cie�anym fotelu Codringher, ka��cy tytu�owa� si� �adwokatem" cz�owiek, dla kt�rego nie by�o rzeczy niemo�liwych. Je�li kto� mia� trudno�ci, k�opoty, problemy - szed� do Codringhera. I w�wczas ten kto� szybko dostawa� do r�ki dowody nieuczciwo�ci i malwersacji wsp�lnika w interesach. Otrzymywa� kredyt bankowy bez zabezpiecze� i gwarancji. Jako jedyny z d�ugiej listy wierzycieli egzekwowa� nale�no�ci od firmy, kt�ra og�asza�a bankructwo. Otrzymywa� spadek, cho� bogaty wuj odgra�a� si�, �e nie zapisze ni miedziaka. Wygrywa� proces spadkowy, bo najzawzi�tsi nawet krewni niespodziewanie wycofywali roszczenia. Jego syn wychodzi� z lochu, oczyszczony z zarzut�w na podstawie niezbitych dowod�w albo zwolniony z braku takowych, bo je�li dowody by�y, to znika�y tajemniczo, a �wiadkowie na wyprz�dki odwo�ywali wcze�niejsze zeznania. Nadskakuj�cy c�rce �owca posag�w nagle zwraca� afekt ku innej. Kochanek �ony lub uwodziciel c�rki w wyniku nieszcz�liwego wypadku doznawa� skomplikowanego z�amania trzech ko�czyn, w tym przynajmniej jednej g�rnej. A zapami�ta�y wr�g lub inny nader niewygodny osobnik przestawa� szkodzi� - z regu�y gin�� po nim wszelki �lad i s�uch. Tak, je�li kto� mia� problemy, jecha� do Dorian, bieg� chy�o do firmy �Codringher i Fenn" i ko�ata� do mahoniowych drzwi. W drzwiach stawa� �adwokat" Codringher, niewysoki, szczup�y i szpakowaty, o niezdrowej cerze cz�owieka rzadko przebywaj�cego na �wie�ym powietrzu. Codringher prowadzi� do kantoru, siada� w fotelu, bra� na kolana du�ego bia�o-czarnego kocura i g�aska� go. Obaj -Codringher i kocur - mierzyli klienta nie�adnym, niepokoj�cym spojrzeniem ��tozielonkawych oczu. - Otrzyma�em tw�j list - Codringher i kocur zmierzyli wied�mina ��tozielonymi spojrzeniami. - Odwiedzi� mnie tak�e Jaskier. Przeje�d�a� przez Dorian kilka tygodni temu. Opowiedzia� mi co nieco o twoich strapieniach. Ale powiedzia� bardzo ma�o. Za ma�o. - Doprawdy? Zaskakujesz mnie. To by�by pierwszy znany mi przypadek, gdy Jaskier nie powiedzia� za du�o. - Jaskier - Codringher nie u�miechn�� si� - niewiele powiedzia�, bo i wiedzia� niewiele. A powiedzia� mniej, ni� wiedzia�, bo po prostu o niekt�rych sprawach zakaza�e� mu gada�. Sk�d u ciebie ten brak zaufania? I to wzgl�dem kolegi w profesji? Geralt �achn�� si� lekko. Codringher by�by uda�, �e nie zauwa�y�, ale nie m�g�, bo kot zauwa�y�. Rozwar�szy szeroko oczy, obna�y� bia�e kie�ki i zasycza� niemal bezg�o�nie. - Nie dra�nij mojego kota - powiedzia� adwokat, uspokajaj�c zwierz�tko g�askaniem. - Poruszy�o ci� nazwanie koleg�? Przecie� to prawda. Ja te� jestem wied�minem. Ja te� wybawiam ludzi od potwor�w i od potwornych k�opot�w. I te� robi� to za pieni�dze. - S� pewne r�nice - mrukn�� Geralt, wci�� pod nieprzyjaznym wzrokiem kocura. - S� - zgodzi� si� Codringher. - Ty jeste� wied�minem anachronicznym, a ja wied�minem nowoczesnym, id�cym z duchem czasu. Dlatego ty wkr�tce b�dziesz bezrobotny, a ja b�d� prosperowa�. Strzyg, wiwern, endriag i wilko�ak�w wkr�tce nie b�dzie ju� na �wiecie. A skurwysyny b�d� zawsze. - Przecie� ty wybawiasz od k�opot�w w�a�nie g��wnie skurwysyn�w, Codringher. Maj�cych k�opoty biedak�w nie sta� na twoje us�ugi. - Na twoje us�ugi biedak�w nie sta� r�wnie�. Biedak�w nigdy nie sta� na nic, dlatego w�a�nie s� biedakami. - Nies�ychanie to logiczne. A odkrywcze, �e a� dech zapiera. - Prawda ma to do siebie, �e zapiera. A w�a�nie prawd� jest, �e baz� i ostoj� naszych profesji jest skurwysy�stwo. Z tym, �e twoje jest ju� prawie reliktem, a moje jest realne i rosn�ce w si��. - Dobra, dobra. Przejd�my do rzeczy. - Najwy�szy czas - kiwn�� g�ow� Codringher, g�aszcz�c kota, kt�ry wypr�y� si� i zamrucza� g�o�no, wbijaj�c mu pazury w kolano. - I za�atwiajmy te rzeczy zgodnie z hierarchi� ich wa�no�ci. Rzecz pierwsza: moje honorarium, kolego wied�minie, wynosi dwie�cie pi��dziesi�t novigradzkich koron. Dysponujesz tak� kwot�? Czy te� mo�e zaliczasz si� do maj�cych k�opoty biedak�w? - Najpierw przekonajmy si�, czy zapracowa�e� na tak� kwot�. - Przekonywanie - powiedzia� zimno adwokat - ogranicz wy��cznie do w�asnej osoby i bardzo przyspiesz. Gdy za� si� ju� przekonasz, po�� pieni�dze na stole. W�wczas przejdziemy do kolejnych, mniej wa�nych rzeczy. Geralt odwi�za� od pasa mieszek i z brz�kiem rzuci� go na biurko. Kocur gwa�townym susem zeskoczy� z kolan Codringhera i umkn��. Adwokat schowa� trzos do szuflady, nie sprawdzaj�c zawarto�ci. - Sp�oszy�e� mojego kota - powiedzia� z nieudawanym wyrzutem. - Przepraszam. My�la�em, �e brz�k pieni�dzy jest ostatni� rzecz� mog�c� sp�oszy� twojego kota. M�w, czego si� dowiedzia�e�. - Ten Rience - zacz�� Codringher - kt�ry tak ci� interesuje, to do�� tajemnicza posta�. Uda�o mi si� ustali� tylko to, �e studiowa� dwa lata w szkole czarodziej�w w Ba� Ard. Wywalili go stamt�d, przy�apawszy na drobnych kradzie�ach. Pod szko��, jak zwykle, czekali werbownicy z kaedwe�skiego wywiadu. Rience da� si� zwerbowa�. Co robi� dla wywiadu Kaedwen, nie uda�o mi si� ustali�. Ale odrzuty ze szko�y czarodziej�w zwykle szkoli si� na morderc�w. Pasuje? - Jak ula�. M�w dalej. - Nast�pna informacja pochodzi z Cintry. Pan Rience siedzia� tam w lochu. Za rz�d�w kr�lowej Calanthe. - Za co siedzia�? - Wyobra� to sobie, �e za d�ugi. Kiblowa� kr�tko, bo kto� go wykupi�, sp�acaj�c te d�ugi wraz z procentami. Transakcja odby�a si� za po�rednictwem banku, z zastrze�eniem anonimowo�ci dobroczy�cy. Pr�bowa�em wy�ledzi�, od kogo pochodzi�y pieni�dze, ale da�em za wygran� po czterech kolejnych bankach. Ten, kto wykupi� Rience'a, by� profesjona�em. I bardzo zale�a�o mu na anonimowo�ci. Codringher zamilk�, zakas�a� ci�ko, przyk�adaj�c chustk� do ust. - I nagle, tu� po zako�czeniu wojny, pan Rience pojawi� si� w Sodden, w Angrenie i w Brugge - podj�� po chwili, ocieraj�c wargi i patrz�c na chustk�. - Odmieniony nie do poznania, przynajmniej je�li chodzi o zachowanie i ilo�� got�wki, jak� dysponowa� i jak� szasta�. Bo je�eli chodzi o miano, to bezczelny sukinsyn nie wysila� si� - nadal u�ywa� imienia Rience. I jako Rience zacz�� prowadzi� intensywne poszukiwania pewnej osoby, czy raczej os�bki. Odwiedzi� druid�w z angre�skiego Kr�gu, tych, kt�rzy opiekowali si� wojennymi sierotami. Cia�o jednego z druid�w odnaleziono po jakim� czasie w pobliskim lesie, zmasakrowane, nosz�ce �lady tortur. Potem Rience pojawi� si� na Zarzeczu... - Wiem - przerwa� Geralt. - Wiem, co zrobi� z ch�opsk� rodzin� z Zarzecza. Za dwie�cie pi��dziesi�t koron liczy�em na wi�cej. Jak do tej pory, nowo�ci� by�a dla mnie jedynie informacja o szkole czarodziej�w i o kaedwe�skim wywiadzie. Reszt� znam. Wiem, �e Rience to bezwzgl�dny morderca. Wiem, �e to arogancki �obuz, nie wysilaj�cy si� nawet na przybieranie fa�szywych imion. Wiem, �e pracuje na czyje� zlecenie. Na czyje, Codringher? - Na zlecenie jakiego� czarodzieja. To czarodziej wykupi� go wtedy z lochu. Sam mnie informowa�e�, a Jaskier to potwierdzi�, �e Rience u�ywa magii. Prawdziwej magii, nie sztuczek, kt�re m�g�by zna� �ak wylany z akademii. Kto� go zatem wspiera, wyposa�a w amulety, prawdopodobnie potajemnie szkoli. Niekt�rzy z oficjalnie praktykuj�cych magik�w maj� takich sekretnych uczni�w i totumfackich do za�atwiania nielegalnych lub brudnych spraw. W �argonie czarodziej�w co� takiego okre�la si� jako dzia�anie ze smyczy. - Dzia�aj�c z czarodziejskiej smyczy, Rience korzysta�by z magii kamufluj�cej. A on nie zmienia ani imienia, ani aparycji. Nie pozby� si� nawet odbarwienia sk�ry po poparzeniu przez Yennefer. - W�a�nie to potwierdza, �e dzia�a ze smyczy - Codringher zakas�a�, otar� wargi chustk�. - Bo czarodziejski kamufla� to �aden kamufla�, tylko dyletanci u�ywaj� czego� takiego. Gdyby Rience ukrywa� si� pod magiczn� zas�on� lub iluzoryczn� mask�, natychmiast sygnalizowa�by to ka�dy magiczny alarm, a takie alarmy s� w tej chwili praktycznie w ka�dej bramie grodowej. A czarodzieje wyczuwaj� iluzoryczne maski bezb��dnie. W najwi�kszym skupisku ludzi, w najwi�kszej ci�bie Rience zwr�ci�by na siebie uwag� ka�dego czarodzieja, jak gdyby z uszu wali� mu p�omie�, a z rzyci k��by dymu. Powtarzam: Rience dzia�a na zlecenie czarodzieja i dzia�a tak, by nie �ci�ga� na siebie uwagi innych czarodziej�w. - Niekt�rzy maj� go za nilfgaardzkiego szpiega. - Wiem o tym. Uwa�a tak na przyk�ad Dijkstra, szef wywiadu Redanii. Dijkstra myli si� rzadko, mo�na wi�c przyj��, �e i tym razem ma racj�. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Totumfacki czarodzieja mo�e by� jednocze�nie nilfgaardzkim szpiegiem. - Co oznacza�oby, �e jaki� oficjalnie praktykuj�cy czarodziej szpieguje dla Nilfgaardu za po�rednictwem tajnego totumfackiego. - Bzdura - Codringher zakas�a�, z uwag� obejrza� chustk�. - Czarodziej mia�by szpiegowa� dla Nilfgaardu? Z jakich powod�w? Dla pieni�dzy? �mieszne. Licz�c na wielk� w�adz� pod rz�dami zwyci�skiego cesarza Emhyra? Jeszcze �mieszniejsze. Nie jest tajemnic�, �e Emhyr var Emreis trzyma podleg�ych mu czarodziej�w kr�tko. Czarodzieje w Nilfgaardzie traktowani s� r�wnie funkcjonalnie jak, dajmy na to, stajenni. I maj� nie wi�cej w�adzy ni� stajenni. Czy kt�rykolwiek z naszych rozwydrzonych magik�w zdecydowa�by si� walczy� o zwyci�stwo cesarza, przy kt�rym by�by stajennym? Filippa Eilhart, kt�ra dyktuje Vizimirowi Reda�skiemu kr�lewskie or�dzia i edykty? Sabrina Glevissig, kt�ra przerywa przemowy Henselta z Kaedwen, wal�c pi�ci� w st� i nakazuj�c, by kr�l si� zamkn�� i s�ucha�? Vilgefortz z Roggeveen, kt�ry niedawno odpowiedzia� Demawendowi z Aedirn, �e chwilowo nie ma dla niego czasu? - Kr�cej, Codringher. Jak to wi�c jest z Rience'em? - Zwyczajnie. Nilfgaardzki wywiad pr�buje dotrze� do czarodzieja, wci�gaj�c do wsp�pracy totumfackiego. Z tego, co wiem, Rience nie pogardzi�by nilfgaardzkim florenem i zdradzi� swego mistrza bez wahania. - Teraz to ty opowiadasz bzdury. Nawet nasi rozwydrzeni magicy z miejsca zorientowaliby si�, �e s� zdradzani, a rozszyfrowany Rience zadynda�by na szubienicy. Je�li mia�by szcz�cie. - Dziecko z ciebie, Geralt. Rozszyfrowanych szpieg�w nie wiesza si�, lecz wykorzystuje. Faszeruje dezinformacj�, pr�buje przerobi� na podw�jnych agent�w... - Nie nud� dziecka, Codringher. Nie interesuj� mnie kulisy pracy wywiadu ani polityka. Rience depcze mi po pi�tach, chc� wiedzie� dlaczego i na czyje zlecenie. Wychodzi na to, �e na zlecenie jakiego� czarodzieja. Kto jest tym czarodziejem? - Jeszcze nie wiem. Ale wkr�tce b�d� to wiedzia�. - Wkr�tce - wycedzi� wied�min - to dla mnie za p�no. - Wcale tego nie wykluczam - powiedzia� powa�nie Codringher. - Wpakowa�e� si� w paskudn� kaba��, Geralt. Dobrze, �e zwr�ci�e� si� do mnie, ja umiem wyci�ga� z kaba�. W zasadzie ju� ci� wyci�gn��em. - Doprawdy? - Doprawdy - adwokat przy�o�y� chustk� do ust i zakas�a�. - Bo widzisz, kolego, opr�cz czarodzieja, a mo�e i Nilfgaardu, w rozgrywce jest te� trzecia partia. Odwiedzili mnie, wystaw sobie, agenci tajnych s�u�b kr�la Foltesta. Mieli k�opot. Kr�l rozkaza� im poszukiwa� pewnej zaginionej ksi�niczki. Gdy okaza�o si�, �e to nie takie proste, agenci postanowili wci�gn�� do wsp�pracy specjalist� od nieprostych spraw. Na�wietlaj�c problem, zasugerowali specjali�cie, �e sporo o poszukiwanej ksi�niczce mo�e wiedzie� pewien wied�min. Ba, mo�e nawet wiedzie�, gdzie ona jest. - A co uczyni� specjalista? - Pocz�tkowo da� wyraz zdziwieniu. Zdziwi�o go mianowicie, �e wzmiankowanego wied�mina nie wsadzono do lochu, by tam tradycyjnym sposobem dowiedzie� si� wszystkiego, co wie, a nawet sporo tego, czego nie wie, ale zmy�li, by zadowoli� pytaj�cych. Agenci odrzekli, �e ich szef zabroni� im tego. Wied�mini, wyja�nili agenci, maj� tak wra�liwy system nerwowy, �e pod wp�ywem tortur natychmiast umieraj�, albowiem, jak si� obrazowo wyrazili, �y�ka im w m�zgu p�ka. W zwi�zku z tym polecono im wied�mina tropi�, ale to zadanie r�wnie� okaza�o si� nie�atwe. Specjalista pochwali� agent�w za rozs�dek i nakaza� im zg�osi� si� za dwa tygodnie. - Zg�osili si�? - A jak�e. A w�wczas specjalista, kt�ry ju� uwa�a� ci� za klienta, przedstawi� agentom niezbite dowody na to, �e wied�min Geralt nie mia�, nie ma i nie m�g� mie� niczego wsp�lnego z poszukiwan� ksi�niczk�. Specjalista znalaz� bowiem naocznych �wiadk�w �mierci ksi�niczki Cirilli, wnuczki kr�lowej Calanthe, c�rki kr�lewny Pavetty. Cirilla zmar�a trzy lata temu w obozie dla uchod�c�w w Angrenie. Na dyfteryt. Dziecko przed �mierci� cierpia�o strasznie. Nie uwierzysz, ale temerscy agenci mieli �zy w oczach, gdy s�uchali relacji moich naocznych �wiadk�w. - Ja te� mam �zy w oczach. Temerscy agenci, jak tusz�, nie mogli lub nie chcieli zaoferowa� ci wi�cej ni� dwie�cie pi��dziesi�t koron? - Tw�j sarkazm rani moje serce, wied�minie. Wyci�gn��em ci� z kaba�y, a ty, miast dzi�kowa�, ranisz moje serce. - Dzi�kuj� i przepraszam. Dlaczego kr�l Foltest rozkaza� agentom poszukiwa� Ciii, Codringher? Co im rozkazano uczyni�, gdy j� odnajd�? - Ale� ty niedomy�lny. Zabi� j�, rzecz jasna. Uznano j� za pretendentk� do tronu Cintry, a s� wobec tego tronu inne plany. - To si� kupy nie trzyma, Codringher. Tron Cintry sp�on�� razem z kr�lewskim pa�acem, miastem i ca�ym krajem. Teraz rz�dzi tam Nilfgaard. Foltest dobrze o tym wie, inni kr�lowie te�. W jaki spos�b Ciri mo�e pretendowa� do tronu, kt�rego nie ma? - Chod� - Codringher wsta�. - Spr�bujemy wsp�lnie znale�� odpowied� na to pytanie. Przy okazji dam ci dow�d zaufania... Co ci� tak interesuje w tym portrecie, mo�na wiedzie�? - To, �e jest podziurawiony, jakby dzi�cio� dzioba� go kilka sezon�w - powiedzia� Geralt, patrz�c na wizerunek w z�oconych ramach, wisz�cy na �cianie naprzeciw biurka adwokata. - I to, �e przedstawia wyj�tkowego idiot�. - To m�j nieboszczyk ojciec - Codringher skrzywi� si� lekko. - Wyj�tkowy idiota. Powiesi�em tu portret, by zawsze mie� go przed oczami. W charakterze przestrogi. Chod�, wied�minie. Wyszli do przedpokoju. Kocur, kt�ry le�a� na �rodku dywanu i zapami�tale liza� wyci�gni�t� pod dziwnym k�tem tyln� �apk�, na widok wied�mina umkn�� natychmiast w ciemno�� korytarza. - Dlaczego koty ci� tak nie lubi�, Geralt? Czy to ma co� wsp�lnego z... - Tak - uci��. - Ma. Mahoniowy panel boazerii usun�� si� bezszelestnie, ods�aniaj�c sekretne przej�cie. Codringher poszed� pierwszy. Panel, niew�tpliwie uruchamiany magicznie, zamkn�� si� za nimi, ale nie pogr��y� w ciemno�ci. Z g��bi tajnego korytarza dociera�o �wiat�o. W pomieszczeniu na ko�cu korytarza by�o zimno i sucho, a w powietrzu unosi� si� ci�ki, dusz�cy zapach kurzu i �wiec. - Poznasz mojego wsp�pracownika, Geralt. - Fenna? - u�miechn�� si� wied�min. - Nie mo�e by�. - Mo�e. Przyznaj si�, podejrzewa�e�, �e Fenn nie istnieje? - Sk�d�e. Spomi�dzy si�gaj�cych niskiego sklepienia rega��w i p�ek z ksi�gami rozleg�o si� skrzypienie, a po chwili wyjecha� stamt�d dziwaczny wehiku�. By� to wysoki fotel zaopatrzony w ko�a. Na fotelu siedzia� karze� o ogromnej g�owie, osadzonej - z pomini�ciem szyi - na nieproporcjonalnie w�skich ramionach. Karze� nie mia� obu n�g. - Poznajcie si� - powiedzia� Codringher. - Jakub Fenn, uczony legista, m�j wsp�lnik i nieoceniony wsp�pracownik. A to nasz go�� i klient... - Wied�min Geralt z Rivii - doko�czy� z u�miechem kaleka. � Domy�li�em si� bez zbytniego trudu. Pracuj� nad zagadnieniem od kilku miesi�cy. Pozw�lcie za mn�, panowie. Ruszyli za poskrzypuj�cym fotelem w labirynt mi�dzy rega�ami uginaj�cymi si� pod ci�arem tom�w, kt�rych nie powstydzi�aby si� uniwersytecka biblioteka w Oxenfurcie. Inkunabu�y, jak oceni� Geralt, musia�y by� gromadzone przez kilka pokole� Codringher�w i Fenn�w. By� rad z okazanego dowodu zaufania, cieszy� si�, mog�c wreszcie pozna� Fenna. Nie w�tpi� jednak, �e posta�, cho� stuprocentowo realna, po cz�ci by�a te� mityczna. Mitycznego Fenna, niezawodnie alter ego Codringhera, cz�sto widywano w terenie, a przykuty do fotela uczony legista prawdopodobnie nigdy nie opuszcza� budynku. �rodek pomieszczenia by� szczeg�lnie dobrze o�wietlony, sta� tu niski, dost�pny z fotela na k�kach pulpit, na kt�rym pi�trzy�y si� ksi�gi, zwoje pergaminu i welinu, papierzyska, butle inkaustu i tuszu, p�ki pi�r i tysi�czne zagadkowe utensylia. Nie wszystkie by�y zagadkowe. Geralt rozpozna� formy do fa�szowania piecz�ci i diamentow� tark� do usuwania zapis�w z urz�dowych dokument�w. Na �rodku pulpitu le�a� ma�y kulowy arbalet repetier, a obok wyziera�y spod aksamitnej tkaniny wielkie szk�a powi�kszaj�ce, sporz�dzone ze szlifowanego kryszta�u g�rskiego. Takie szk�a by�y rzadko�ci� i kosztowa�y maj�tek. - Znalaz�e� co� nowego, Fenn? - Niewiele - kaleka u�miechn�� si�. U�miech mia� mi�y i bardzo ujmuj�cy. - Zaw�zi�em list� potencjalnych mocodawc�w Rience'a do dwudziestu o�miu czarodziej�w... - To na razie zostawmy - przerwa� pr�dko Codringher. - Na razie interesuje nas co� innego. Wyja�nij Geraltowi powody, dla kt�rych zaginiona ksi�niczka Cintry jest obiektem szeroko zakrojonych poszukiwa� agent�w Czterech Kr�lestw. - Dziewczyna ma w �y�ach krew kr�lowej Calanthe -powiedzia� Fenn, jakby zaskoczony konieczno�ci� wyja�niania tak oczywistych spraw. - Jest ostatni� z kr�lewskiej linii. Cintra ma spore znaczenie strategiczne i polityczne. Zaginiona, pozostaj�ca poza stref� wp�yw�w pretendentka do korony jest niewygodna, a mo�e by� gro�na, je�li dostanie si� pod niew�a�ciwe wp�ywy. Na przyk�ad wp�ywy Nilfgaardu. - O ile pami�tam - rzek� Geralt - w Cintrze prawo wy��cza kobiety z sukcesji. - To prawda - potwierdzi� Fenn i znowu si� u�miechn��. - Ale kobieta zawsze mo�e zosta� czyj�� �on� i matk� potomka p�ci m�skiej. S�u�by wywiadowcze Czterech Kr�lestw dowiedzia�y si� o wszcz�tych przez Rience'a gor�czkowych poszukiwaniach ksi�niczki i by�y przekonane, �e o to w�a�nie chodzi�o. Postanowiono wi�c uniemo�liwi� ksi�niczce zostanie �on� i matk�. Prostym, ale skutecznym sposobem. - Ale ksi�niczka nie �yje - rzek� szybko Codringher, obserwuj�c zmiany, jakie na twarzy Geralta wywo�a�y s�owa u�miechni�tego kar�a. - Agenci dowiedzieli si� o tym i zaprzestali poszukiwa�. - Na razie zaprzestali - wied�min z niema�ym trudem zdoby� si� na spok�j i ch�odny ton. - Fa�sz ma to do siebie, �e wychodzi na jaw. Poza tym kr�lewscy agenci to tylko jedna z partii bior�cych udzia� w tej grze. Agenci, sami to powiedzieli�cie, tropili Ciri, by pokrzy�owa� plany innym tropicielom. Ci inni mog� by� mniej podatni na dezinformacj�. Wynaj��em was, by�cie znale�li spos�b na zapewnienie dziecku bezpiecze�stwa. Co proponujecie? - Mamy pewn� koncepcj� - Fenn rzuci� okiem na wsp�lnika, ale nie znalaz� na jego twarzy rozkazu milczenia. - Chcemy dyskretnie, ale szeroko rozpowszechni� opini�, �e nie tylko ksi�niczka Cirilla, ale nawet jej ewentualni m�scy potomkowie nie maj� �adnych praw do tronu Cintry. - W Cintrze k�dziel nie dziedziczy - wyja�ni� Codringher, walcz�c z kolejnym atakiem kaszlu. - Dziedziczy wy��cznie miecz. - Dok�adnie tak - potwierdzi� uczony legista. - Geralt przed chwil� sam to powiedzia�. To prastare prawo, nawet tej diablicy Calanthe nie uda�o si� go uniewa�ni�, a stara�a si�. - Pr�bowa�a obali� to prawo intryg� - rzek� z przekonaniem Codringher, wycieraj�c wargi chustk�. - Nielegaln� intryg�. Wyja�nij, Fenn. - Calanthe by�a jedyn� c�rk� kr�la Dagorada i kr�lowej Adalii. Po �mierci rodzic�w przeciwstawi�a si� arystokracji, widz�cej w niej wy��cznie �on� dla nowego kr�la. Chcia�a panowa� niepodzielnie, co najwy�ej dla formy i podtrzymania dynastii, zgadza�a, si� na instytucj� ksi�cia ma��onka, zasiadaj�cego przy niej, ale znacz�cego tyle co pa�dzierna kuk�a. Stare rody opar�y si� temu. Calanthe mia�a do wyboru wojn� domow�, abdykacj� na rzecz innej linii lub ma��e�stwo z Roegnerem, ksi�ciem Ebbing. Wybra�a to trzecie rozwi�zanie. Rz�dzi�a krajem, ale u boku Roegnera. Rzecz jasna, nie da�a si� ujarzmi� ani wypchn�� do babi�ca. By�a Lwic� z Cintry. Ale panowa� Roegner, cho� nikt nie tytu�owa� go Lwem. - A Calanthe - doda� Codringher - gwa�townie usi�owa�a zaj�� w ci��� i urodzi� syna. Nic z tego nie wysz�o. Urodzi�a c�rk� Pavett�, potem dwukrotnie poroni�a i sta�o si� jasne, �e nie b�dzie mia�a wi�cej dzieci. Wszystkie plany wzi�y w �eb. Ot, babska dola. Wielkie ambicje przekre�la zrujnowana macica. Geralt skrzywi� si�. - Jeste� obrzydliwie trywialny, Codringher. - Wiem. Prawda te� by�a trywialna. Bo Roegner zacz�� si� rozgl�da� za m�od� kr�lewn� o odpowiednio szerokich biodrach, najlepiej z rodu o potwierdzonej p�odno�ci a� do praprababki wstecz. A Calanthe zacz�� grunt umyka� spod n�g. Ka�dy posi�ek, ka�dy kielich wina m�g� zawiera� �mier�, ka�de polowanie mog�o si� sko�czy� nieszcz�liwym wypadkiem. Wiele �wiadczy o tym, �e Lwica z Cintry przej�a w�wczas inicjatyw�. Roegner zmar�. W kraju szala�a w�wczas ospa i zgon kr�la nikogo nie zdziwi�. - Zaczynam rozumie� - rzek� wied�min, pozornie beznami�tnie - na czym opiera� si� b�d� wie�ci, kt�re zamierzacie dyskretnie, acz szeroko rozpu�ci�. Ciri zostanie wnuczk� trucicielki i m�ob�jczyni? - Nie uprzedzaj fakt�w, Geralt. M�w dalej, Fenn. - Calanthe - u�miechn�� si� karze� - uratowa�a �ycie, ale korona by�a coraz dalej. Gdy po �mierci Roegnera Lwica si�gn�a po w�adz� absolutn�, arystokracja ponownie twardo opar�a si� �amaniu praw i tradycji. Na tronie Cintry mia� zasiada� kr�l, nie kr�lowa. Postawiono spraw� jasno: gdy tylko ma�a Pavetta zacznie cho� troch� przypomina� kobiet�, nale�y j� wyda� za m�� za kogo�, kto zostanie nowym kr�lem. Powt�rne ma��e�stwo bezp�odnej kr�lowej nie wchodzi�o w gr�. Lwica z Cintry zrozumia�a, �e mo�e liczy� co najwy�ej na rol� kr�lowej matki. Na domiar z�ego m�em Pavetty m�g� zosta� kto�, kto by totalnie odsun�� te�ciow� od rz�d�w. - B�d� znowu trywialny - ostrzeg� Codringher. - Calanthe zwleka�a z wydaniem Pavetty za m��. Zniszczy�a pierwszy projekt maria�u, gdy dziewczyna mia�a dziesi�� lat, i drugi, gdy mia�a trzyna�cie. Arystokracja przejrza�a plany i za��da�a, by pi�tnaste urodziny Pavetty by�y jej ostatnimi panie�skimi urodzinami. Calanthe musia�a wyrazi� zgod�. Ale wcze�niej osi�gn�a to, na co liczy�a. Pavetta za d�ugo pozostawa�a pann�. Zacz�o j� wreszcie �wierzbi� tak, �e pu�ci�a si� z pierwszym z brzegu przyb��d�, do tego zakl�tym w potwora. By�y w tym jakie� okoliczno�ci nadprzyrodzone, jakie� przepowiednie, czary, obietnice... Jakie� Prawa Niespodzianki? Prawda, Geralt? Co sta�o si� potem, pami�tasz zapewne. Calanthe �ci�gn�a do Cintry wied�mina, a wied�min narozrabia�. Nie wiedz�c, �e jest sterowany, zdj�� kl�tw� z potwornego Je�a, umo�liwiaj�c mu maria� z Pavett�. Tym samym wied�min u�atwi� Calanthe utrzymanie tronu. Zwi�zek Pavetty z odczarowanym potworem by� dla wielmo��w tak wielkim szokiem, �e zaakceptowali nag�e ma��e�stwo Lwicy z Eistem Tuirseach. Jarl z Wysp Skellige wyda� im si� jednak lepszy ni� przyb��da Je�. W ten spos�b Calanthe nadal rz�dzi�a krajem. Eist, jak wszyscy wyspiarze, obdarza� Lwic� z Cintry zbyt wielkim szacunkiem, by si� jej w czymkolwiek przeciwstawia�, a kr�lowanie nudzi�o go po prostu. Ca�kowicie odda� rz�dy w jej r�ce. A Calanthe, faszeruj�c si� medykamentami i eliksirami, wlok�a ma��onka do �o�a w dzie� i w nocy. Chcia�a rz�dzi� a� do ko�ca swych dni. A je�li jako kr�lowa matka, to matka w�asnego syna. Ale, jak ju� m�wi�em, ambicje du�e, ale... - Ju� m�wi�e�. Nie powtarzaj si�. - Natomiast kr�lewna Pavetta, �ona dziwacznego Je�a, ju� w czasie �lubnej ceremonii mia�a na sobie podejrzanie lu�n� sukni�. Zrezygnowana Calanthe zmieni�a plany. Je�li nie jej syn, pomy�la�a, to niech to b�dzie syn Pavetty. Ale Pavetta urodzi�a c�rk�. Przekle�stwo, czy jak? Kr�lewna mog�a jednak jeszcze rodzi�. To znaczy mog�aby. Bo zdarzy� si� zagadkowy wypadek. Ona i �w dziwaczny Je� zgin�li w nie wyja�nionej katastrofie morskiej. - Czy ty nie za du�o sugerujesz, Codringher? - Staram si� wyja�ni� sytuacj�, nic wi�cej. Po �mierci Pavetty Calanthe za�ama�a si�, ale na kr�tko. Jej ostatni� nadziej� by�a wnuczka. C�rka Pavetty, Cirilla. Ciri, szalej�cy po kr�lewskim burgu wcielony diabe�ek. Dla niekt�rych oczko w g�owie, zw�aszcza dla starszych, bo tak przypomina�a Calanthe, gdy ta by�a dzieckiem. Dla innych... odmieniec, c�rka potwornego Je�a, do kt�rej ro�ci� sobie nadto prawa jaki� wied�min. I teraz dochodzimy do sedna sprawy: pupilka Calanthe, ewidentnie szykowana na nast�pczyni�, traktowana wr�cz jak drugie wcielenie, Lwi�tko z krwi Lwicy, ju� w�wczas uwa�ana by�a przez niekt�rych za wykluczon� z praw do tronu. Cirilla by�a �le urodzona. Pavetta pope�ni�a mezalians. Zmiesza�a kr�lewsk� krew z po�ledniejsz� krwi� przyb��dy o nieznanym pochodzeniu. - Chytrze, Codringher. Ale to nie tak. Ojciec Ciri wcale nie by� po�ledniejszy. By� kr�lewiczem. - Co ty powiesz? O tym nie wiedzia�em. Z jakiego kr�lestwa? - Z kt�rego� na po�udniu... Z Maecht... Tak, w�a�nie z Maecht. - Interesuj�ce - mrukn�� Codringher. - Maecht od dawna jest nilfgaardzk� marchi�. Wchodzi w sk�ad Prowincji Metinna. - Ale jest kr�lestwem - wtr�ci� Fenn. - Panuje tam kr�l. - Panuje tam Emhyr var Emreis - uci�� Codringher. - Ktokolwiek siedzi tam na tronie, siedzi z �aski i decyzji Emhyra. Ale je�li ju� przy tym jeste�my, to sprawd�, kogo Emhyr tam uczyni� kr�lem. Ja nie pami�tam. - Ju� szukam - kaleka popchn�� ko�a swego fotela, skrzypi�c odjecha� w kierunku rega�u, �ci�gn�� z niego gruby rulon zwoj�w i zacz�� je przegl�da�, rzucaj�c przejrzane na pod�og�. - Hmmm... Ju� mam. Kr�lestwo Maecht. W herbie srebrne ryby i korony naprzemiennie w polu b��kitno-czerwonym czterodzielnym... - Plu� na heraldyk�, Fenn. Kr�l, kto jest tam kr�lem? - Hoet zwany Sprawiedliwym. Wybrany w drodze elekcji... - ...przez Emhyra z Nilfgaardu - domy�li� si� zimno Codringher. - ...dziewi�� lat temu. - Nie ten - policzy� pr�dko adwokat. - Ten nas nie interesuje. Kto by� przed nim? - Chwileczk�. Mam. Akerspaark. Zmar�... - Zmar� na ostre zapalenie p�uc, przebitych sztyletem przez siepaczy Emhyra albo tego Sprawiedliwego - Codringher znowu popisa� si� domy�lno�ci�. - Geralt, czy rzeczony Akerspaark budzi u ciebie jakie� skojarzenia? Czy to m�g�by by� tatunio tego Je�a? - Tak - potwierdzi� wied�min po chwili namys�u. - Akerspaark. Pami�tam, Duny tak nazwa� swego ojca. - Duny? - Takie nosi� imi�. By� kr�lewiczem, synem tego Akerspaarka... - Nie - przerwa� Fenn, zapatrzony w zwoje. - Tu s� wszyscy wymienieni. Legalni synowie: Orm, Gorm, Torm, Horm i Gonzalez. Legalne c�rki: Alia, Valia, Nina, Paulina, MaMna i Argentina... - Odwo�uj� oszczerstwa rzucone na Nilfgaard i na Sprawiedliwego Hoeta - o�wiadczy� powa�nie Codringher. - Ten Akerspaark nie zosta� zamordowany. On zwyczajnie zach�do�y� si� na �mier�. Bo pewnie mia� i b�kart�w, co, Fenn? - Mia�. Sporo. Ale �adnego o imieniu Duny tutaj nie widz�. - I nie liczy�em, �e zobaczysz. Geralt, tw�j Je� nie by� �adnym kr�lewiczem. Nawet je�li rzeczywi�cie sp�odzi� go gdzie� na boku ten gbur Akerspaark, od praw do takiego tytu�u dzieli�a go, opr�cz Nilfgaardu, cholernie d�uga kolejka legalnych Orm�w, Gorm�w i innych Gonzalez�w, z w�asn�, zapewne liczn� progenitur�. Z formalnego punktu widzenia Pavetta pope�ni�a mezalians. - A Ciri, dziecko mezaliansu, nie ma praw do tronu? - Brawo. Fenn przyskrzypia� do pulpitu, popychaj�c ko�a fotela. - To jest argument - powiedzia�, zadzieraj�c wielk� g�ow�. - Wy��cznie argument. Nie zapominaj, Geralt, my nie walczymy ani o koron� dla ksi�niczki Cirilli, ani o pozbawienie jej korony. Z rozpuszczonej plotki ma wynika�, �e nie mo�na dziewczyny wykorzysta� do si�gni�cia po Cintr�. �e je�li kto� tak� pr�b� podejmie, �atwo b�dzie mo�na j� podwa�y�, zakwestionowa�. Dziewczyna w grze politycznej przestanie by� figur�, b�dzie ma�o wa�nym pionkiem. A w�wczas... - Pozwol� jej �y� - doko�czy� beznami�tnie Codringher. - Od strony formalnej - spyta� Geralt - jak moc�y jest ten wasz argument? Fenn spojrza� na Codringhera, potem na wied�mina.- - Niezbyt mocny - przyzna�. - Cirilla to ci�gle Calanthe, cho� nieco rozcie�czona. W normalnych krajach mo�e i odsuni�to by j� od tronu, ale warunki nie s� normalne. Krew Lwicy ma znaczenie polityczne... - Krew... - Geralt potar� czo�o. - Co to znaczy Dziecko Starszej Krwi, Codringher? - Nie rozumiem. Czy kto�, m�wi�c o Cirilli, u�ywa� takiego miana? - Tak. - Kto? - Niewa�ne kto. Co to znaczy? - Luned aep Hen Ichaer - powiedzia� nagle Fenn, odje�d�aj�c od pulpitu. - Dos�ownie to nie by�oby Dziecko, ale C�rka Starszej Krwi. Hmmm... Starsza Krew... Spotka�em si� z tym okre�leniem. Nie pami�tam dok�adnie... Chyba chodzi o jakie� elfie przepowiednie. W niekt�rych wersjach tekstu wr�by Itliny, tych starszych, s�, jak mi si� zdaje, wzmianki o Starszej Krwi Elf�w, czyli Aen Hen Ichaer. Ale my tu nie mamy pe�nego tekstu tej Trzeba by zwr�ci� si� do elf�w... - Zostawmy to - przerwa� zimno Codringher. - Nie za wiele zagadnie� naraz, Fenn, nie za wiele srok za ogon, nie za wiele przepowiedni i tajemnic. Dzi�kujemy ci na razie. Bywaj, owocnej pracy. Geralt, pozw�l. Wr��my do kantoru. - Za ma�o, prawda? - upewni� si� wied�min, gdy tylko wr�cili i zasiedli w fotelach, adwokat za biurkiem, on naprzeciw. - Za niskie honorarium, tak? Codringher podni�s� z blatu biurka metalowy przedmiot w kszta�cie gwiazdy i kilkakrotnie obr�ci� go w palcach. - Za niskie, Geralt. Kopanie w elfich przepowiedniach to dla mnie diabelne obci��enie, strata czasu i �rodk�w. Konieczno�� szukania doj�� do elf�w, bo opr�cz nich nikt nie jest w stanie poj�� ich zapis�w. Elfie manuskrypty to w wi�kszo�ci przypadk�w jaka� pokr�tna symbolika, akrostychy, czasami wr�cz szyfry. Starsza Mowa jest zawsze co najmniej dwuznaczna, a zapisana mo�e mie� i dziesi�� znacze�. Elfy nigdy nie by�y sk�onne pomaga� komu�, kto chcia� rozgryza� ich przepowiednie. A w dzisiejszych czasach, gdy po lasach trwa krwawa wojna z Wiewi�rkami, gdy dochodzi do pogrom�w, niebezpiecznie jest zbli�a� si� do nich. Podw�jnie niebezpiecznie. Elfy mog� wzi�� za prowokatora, ludzie mog� oskar�y� o zdrad�... - Ile, Codringher? Adwokat milcza� przez chwil�, bezustannie bawi�c si� metalow� gwiazd�. - Dziesi�� procent - powiedzia� wreszcie. - Dziesi�� procent od czego? - Nie drwij ze mnie, wied�minie. Sprawa robi si� powa�na. Zaczyna by� coraz mniej jasne, o co tu chodzi, a gdy nie wiadomo, o co chodzi, to z pewno�ci� chodzi o pieni�dze. Milszy mi tedy procent ni� zwyk�e honorarium. Dasz mi dziesi�� procent od tego, co sam b�dziesz z tego mia�, pomniejszone o ju� zap�acon� sum�. Spisujemy umow�? - Nie. Nie chc� ci� nara�a� na straty. Dziesi�� procent od zera daje zero, Codringher. Ja, m�j drogi kolego, nie b�d� nic z tego mia�. - Powtarzam, nie drwij ze mnie. Nie wierz�, �eby� nie dzia�a� dla zysku. Nie wierz�, �eby nie kry�y si� za tym... - Ma�o mnie obchodzi, w co wierzysz. Nie b�dzie �adnej umowy. I �adnych procent�w. Okre�l wysoko�� honorarium za zebranie informacji. - Ka�dego innego - zakas�a� Codringher - wyrzuci�bym za drzwi, pewnym b�d�c, �e pr�buje mnie wykiwa�. Ale do ciebie, anachroniczny wied�minie, dziwnie jako� pasuje szlachetna i naiwna bezinteresowno��. To w twoim stylu, to wspaniale i patetycznie staromodne... da� si� zabi� za darmo... - Nie tra�my czasu. Ile, Codringher? - Drugie tyle. Razem pi��set. - �a�uj� - Geralt pokr�ci� g�ow� - ale nie sta� mnie na tak� sum�. Przynajmniej nie w tej chwili. - Ponawiam propozycj�, kt�r� ju� ci kiedy� z�o�y�em, na pocz�tku naszej znajomo�ci - powiedzia� wolno adwokat, wci�� bawi�c si� gwiazd�. - Przyjmij prac� u mnie, a b�dzie ci� sta�. Na informacje i na inne luksusy. - Nie, Codringher. - Dlaczego? - Nie zrozumiesz. - Tym razem ranisz nie moje serce, lecz dum� zawodow�. Bo pochlebiam sobie mniemaj�c, �e z regu�y wszystko rozumiem. U podstaw naszych zawod�w le�y skurwysy�stwo, ale ty jednak ci�gle wolisz anachroniczne od nowoczesnego. Wied�min u�miechn�� si�. - Brawo. Codringher znowu zani�s� si� kaszlem, otar� wargi, spojrza� na chustk�, potem podni�s� ��tozielone oczy. - Zapu�ci�e� �urawia w list� magiczek i magik�w, kt�ra le�a�a na pulpicie? W spis potencjalnych mocodawc�w Rience'a? - Zapu�ci�em. - Nie dam ci tej listy, dop�ki nie sprawdz� dok�adnie. Nie sugeruj si� tym, co podpatrzy�e�. Jaskier powiedzia� mi, �e Filippa Eilhart prawdopodobnie wie, kto stoi za Rience'em, ale tobie posk�pi�a tej wiedzy. Filippa nie ochrania�aby byle p�taka. Za tym draniem stoi wi�c jaka� wa�na figura. Wied�min milcza�. - Strze� si�, Geralt. Jeste� w powa�nym niebezpiecze�stwie. Kto� prowadzi z tob� gr�. Kto� dok�adnie przewiduje twoje ruchy, kto� nimi wr�cz kieruje. Nie daj si� ponie�� arogancji i zadufaniu. Ten, kto z tob� igra, to nie strzyga i nie wilko�ak. To nie bracia Micheletowie. To nawet nie Rience. Dziecko Starszej Krwi, cholera. Jakby ma�o by�o tronu Cintry, czarodziej�w, kr�l�w i Nilfgaardu, jeszcze na dodatek elfy. Przerwij t� gr�, wied�minie, wy��cz si� z niej. Pokrzy�uj plany, robi�c to, czego nikt si� nie spodziewa. Zerwij ten szalony zwi�zek, nie pozw�l, by kojarzono ci� z Cirill�. Zostaw j� Yennefer, a sam wracaj do Kaer Morhen i nie wystawiaj stamt�d nosa. Zaszyj si� w g�rach, a ja poszperam w elfich manuskryptach, spokojnie, bez po�piechu, dok�adnie. A gdy ju� b�d� mia� informacje o Dziecku Starszej Krwi, gdy b�d� zna� imi� zaanga�owanego w to czarodzieja, ty zd��ysz zebra� pieni�dze i dokonamy wymiany. - Ja nie mog� czeka�. Dziewczyna jest w niebezpiecze�stwie. - To prawda. Ale jest mi wiadome, �e ciebie uwa�a si� za przeszkod� na drodze do niej. Za przeszkod�, kt�r� nale�y bezwzgl�dnie usun��. W zwi�zku z tym to ty jeste� w niebezpiecze�stwie. Wezm� si� za dziewczyn� dopiero wtedy, gdy wyko�cz� ciebie. - Lub wtedy, gdy przerw� gr�, usun� si� i zaszyj� w Kaer Morhen. Za du�o ci zap�aci�em, Codringher, by� udziela� mi takich rad. Adwokat obr�ci� w palcach stalow� gwiazd�. - Za kwot�, kt�r� dzi� mi zap�aci�e�, dzia�am aktywnie ju� od jakiego� czasu, wied�minie - powiedzia�, powstrzymuj�c kaszel. - Rada, kt�rej ci udzielani, jest przemy�lana. Zaszyj si� w Kaer Morhen, zniknij. A w�wczas ci, kt�rzy szukaj� Cirilli, dostan� j�. Geralt zmru�y� oczy i u�miechn�� si�. Codringher nie zblad�. - Ja wiem, co m�wi� - podj��, wytrzymuj�c spojrzenie i u�miech. - Prze�ladowcy twojej Ciri znajd� j� i zrobi� z ni�, co zechc�. A tymczasem i ona, i ty b�dziecie bezpieczni. - Wyja�nij, prosz�. W miar� szybko. - Znalaz�em pewn� dziewczyn�. Szlachciank� z Cintry, sierot� wojenn�. Przesz�a przez obozy dla uchod�c�w, aktualnie mierzy �okciem i kroi tkaniny, przygarni�ta przez sukiennika z Brugge. Nie wyr�nia si� niczym szczeg�lnym. Pr�cz jednego. Jest do�� podobna do wizerunku z pewnej miniatury przedstawiaj�cej Lwi�tko z Cintry... Chcesz zobaczy� jej portrecik? - Nie, Codringher. Nie chc�. I nie zgadzam si� na takie rozwi�zanie. - Geralt - adwokat przymkn�� powieki - co tob� kieruje? Je�li chcesz ocali� t� twoj� Ciri... Wydaje mi si�, �e nie sta� ci� teraz na luksus pogardy. Nie, �le si� wyrazi�em. Nie sta� ci� na luksus pogardzania pogard�. Nadchodzi czas pogardy, kolego wied�minie, czas wielkiej, bezbrze�nej pogardy. Musisz si� dopasowa�. To, co ci proponuj�, to prosta alternatywa. Kto� umrze, �eby �y� m�g� kto�. Kto�, kogo kochasz, ocaleje. Umrze inna dziewczynka, kt�rej nie znasz, kt�rej nigdy nie widzia�e�... - Kt�r� mog� pogardza�? - przerwa� wied�min. - Mam za to, co kocham, zap�aci� pogard� dla samego siebie? Nie, Codringher. Zostaw tamto dziecko w spokoju, niech nadal mierzy sukno �okciem. Jej portrecik zniszcz. Spal. A za moje dwie�cie pi��dziesi�t ci�ko zarobionych koron, kt�re wrzuci�e� do szuflady, daj mi co� innego. Informacj�. Yennefer i Ciri opu�ci�y Ellander. Jestem pewien, �e o tym wiesz. Jestem pewien, �e wiesz, dok�d zmierzaj�. Jestem pewien, �e wiesz, czy kto� pod��a ich tropem. Codringher pob�bni� palcami po stole, zakas�a�. - Wilk, niepomny na przestrogi, chce polowa� nadal -stwierdzi�. - Nie widzi, �e to na niego poluj�, �e lezie prosto mi�dzy fl�dry zastawione przez prawdziwego �owc�. - Nie b�d� banalny. B�d� konkretny. - Skoro sobie �yczysz. Nietrudno si� domy�li�, �e Yennefer jedzie na zjazd czarodziej�w, zwo�any na pocz�tek lipca do Garstangu na wyspie Thanedd. Sprytnie kluczy i nie pos�uguje si� magi�, trudno wi�c j� namierzy�. Tydzie� temu by�a w jeszcze w Ellander, obliczy�em, �e za trzy, cztery dni dotrze do miasta Gors Velen, z kt�rego na Thanedd jeden krok. Jad�c do Gors Velen, musi przejecha� przez osad� Anchor. Wyruszaj�c natychmiast, masz szans� przechwyci� tych, kt�rzy jad� za ni�. Bo jad� za ni�. - Mam nadziej� - Geralt u�miechn�� si� paskudnie -�e to nie jacy� kr�lewscy agenci? - Nie - powiedzia� adwokat, patrz�c na metalow� gwiazd�, kt�r� si� bawi�. - To nie agenci. Ale te� nie jest to Rience, kt�ry jest m�drzejszy od ciebie, bo po drace z Micheletami utai� si� w jakiej� dziurze i nie wysuwa stamt�d nosa. Za Yennefer jedzie trzech najemnych zbir�w. - Domniemywani, �e ich znasz? - Ja wszystkich znam. I dlatego co� ci zaproponuj�: zostaw ich w spokoju. Nie jed� do Anchor. A ja wykorzystam posiadane znajomo�ci i koneksje. Spr�buj� podkupi� zbir�w i odwr�ci� kontrakt. Innymi s�owy, napuszcz� ich na Rience'a. Je�li si� uda... Urwa� nagle, zamachn�� si� silnie. Stalowa gwiazda zawy�a w locie i z hukiem wyr�n�a w portret, prosto w czo�o Codringhera seniora, dziurawi�c p��tno i wbijaj�c si� w �cian� prawie do po�owy. - Dobre, co? - u�miechn�� si� szeroko adwokat. - To si� nazywa orion. Zamorski wynalazek. �wicz� od miesi�ca, trafiam ju� bez pud�a. Mo�e si� przyda�. Na trzydzie�ci st�p ta gwiazdeczka jest niezawodna i zab�jcza, a ukry� j� mo�na w r�kawicy lub za wst��k� kapelusza. Od roku oriony s� na wyposa�eniu nilfgaardzkich s�u�b specjalnych. Ha, ha, je�li Rience szpieguje dla Nilfgaardu, to b�dzie zabawne, gdy znajd� go z orionem w skroni... Co ty na to? - Nic. To twoja sprawa. Dwie�cie pi��dziesi�t koron le�y w twojej szufladzie. - Jasne - kiwn�� g�ow� Codringher. - Traktuj� twoje s�owa jako dan� mi woln� r�k�. Pomilczmy chwil�, Geralt. Uczcijmy rych�� �mier� pana Rience'a minut� milczenia. Dlaczego si� krzywisz, u diab�a? Nie masz szacunku dla majestatu �mierci? - Mam. Zbyt du�y, by spokojnie s�ucha� drwi�cych z niej idiot�w. Czy ty my�la�e� kiedy� o w�asnej �mierci, Codringher? Adwokat zakas�a� ci�ko, d�ugo patrzy� na chustk�, kt�r� zas�ania� usta. Potem podni�s� oczy. - Owszem - powiedzia� cicho. - My�la�em. I to intensywnie. Ale nic ci do moich my�li, wied�minie. Pojedziesz do Anchor? - Pojad�. - Ralf Blunden, zwany Profesorem. Heimo Kantor. Kr�tki Yaxa. M�wi� ci co� te imiona? - Nie. - Wszyscy trzej s� nie�li na miecze. Lepsi od Michelet�w. Sugerowa�bym wi�c pewniejsz�, dalekosi�n� bro�. Na przyk�ad te nilfgaardzkie gwiazdki. Chcesz, sprzedam ci kilka sztuk. Mam tego du�o. - Nie kupi�. To niepraktyczne. Ha�asuje w locie. - Gwizd dzia�a psychologicznie. Potrafi sparali�owa� ofiar� strachem. - Mo�liwe. Ale mo�e i ostrzec. Ja zd��y�bym si� przed tym uchyli�. - Gdyby� widzia�, jak w ciebie rzucaj�, owszem. Wiem, �e potrafisz uchyli� si� przed strza�� albo be�tem... Ale z ty�u... - Z ty�u te�. - G�wno prawda. - Za��my si� - powiedzia� zimno Geralt. - Ja odwr�c� si� twarz� do podobizny twego taty idioty, a ty rzu� we mnie tym orionem. Trafisz mnie, wygra�e�. Nie trafisz, przegra�e�. Je�li przegrasz, rozszyfrujesz elfie manuskrypty. Zdob�dziesz informacje o Dziecku Starszej Krwi. Pilnie. I na kredyt. - A je�li wygram? - R�wnie� zdob�dziesz te informacje i udost�pnisz je Yennefer. Ona zap�aci. Nie b�dziesz pokrzywdzony. Codringher otworzy� szuflad� i wyci�gn�� drugi orion. - Liczysz na to, �e nie przyjm� zak�adu - stwierdzi�, nie zapyta�. - Nie - u�miechn�� si� wied�min. - Jestem pewien, �e go przyjmiesz. - Ryzykant z ciebie. Zapomnia�e�? Ja nie miewam skrupu��w. - Nie zapomnia�em. Nadchodzi wszak czas pogardy, a ty idziesz z post�pem i duchem czasu. Ale ja wzi��em sobie do serca zarzuty anachronicznej naiwno�ci i tym razem zaryzykuj� nie bez nadziei na zysk. Jak�e wi�c? Zak�ad stoi? - Stoi - Codringher uj�� stalow� gwiazd� za jedno z ramion i wsta�. - Ciekawo�� zawsze bra�a u mnie g�r� nad rozs�dkiem, nie wspominaj�c o bezzasadnym mi�osierdziu. Odwr�� si�. Wied�min odwr�ci� si�. Spojrza� na g�sto podziurawione oblicze na portrecie i na utkwiony w nim orion. A potem zamkn�� oczy. Gwiazda zawy�a i hukn�a w �cian� cztery cale od ramy portretu. - Jasna cholera! - wrzasn�� Codringher. - Nawet nie drgn��e�, ty sukinsynu! Geralt odwr�ci� si� i u�miechn��. Niezwykle paskudnie. - A po co mia�em drga�? S�ysza�em, �e rzucasz tak, by nie trafi�. W zaje�dzie by�o pusto. W k�cie, na �awie, siedzia�a m�oda kobieta z podkr��onymi oczami. Odwr�cona wstydliwie bokiem, karmi�a piersi� dziecko. Barczysty ch�op, mo�e m��, drzema� obok, oparty plecami o �cian�. W cieniu za piecem siedzia� jeszcze kto�, kogo Aplegatt nie widzia� wyra�nie w mroku izby. Gospodarz podni�s� g�ow�, zobaczy� Aplegatta, dostrzeg� jego ubi�r i blach� z herbem Aedirn na piersi, momentalnie spochmurnia�. Aplegatt by� przyzwyczajony do takich powita�. By� go�cem kr�lewskim, przys�ugiwa�o mu bezwzgl�dne prawo podwody. Kr�lewskie dekrety by�y wyra�ne - goniec mia� prawo w ka�dym mie�cie, w ka�dej wsi, w ka�dym zaje�dzie i w ka�dym obej�ciu za��da� �wie�ego konia - i biada takiemu, kt�ry by odm�wi�. Rzecz jasna, goniec zostawia� w�asnego wierzchowca, a nowego bra� za pokwitowaniem - w�a�ciciel m�g� zwr�ci� si� do starosty i otrzyma� rekompensat�. Ale r�nie z tym bywa�o. Dlatego na go�ca patrzono zawsze z niech�ci� i obaw� - za��da czy nie za��da? Zabierze na zatracenie naszego Z�otka? Nasz� wykarmion� od �rebaka Krask�? Naszego wypieszczonego Wronka? Aplegatt widywa� ju� rozszlochane dzieciaki, uczepione siod�anego, wyprowadzanego ze stajni ulubie�ca i towarzysza zabaw, niejeden raz patrzy� w twarze doros�ych, poblad�e w poczuciu niesprawiedliwo�ci i bezsi�y. - �wie�ego konia mi nie trza - powiedzia� szorstko. Zdawa�o mu si�, �e gospodarz odetchn�� z ulg�. - Zjem jeno, bom zg�odnia� na szlaku - doda� goniec. - Jest co w garnku? - Polewki nieco zosta�o, wraz podam, siednijcie. Zanocujecie? Zmierzcha ju�. Aplegatt zastanowi� si�. Przed dwoma dniami spotka� si� z Hansomem, znajomym go�cem, i zgodnie z rozkazem wymieni� poselstwa. Hansom przej�� listy i pos�anie dla kr�la Demawenda, pocwa�owa� przez Temeri� i Mahakam do Yengerbergu. Aplegatt za�, przej�wszy poczt� dla kr�la Vizimira z Redanii, pojecha� w kierunku Oxenfurtu i Tretogoru. Mia� do przebycia ponad trzysta mil. - Zjem i pojad� - zdecydowa�. - Miesi�c w pe�ni, a go�ciniec r�wny. - Wasza wola. Zupa, kt�r� mu podano, by�a cienka i bez smaku, ale goniec nie zwa�a� na takie drobiazgi. Smakowa� w domu, �onin� kuchni�, na szlaku jad�, co si� trafi�o. Siorba� wolno, niezgrabnie dzier��c �y�k� w palcach zgrabia�ych od trzymania wodzy. Kot, drzemi�cy na przypiecku, uni�s� nagle g�ow�, za-sycza�. - Goniec kr�lewski? Aplegatt drgn��. Pytanie zada� ten siedz�cy w cieniu, z kt�rego teraz wyszed�, staj�c obok go�ca. Mia� w�osy bia�e jak mleko, �ci�gni�te na czole sk�rzan� opask�, czarn� kurtk� nabijan� srebrnymi �wiekami i- wysokie buty. Nad prawym ramieniem po�yskiwa�a mu kulista g�owica przerzuconego przez plecy miecza. - Dok�d droga prowadzi? - Dok�d kr�lewska wola pogna - odrzek� zimno Aplegatt. Nigdy nie odpowiada� inaczej na podobne pytania. Bia�ow�osy milcza� czas jaki�, patrz�c na go�ca badawczo. Mia� nienaturalnie blad� twarz i dziwne ciemne oczy. - Kr�lewska wola - powiedzia� wreszcie nieprzyjemnym, lekko chrapliwym g�osem - zapewne ka�e ci si� spieszy�? Zapewne pilno ci w drog�? - A wam co do tego? Kim to jeste�cie, by mnie pop�dza�? - Jestem nikim - bia�ow�osy u�miechn�� si� paskudnie. - I nie pop�dzam ci�. Ale na twoim miejscu odjecha�bym st�d jak najszybciej. Nie chcia�bym, by sta�o ci si� co� z�ego. Na takie stwierdzenia Aplegatt r�wnie� mia� wypraktykowan� odpowied�. Kr�tk� i w�z�owat�. Niezaczepn� i spokojn� - ale dobitnie przypominaj�c�, komu s�u�y goniec kr�lewski i co grozi temu, kto odwa�y�by si� tkn�� go�ca. Ale w g�osie bia�ow�osego by�o co�, co powstrzyma�o Aplegatta przed udzieleniem zwyk�ej odpowiedzi. - Musz� da� wytchn�� koniowi, panie. Godzin�, mo�e dwie. - Rozumiem - kiwn�� g�ow� bia�ow�osy, po czym uni�s� g�ow�, zdaj�c si� nads�uchiwa� dobiegaj�cych z zewn�trz odg�os�w. Aplegatt r�wnie� nadstawi� ucha, ale s�ysza� tylko �wierszcze. - Odpoczywaj wi�c - powiedzia� bia�ow�osy, poprawiaj�c pas miecza, sko�nie przecinaj�cy pier�. - Ale nie wychod� na podw�rze. Cokolwiek by si� dzia�o, nie wychod�. Aplegatt powstrzyma� si� od pyta�. Instynktownie czu�, �e tak b�dzie lepiej. Pochyli� si� nad misk� i wznowi� �owienie nielicznych p�ywaj�cych w zupie skwarek. Gdy podni�s� g�ow�, bia�ow�osego nie by�o ju� w izbie. Po chwili na podw�rzu zar�a� ko�, zastuka�y kopyta. Do zajazdu wesz�o trzech m�czyzn. Na ich widok karczmarz zacz�� szybciej wyciera� kufel. Kobieta z niemowl�ciem bli�ej przysun�a si� do drzemi�cego m�a, zbudzi�a go szturcha�cem. Aplegatt nieznacznie przyci�gn�� ku sobie zydel, na kt�rym le�a�y jego pas i kord. M�czy�ni podeszli do szynkwasu, bystrymi spojrzeniami obrzucaj�c i taksuj�c go�ci. Szli wolno, pobrz�kuj�c ostrogami i broni�. - Powita� waszmo�ci�w - karczmarz odchrz�kn�� i od-kaszln��. - Czym�e s�u�y� mog�? - Gorza�k� - powiedzia� jeden, niski i kr�py, z d�ugimi jak u ma�py r�kami, uzbrojony w dwie zerrika�skie szable, wisz�ce na krzy� na plecach. - �ykniesz, Profesor? - Pozytywnie ch�tnie - zgodzi� si� drugi m�czyzna, poprawiaj�c osadzone na haczykowatym nosie okulary ze szlifowanych, niebieskawo zabarwionych kryszta��w, oprawnych w z�oto. - Byleby trunek nie by� fa�szowany �adnymi ingrediencjami. Karczmarz nala�. Aplegatt zauwa�y�, �e r�ce trz�s�y mu si� lekko. M�czy�ni oparli si� plecami o szynkwas, bez po�piechu poci�gali z glinianych czareczek. - Mo�ci gospodarzu - odezwa� si� nagle ten w okularach. - Suponuj�, �e przeje�d�a�y t�dy niedawno dwie damy, zmierzaj�ce intensywnie w kierunku Gors Velen? - T�dy r�ni je�d�� - b�kn�� gospodarz. - Inkryminowanych dam - rzek� wolno okularnik -nie m�g�by� nie zauwa�y�. Jedna z nich jest czarnow�osa i ekstraordynaryjnie urodziwa. Dosiada wronego �rebca. Druga, m�odsza, jasnow�osa i zielonooka, woja�uje na jab�kowitej klaczce. By�y tu? - Nie - uprzedzi� karczmarza Aplegatt, czuj�c nagle zimno na plecach. - Nie by�o. Szaropi�re niebezpiecze�stwo. Gor�cy piasek... - Goniec? Aplegatt kiwn�� g�ow�. - Sk�d i dok�d? - Sk�d i dok�d kr�lewska dola pogna. - Niewiast, o kt�re indagowa�em, na trakcie akcydentalnie nie napotka�e�? - Nie. - Co� szybko zaprzeczasz - warkn�� trzeci m�czyzna, wysoki i chudy niby tyka. W�osy mia� czarne i b�yszcz�ce, jakby wysmarowane t�uszczem. - A nie zda mi si�, by� pami�� wyt�a� nadto. - Zostaw, Heimo - machn�� r�k� okularnik. - To goniec. Nie czy� subiekcji. Jakie miano nosi ta stacja, gospodarzu? - Anchor. - Do Gors Velen jaki dystans? - H�? - Ile mil? - Jam mil nie mierzy�. Ale b�dzie ze trzy dni jazdy... - Konno? - Kole�no. - Hej - zawo�a� nagle p�g�osem ten kr�py, prostuj�c si� i wygl�daj�c na podw�rze przez szeroko otwarte drzwi. - Rzu� no okiem, Profesor. Co to za jeden? Czy to aby nie... Okularnik te� wyjrza� na podw�rze, a twarz skurczy�a mu si� nagle. - Tak - sykn��. - To pozytywnie on. Poszcz�ci�o si� nam jednakowo�. - Poczekamy, a� wejdzie? - On nie wejdzie. Widzia� nasze konie. . - Wie, �e my... - Zamilknij, Yaxa. On co� m�wi. - Macie wyb�r - rozleg� si� z podw�rza lekko chrapliwy, ale dono�ny g�os, kt�ry Aplegatt rozpozna� natychmiast. - Jeden z was wyjdzie i powie mi, kto was naj��. Wtedy odjedziecie st�d bez k�opot�w. Albo wyjdziecie wszyscy trzej. Czekam. - Sukinsyn... - warkn�� czarnow�osy. - Wie. Co robimy? Okularnik wolnym ruchem odstawi� czark� na szynkwas. - To, za co nam zap�acono. Poplu� na d�o�, poruszy� palcami i doby� miecza. Na ten widok dwaj pozostali r�wnie� obna�yli klingi. Gospodarz rozwar� usta do krzyku, ale zamkn�� je pr�dko pod zimnym spojrzeniem sponad niebieskich okular�w. - Siedzie� tu wszyscy - sykn�� okularnik. - I ani mru-mru. Heimo, gdy si� zacznie, postaraj si� zaj�� go od ty�u. No, ch�opcy, z fartem. Wychodzimy. Zacz�o si� natychmiast, gdy wyszli. St�kni�cia, tupot n�g, szcz�k brzeszczot�w. A potem krzyk. Taki, od kt�rego w�osy staj� d�ba. Gospodarz zbiela� na twarzy, kobieta z podkr��onymi oczami krzykn�a g�ucho, obur�cz przyciskaj�c oseska do piersi. Kot na zapiecku skoczy� na r�wne nogi, wygi�� grzbiet, ogon zje�y� mu si� jak szczotka. Aplegatt szybko wsun�� si� z krzes�em w k�t. Kord mia� na kolanach, ale nie dobywa� go z pochwy. Z podw�rza znowu �omot n�g o deski, �wist i szcz�k kling. - Ach, ty... - krzykn�� kto� dziko, a w krzyku tym, cho� zako�czonym plugawym wyzwiskiem, by�o wi�cej rozpaczy ni� w�ciek�o�ci. - Ty... �wist klingi. I natychmiast po tym wysoki, przeszywaj�cy wrzask, zdaj�cy si� drze� powietrze na strz�py. �omot, jakby na deski run�� ci�ki worek ziarna. Od koniowi�zu stuk kopyt, r�enie przera�onych koni. Na deskach znowu �omot, ci�kie, szybkie kroki biegn�cego. Kobieta z oseskiem przytuli�a si� do m�a, gospodarz wpar� plecy w �cian�. Aplegatt doby� korda, nadal kryj�c bro� pod blatem sto�u. Biegn�cy cz�owiek zmierza� wprost do zajazdu, by�o jasne, �e za moment stanie w drzwiach. Ale nim stan�� w drzwiach, sykn�a klinga. Cz�owiek wrzasn��, a zaraz po tym wtoczy� si� do �rodka. Wydawa�o si�, �e padnie na pr�g, ale nie pad�. Post�pi� kilka chwiejnych, spowolnionych krok�w i dopiero w�wczas ci�ko run�� na �rodek izby, wzbijaj�c kurz nagromadzony w szparach pod�ogi. Upad� na twarz, bezw�adnie, przygniataj�c r�ce i kurcz�c nogi w kolanach. Kryszta�owe okulary ze stukiem upad�y na deski, st�uk�y si� w niebiesk� kasz�. Spod nieruchomego ju� cia�a j�a wyrasta� ciemna, po�yskliwa ka�u�a. Nikt si� nie poruszy�. Ani nie krzykn��. Do izby wszed� bia�ow�osy. Miecz, kt�ry trzyma� w r�ku, zr�cznie wsun�� do pochwy na plecach. Zbli�y� si� do kontuaru, nawet spojrzeniem nie zaszczycaj�c le��cego na pod�odze trupa. Gospodarz skurczy� si�. - Niedobrzy ludzie... - powiedzia� chrapliwie bia�ow�osy. - Niedobrzy ludzie umarli. Gdy przyjedzie bajlif, mo�e si� okaza�, �e by�a nagroda za ich g�owy. Niech z ni� zrobi, co uwa�a za stosowne. Gospodarz skwapliwie pokiwa� g�ow�. - Mo�e si� te� zdarzy� - podj�� po chwili bia�ow�osy -�e o los tych niedobrych ludzi zapytaj� ich kamraci albo druhowie. Tym rzeknij, �e pok�sa� ich Wilk. Bia�y Wilk. I dodaj, �eby cz�sto ogl�dali si� za siebie. Pewnego dnia obejrz� si� i zobacz� Wilka. Gdy po trzech dniach Aplegatt dotar� do bram Tretogoru, by�o ju� dobrze po p�nocy. W�ciek� si�, bo zmitr�y� nad fos� i zdar� sobie gard�o - stra�nicy spali bezbo�nie i oci�gali si� z otwarciem wr�t. Ul�y� sobie i skl�� ich sumiennie, do suchej nitki i do trzeciego pokolenia wstecz. P�niej z przyjemno�ci� przys�uchiwa� si�, jak zbudzony dow�dca warty o ca�kiem nowe szczeg�y uzupe�nia zarzuty, kt�re on postawi� matkom, babkom i prababkom knecht�w. Oczywi�cie, o dostaniu si� noc� do kr�la Vizimira nie m�g� nawet marzy�. By�o mu to zreszt� po my�li - liczy�, �e wy�pi si� do jutrzni, do porannego dzwonu. By� w b��dzie. Miast wskaza� mu miejsce do odpoczynku, bez zw�oki zaprowadzono go do kordegardy. W izbie nie czeka� na niego grododzier�ca, ale ten drugi, wielgachny i gruby. Aplegatt zna� go - by� to Dijkstra, zaufany kr�la Redanii. Dijkstra - goniec wiedzia� o tym - by� uprawniony do wys�uchania wiadomo�ci przeznaczonej wy��cznie dla uszu kr�la. Aplegatt wr�czy� mu listy. - Ustne pos�anie masz? - Mam, panie. - Gadaj. - Demawend do Vizimira - wyrecytowa� Aplegatt, przymykaj�c oczy. - Pierwsze: przebiera�cy gotowi na drug� noc po lipcowym nowiu. Dopilnuj, �eby Foltest nie skrewi�. Drugie: zjazdu M�drali na Thanedd w�asn� obecno�ci� nie zaszczyc� i tobie to samo radz�. Trzecie: Lwi�tko nie �yje. Dijkstra skrzywi� si� lekko, pob�bni� palcami po stole. - Tutaj masz listy dla kr�la Demawenda. A pos�anie ustne... Nadstaw dobrze uszu i wyt� pami��. Powt�rzysz twemu kr�lowi s�owo w s�owo. Tylko jemu, nikomu innemu. Nikomu, pojmujesz? - Pojmuj�, panie. - Wiadomo�� jest taka: Vizimir do Demawenda. Przebiera�c�w koniecznie wstrzyma�. Kto� zdradzi�. P�omie� zgromadzi� armi� w Dol Angra i tylko czeka na pretekst. Powt�rz. Aplegatt powt�rzy�. - Dobrze - kiwn�� g�ow� Dijkstra. - Wyruszysz, gdy tylko s�o�ce wzejdzie. - Od pi�ciu dni jestem na trakcie, wielmo�ny panie -goniec potar� zadek. - Przespa� by si� cho� do przedpo�udnia... Zezwolicie? - Czy tw�j kr�l, Demawend, sypia teraz w nocy? Czy ja sypiam? Za samo takie pytanie powinienie� wzi�� w pysk, ch�opie. Je�� ci dadz�, potem rozprostuj nieco ko�ci na sianie. A przed s�onkiem wyruszysz. Kaza�em, by ci dali rasowego ogierka, zobaczysz, niesie niby wicher. I nie krzyw g�by. Na�ci jeszcze sakieweczk� z ekstra premi�, �eby� nie gada�, �e z Vizimira sk�pirad�o. - Dzi�ki, panie. - Gdy b�dziesz w lasach nad Pontarem, uwa�aj. Widziano tam Wiewi�rki. A i zwyk�ych zb�j�w nie brakuje w tamtych okolicach. - O, wiem to, panie. O, com ja widzia� trzy dni temu nazad... - Co� widzia�? Aplegatt szybko zrelacjonowa� wydarzenia w Anchor. Dijkstra s�ucha�, krzy�uj�c pot�ne przedramiona na piersi. - Profesor... - powiedzia� w zamy�leniu. - Heimo Kantor i Kr�tki Yaxa. Zakatrupieni przez wied�mina. W Anchor, na trakcie wiod�cym do Gors Velen, czyli na Thanedd, do Garstangu... A Lwi�tko nie �yje? - Co m�wicie, panie? - Niewa�ne - Dijkstra uni�s� g�ow�. - Przynajmniej dla ciebie. Wypoczywaj. A o brzasku w drog�. Aplegatt zjad�, co mu przyniesiono, pole�a� troch�, ze zm�czenia nie zmru�ywszy oka, przed �witem by� ju� za bram�. Ogierek by� rzeczywi�cie chy�y, ale narowisty. Aplegatt nie lubi� takich koni. Na plecach, mi�dzy lew� �opatk� a kr�gos�upem co� sw�dzia�o niezno�nie, ani chybi pch�a uci�a go, gdy drzema� w stajni. A nijak by�o si� podrapa�. Ogierek zata�czy�, zar�a�. Goniec da� mu ostrog� i poszed� w galop. Czas nagli�. - - Gar'ean - sykn�� Cairbre, wychylaj�c si� zza ga��zi drzewa, z kt�rego obserwowa� go�ciniec. - En Dh'oine aen evall a strsede! Toruviel zerwa�a si� z ziemi, chwytaj�c i przypasuj�c miecz, czubkiem buta szturchn�a w udo Yaevinna, kt�ry drzema� obok, oparty o �cian� wykrotu. Elf zerwa� si�, sykn��, sparzony przez gor�cy piasek, o kt�ry opar� d�o�. - Que suecc's? - Konny na drodze. - Jeden? - Yaevinn podni�s� �uk i ko�czan. - Cairbre? Tylko jeden? - Jeden. Zbli�a si�. - To za�atwmy go. B�dzie jeden Dh'oine mniej. - Daj pok�j - Toruviel chwyci�a go za r�kaw. - Po co nam to? Mieli�my przeprowadzi� rekonesans, a potem do��czy� do komanda. Mamy mordowa� cywil�w po drogach? Czy tak wygl�da walka o wolno��? - W�a�nie tak. Odsu� si�. - Je�li na drodze zostanie trup, ka�dy przeje�d�aj�cy patrol podniesie alarm. Wojsko zacznie na nas polowa�. Obstawi� brody, mo�emy mie� k�opoty z przej�ciem rzeki! - Po tej drodze ma�o kto je�dzi. Zanim odkryj� trupa, b�dziemy ju� daleko. - Ten je�dziec te� ju� jest daleko - powiedzia� z drzewa Cairbre. - Zamiast gada�, trzeba by�o strzela�. Teraz go ju� nie si�gniesz. To dobre dwie�cie krok�w. - Z mojej sze��dziesi�ciofunt�wki? - Yaevinn pog�adzi� �uk. - Trzydziestocalowym fletem? Poza tym to nie jest dwie�cie krok�w. To jest sto pi��dziesi�t, g�ra. Mir�, que spar aen'le. - Yeavinn, zostaw... - Thaess aep, Toruviel. Elf odwr�ci� czapk� tak, by nie zawadza� mu przypi�ty do niej wiewi�rczy ogon, szybko napi�� �uk, mocno, a� do ucha, wymierzy� dok�adnie i spu�ci� ci�ciw�. Aplegatt nie us�ysza� strza�y. By�a to strza�a �cicha", specjalnie olotkowana d�ugimi, w�skimi szarymi pi�rami, z brzechw� ��obkowan� dla zwi�kszenia sztywno�ci i zmniejszenia ci�aru. Tr�jbrzeszczotowy, ostry jak brzytwa grot z impetem trafi� go�ca w �rodek plec�w, mi�dzy lew� �opatk� a kr�gos�upem. Brzeszczoty by�y ustawione pod k�tem - wbijaj�c si� w cia�o, grot obr�ci� si� i wkr�ci� jak �ruba, masakruj�c tkanki, tn�c naczynia krwiono�ne i druzgoc�c ko�ci. Aplegatt zwali� si� piersi� na szyj� konia i ze�lizn�� na ziemi�, bezw�adny jak worek we�ny. , Piasek drogi by� gor�cy, nagrzany s�o�cem tak, �e a� parzy�. Ale goniec ju� tego nie poczu�. Umar� natychmiast. M�wi�, �e j� zna�em, by�oby przesad�. My�l�, �e opr�cz wied�mina i czarodziejki nikt jej naprawd� nie zna�. Gdy po raz pierwszy j� zobaczy�em, wcale nie zrobi�a na mnie wielkiego wra�enia, nawet pomimo do�� niesamowitych okoliczno�ci, jakie temu towarzyszy�y. Zna�em takich, kt�rzy twierdzili, �e od razu, od pierwszego spotkania czuli powiew �mierci, krocz�cej za t� dziewczyn�. Mnie jednak wyda�a si� zupe�nie zwyczajna, a wiedzia�em wszak, �e zwyczajn� nie by�a - dlatego usilnie stara�em si� wypatrze�, odkry�, poczu� w niej niezwyk�o��. Ale niczego nie dostrzeg�em i niczego nie wyczu�em. Niczego, co mog�oby by� sygna�em, przeczuciem czy zapowiedzi� p�niejszych, tragicznych wydarze�. Tych, kt�rych by�a przyczyn�. I tych, kt�re sama spowodowa�a. Jaskier, P� wieku poezji Rozdzia� drugi Tu� przy rozstaju, w miejscu, gdzie ko�czy� si� las, wbito w ziemi� dziewi�� s�up�w. Do szczytu ka�dego s�upa p�asko przytwierdzono ko�o od wozu. Nad ko�ami k��bi�y si� wrony i kruki, dziobi�c i szarpi�c trupy, przywi�zane do obr�czy i piast. Wysoko�� s�up�w i mnogo�� ptactwa pozwala�a, co prawda, wy��cznie przypuszcza�, czym by�y nierozpoznawalne resztki, spoczywaj�ce na ko�ach. Ale by�y trupami. Nie mog�y by� niczym innym. Ciri odwr�ci�a g�ow� i ze wstr�tem zmarszczy�a nos. Wiatr wia� od strony s�up�w, mdl�cy od�r rozk�adaj�cych si� zw�ok snu� si� nad rozdro�em. - Wspania�a dekoracja - Yennefer pochyli�a si� w siodle i splun�a na ziemi�, zapominaj�c, �e ca�kiem niedawno za podobne plucie ostro skarci�a Ciri. - Malownicza i pachn�ca. Ale dlaczego tutaj, na skraju puszczy? Zwykle co� takiego ustawia si� tu� za miejskimi murami. Mam racj�, dobrzy ludzie? - Tb Wiewi�rki, szlachetna pani - pospieszy� z wyja�nieniem jeden z dogonionych na rozstaju w�drownych handlarzy, wstrzymuj�c zaprz�onego do wy�adowanej dwuk�ki srokacza. - Elfy. Tam, na tych s�upach. Dlatego i s�upy w lesie stoj�. Innym Wiewi�rkom na przestrog�. - Czy to znaczy - czarodziejka spojrza�a na niego - �e wzi�tych �ywcem Scoia'tael przywozi si� tutaj... - Elfy, pani, rzadko daj� si� �ywcem bra� - przerwa� handlarz. - A je�li nawet kt�rego wojacy schwyc�, to do miasta go wioz�, bo tam osiad�e nieludzie bytuj�. Gdy owi ka�ni na rynku si� przygl�dn�, to wnet odchodzi ich ochota, by do Wiewi�rk�w przysta�. Ale gdy w boju jakich elf�w ubij�, to trupy na rozstaje si� wozi i na s�upach wiesza. Nieraz z daleka ich wo��, ca�kiem za�miard�ych dowo��... - Pomy�le� - warkn�a Yennefer - �e nam zakazano praktyk nekromantycznych z uwagi na szacunek dla majestatu �mierci i doczesnych, zw�ok, kt�rym nale�y si� cze��, spok�j, rytualny i ceremonialny poch�wek... - Co m�wicie, pani? - Nic. Ruszajmy st�d co rychlej, Ciri, byle dalej od tego miejsca. Tfu, mam wra�enie, �e ju� ca�a przesi�k�am tym smrodem. - Ja te�, eueueee - powiedzia�a Ciri, k�usem obje�d�aj�c dooko�a zaprz�g domokr��cy. - Pojed�my galopem, dobrze? - Dobrze... Ciri! Galopem, ale nie wariackim! *** Wkr�tce ujrza�y miasto, wielkie, otoczone murami, naje�one wie�ami o szpiczastych b�yszcz�cych dachach. A za miastem wida� by�o morze, zielonosine, skrz�ce si� w promieniach porannego s�o�ca, upstrzone tu i �wdzie bia�ymi plamkami �agli. Ciri zatrzyma�a konia na skraju piaszczystego urwiska, unios�a si� w strzemionach, chciwie wci�gn�a nosem wiatr i zapach. - Gors Velen - powiedzia�a Yennefer, podje�d�aj�c i staj�c bok w bok. - Dojecha�y�my wreszcie. Wr��my na go�ciniec. Na go�ci�cu posz�y znowu lekkim galopem, pozostawiaj�c w tyle kilka wolich zaprz�g�w i objuczonych wi�zkami drewna pieszych. Gdy wyprzedzi�y wszystkich i zosta�y same, czarodziejka zwolni�a i gestem wstrzyma�a Ciri. - Podjed� bli�ej - powiedzia�a. - Jeszcze bli�ej. We� wodze i prowad� mojego konia. Potrzebuj� obu r�k. - Do czego? - We� wodze, prosi�am. Yennefer wyj�a z juk�w srebrne zwierciade�ko, przetar�a je, po czym cicho wym�wi�a zakl�cie. Zwierciade�ko wysun�o si� z jej d�oni, unios�o i zawis�o nad ko�skim karkiem, dok�adnie naprzeciw twarzy czarodziejki. Ciri westchn�a z podziwu, obliza�a wargi. Czarodziejka wydoby�a z juk�w grzebie�, zdj�a beret i przez nast�pne kilka chwil energicznie czesa�a w�osy. Ciri zachowa�a milczenie. Wiedzia�a, �e podczas czesania w�os�w Yennefer nie wolno by�o przeszkadza� ani rozprasza� jej. Malowniczy i pozornie niedba�y nie�ad jej kr�tych i bujnych lok�w powstawa� w wyniku d�ugotrwa�ych stara� i wymaga� niema�o wysi�ku. Czarodziejka ponownie si�gn�a do juk�w. Przypi�a do uszu brylantowe kolczyki, a na obu nadgarstkach zapi�a bransolety. Zdj�a szal i rozpi�a bluzk�, ods�aniaj�c szyj� i czarn� aksamitk� ozdobion� gwiazd� z obsydianu. - Ha! - nie wytrzyma�a wreszcie Ciri. - Wiem, czemu to robisz! Chcesz �adnie wygl�da�, bo jedziemy do miasta! Zgad�am? - Zgad�a�. - Aja? - Co ty? - le� chc� �adnie wygl�da�! Uczesz� si�... - W�� beret - powiedzia�a ostro Yennefer, wci�� wpatrzona w wisz�ce nad uszami konia zwierciad�o. - Na to samo miejsce, gdzie by�. I schowaj pod nim w�osy. Ciri fukn�a gniewnie, ale us�ucha�a natychmiast. Ju� dawno nauczy�a si� rozr�nia� barwy i odcienie g�osu czarodziejki. Wiedzia�a, kiedy mo�na spr�bowa� dyskusji, a kiedy nie. Yennefer, u�o�ywszy wreszcie loki na czole, wydoby�a z juk�w ma�y s�oiczek z zielonego szk�a. - Ciri - powiedzia�a �agodniej. - Podr�ujemy skrycie. A podr� jeszcze si� nie sko�czy�a. Dlatego masz kry� w�osy pod beretem. W ka�dej bramie miejskiej s� tacy, kt�rym p�aci si� za dok�adn� i piln� obserwacj� podr�nych. Rozumiesz? - Nie - odpar�a bezczelnie Ciri, �ci�gaj�c wodze karego ogiera czarodziejki. - Wypi�kni�a� si� tak, �e tym wypatrywaczom z bramy oczy wyjd�! �adna mi skryto��! - Miasto, do kt�rego bram zmierzamy - u�miechn�a si� Yennefer - to Gors Velen. Ja nie musz� si� kamuflowa� w Gors Velen, a wr�cz, powiedzia�abym, przeciwnie. Z tob� jest inna sprawa. Ciebie nikt nie powinien zapami�ta�. - Ci, kt�rzy b�d� gapi� si� na ciebie, dostrzeg� i mnie! Czarodziejka odkorkowa�a s�oiczek, z kt�rego zapachnia�o bzem i agrestem. Zanurzywszy w s�oiczku palec wskazuj�cy wtar�a sobie pod oczy nieco zawarto�ci. - W�tpi� - powiedzia�a, wci�� zagadkowo u�miechni�ta - by ktokolwiek zwr�ci� na ciebie uwag�. Przed mostem sta� d�ugi rz�d je�d�c�w i woz�w, a na przedbramiu t�oczyli si� podr�ni, oczekuj�cy na kolejk� do kontroli. Ciri �achn�a si� i zaburcza�a, rozz�oszczona perspektyw� d�ugiego czekania. Yennefer jednak wyprostowa�a si� w siodle i ruszy�a k�usem, patrz�c wysoko ponad g�owy podr�nych - ci za� rozst�pili si� pr�dko, zrobili miejsce, k�aniaj�c z szacunkiem. Stra�nicy w d�ugich kolczugach te� od razu dostrzegli czarodziejk� i zrobili jej woln� drog�, nie �a�uj�c trzonk�w dzid, kt�rymi karcili opornych lub zbyt powolnych. - T�dy, t�dy, wielmo�na pani - zawo�a� jeden ze stra�nik�w, gapi�c si� na Yennefer i mieni�c na twarzy. -Wjed�cie t�dy, prosz� �askawie! Nast�pi� si�! Nast�pi� si�, chamy! Wezwany pospiesznie dow�dca warty wy�oni� si� z kordegardy naburmuszony i z�y, ale na widok Yennefer po-kra�nia�, szeroko otworzy� oczy i usta, zgi�� w niskim uk�onie. - Uni�enie witam w Gors Velen, ja�nie pani - wybe�kota�, prostuj�c si� i gapi�c. - Na twe rozkazy... Czy w mocy mojej us�u�y� czym wielmo�nej? Eskort� da�? Przewodnika? Wezwa� mo�e kogo? - Nie trzeba - Yennefer wyprostowa�a si� na kulbace, spojrza�a na niego z g�ry. - Zabawi� w mie�cie kr�tko. Jad� na Thanedd. - Ma si� rozumie�... - �o�dak przest�pi� z nogi na nog�, nie odrywaj�c oczu od twarzy czarodziejki. Pozostali stra�nicy gapili si� r�wnie�. Ciri dumnie wypr�y�a si� i zadar�a g�ow�, ale skonstatowa�a, �e na ni� nie patrzy nikt. Jak gdyby w og�le nie istnia�a. - Ma si� rozumie� - powt�rzy� dow�dca stra�y. - Na Thanedd, tak... Na zjazd. Pojmuj�, ma si� rozumie�. �ycz� tedy... - Dzi�kuj� - czarodziejka pop�dzi�a konia, w oczywisty spos�b nieciekawa, czego chcia�by �yczy� jej komendant. Ciri pod��y�a w �lad. Stra�nicy k�aniali si� przeje�d�aj�cej Yennefer, jej nadal nie zaszczycaj�c cho�by spojrzeniem. - Nawet o imi� ci� nie zapytali - mrukn�a, doganiaj�c Yennefer i ostro�nie kieruj�c koniem w�r�d wyje�d�onych w b�ocie ulicy kolein. - Ani o to, sk�d jedziemy! Zaczarowa�a� ich? - Nie ich. Siebie. Czarodziejka odwr�ci�a si�, a Ciri westchn�a g�o�no. Oczy Yennefer p�on�y fioletowym blaskiem, a twarz promienia�a urod�. Ol�niewaj�c�. Wyzywaj�c�. Gro�n�. I nienaturaln�. - Zielony s�oiczek! - domy�li�a si� od razu Ciri. - Co to by�o? - Glamarye. Eliksir, a raczej ma�� na specjalne okazje. Ciri, czy ty musisz wje�d�a� w ka�d� ka�u�� na drodze? - Chc� umy� koniowi p�ciny! - Nie pada�o od miesi�ca. To s� pomyje i ko�skie szczyny, nie woda. - Aha... Powiedz mi, dlaczego u�y�a� tego eliksiru? A� tak bardzo ci zale�a�o... - To jest Gors Velen - przerwa�a Yennefer. - Miasto, kt�re sw�j dobrobyt w znacznej mierze zawdzi�cza czarodziejom. Dok�adniej, czarodziejkom. Sama widzia�a�, jak traktuje si� tu czarodziejki. A ja nie mia�am ochoty przed- stawia� si� ani udowadnia�, kim jestem. Wola�am, by by�o to oczywiste na pierwszy rzut oka. Za tym czerwonym domem skr�camy w lewo. St�pa, Ciii, wstrzymuj konia, bo potr�cisz jakie� dziecko. - A po co my�my tutaj przyjecha�y? - Ju� ci to m�wi�am. Ciri parskn�a, zacisn�a usta, silnie szturchn�a wierzchowca pi�t�. Klacz zata�czy�a, omal nie wpadaj�c na mijaj�cy ich zaprz�g. Wo�nica wsta� z koz�a i zamierza� uraczy� j� furma�sk� wi�zank�, ale na widok Yennefer usiad� szybko i zaj�� si� wnikliw� analiz� stanu w�asnych chodak�w. - Jeszcze jedno takie brykni�cie - wycedzi�a Yennefer - a pogniewamy si�. Zachowujesz si� jak niedoros�a koza. Przynosisz mi wstyd. - Chcesz mnie odda� do jakiej� szko�y, tak? Ja nie chc�! - Ciszej. Ludzie si� gapi�. - Na ciebie si� gapi�, nie na mnie! Ja nie chc� i�� do �adnej szko�y! Obiecywa�a� mi, �e zawsze b�dziesz ze mn�, a teraz chcesz mnie zostawi�! Sam�! Ja nie chc� by� sama! - Nie b�dziesz sama. W szkole jest wiele dziewcz�t w twoim wieku. B�dziesz mia�a mn�stwo kole�anek. - Nie chc� kole�anek. Chc� by� z tob� i z... My�la�am, �e... Yennefer odwr�ci�a si� gwa�townie. - Co my�la�a�? - My�la�am, �e jedziemy do Geralta - Ciri wyzywaj�co podrzuci�a g�ow�. - Dobrze wiem, o czym rozmy�la�a� ca�� drog�. I dlaczego wzdycha�a� w nocy... - Do�� - sykn�a czarodziejka, a widok jej p�on�cych oczu sprawi�, �e Ciri wtuli�a twarz w ko�sk� grzyw�. -Nadto si� rozzuchwali�a�. Przypominam ci, �e czas, gdy mog�a� mi si� opiera�, min�� bezpowrotnie. Sta�o si� tak z twojej w�asnej woli. Teraz masz by� pos�uszna. Zrobisz to, co rozka��. Zrozumia�a�? Ciri pokiwa�a g�ow�. - To, co rozka��, b�dzie dla ciebie najlepsze. Zawsze. I dlatego b�dziesz mnie s�ucha� i wykonywa� moje polecenia. Jasne? Zatrzymaj konia. Jeste�my na miejscu. - To jest ta szko�a? - zaburcza�a Ciri, podnosz�c oczy na okaza�� fasad� budynku. - To ju�... - Ani s�owa wi�cej. Zsiadaj. I zachowuj si� jak nale�y. To nie jest szko�a, szko�a jest w Aretuzie, nie w Gors Velen. To jest bank. - A do czego nam bank? - Pomy�l. Zsiadaj, m�wi�am. Nie w ka�u��! Zostaw konia, od tego jest s�u�ba. Zdejmij r�kawice. Nie wchodzi si� do banku w r�kawicach do jazdy. Sp�jrz na mnie. Popraw beret. Wyr�wnaj ko�nierzyk. Wyprostuj si�. Nie wiesz, co zrobi� z r�kami? To nic z nimi nie r�b! Ciri westchn�a. S�u��cy, kt�rzy wylegli z wr�t budynku i gn�c si� w uk�onach us�u�yli, byli krasnoludami. Ciri przyjrza�a si� im ciekawie. Cho� tak samo niscy, kr�pi i brodaci, w niczym nie przypominali jej druha, Yarpena Zigrina, ani jego �ch�opak�w". S�u��cy byli szarzy, jednolicie umundurowani, nijacy. I uni�eni, czego o Yarpenie i jego ch�opakach �adn� miar� powiedzie� nie by�o mo�na. Wesz�y do �rodka. Magiczny eliksir nadal dzia�a�, tote� pojawienie si� Yennefer spowodowa�o natychmiast wielkie poruszenie, bieganin�, uk�ony, dalsze uni�one pozdrowienia i deklaracje gotowo�ci do us�ug, kt�rym kres po�o�y�o dopiero pojawienie si� niewiarygodnie grubego, dostatnio odzianego i bia�obrodego krasnoluda. - Szanowna Yennefer! - zahucza� krasnolud, podzwaniaj�c z�otym �a�cuchem, zwisaj�cym z pot�nego karku znacznie poni�ej bia�ej brody. - C� za niespodzianka! I c� za zaszczyt! Prosz�, prosz� do kantoru! A wy, nie sta�, nie gapi� si�! Do roboty, do liczyde�! Wilfli, do kantoru natychmiast flaszk� Castel de Neuf, rocznik... Ju� ty wiesz kt�ry rocznik. �ywo, na jednej nodze! Pozw�l, pozw�l, Yennefer. Prawdziwa rado�� ci� widzie�. Wygl�dasz... Ech, psiakrew, a� dech zapiera! - Ty te� - u�miechn�a si� czarodziejka - nie�le si� trzymasz, Giancardi. - No pewnie. Prosz�, prosz� do mnie, do kantoru. Ale� nie, nie, panie przodem. Znasz przecie� drog�, Yennefer. W kantorze by�o ciemnawo i przyjemnie ch�odno, w powietrzu unosi� si� zapach, kt�ry Ciri pami�ta�a z wie�y pisarczyka Jarre - zapach inkaustu, pergaminu i kurzu pokrywaj�cego d�bowe meble, gobeliny i stare ksi�gi. - Siadajcie, prosz� - bankier odsun�� od sto�u ci�ki fotel dla Yennefer, obrzuci� Ciri ciekawym spojrzeniem. -Hmmm... - Daj jej jak�� ksi�g�, Molnar - powiedzia�a niedbale czarodziejka, zauwa�aj�c spojrzenie. - Ona uwielbia ksi�gi. Si�dzie sobie w ko�cu sto�u i nie b�dzie przeszkadza�. Prawda, Ciri? Ciri nie uzna�a za celowe potwierdza�. - Ksi�g�, hem, hem - zatroska� si� krasnolud, podchodz�c do komody. - Co my tu mamy? O, ksi�ga przychod�w i rozchod�w... Nie, to nie. C�a i op�aty portowe... Te� nie. Kredyt i remburs? Nie. O, a to sk�d tu si� wzi�o? Jedna cholera wie... Ale chyba to b�dzie w sam raz. Prosz�, dzieweczko. Ksi�ga nosi�a tytu� Physiologus i by�a bardzo stara i bardzo podarta. Ciri ostro�nie przewr�ci�a ok�adk� i kilka stron. Dzie�o zaciekawi�o j� natychmiast, bo traktowa�o o zagadkowych potworach i bestiach i by�o pe�ne rycin. Przez nast�pnych kilka chwil stara�a si� dzieli� zainteresowanie pomi�dzy ksi�g� a rozmow� czarodziejki z krasnoludem. - Masz dla mnie jakie� listy, Molnar? - Nie - bankier nala� wina Yennefer i sobie. - �adne nowe nie nadesz�y. Ostatnie, sprzed miesi�ca, przekaza�em ustalonym sposobem. - Otrzyma�am je, dzi�kuj�. A czy przypadkiem... kto� si� tymi listami nie interesowa�? - Tutaj nie - u�miechn�� si� Molnar Giancardi. - Ale celujesz do w�a�ciwej tarczy, moja droga. Bank Vivaldich poinformowa� mnie poufnie, �e listy pr�bowano tropi�. Ich filia w Yengerbergu wykry�a te� pr�b� �ledzenia operacji na twoim prywatnym koncie. Jeden z pracownik�w okaza� si� nielojalny. Krasnolud urwa�, spojrza� na czarodziejk� spod krzaczastych brwi. Ciri nadstawi�a uszu. Yennefer milcza�a, bawi�c si� sw� obsydianow� gwiazd�. - Vivaldi - podj�� bankier, zni�aj�c g�os - nie m�g� albo nie chcia� prowadzi� �ledztwa w tej sprawie. Nielojalny i podatny na przekupstwo klerk wpad� po pijanemu do fosy i utopi� si�. Nieszcz�liwy wypadek. Szkoda. Za szybko, za pochopnie... - Szkoda ma�a, a �al kr�tki - wyd�a wargi czarodziejka. - Ja wiem, kogo interesowa�y moje listy i konto, �ledztwo u Vivaldich nie przynios�oby rewelacji. - Skoro tak uwa�asz... - Giancardi poczochra� brod�. - Jedziesz na Thanedd, Yennefer? Na ten powszechny zjazd czarodziej�w? - Owszem. - By zdecydowa� o losach �wiata? - Nie przesadzajmy. - R�ne plotki kr��� - rzek� sucho krasnolud. - I r�ne rzeczy si� dziej�. - Jakie, je�li to nie tajemnica? - Od ubieg�ego roku - powiedzia� Giancardi, g�adz�c brod� - obserwuje si� dziwne ruchy w polityce podatkowej... Ja wiem, ciebie to nie interesuje... - M�w. - Podwojono wymiar pog��wnego i hiberny, podatk�w �ci�ganych bezpo�rednio przez w�adze wojskowe. Wszyscy kupcy i przedsi�biorcy musz� dodatkowo p�aci� do skarbu kr�lewskiego �dziesi�ty grosz", ca�kiem nowy podatek, jeden grosz od ka�dego nobla obrotu. Krasnoludy, gnomy, elfy i nizio�ki p�ac� ponadto zwi�kszone pog��wne i po-dymne. Je�eli prowadz� dzia�alno�� handlow� lub produkcyjn�, s� nadto obci��eni obowi�zkow� �nieludzk�" do-natyw�, wynosz�c� dziesi�� od sta. W ten spos�b ja odprowadzam do skarbu ponad sze��dziesi�t procent dochodu. M�j bank, wliczaj�c wszystkie filie, daje Czterem Kr�lestwom sze��set grzywien rocznie. Dla twojej wiadomo�ci: to jest prawie trzykrotnie wi�cej, ni� mo�ny diuk czy hrabia p�aci kwarty z pot�nej kr�lewszczyzny. - Ludzie nie s� obci��eni donatyw� na wojsko? - Nie. P�ac� tylko hibern� i pog��wne. - A zatem - pokiwa�a g�ow� czarodziejka - to krasno-ludy i inni nieludzie finansuj� kampani� przeciwko Scoia'tael, kt�ra toczy si� w lasach. Spodziewa�am si� czego� takiego. Ale co maj� podatki wsp�lnego ze zjazdem na Thanedd? - Po waszych zjazdach - mrukn�� bankier - zawsze co� si� dzieje. Tym razem mam zreszt� nadziej�, �e b�dzie odwrotnie. Licz� na to, �e wasz zjazd sprawi, �e przestanie si� dzia�. Bardzo by�bym rad, dla przyk�adu, gdyby usta�y te dziwne skoki cen. - M�w ja�niej. Krasnolud rozpar� si� w fotelu i spl�t� palce na przykrytym brod� brzuchu. - Pracuj� w moim fachu �adne par� lat - powiedzia�. - Dostatecznie d�ugo, by m�c umie� powi�za� niekt�re ruchy cen z niekt�rymi faktami. A ostatnio bardzo wzros�y ceny drogich kamieni. Bo jest na nie popyt. - Zamienia si� got�wk� na klejnoty, by unika� strat z tytu�u waha� kurs�w i parytet�w monety? - Te�. Kamienie maj� nadto jeszcze jedn� wielk� zalet�. Mieszcz�ca si� w kieszeni kilkuuncjowa sakieweczka brylant�w odpowiada warto�ci� jakim� pi��dziesi�ciu grzywnom, taka za� suma w monecie wa�y dwadzie�cia pi�� funt�w i zajmuje spory worek. Z sakieweczka w kieszeni ucieka si� znacznie szybciej ni� z workiem na ramieniu. I ma si� obie r�ce wolne, co nie jest bez znaczenia. Jedn� r�k� mo�na trzyma� �on�, drug�, gdyby zasz�a konieczno��, mo�na komu� przypieprzy�. Ciri parskn�a z cicha, ale Yennefer natychmiast uciszy�a j� gro�nym spojrzeniem. - A zatem - unios�a g�ow� - s� tacy, kt�rzy ju� zawczasu przygotowuj� si� do ucieczki. A dok�d, ciekawo��? - Najwy�ej notowana jest daleka P�noc. Hengfors, Kovir, Poviss. Raz, �e to faktycznie daleko, dwa, kraje te s� neutralne i maj� z Nilfgaardem dobre stosunki. - Rozumiem - z�o�liwy u�miech nie znikn�� z warg czarodziejki. - A wi�c brylanty do kieszeni, �on� za r�k� i na P�noc... Nie za wcze�nie? Ach, mniejsza z tym. Co jeszcze dro�eje, Molnar? - �odzie. - Co? - �odzie - powt�rzy� krasnolud i wyszczerzy� z�by. -Wszyscy szkutnicy z wybrze�a produkuj� �odzie, zam�wione przez kwatermistrz�w armii kr�la Foltesta. Kwatermistrzowie p�ac� dobrze i ci�gle sk�adaj� nowe zam�wienia. Je�li masz wolny kapita�, Yennefer, zainwestuj w �odzie. Z�oty interes. Produkujesz cz�no z trzciny i kory, wystawiasz faktur� na barkas z pierwszorz�dnej so�niny, g�rk� dzielisz si� z kwatermistrzem po po�owie... - Nie kpij, Giancardi. M�w, o co chodzi. - Te �odzie - rzek� od niechcenia bankier, patrz�c na powa�� - transportuje si� na po�udnie. Do Sodden i Brugge, nad Jarug�. Ale z tego, co wiem, nie u�ywa si� ich do po�owu ryb na rzece. Ukrywa si� je w lasach nad prawym brzegiem. Wojsko podobno godzinami �wiczy wsiadanie i wysiadanie. Na razie na sucho. - Aha - Yennefer przygryz�a warg�. - Ale dlaczego niekt�rym tak spieszno na pomoc? Jaruga jest na po�udniu. - Istnieje uzasadniona obawa - mrukn�� krasnolud, �ypi�c na Ciri - �e cesarz Emhyr var Emreis nie b�dzie zachwycony wie�ci�, �e wzmiankowane �odzie spuszczono na wod�. Niekt�rzy uwa�aj�, �e takie wodowanie gotowe Emhyra rozz�o�ci�, a w�wczas lepiej by� jak najdalej od nilfgaardzkiej granicy... Cholera, byle do �niw. Gdy b�dzie po �niwach, odetchn� z ulg�. Je�eli co� ma si� wydarzy�, wydarzy si� przed �niwami. - Plony b�d� w spichrzach - powiedzia�a wolno Yennefer. - Zgadza si�. Konie trudno pa�� na r�yskach, a twierdze z pe�nymi spichrzami d�ugo si� oblega... Pogoda sprzyja rolnikom i zbiory zapowiadaj� si� nie�le... Tak, pogoda jest nad wyraz pi�kna. S�onko grzeje, kanie na pr�no wygl�daj� d�d�u... A Jaruga w Dol Angra jest bardzo p�ytka... �atwo j� przebrodzi�. W obie strony. - Dlaczego Dol Angra? - Mam nadziej� - bankier pog�adzi� brod�, �widruj�c czarodziejk� bystrym spojrzeniem - �e mog� ci zaufa�? - Zawsze mog�e�, Giancardi. I nic si� nie zmieni�o. - Dol Angra - powiedzia� wolno krasnolud - to Lyria i Aedirn, kt�re s� w militarnym sojuszu z Temeri�. Nie s�dzisz chyba, �e Foltest, kt�ry kupuje �odzie, zamierza z nich skorzysta� na w�asn� r�k�? - Nie - powiedzia�a wolno czarodziejka. - Nie s�dz�. Dzi�kuj� za informacje, Molnar. Kto wie, mo�e i masz racj�? Mo�e na zje�dzie uda nam si� jednak wp�yn�� na losy �wiata i zamieszkuj�cych ten �wiat ludzi? - Nie zapominajcie o krasnoludach - parskn�� Giancardi. - I o ich bankach. - Postaramy si�. Je�li ju� przy tym jeste�my... - S�ucham ci� z uwag�. - Mam wydatki, Molnar. A je�li podejm� co� z konta u Vivaldich, znowu kto� got�w uton��, wi�c... - Yennefer - przerwa� krasnolud - ty masz u mnie nieograniczony kredyt. Pogrom w Yengerbergu mia� miejsce bardzo dawno. Mo�e ty zapomnia�a�, ale ja nie zapomn� nigdy. Nikt z rodziny Giancardich nie zapomni. Ile ci potrzeba? - Tysi�c pi��set temerskich oren�w, przekazem na fili� Cianfanellich w Ellander, na rzecz �wi�tyni Melitele. - Za�atwione. Mi�y przekaz, datki dla �wi�ty� nie s� opodatkowane. Co jeszcze? - Ile teraz p�aci si� rocznie czesnego w szkole w Aretuzie? Ciii nadstawi�a uszu. - Tysi�c dwie�cie novigradzkich koron - powiedzia� Giancardi. - Dla nowej adeptki dochodzi immatrykulacja, co� ko�o dwustu. - Podro�a�o, cholera. - Wszystko podro�a�o. Adeptkom niczego si� nie �a�uje, �yj� w Aretuzie jak kr�lewny. A z nich �yje po�owa miasta, krawcy, szewcy, cukiernicy, dostawcy... - Wiem. Wp�a� dwa tysi�ce na konto szko�y. Anonimowo. Z zaznaczeniem, �e chodzi o wpisowe i zadatek na czesne... Dla jednej adeptki. Krasnolud od�o�y� pi�ro, spojrza� na Ciri, u�miechn�� si� ze zrozumieniem. Ciri, udaj�c, �e wertuje ksi�g�, s�ucha�a pilnie. - To wszystko, Yennefer? - Jeszcze trzysta novigradzkich koron dla mnie, got�wk�. Na zjazd na Thanedd b�d� potrzebowa�a przynajmniej trzech sukni. - Po co ci got�wka? Dam ci czek bankierski. Na pi��set. Ceny importowanych tkanin te� cholernie wzros�y, a ty wszak�e nie ubierasz si� w we�n� ani len. A je�eli czego� potrzebujesz: dla siebie lub dla przysz�ej adeptki szko�y w Aretuzie, moje sklepy i sk�ady stoj� otworem. - Dzi�kuj�. Na jaki procent si� um�wimy? - Procent - krasnolud uni�s� g�ow� - zap�aci�a� rodzinie Giancardich awansem, Yennefer. W czasie pogromu w Yengerbergu. Nie m�wmy ju� o tym. - Nie lubi� takich d�ug�w, Molnar. - Ja te� nie. Ale ja jestem kupcem, krasnoludem interesu. Ja wiem, co to jest zobowi�zanie. Znam jego warto��. Powtarzam, nie m�wmy ju� o tym. Sprawy, o kt�re prosi�a�, mo�esz uwa�a� za za�atwione. Spraw�, o kt�r� nie prosi�a�, r�wnie�. Yennefer unios�a brwi. - Pewien bliski ci wied�min - zachichota� Giancardi - odwiedzi� ostatnio miasto Dorian. Doniesiono mi, �e zad�u�y� si� tam u lichwiarza na sto koron. Lichwiarz pracuje dla mnie. Umorz� ten d�ug, Yennefer. Czarodziejka rzuci�a okiem na Ciri, silnie skrzywi�a usta. - Molnar - powiedzia�a zimno - nie pchaj palc�w mi�dzy drzwi, w kt�rych popsu�y si� zawiasy. W�tpi�, �eby on wci�� uwa�a� mnie za blisk�, a je�li dowie si� o umarzaniu d�ug�w, znienawidzi mnie z kretesem. Znasz go przecie�, jest obsesyjnie honorowy. Dawno temu by� w Dorian? - Jakie� dziesi�� dni. Potem widziano go w Ma�ym ��gu. Stamt�d, jak mi doniesiono, pojecha� do Hirundum, bo mia� zlecenie od tamtejszych farmer�w. Jak zwykle, jaki� potw�r do zabicia... - A za zabicie, jak zwykle, zap�ac� mu grosze - g�os Yennefer zmieni� si� lekko - kt�re, jak zwykle, ledwo wystarcz� na koszty leczenia, je�eli potw�r go pokiereszuje. Jak zwykle. Je�eli rzeczywi�cie chcesz co� dla mnie zrobi�, Molnar, to w��cz si� w to. Skontaktuj si� z farmerami z Hirundum i podnie� nagrod�. Tak by mia� za co �y�. - Jak zwykle - parskn�� Giancardi. - A je�li on wreszcie dowie si� o tym? Yennefer utkwi�a oczy w Ciri, kt�ra przygl�da�a si� i przys�uchiwa�a, nawet nie pr�buj�c udawa� zainteresowania Physiologusem. - A od kogo - wycedzi�a - mia�by si� dowiedzie�? Ciri spu�ci�a wzrok. Krasnolud u�miechn�� si� znacz�co, pog�adzi� brod�. - Przed udaniem si� na Thanedd wybierzesz si� w stron� Hirundum? Przypadkowo, oczywi�cie? - Nie - czarodziejka odwr�ci�a wzrok. - Nie wybior� si�. Zmie�my temat, Molnar. Giancardi znowu pog�adzi� brod�, spojrza� na Ciri. Ciri spu�ci�a g�ow�, zachrz�ka�a i zawierci�a si� na krze�le. - S�usznie - potwierdzi�. - Czas zmieni� temat. Ale twoj� podopieczn� najwyra�niej nudzi ksi�ga... i nasza rozmowa. A to, o czym teraz chcia�bym z tob� porozmawia�, znudzi j� jeszcze bardziej, jak podejrzewam... Losy �wiata, losy krasnolud�w tego �wiata, losy ich bank�w, jaki� to nudny temat dla m�odych dziewcz�t, przysz�ych absolwentek Aretuzy... Wypu�� j� na troch� spod skrzyde�, Yennefer. Niech si� przejdzie po mie�cie... - Oj, tak! - krzykn�a Ciri. Czarodziejka �achn�a si� i ju� otwiera�a usta, by zaprotestowa�, ale nagle zmieni�a zamiar. Ciri nie by�a pewna, ale wydawa�o si� jej, �e wp�yw na t� decyzj� mia�o nieznaczne mrugni�cie, towarzysz�ce propozycji bankiera. - Niech sobie dziewczyna popatrzy na wspania�o�ci prastarego grodu Gors Velen - doda� Giancardi, u�miechaj�c si� szeroko. - Nale�y si� jej troch� swobody przed... Aretuz�. A my tu sobie jeszcze pogaw�dzimy o pewnych sprawach... hmm, osobistych. Nie, nie proponuj�, by dziewcz� chodzi�o samotnie, cho� to bezpieczne miasto. Przydam jej towarzysza i opiekuna. Jednego z moich m�odszych klerk�w... - Wybacz, Molnar - Yennefer nie odpowiedzia�a na u�miech - ale nie wydaje mi si�, by w dzisiejszych czasach, nawet w bezpiecznym mie�cie, towarzystwo krasnoluda... - Nawet mi przez my�l nie przesz�o - �achn�� si� Giancardi - by to by� krasnolud. Klerk, o kt�rym m�wi�, jest synem szanowanego kupca, cz�owieka ca��, �e si� tak wyra��, g�b�. My�la�a�, �e zatrudniam tu tylko krasnolud�w? Hej, Wifli! Wo�aj mi tu Fabia, na jednej nodze! - Ciri - czarodziejka podesz�a do niej, pochyli�a si� lekko. - Tylko bez �adnych g�upstw, �ebym si� nie musia�a wstydzi�. A przed klerkiem j�zyk za z�bami, pojmujesz? Przyrzeknij mi, �e b�dziesz uwa�a� na czyny i s�owa. Nie kiwaj g�ow�. Przyrzeczenia sk�ada si� pe�nym g�osem. - Przyrzekam, pani Yennefer. - Spogl�daj te� czasem na s�o�ce. W po�udnie wr�cisz. Punktualnie. A gdyby... Nie, nie s�dz�, by kto� ci� rozpozna�. Ale gdyby� zobaczy�a, �e kto� zanadto ci si� przygl�da... Czarodziejka si�gn�a do kieszonki, wydoby�a niewielki, poznaczony runami chryzopraz, wyszlifowany w kszta�t klepsydry. - Schowaj do sakiewki. Nie zgub. W razie potrzeby... Zakl�cie pami�tasz? Tylko dyskretnie, aktywizacja daje silne echo, a dzia�aj�cy amulet wysy�a fale. Je�li w pobli�u by�by kto� wyczulony na magi�, ujawnisz si�, zamiast zamaskowa�. Aha, masz tu jeszcze... Gdyby� chcia�a co� sobie kupi�. - Dzi�kuj�, pani Yennefer - Ciri w�o�y�a amulet i monety do sakiewki, ciekawie spojrza�a na ch�opca wbiegaj�cego do kantoru. Ch�opiec by� piegowaty, faluj�ce kasztanowate w�osy spada�y mu na wysoki ko�nierz szarego uniformu klerka. - Fabio Sachs - przedstawi� Giancardi. Ch�opiec uk�oni� si� grzecznie. - Fabio, to jest pani Yennefer, nasz czcigodny go�� i szanowana klientka. A ta panna, jej wychowanka, ma �yczenie zwiedzi� miasto. B�dziesz jej towarzyszy�, s�u�y� za przewodnika i opiekuna. Ch�opiec uk�oni� si� jeszcze raz, tym razem wyra�nie w stron� Ciri. - Ciri - powiedzia�a ch�odno Yennefer. - Wsta�, prosz�. Wsta�a, zdziwiona lekko, bo zna�a obyczaj na tyle, by wiedzie�, �e tego nie wymaga�. I natychmiast zrozumia�a. Klerk, co prawda, wygl�da� na jej r�wie�nika, ale by� od niej o g�ow� ni�szy. - Molnar - powiedzia�a czarodziejka. - Kto ma si� tu opiekowa� kim? Nie m�g�by� oddelegowa� do tego zadania kogo� o nieco znaczniejszych gabarytach? Ch�opiec poczerwienia� i pytaj�co spojrza� na pryncypa�a. Giancardi przyzwalaj�co kiwn�� g�ow�. Klerk uk�oni� si� po raz kolejny. - Wielmo�na pani - wypali� p�ynnie i bez skr�powania. - Mo�e i nie jestem du�y, ale mo�na na mnie polega�. Znam dobrze gr�d, podgrodzie i ca�� okolic�. B�d� opiekowa� si� t� pann�, jak umiem najlepiej. A gdy ja, Fabio Sachs M�odszy, syn Fabia Sachsa, robi� co� tak, jak umiem najlepiej, to... To niejeden wi�kszy mi nie dor�wna. Yennefer patrzy�a na niego przez chwil�, potem odwr�ci�a si� w stron� bankiera. - Gratuluj�, Molnar - powiedzia�a. - Umiesz dobiera� pracownik�w. B�dziesz mia� w przysz�o�ci pociech� z twojego m�odszego klerka. Zaiste, kruszec dobrej pr�by d�wi�czy, gdy we� uderzy�. Ciri, z pe�nym zaufaniem powierzam ci� pieczy Fabia, syna Fabia, albowiem jest to m�czyzna powa�ny i godny zaufania. Ch�opiec zaczerwieni� si� a� po cebulki kasztanowatych w�os�w. Ciri czu�a, �e te� si� rumieni. - Fabio - krasnolud otworzy� szkatu�k�, pogrzeba� w brz�cz�cej zawarto�ci. - Masz tu p� nobla i trzy... I dwa pi�taki. Na wypadek gdyby panna mia�a jakie� �yczenia. Gdyby nie mia�a, odniesiesz z powrotem. No, mo�ecie i��. - W po�udnie, Ciri - przypomnia�a Yennefer. - Ani chwili p�niej. - Pami�tam, pami�tam. - Nazywam si� Fabio - powiedzia� ch�opiec, gdy tylko zbiegli po schodach i wyszli na ruchliw� ulic�. - A ciebie zw� Ciri, tak? - Tak. - Co chcesz zwiedzi� w Gors Velen, Ciri? Ulic� G��wn�? Zau�ek Z�otnik�w? Port morski? A mo�e rynek i jarmark? - Wszystko. - Hmm... - zatroska� si� ch�opiec. - Mamy czas tylko do po�udnia... Najlepiej b�dzie, je�li p�jdziemy na rynek. Dzi� jest dzie� targowy, mo�na tam b�dzie zobaczy� mn�stwo ciekawych rzeczy! A wcze�niej wejdziemy na mur, z kt�rego jest widok na ca�� Zatok� i na s�ynn� wysp� Thanedd. Co ty na to? - Chod�my. Ulic� z hurkotem toczy�y si� wozy, cz�apa�y konie i wo�y, bednarze turlali beczki, wsz�dzie panowa� ha�as i po�piech. Ciri by�a z lekka oszo�omiona ruchem i rozgardiaszem - niezr�cznie zst�pi�a z drewnianego chodnika i po kostki wpad�a w b�oto i gn�j. Fabio chcia� uj�� j� pod rami�, ale wyrwa�a si�. - Umiem sama chodzi�! - Hmm... No, tak. Chod�my zatem. Tu, gdzie jeste�my, to jest g��wna ulica miasta. Nazywa si� Kardo i ��czy obie bramy, G��wn� i Morsk�. T�dy, o, idzie si� do ratusza. Widzisz t� wie�� ze z�otym kurkiem? To w�a�nie ratusz. A tam, gdzie wisi ten kolorowy szyld, to jest ober�a �Pod Rozpi�tym Gorsetem". Ale tam, hmm... tam nie p�jdziemy. P�jdziemy o, t�dy, skr�cimy sobie drog� przez targ rybny, kt�ry jest na ulicy Okr�nej. Skr�cili w zau�ek i wyszli wprost na placyk wci�ni�ty mi�dzy �ciany dom�w. Placyk zape�niony by� straganami, beczkami i kadziami, z kt�rych bi�a silna wo� ryb. Trwa� o�ywiony i ha�a�liwy handel, przekupnie i kupuj�cy starali si� przekrzycze� kr���ce w g�rze mewy. Pod murem siedzia�y koty, udaj�c, �e ryby nie interesuj� ich w najmniejszym stopniu. - Twoja pani - powiedzia� nagle Fabio, lawiruj�c w�r�d stragan�w - jest bardzo surowa. - Wiem. - Nie jest twoj� blisk� krewn�, prawda? Od razu to pozna�! - Tak? A po czym? - Jest bardzo pi�kna - powiedzia� Fabio z okrutn�, rozbrajaj�co swobodn� szczero�ci� m�odego cz�owieka. Ciri odwr�ci�a si� jak spr�yna, ale nim zdo�a�a uraczy� Fabia jak�� k��liw� uwag�, dotycz�c� jego pieg�w i wzrostu, ch�opiec ju� ci�gn�� j� mi�dzy w�zki, beczki i stragany, obja�niaj�c jednocze�nie, �e g�ruj�ca nad placykiem baszta nosi nazw� Z�odziejskiej, �e kamienie u�yte do jej budowy pochodz� z dna morskiego i �e rosn�ce pod ni� drzewa zowi� si� platanami. - Jeste� strasznie ma�om�wna, Ciri - stwierdzi� nagle. - Ja? - uda�a zdziwienie. - Nic podobnego! Po prostu s�ucham pilnie tego, co m�wisz. Opowiadasz bardzo ciekawie, wiesz? W�a�nie chcia�am ci� zapyta�... - S�ucham, pytaj. - Czy daleko st�d do... do miasta Aretuza? - Ale� ca�kiem niedaleko! Bo Aretuza to wcale nie miasto. Wejd�my na mur, poka�� ci. O, tam s� schody. Mur by� wysoki, a schody strome. Fabio spoci� si� i zdysza�, i nic dziwnego, bo ca�y czas gada�. Ciri dowiedzia�a si�, �e mur okalaj�cy gr�d Gors Velen to konstrukcja niedawna, o wiele m�odsza od samego miasta, zbudowanego jeszcze przez elfy, �e ma trzydzie�ci pi�� st�p wysoko�ci i �e jest to tak zwany mur kazamatowy, zrobiony z ciosanego kamienia i nie wypalanej ceg�y, bo taki materia� jest odporniejszy na uderzenia taran�w. Na szczycie przywita� ich i owia� orze�wiaj�cy morski wiatr. Ciri z rado�ci� odetchn�a nim po g�stym i nieruchomym zaduchu miasta. Opar�a �okcie o kraw�d� muru, patrz�c z wysoka na port, kolorowy od �agli. - Co to jest, Fabio? Ta g�ra? - Wyspa Thanedd. Wyspa wydawa�a si� bardzo bliska. I nie przypomina�a wyspy. Wygl�da�a jak wbity w morskie dno gigantyczny kamienny s�up, wielki zigurat obwiedziony wij�c� si� spiralnie drog�, zygzakami schod�w i tarasami. Tarasy zieleni�y si� od gaj�w i ogrod�w, a z zieleni, przylepione do ska� jak jask�cze gniazda, stercza�y bia�e strzeliste wie�e i ozdobne kopu�y, zwie�czaj�ce kompleksy otoczonych kru�gankami budynk�w. Budynki te wcale nie sprawia�y wra�enia wybudowanych. Wydawa�o si�, �e wykuto je w stokach tej morskiej g�ry. - To wszystko zbudowa�y elfy - wyja�ni� Fabio. - M�wi si�, �e za pomoc� elfiej magii. Od niepami�tnych czas�w Thanedd nale�y jednak do czarodziej�w. Blisko czubka, tam gdzie te l�ni�ce kopu�y, znajduje si� pa�ac Garstang. Tam za par� dni rozpocznie si� wielki zjazd magik�w. A tam, sp�jrz, na samiutkim wierzcho�ku, ta wysoka samotna wie�a z blankami, to jest Tor Lara, Wie�a Mewy... - Czy tam mo�na dosta� si� l�dem? To przecie� bliziutko. - Mo�na. Jest most ��cz�cy brzeg zatoki z wysp�. Nie widzimy go, bo zas�aniaj� drzewa. Widzisz te czerwone dachy u podn�a g�ry? To pa�ac Loxia. Tam prowadzi most. Tylko przez Loxi� mo�na doj�� do drogi prowadz�cej na g�rne tarasy... - A tam gdzie te �liczne kru�ganki i mostki? I ogrody? Jak to si� trzyma ska�y, �e nie spadnie... Co to za pa�ac? - To w�a�nie Aretuza, o kt�r� pyta�a�. Tam znajduje si� s�ynna szko�a dla m�odych czarodziejek. - Ach - Ciri obliza�a wargi - wi�c to tam... Fabio? - S�ucham. - Widujesz czasami m�ode czarodziejki, kt�re ucz� si� w tej szkole? W tej Aretuzie? Ch�opiec spojrza� na ni�, wyra�nie zdumiony. - Ale� nigdy! Nikt ich nie widuje! Im nie wolno opuszcza� wyspy i wychodzi� do miasta. A na teren szko�y nikt nie ma wst�pu. Nawet burgrabia i bajlif, je�li maj� spraw� do czarodziejek, mog� i�� tylko do Loxii. Na najni�szy poziom. - Tak my�la�am - Ciri pokiwa�a g�ow�, zapatrzona w po�yskuj�ce dachy Aretuzy. - To nie szko�a, lecz wi�zienie. Na wyspie, na skale, nad przepa�ci�. Wi�zienie i koniec. - Troch� tak - przyzna� Fabio po chwili namys�u. -Stamt�d raczej trudno wyj��... Ale nie, to nie jest tak jak w wi�zieniu. Adeptki to przecie� m�ode dziewczyny. Trzeba ich strzec... - Przed czym? - No... - zaj�kn�� si� ch�opiec. - Przecie� wiesz... - Nie wiem. - Hmmm... Ja my�l�... Och, Ciri, przecie� nikt ich nie zamyka w szkole przemoc�. One same chc�... - No pewnie - Ciri u�miechn�a si� szelmowsko. -Chc�, to siedz� w tym wi�zieniu. Gdyby nie chcia�y, to by si� nie da�y tam zamkn��. To �adna sztuka, wystarczy w por� da� nog�. Zanim jeszcze si� tam znajdzie, bo p�niej to ju� mo�e by� trudno... - Jak to? Ucieka�? A dok�d one mia�yby... - One - przerwa�a - pewnie nie mia�y dok�d, biedaczki. Fabio? Gdzie jest miasto... Hirundum? Ch�opiec spojrza� na ni�, zaskoczony. - Hirundum to nie miasto - powiedzia�. - To wielka farma. S� tam sady i ogrody dostarczaj�ce warzyw i owoc�w dla wszystkich miast w okolicy. S� tam te� stawy, w kt�rych hoduje si� karpie i inne ryby... - Jak daleko st�d do tego Hirundum? Kt�r�dy? Poka� mi. - A dlaczego chcesz to wiedzie�? - Poka� mi, prosi�am. - Widzisz t� drog�, prowadz�c� na zach�d? Tam gdzie te wozy? Tamt�dy w�a�nie jedzie si� do Hirundum. To jakie� pi�tna�cie mil, ca�y czas lasami. - Pi�tna�cie mil - powt�rzy�a Ciri. - Niedaleko, gdy si� ma dobrego konia... Dzi�kuj� ci, Fabio. - Za co mi dzi�kujesz? - Niewa�ne. Teraz zaprowad� mnie na rynek. Obieca�e�. - Chod�my. Takiego �cisku i zgie�ku, jaki panowa� na rynku Gors Velen, Ciri nigdy jeszcze nie widzia�a. Ha�a�liwy targ rybny, przez kt�ry niedawno przechodzili, w por�wnaniu z rynkiem sprawia� wra�enie cichej �wi�tyni. Plac by� i�cie gigantyczny, a mimo to wydawa�o si� jej, �e b�d� mogli co najwy�ej poprzygl�da� si� z daleka, bo o dostaniu si� na teren jarmarku nie ma nawet co marzy�. Fabio jednak �mia�o wdar� si� w sk��biony t�um, ci�gn�c j� za r�k�. Ciri z miejsca zakr�ci�o si� w g�owie. Przekupnie darli si�, kupuj�cy darli si� jeszcze g�o�niej, zagubione w t�oku dzieci wy�y i lamentowa�y. Byd�o rycza�o, owce becza�y, ptactwo kwaka�o i gdaka�o. Krasnoludzcy rzemie�lnicy zawzi�cie walili m�otkami w jakie� blachy, a gdy przerywali walenie, by si� napi�, zaczynali plugawi� kl��. Z kilku punkt�w placu rozbrzmiewa�y piszcza�ki, g�le i cymba�y, koncertowali wida� waganci i muzycy. Na domiar z�ego kto� niewidoczny w�r�d ci�by bez ustanku daj: w mosi�n� surm�. Z pewno�ci� nie by� to muzyk. Ciri uskoczy�a przed biegn�c� truchtem, przenikliwie kwicz�c� �wini� i wpad�a na klatki z kurami. Potr�cana, nadepn�a na co�, co by�o mi�kkie i zamiaucza�o. Odskoczy�a, o ma�y w�os nie wpadaj�c pod kopyta wielkiego, �mierdz�cego, obrzydliwego i budz�cego groz� bydlaka, roztr�caj�cego ludzi kosmatymi bokami. - Co to by�o? - j�kn�a, �api�c r�wnowag�. - Fabio? - Wielb��d. Nie b�j si�. - Nie boj� si�! Te� co�! Rozgl�da�a si� ciekawie. Przyjrza�a si� pracy nizio�k�w, produkuj�cych na oczach publiki ozdobne buk�aki z koziej sk�ry, pozachwyca�a si� pi�knymi lalkami, oferowanymi na straganie przez par� p�elf�w. Poogl�da�a wyroby z malachitu i jaspisu, kt�re wystawia� na sprzeda� ponury i burkliwy gnom. Z zainteresowaniem i znawstwem obejrza�a miecze w warsztacie p�atnerza. Poobserwowa�a dziewcz�ta wyplataj�ce koszyki z wikliny i dosz�a do wniosku, �e nie ma nic gorszego ni� praca. Dm�cy w surm� przesta� d��. Prawdopodobnie go zabito. - Co tu tak smakowicie pachnie? - P�czki - Fabio pomaca� sakiewk�. - Masz �yczenie zje�� jednego? - Mam �yczenie zje�� dwa. Sprzedawca poda� trzy p�czki, przyj�� pi�taka i wyda� cztery miedziaki, z kt�rych jeden prze�ama� na p�. Ciri, powoli odzyskuj�c kontenans, przygl�da�a si� operacji �amania, �apczywie poch�aniaj�c pierwszego p�czka. - Czy to st�d - spyta�a, zabieraj�c si� za drugiego -pochodzi powiedzenie: �Niewart z�amanego grosza"? - St�d - Fabio prze�kn�� swojego p�czka. - Przecie� nie ma niniejszych monet ni� grosz. Czy tam, sk�d pochodzisz, nie u�ywa si� p�groszk�w? - Nie - Ciri obliza�a palce. - Tam, sk�d pochodz�, u�ywa�o si� z�otych dukat�w. Poza tym to ca�e �amanie by�o bez sensu i niepotrzebne. - Dlaczego? - Bo mam �yczenie zje�� trzeciego p�czka. Nadziewane �liwkowymi powid�ami p�czki zadzia�a�y jak najcudowniejszy eliksir. Ciri nabra�a humoru, a kot�uj�cy si� plac przesta� przera�a�, zacz�� si� nawet podoba�. Nie pozwoli�a ju�, by Fabio wl�k� j� za sob�, sama poci�gn�a go w najwi�kszy t�ok, ku miejscu, z kt�rego kto� przemawia�, wlaz�szy na zaimprowizowan� z beczek m�wnic�. Przemawiaj�cym by� podstarza�y grubas. Po ogolonej g�owie i burej szacie Ciri rozpozna�a w nim w�drownego kap�ana. Widywa�a ju� takich, czasami odwiedzali �wi�tyni� Melitele w Ellander. Matka Nenneke nigdy nie m�wi�a o nich inaczej jak �ci fanatyczni durnie". - Jedno jest na �wiecie prawo! - rycza� gruby kap�an. - Prawo boskie! Ca�a natura temu prawu podlega, ca�a ziemia i wszystko, co na tej ziemi �yje! A czary i magia s� temu prawu przeciwne! Przekl�ci wi�c s� czarownicy i bliski jest dzie� gniewu, w kt�rym ogie� z niebios zniszczy ich plugaw� wysp�! Run� w�wczas mury Loxii, Aretuzy i Garstangu, za kt�rymi w�a�nie zbieraj� si� ci poganie, by swe knowania obmy�la�! Run� te mury... - I trza b�dzie, psia ma�, od nowa stawia� - mrukn�� stoj�cy obok Ciri czeladnik mularski w kitlu upapranym wapnem. - Upominam was, ludzie dobrzy i pobo�ni - wrzeszcza� kap�an - nie wierzcie czarownikom, nie obracajcie si� ku nim ni za rad�, ni z pro�b�! Nie dajcie si� zwie�� ni ich postaci� pi�kn�, ni mow� g�adk�, bo zaprawd� powiadam wam, �e s� owi czarodzieje niby groby pobielane, z wierzchu pi�kne, we wn�trzu za� zgnilizny pe�ne i spr�chnia�ych ko�ci! - Widzieli�cie go - rzek�a m�oda niewiasta z koszykiem pe�nym marchwi - jaki to w g�bie mocny. Na magik�w szczeka, bo zawidzi im, i tyle. - Pewno - przytakn�� mularz. - Samemu, patrzajta, �eb niby jaje wy�ysia�, a ka�dun podle kolan wisi. A czarodzieje urodziwe s�, ani grubn�, ani �ysiej�... A czarodziejki, ha, sama krasa... - Bo diab�u dusz� za t� kras� przeda�y! - krzykn�� niski osobnik z szewskim m�otkiem za pasem. - G�upi�, butorobie. Gdyby nie dobre panie z Aretuzy, dawno z torbami by� poszed�! Dzi�ki nim masz co �re�! Fabio poci�gn�� Ciri za r�kaw, ponownie pogr��yli si� w t�umie, kt�ry poni�s� ich w stron� centrum placu. Us�yszeli �omot b�bna i gromkie okrzyki wzywaj�ce do uciszenia si�. T�um ani my�la� si� uciszy�, ale obwo�ywaczowi z drewnianego podwy�szenia wcale to nie przeszkadza�o. Mia� dono�ny, �wiczony g�os i umia� si� nim pos�ugiwa�. - Wiadomym si� czyni - zarycza�, rozwin�wszy rulon pergaminu - jako Hugo Ansbach, z rodu nizio�ek, spod prawa jest wyj�ty, bo z�oczy�com elfom, co si� Wiewi�rkami mianuj�, w domie swoim da� nocleg i go�cin�. To� samo Justin Ingvar, kowal, z rodu krasnolud, kt�ry niecnotom owym groty do strza� ku�. Tegdy na obu burgrabia �lad og�asza i �ciga� ich nakazuje. Kto ich pochwyci, temu nagroda: pi��dziesi�t koron got�wk�. A je�li kto im da straw� lubo schronienie, za wsp�lnika winy ich poczytany b�dzie i jednaka kara jemu jako i im wymierzona b�dzie. A je�li w opolu albo we wsi pochwyceni b�d�, ca�e opole albo wie� da p�at�... - A kt� by - krzykn�� kto� z t�umu - nizio�kowi schronienie da�! Po ichnich farmach niech szukaj�, a najd�, to wszystkich ich, nieludzi�w, do jamy! - Na szubienic�, nie do jamy! Obwo�ywacz j�� odczytywa� dalsze obwieszczenia burgrabiego i rady miejskiej, a Ciri straci�a zainteresowanie. W�a�nie mia�a zamiar wyzwoli� si� z t�oku, gdy nagle poczu�a na po�ladku r�k�. Absolutnie nieprzypadkow�, bezczeln� i nad wyraz umiej�tn�. �cisk, wydawa�oby si�, uniemo�liwia� odwr�cenie si�, ale Ciri nauczy�a si� w Kaer Morhen, jak porusza� si� w miejscach, w kt�rych trudno si� porusza�. Obr�ci�a si�, czyni�c nieco zamieszania. Stoj�cy tu� za ni� m�ody kap�an z ogolon� g�ow� u�miechn�� si� aroganckim, wypraktykowanym u�miechem. No i co, m�wi� ten u�miech, co teraz zrobisz? Zarumienisz si� �licznie i na tym rumie�cu si� sko�czy, nieprawda�? Kap�an wida� nigdy nie mia� do czynienia z uczennic� Yennefer. - �apy przy sobie, ty �ysa pa�o! - rozdar�a si� Ciri, bledn�c ze w�ciek�o�ci. - Za w�asny ty�ek si� chwy�, ty... Ty grobie pobielany!!! Korzystaj�c z faktu, �e uwi�ziony w t�oku kap�an nie m�g� si� poruszy�, zamierza�a go kopn��, ale udaremni� to Fabio, pospiesznie odci�gaj�c j� daleko od kap�ana i miejsca zaj�cia. Widz�c, �e a� si� trz�sie ze z�o�ci, uspokoi� j�, funduj�c kilka posypanych mielonym cukrem racuszk�w, na widok kt�rych Ciri momentalnie zapomnia�a o incydencie. Stan�li przy straganie, w miejscu, z kt�rego mieli widok na szafot z pr�gierzem. W pr�gierzu nie by�o jednak �adnego z�oczy�cy, a sam szafot by� udekorowany girlandami kwiat�w i s�u�y� grupie wystrojonych jak papugi w�drownych muzykant�w, od Ucha r�n�cych na g�lach i popiskuj�cych na dudach i piszcza�kach. M�oda czarnow�osa dziewczyna w wyszywanym cekinami serda-czku �piewa�a i ta�czy�a, potrz�saj�c tamburynkiem i weso�o potupuj�c male�kimi bucikami. Sz�a magiczka przez por�b�, pogryz�y j� �mije Wszystkie gady wyzdycha�y, a magiczka �yje! Zgromadzony wok� szafotu t�um za�miewa� si� do rozpuku i klaska� do rytmu. Sprzedawca racuszk�w wrzuci� do wrz�cego oleju kolejn� porcj�. Fabio obliza� palce i poci�gn�� Ciri za r�kaw. Stragan�w by�o bez liku i wsz�dzie oferowano co� smacznego. Zjedli jeszcze po ciasteczku z kremem, p�niej - do sp�ki - w�dzonego w�gorzyka, po czym poprawili czym� bardzo dziwnym, sma�onym i nabitym na patyk. P�niej zatrzymali si� przy beczkach z kiszon� kapust� i udali, �e pr�buj�, by kupi� wi�ksz� ilo��. Gdy objedli si� i nie kupili, przekupka nazwa�a ich zasra�cami. Poszli dalej. Za reszt� pieni�dzy Fabio naby� koszyczek gruszek bergamotek. Ciri spojrza�a na niebo, ale uzna�a, �e to jeszcze nie po�udnie. - Fabio? A co to za namioty i budki, tam, pod murem? - R�ne rozrywki. Chcesz zobaczy�? - Chc�. Przed pierwszym namiotem stali wy��cznie m�czy�ni, w podnieceniu przebieraj�cy nogami. Z wn�trza dobiega�y d�wi�ki fletu. - �Czarnosk�ra Leila... - Ciri z trudem odczyta�a ko�lawy napis na p�achcie - zdradza w ta�cu wszystkie sekrety swego cia�a"... G�upota jaka�! Jakie sekrety... - Chod�my dalej, chod�my dalej - ponagli� Fabio, czerwieniej�c lekko. - O, sp�jrz, to jest ciekawe. Tu przyjmuje wr�ka przepowiadaj�ca przysz�o��. Mam jeszcze akurat dwa grosze, to wystarczy... - Szkoda pieni�dzy - fukn�a Ciri. - Te� mi przepowiednia, za dwa grosze! �eby przepowiada�, trzeba by� wieszczk�. Wieszczenie to wielki talent. Nawet w�r�d czarodziejek najwy�ej jedna na sto ma takie zdolno�ci... - Mojej najstarszej siostrze - wtr�ci� ch�opiec - wr�ka wywr�y�a, �e wyjdzie za m�� i sprawdzi�o si�. Nie gryma�, Ciri. Chod�, powr�ymy sobie... - Nie chc� wychodzi� za m��. Nie chc� wr�b. Jest gor�co, a z tego namiotu �mierdzi kadzid�ami, nie wejd� tam. Chcesz, to id� sam, ja zaczekam. Nie wiem tylko, po co ci przepowiednie? Co chcia�by� wiedzie�? - No... - zaj�kn�� si� Fabio. - Najbardziej, to... Czy b�d� podr�owa�. Chcia�bym podr�owa�. Zwiedzi� ca�y �wiat... B�dzie, pomy�la�a nagle Ciri, czuj�c zawr�t g�owy. B�dzie p�ywa� na wielkich bia�ych �aglowcach... Dotrze do krain, kt�rych nikt przed nim nie widzia�... Fabio Sachs, odkrywca... Jego imieniem nazwie si� przyl�dek, kraniec kontynentu, kt�ry dzi� jeszcze nie ma nazwy. Maj�c pi��dziesi�t cztery lata, �on�, syna i trzy c�rki, umrze, daleko od domu i bliskich... Na chorob�, kt�ra dzi� jeszcze nie ma nazwy... - Ciri! Co ci jest? Przetar�a twarz d�oni�. Mia�a wra�enie, �e wynurza si� z wody, �e p�ynie ku powierzchni z dna g��bokiego, lodowato zimnego jeziora. - To nic... - wymamrota�a, rozgl�daj�c si� i przytomniej�c. - W g�owie mi si� zakr�ci�o... To przez ten upa�. I przez te kadzid�a z namiotu... - Raczej przez t� kapust� - powiedzia� powa�nie Fabio. - Niepotrzebnie tyle zjedli�my. Mnie te� w brzuchu burczy. - Nic mi nie jest! - Ciri dziarsko zadar�a g�ow�, faktycznie czuj�c si� lepiej. My�li, kt�re przelecia�y jej przez g�ow� jak wicher, rozwia�y si�, zgubi�y w niepami�ci. -Chod�, Fabio. Idziemy dalej. - Chcesz gruszk�? - No pewnie, �e chc�. Pod murem grupa wyrostk�w gra�a na pieni�dze w b�czka. B�czek, precyzyjnie omotany sznurkiem, nale�a�o zr�cznym, przypominaj�cym strzelenie z bata szarpni�ciem wprawi� w ruch wirowy, tak by zatacza� ko�a po wymalowanych kred� polach. Ciri ogrywa�a w b�czka wi�kszo�� ch�opc�w ze Skellige, ogra�a te� wszystkie adeptki w �wi�tyni Melitele. Rozwa�a�a ju� koncepcj� w��czenia si� do gry i ogrania urwis�w nie tylko z miedziak�w, ale i z po�atanych portek, gdy jej uwag� przyku�y nagle gromkie okrzyki. Na samym ko�cu szeregu namiot�w i budek, wci�ni�ta pod mur i kamienne schody, sta�a dziwaczna p�okr�g�a zagroda, sformowana z p�acht rozpi�tych na s��niowych tykach. Pomi�dzy dwoma tykami by�o wej�cie, kt�re tarasowa� wysoki, ospowaty m�czyzna, ubrany w przeszywanic� i pasiaste spodnie wpuszczone w �eglarskie buty. Przed nim t�oczy�a si� grupka ludzi. Po wrzuceniu do gar�ci dziobatego kilku monet ludzie po kolei znikali za p�acht�. Dziobaty chowa� pieni�dze do poka�nego pytla, podzwania� nim i powrzaskiwa� chrapliwie. - Do mnie, dobrzy ludzie! Do mnie! Na w�asne oczy ujrzycie najstraszliwszego stwora, jakiego bogowie stworzyli! Horror i zgroza! �ywy bazyliszek, jadowity postrach zerrika�skich pusty�, diabe� wcielony, ludo�erca nienasycony! Jeszcze �e�cie takiego potwora nie widzieli, ludziska! Dopiero co schwytany, zza m�rz na korabiu przywieziony! Obejrzyjcie, obejrzyjcie �ywego, srogiego bazyliszka na w�asne oczy, bo takiego nigdy i nigdzie ju� nie zobaczycie! Ostatnia okazja! Tu, u mnie, za jedyne trzy pi�taki! Baby z dzie�mi po dwa pi�taki! - Ha - powiedzia�a Ciri, odp�dzaj�c osy od gruszek. - Bazyliszek? I to �ywy? Musz� go koniecznie zobaczy�. Do tej pory ogl�da�am tylko ryciny. Chod�, Fabio. - Nie mam ju� pieni�dzy... - Ja mam. Zap�ac� za ciebie. Chod�, �mia�o. - Sze�� si� nale�y - dziobaty spojrza� na wrzucone mu do gar�ci miedziaki. - Trzy pi�taki od osoby. Taniej tylko baby z dzie�mi. - On - Ciri wskaza�a na Fabia gruszk� - jest dzieckiem. A ja jestem bab�. - Taniej tylko baby z dzieckiem na r�ku - zawarcza� dziobaty. - Nu�e, dorzu� jeszcze dwa pi�taki, zmy�lna panienko, albo zmykaj i przepu�� innych. Pospieszcie si�, ludzie! Jeszcze tylko trzy miejsca wolne! Za ogrodzeniem z p�achty t�oczyli si� mieszczanie, otaczaj�c zwartym pier�cieniem zbity z desek podest, na kt�rym sta�a drewniana, okryta kobiercem klatka. Wpu�ciwszy brakuj�cych do kompletu widz�w, dziobaty wskoczy� na podest, wzi�� d�ug� tyczk� i str�ci� ni� kobierzec. Powia�o padlin� i nieprzyjemnym gadzim smrodem. Widzowie zaszemrali i cofn�li si� lekko. - Roztropnie czynicie, dobrzy ludzie - oznajmi� dziobaty. - Nie za blisko, bo to nieprzezpiecznie! W klatce, wybitnie dla niego za ciasnej, le�a� zwini�ty w k��bek jaszczur, pokryty ciemn� �usk� o dziwnym rysunku. Gdy dziobaty stukn�� w klatk� tyczk�, gad zaszamota� si�, zazgrzyta� �uskami o pr�ty, wyci�gn�� d�ug� szyj� i zasycza� przeszywaj�co, demonstruj�c ostre, bia�e, sto�kowate z�by, silnie kontrastuj�ce z niemal czarn� �usk� dooko�a paszczy. Widzowie westchn�li g�o�no. Zani�s� si� przenikliwym ujadaniem kud�aty piesek, trzymany na r�kach przez kobiet� o wygl�dzie przekupki. - Patrzcie uwa�nie, dobrzy ludzie - zawo�a� dziobaty. - I radujcie si� temu, �e w naszych stronach podobne maszkary nie �yj�! Oto potworny bazyliszek z dalekiej Zerrikanii! Nie zbli�ajcie si�, nie zbli�ajcie, bo cho� w klatce zamkniony, samym swym dechem mo�e on was zatru�! Ciri i Fabio przepchn�li si� wreszcie przez wianuszek widz�w. - Bazyliszek - kontynuowa� dziobaty z podwy�szenia, wspieraj�c si� na tyczce jak stra�nik na halabardzie - to najjadowitsza bestia �wiata! Albowiem bazyliszek kr�lem jest wszystkich �mij�w! Gdyby bazyliszk�w wi�cej by�o, przepad�by ten �wiat ze szcz�tem! Szcz�ciem wielce rzadki to potw�r, bo rodzi si� z jaja przez koguta zniesionego. A sami wszak wiecie, ludziska, jako nie ka�dy kogut jaja znosi, a jeno taki plugawiec, kt�ren sposobem kwoki drugiemu kogutu kupra nadstawia. Spektatorzy ch�ralnym �miechem zareagowali na przedni - czy mo�e raczej tylny - �art. Nie �mia�a si� jedynie Ciri, ca�y czas bacznie obserwuj�ca stwora, kt�ry podra�niony ha�asem zwija� si�, t�uk� o pr�ty klatki i k�sa� je, nadaremnie usi�uj�c rozwin�� w ciasnocie pokaleczone b�ony skrzyde�. - Jaje, przez takiego koguta ul�one - ci�gn�� dziobaty - musi sto i jeden jadowitych w��w wysiedzie�! A gdy si� z jaja wykluje bazyliszek... - To nie jest bazyliszek - stwierdzi�a Ciri, gryz�c bergamotk�. Dziobaty spojrza� na ni� koso. - ...gdy si� bazyliszek wykluje, powiadam - kontynuowa� � te gdy wszystkie w�e z gniazda wy�re, ich trucizn� ch�on�c, ale szkody nijakiej od tego nie zaznaje. Sam za� jadem si� tak nadmie, �e nie tylko z�bem zabi� zdo�a, nie dotykiem nawet, ale dechem samym! A gdy konny rycerz we�mie i dzid� bazyliszka przebodzie, to trucizna po drzewcu w wierch uderzy, zarazem je�d�ca i konia na miejscu ubije! - To jest nieprawdziwa nieprawda - powiedzia�a g�o�no Ciri, wypluwaj�c pestk�. - Prawda najprawdziwsza! - zaprotestowa� dziobaty. - Ubije, konia i je�d�ca ubije! - Akurat! - Cichaj, panieneczko! - krzykn�a przekupka z pieskiem. - Nie przeszkadzaj! Chcemy si� podziwowa� i pos�ucha�! - Ciri, przesta� - szepn�� Fabio, tr�caj�c j� w bok. Ciri fukn�a na niego, si�gaj�c do koszyczka po kolejn� gruszk�. - Przed bazyliszkiem - dziobaty podni�s� g�os we wzmagaj�cym si� w�r�d spektator�w szumie - ka�dy zwierz w te p�dy zmyka, gdy tylko jego syk pos�yszy. Ka�dy zwierz, nawet smok, co ja m�wi�, kokodryl nawet, a kokodryl niemo�ebnie jest straszny, kto go widzia�, ten wie. Jedno tylko jedyne zwierz� nie l�ka si� bazyliszka, a jest to kuna. Kuna, gdy potwora na pustyni zoczy, to do �asa czem pr�dzej bie�y, tam jej tylko znane ziele wyszukuje i zjada. Wtedy jad bazyliszka ju� kunie niestraszny i zagry�� go mo�e wnet na �mier�... Ciri parskn�a �miechem i zaimitowa�a wargami przeci�g�y, nader nieprzystojny odg�os. - Hej, m�dralo! - nie wytrzyma� dziobaty. - Je�li ci co nie w smak, to wynocha! Nie ma musu s�ucha� ni na bazyliszka patrze�! - To nie jest �aden bazyliszek. - Tak? A co to jest, pani przem�drzalska? - Wiwerna - stwierdzi�a Ciri, odrzucaj�c ogonek gruszki i oblizuj�c palce. - Zwyczajna wiwerna. M�oda, niedu�a, zag�odzona i brudna. Ale wiwerna, i tyle. W Starszej Mowie: wyyern. - O, patrzajta! - wrzasn�� dziobaty. - Jaka to umna i uczona nam si� trafi�a! Zawrzyj g�busi�, bo jak ci�... - Hola - odezwa� si� jasnow�osy m�odzik w aksamitnym berecie i pozbawionym herbu wamsie giermka, trzymaj�cy pod rami� delikatn� i bladziutk� dziewczyn� w sukience koloru moreli. - Wolnego, mo�ci zwierzo�apie! Nie gro�cie szlachciance, bym was snadnie mym mieczem nie skarci�. A nadto co� mi tu oszustwem pachnie! - Jakie oszustwo, m�ody panie rycerzu? - zach�ysn�� si� dziobaty. - ��e ta smar... Chcia�em rzec, myli si� ta szlachetnie urodzona panna! To jest bazyliszek! - To jest wiwerna - powt�rzy�a Ciri. - Jaka tam werna! Bazyliszek! Sp�jrzcie jeno, jaki srogi, jak syczy, jak klatk� k�sa! Jakie ma z�biska! Z�biska, powiadam, ma jak... - Jak wiwerna - wykrzywi�a si� Ciri. - Je�li� wszystkie rozumy pojad�a - dziobaty utkwi� w niej spojrzenie, kt�rego nie powstydzi�by si� autentyczny bazyliszek - to zbli� si�! Podejd�, by na ciebie dechn��! Wraz wszyscy zobacz�, jak si� wykopyrtniesz, od jadu po�miawszy! No, podejd�! - Prosz� bardzo - Ciri wyszarpn�a r�k� z u�cisku Fabia i post�pi�a krok do przodu. - Nie zezwol� na to! - krzykn�� jasnow�osy giermek, porzucaj�c sw� morelow� towarzyszk� i zagradzaj�c Ciri drog�. - Nie mo�e to by�! Nazbyt si� nara�asz, mi�a damo. Ciri, kt�rej jeszcze nikt tak nie tytu�owa�, pokra�nia�a lekko, spojrza�a na m�odzika i zatrzepota�a rz�sami w spos�b po wielekro� wypr�bowany na pisarczyku Jarre. - Nie ma �adnego ryzyka, szlachetny rycerzu - u�miechn�a si� uwodzicielsko, wbrew przestrogom Yennefer, kt�ra nader cz�sto przypomina�a jej przypowiastk� o g�upim i serze. - Nic mi si� nie stanie. Ten niby jadowity oddech to blaga. - Chcia�bym jednak - m�odzik po�o�y� d�o� na r�koje�ci miecza - by� obok ciebie. Ku ochronie i obronie... Czy pozwolisz? - Pozwol� - Ciri nie wiedzia�a, dlaczego wyraz w�ciek�o�ci na twarzy morelowej panny sprawia jej tak wielk� przyjemno��. - To ja j� chroni� i broni�! - Fabio zadar� g�ow� i spojrza� na giermka wyzywaj�co. - I te� z ni� id�! - Panowie - Ciri napuszy�a si� i unios�a nos. - Wi�cej godno�ci. Nie pchajcie si�. Dla wszystkich wystarczy. Pier�cie� widz�w zafalowa� i zamrucza�, gdy �mia�o zbli�y�a si� do klatki, czuj�c niemal oddechy obu ch�opc�w na karku. Wiwerna zasycza�a w�ciekle i zaszamota�a si�, w nozdrza uderzy� gadzi od�r. Fabio sapn�� g�o�no, ale Ciri nie cofn�a si�. Podesz�a jeszcze bli�ej i wyci�gn�a r�k�, prawie dotykaj�c klatki. Potw�r run�� na pr�ty, orz�c je z�bami. T�um znowu zafalowa�, kto� wrzasn��. - No i co? - Ciri obr�ci�a si�, bior�c dumnie pod boki. - Umar�am? Otru� mnie ten niby jadowity potw�r? Taki z niego bazyliszek, jak ze mnie... Urwa�a, widz�c nag�� blado�� pokrywaj�c� twarze giermka i Fabia. Odwr�ci�a si� b�yskawicznie i zobaczy�a, jak dwa pr�ty klatki roz�a�� si� pod naporem rozw�cieczonego jaszczura, wyrywaj�c z ramy zardzewia�e gwo�dzie. - Uciekajcie! - wrzasn�a na ca�e gard�o. - Klatka p�ka! Widzowie z krzykiem run�li ku wyj�ciu. Kilku usi�owa�o przedrze� si� przez p�acht�, ale zapl�tali w ni� tylko siebie i innych, poprzewracali, tworz�c wrzeszcz�ce k��bowisko. Giermek chwyci� Ciri za rami� dok�adnie w tym momencie, gdy usi�owa�a odskoczy�, w rezultacie oboje zatoczyli si�, potkn�li i upadli, przewracaj�c r�wnie� Fabia. Kud�aty piesek przekupki zacz�� ujada�, dziobaty szkaradnie blu�ni�, a zupe�nie zdezorientowana morelowa panna - przera�liwie piszcze�. Pr�ty klatki wy�ama�y si� z trzaskiem, wiwerna wydar�a si� na zewn�trz. Dziobaty zeskoczy� z podestu i usi�owa� powstrzyma� j� tyczk�, ale potw�r wytr�ci� mu j� jednym ciosem �apy, zwin�� si� i smagn�� go kolczastym ogonem, zamieniaj�c ospowaty policzek w krwaw� miazg�. Sycz�c i rozwijaj�c pokaleczone skrzyd�a, wiwerna sfrun�a z podestu, rzucaj�c si� na Ciri, Fabia i giermka, usi�uj�cych pozbiera� si� z ziemi. Morelowa panna zemdla�a i pad�a jak d�uga, na wznak. Ciri spr�y�a si� do skoku, ale zrozumia�a, �e nie zd��y. Uratowa� ich kosmaty piesek, kt�ry wyrwa� si� z r�k przekupki, przewr�conej i zamotanej we w�asne sze�� sp�dnic. Ujadaj�c cienko, psina rzuci�a si� na potwora. Wiwerna zasycza�a, unios�a si�, przydepta�a kundelka szponami, zwin�a si� w�owym, niesamowicie szybkim ruchem i wpi�a mu z�by w kark. Piesek zaskowycza� dziko. Giermek zerwa� si� na kolana i si�gn�� do boku, ale nie znalaz� ju� r�koje�ci, bo Ciri by�a szybsza. B�yskawicznym ruchem wyci�gn�a miecz z pochwy, przyskoczy�a w p�obrocie. Wiwerna unios�a si�, oderwany �eb pieska zwisa� z jej z�batej paszcz�ki. Wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy, jak si� zdawa�o Ciri, wykona�y si� same, prawie bez jej woli i udzia�u. Ci�a zaskoczon� wiwern� w brzuch i natychmiast zawirowa�a w uniku, a rzucaj�cy si� na ni� jaszczur upad� na piasek, buchaj�c krwi�. Ciri przeskoczy�a nad nim, zr�cznie unikaj�c �wiszcz�cego ogona, pewnie, celnie i mocno r�bn�a potwora w kark, odskoczy�a, odruchowo wykona�a niepotrzebny ju� unik i natychmiast po- prawi�a jeszcze raz, tym razem przer�buj�c kr�gi. Wiwerna skr�ci�a si� i znieruchomia�a, tylko w�owaty ogon wi� si� jeszcze i t�uk�, siej�c doko�a piaskiem. Ciri szybko wcisn�a giermkowi do r�ki zakrwawiony miecz. - Ju� po strachu! - krzykn�a do zbiegaj�cego si� t�umu i wci�� wypl�tuj�cych si� z p�achty widz�w. - Potw�r zabity! Ten m�ny rycerz zakatrupi� go na �mier�... Nagle poczu�a ucisk w gardle i wirowanie w �o��dku, w oczach jej pociemnia�o. Co� ze straszliw� moc� waln�o j� w ty�ek, tak �e a� zadzwoni�y z�by. Rozejrza�a si� b��dnie. Tym, co j� waln�o, by�a ziemia. - Ciri... - szepn�� kl�cz�cy przy niej Fabio. - Co ci jest? Bogowie, blada jeste� jak trup... - Szkoda - wymamrota�a - �e siebie nie widzisz. Ludzie t�oczyli si� dooko�a. Kilku szturcha�o cielsko wiwerny kijami i o�ogami, kilku opatrywa�o dziobatego, reszta wiwatowa�a na cze�� bohaterskiego giermka, nieustraszonego smokob�jcy, jedynego, kt�ry zachowa� zimn� krew i zapobieg� masakrze. Giermek cuci� morelow� pann�, wci�� z lekkim os�upieniem gapi�c si� na kling� swego miecza, pokryt� rozmazanymi smugami schn�cej krwi. - M�j bohaterze... - morelow� panna ockn�a si� i zarzuci�a giermkowi ramiona na szyj�. - M�j wybawco! M�j ukochany! - Fabio - powiedzia�a s�abym g�osem Ciri, widz�c przepychaj�cych si� przez ci�b� stra�nik�w miejskich. -Pom� mi wsta� i zabierz mnie st�d. Szybko. - Biedne dzieci... - gruba mieszczka w czepcu spojrza�a na nich, gdy chy�kiem wymykali si� ze zbiegowiska. -Oj, upiek�o si� wam. Oj, gdyby nie dzielny rycerzyk, oczy wyp�aka�yby wasze matki! - Wywiedzcie si�, komu �w m�odzian giermkuje! -krzykn�� rzemie�lnik w sk�rzanym fartuchu. - Wart za �w czyn pasa i ostr�g! - A zwierzo�apa pod pr�gierz! Baty mu, baty! Tak� potwor� do grodu, mi�dzy ludzi... - Wody, pr�dzej! Panna znowu zemdla�a! - Moja biedna Muszka! - zawy�a nagle przekupka, schylona nad tym, co zosta�o z kud�atego kundla. - Moja psinka nieszcz�sna! Ludzieeee! �apcie t� dziewk�, t� szelm�, co smoka oze�li�a! Gdzie ona? Chwytajcie j�! To nie zwierzo�ap, to ona wszystkiemu winna! Stra�nicy miejscy, wspomagani przez licznych ochotnik�w, j�li przepycha� si� w�r�d t�umu i rozgl�da�. Ciri opanowa�a zawroty g�owy. - Fabio - szepn�a. - Rozdzielamy si�. Spotkamy si� za chwil� w tej uliczce, kt�r� przyszli�my. Id�. A gdyby kto� ci� zatrzyma� i pyta� o mnie, to nie znasz mnie i nie wiesz, kim jestem. - Ale... Ciri... - Id�! �cisn�a w pi�ci amulet Yennefer i wymrucza�a aktywizuj�ce zakl�cie. Czar podzia� w okamgnieniu, a czas by� najwy�szy. Stra�nicy, kt�rzy ju� przepychali si� w jej kierunku, zatrzymali si� zdezorientowani. - Kie licho? - zdumia� si� jeden z nich, patrz�c, wydawa�oby si�, wprost na Ciri. - Gdzie ona? Dopierom co j� widzia�... - Tam, tam! - krzykn�� drugi, wskazuj�c w przeciwnym kierunku. Ciri odwr�ci�a si� i odesz�a, wci�� lekko oszo�omiona i os�abiona uderzeniem adrenaliny i aktywizacj� amuletu. Amulet dzia�a� tak, jak powinien dzia�a� - absolutnie nikt jej nie dostrzega� i nikt nie zwraca� na ni� uwagi. Absolutnie nikt. W rezultacie zanim wydosta�a si� z t�oku, zosta�a niezliczon� ilo�� razy potr�cona, podeptana i kopni�ta. Cudem unikn�a zmia�d�enia zrzucan� z wozu skrzyni�. O ma�o nie wybito jej oka wid�ami. Zakl�cia, jak si� okazywa�o, mia�y swoje dobre i z�e strony - i tyle� zalet, co wad. Dzia�anie amuletu nie trwa�o d�ugo. Ciri nie mia�a do�� mocy, by nad nim zapanowa� i przed�u�y� czas trwania zakl�cia. Szcz�ciem czar przesta� dzia�a� we w�a�ciwym momencie - gdy wydosta�a si� z t�umu i zobaczy�a Fabia czekaj�cego na ni� w uliczce. - Ojej - powiedzia� ch�opiec. - Ojej, Ciri. Jeste�. Niepokoi�em si�... - Niepotrzebnie. Chod�my, szybciej. Po�udnie ju� min�o, musz� wraca�. - Nie�le poradzi�a� sobie z tym potworem - ch�opiec spojrza� na ni� z podziwem. - Ale� szybko si� zwija�a�! Gdzie ty si� tego nauczy�a�? - Czego? Wiwern� zabi� giermek. - Nieprawda. Widzia�em... - Nic nie widzia�e�! Prosz� ci�, Fabio, ani s�owa nikomu. Nikomu. A zw�aszcza pani Yennefer. Ojej, da�aby mi ona, gdyby si� dowiedzia�a... Zamilk�a. - Ci tam - wskaza�a za siebie, w stron� rynku - mieli racj�. To ja rozdra�ni�am wiwern�... To przeze mnie... - To nie przez ciebie - zaprzeczy� z przekonaniem Fabio. - Klatka by�a zbutwia�a i zbita byle jak. Mog�a p�kn�� w ka�dej chwili, za godzin�, jutro, pojutrze... Lepiej, �e to teraz by�o, bo uratowa�a�... - Giermek uratowa�! - wrzasn�a Ciri. - Giermek! Wbij to sobie do g�owy nareszcie! M�wi� ci, je�eli mnie zdradzisz, zmieni� ci� w... W co� okropnego! Ja znam czary! Zaczaruj� ci�... - Ej�e - rozleg�o si� zza ich plec�w. - Do�� tego dobrego! Jedna z id�cych za nimi kobiet mia�a ciemne, g�adko uczesane w�osy, b�yszcz�ce oczy i w�skie wargi. Nosi�a narzucony na ramiona kr�tki p�aszcz z fioletowej kamchy, oprymowany futrem z popielic. - Dlaczego nie jeste� w szkole, adeptko? - spyta�a zimnym, d�wi�cznym g�osem, mierz�c Ciri przenikliwym spojrzeniem. - Zaczekaj, Tissaia - powiedzia�a druga kobieta, m�odsza, jasnow�osa i wysoka, w zielonej, mocno wydekoltowanej sukni. - Ja jej nie znam. Ona chyba nie jest... - Jest - przerwa�a ciemnow�osa. - Jestem pewna, �e to jedna z twoich dziewcz�t, Rita. Nie znasz przecie� wszystkich. To jedna z tych, kt�re wymkn�y si� z Loxii podczas ba�aganu przy zmianie kwater. I zaraz nam to sama przyzna. No, adeptko, czekam. - Co? - zmarszczy�a si� Ciri. Kobieta zacisn�a w�skie wargi, poprawi�a mankiety r�kawiczek. - Komu ukrad�a� amulet kamufluj�cy? A mo�e kto� ci go da�? - Co? - Nie wystawiaj na pr�b� mojej cierpliwo�ci, adeptko. Twoje imi�, klasa, imi� preceptorki. Pr�dko! - Co? - Udajesz g�upi�, adeptko? Imi�! Jak si� nazywasz? Ciri zacisn�a z�by, a jej oczy zapali�y si� zielonym �arem. - Anna Ingeborga Klopstock - wycedzi�a bezczelnie. Kobieta unios�a r�k� i Ciri natychmiast zrozumia�a ca�y ogrom pomy�ki. Yennefer tylko raz i znu�ona d�ugim marudzeniem zademonstrowa�a jej, jak dzia�a czar parali�uj�cy. Wra�enie by�o wyj�tkowo paskudne. Teraz te� takie by�o. Fabio krzykn�� g�ucho i rzuci� si� w jej stron�, ale druga kobieta, ta jasnow�osa, chwyci�a go za ko�nierz i osadzi�a w miejscu. Ch�opiec targn�� si�, ale rami� kobiety by�o jak z �elaza. Ciri nie mog�a nawet drgn��. Mia�a wra�enie, �e powoli wrasta w ziemi�. Ciemnow�osa pochyli�a si� i utkwi�a w niej b�yszcz�ce oczy. - Nie jestem zwolenniczk� kar cielesnych - powiedzia�a lodowato, ponownie poprawiaj�c mankiety r�kawiczek - Ale postaram si�, by ci� wych�ostano, adeptko. Nie za niepos�usze�stwo, nie za kradzie� amuletu i nie za wagary. Nie za to, �e nosisz niedozwolony ubi�r, �e chodzisz z ch�opakiem i rozmawiasz z nim o sprawach, o kt�rych zakazano ci m�wi�. B�dziesz wych�ostana za to, �e nie potrafi�a� rozpozna� arcymistrzyni. - Nie! - krzykn�� Fabio. - Nie r�b jej krzywdy, wielmo�na pani! Ja jestem klerkiem w banku pana Molnara Giancardiego, a ta panienka jest... - Zamknij si�! - wrzasn�a Ciri. - Zam... Zakl�cie knebluj�ce by�o rzucone szybko i brutalnie. Poczu�a w ustach krew. - No? - ponagli�a Fabia ta jasnow�osa, puszczaj�c i pieszczotliwym ruchem wyg�adzaj�c zmi�ty ko�nierz ch�opca. - M�w. Kim jest ta harda panienka? Margarita Laux-Antille z pluskiem wynurzy�a si� z basenu, rozbryzguj�c wod�. Ciii nie mog�a si� powstrzyma�, by si� nie przygl�da�. Widzia�a nag� Yennefer nie raz i nie s�dzi�a, by ktokolwiek m�g� mie� pi�kniejsz� figur�. By�a w b��dzie. Na widok nagiej Margarity Laux-Antille pokra�nia�yby z zawi�ci nawet marmurowe pos�gi bogi� i nimf. Czarodziejka chwyci�a ceber z zimn� wod� i wyla�a go sobie na biust, kln�c przy tym nieprzyzwoicie i otrz�saj�c si�. - Hej, dziewczyno - skin�a na Ciri. - B�d� tak dobra i podaj mi r�cznik. No, przesta� si� wreszcie na mnie boczy�. Ciri fukn�a z cicha, nadal obra�ona. Gdy Pabio zdradzi�, kim jest, czarodziejki wlok�y j� przemoc� przez p� miasta, wystawiaj�c na po�miewisko. W banku Giancardiego sprawa, rzecz jasna, wyja�ni�a si� natychmiast. Czarodziejki przeprosi�y Yennefer, t�umacz�c swoje zachowanie. Chodzi�o o to, �e adeptki z Aretuzy zosta�y czasowo przeniesione do Loxii, bo pomieszczenia szko�y zamieniano na kwatery dla uczestnik�w i go�ci zjazdu czarodziej�w. Korzystaj�c z zamieszania przy przeprowadzce, kilka adeptek wymkn�o si� z Thanedd i zwagarowa�o do miasta. Margarita Laux-Antille i Tissaia de Vries, zaalarmowane aktywizacj� amuletu Ciri, wzi�y j� za jedn� z wagarowiczek. Czarodziejki przeprosi�y Yennefer, ale �adna nie pomy�la�a o tym, by przeprosi� Ciri. Yennefer, wys�uchuj�c przeprosin, patrzy�a na ni�, a Ciri czu�a, jak p�on� jej uszy. A najbiedniejszy by� Fabio - Molnar Giancardi zruga� go tak, �e ch�opiec mia� �zy w oczach. Ciri by�o go �al, ale by�a te� z niego dumna - Fabio dotrzyma� s�owa i nawet s��wkiem nie pisn�� o wiwernie. Yennefer, jak si� okaza�o, doskonale zna�a Tissai� i Margarit�. Czarodziejki zaprosi�y j� do �Srebrnej Czapli", najlepszego i najdro�szego zajazdu w Gors Velen, gdzie Tissaia de Vries zatrzyma�a si� po przyje�dzie, z sobie tylko znanych powod�w zwlekaj�c z udaniem si� na wysp�. Margarita Laux-Antille, kt�ra, jak si� okaza�o, by�a rektork� Aretuzy, przyj�a zaproszenie starszej czarodziejki i chwilowo dzieli�a z ni� mieszkanie. Zajazd by� prawdziwie luksusowy - mia� w podziemiach w�asn� �a�ni�, kt�r� Margarita i Tissaia wynaj�y do swego wy��cznego u�ytku, p�ac�c za to niewyobra�alne pieni�dze. Yennefer i Ciri, rzecz jasna, zosta�y zach�cone do korzystania z �a�ni - w rezultacie wszystkie na przemian p�awi�y si� w basenie i poci�y w parze ju� od kilku godzin, plotkuj�c przy tym nieustannie. Ciri poda�a czarodziejce r�cznik. Margarita delikatnie uszczypn�a j� w policzek. Ciri znowu fukn�a i z pluskiem wskoczy�a do basenu, do pachn�cej rozmarynem wody. - P�ywa jak ma�a foczka - za�mia�a si� Margarita, wyci�gaj�c si� obok Yennefer na drewnianej le�ance. -A zgrabna jak najada. Dasz mi j�, Yenna? - W tym celu j� tu przywioz�am. - Na kt�ry rok mam j� przyj��? Zna podstawy? - Zna. Ale niech zacznie jak wszystkie, od frebl�wki. Nie zaszkodzi jej to. - M�drze - powiedzia�a Tissaia de Vries, zaj�ta poprawianiem ustawienia puchark�w na marmurowym, pokrytym warstewk� skroplonej pary blacie sto�u. - M�drze, Yennefer. Dziewczynie b�dzie �atwiej, je�li rozpocznie wraz z innymi nowicjuszkami. Ciri wyskoczy�a z basenu, siad�a na brzegu cembrowiny, wy�ymaj�c w�osy i pluszcz�c nogami w wodzie. Yennefer i Margarita plotkowa�y leniwie, co jaki� czas wycieraj�c twarze zmoczonymi w zimnej wodzie �ciereczkami. Tissaia, skromnie owini�ta w prze�cierad�o, nie w��cza�a si� do rozmowy, sprawiaj�c wra�enie ca�kowicie poch�oni�tej robieniem porz�dku na stoliku. - Uni�enie przepraszam wielmo�ne damy! - zawo�a� nagle z g�ry niewidoczny w�a�ciciel zajazdu. - Raczcie wybaczy�, �e �miem przeszkadza�, ale... Jaki� oficer pragnie pilnie widzie� pani� de Vries! M�wi, �e to nie cierpi zw�oki! Margarita Laux-Antille zachichota�a i mrugn�a do Yennefer, po czym obie jak na komend� odrzuci�y z bioder r�czniki i przybra�y do�� wyszukane i bardzo wyzywaj�ce pozy. - Niech oficer wejdzie! - krzykn�a Margarita, powstrzymuj�c �miech. - Zapraszamy! Jeste�my gotowe! - Jak dzieci - westchn�a Tissaia de Vries, kr�c�c g�ow�. - Okryj si�, Ciri. Oficer wszed�, ale figiel czarodziejek ca�kowicie spali� na panewce. Oficer nie zmiesza� si� na ich widok, nie zaczerwieni�, nie otworzy� ust, nie wyba�uszy� oczu. Bo oficer by� kobiet�. Wysok�, smuk�� kobiet� z grubym czarnym warkoczem i mieczem u boku. - Pani - powiedzia�a sucho kobieta, z chrz�stem kolczugi k�aniaj�c si� lekko w stron� Tissai de Vries. - Melduj� wykonanie twych polece�. Prosz� o pozwolenie na powr�t do garnizonu. - Zezwalam - odrzek�a kr�tko Tissaia. - Dzi�kuj� za eskort� i za pomoc. Szcz�liwej drogi. Yennefer usiad�a na le�ance, patrz�c na czarno-z�oto--czerwon� kokard� na ramieniu wojowniczki. - Czy ja ciebie nie znam? Wojowniczka uk�oni�a si� sztywno, otar�a spocon� twarz. W �a�ni by�o gor�co, a ona mia�a na sobie kolczug� i sk�rzany kaftan. - Cz�sto bywa�am w Yengerbergu - powiedzia�a. - Pani Yennefer. Zw� si� Rayla. - S�dz�c po kokardzie, s�u�ysz w oddzia�ach specjalnych kr�la Demawenda? - Tak, pani. - W randze? - Kapitana. - Bardzo dobrze - roze�mia�a si� Margarita Laux-Antille. - W wojsku Demawenda, jak konstatuj� z zadowoleniem, zacz�to nareszcie dawa� oficerskie patenty �o�nierzom maj�cym jaja. - Czy mog� odej��? - wojowniczka wyprostowa�a si�, opieraj�c d�o� na g�owicy miecza. - Mo�esz. - Wyczu�am wrogo�� w twoim g�osie, Yenna - powiedzia�a po chwili Margarita. - Co masz do pani kapitan? Yennefer wsta�a, zdj�a dwa pucharki ze stolika. - Widzia�a� s�upy stoj�ce na rozstajach? - spyta�a. -Musia�a� widzie�, musia�a� w�cha� smr�d gnij�cych trup�w. Te s�upy to ich pomys� i ich dzie�o. Jej i jej podkomendnych z oddzia��w specjalnych. Banda sadyst�w! - To wojna, Yennefer. Ta Rayla nie raz musia�a widzie� towarzyszy broni, kt�rzy wpadli �ywi w �apy Wiewi�rek. Powieszonych za r�ce na drzewach jako cel dla strza�. O�lepionych, wykastrowanych, z nogami spalonymi w ogniskach. Okrucie�stw, kt�re pope�niaj� Scoia'tael, nie powstydzi�aby si� sama Falka. - Metody oddzia��w specjalnych te� jako �ywo przypominaj� metody Falki. Ale nie o to chodzi, Rita. Ja nie rozczulam si� nad losem elf�w, wiem, czym jest wojna. Wiem te�, jak wygrywa si� wojny. Wygrywa si� je �o�nierzami, kt�rzy z przekonaniem i po�wi�ceniem broni� kraju, broni� swego domu. Nie z takimi jak ta Rayla, z najemnikami bij�cymi si� dla pieni�dzy, kt�rzy nie umiej� i nie zechc� si� po�wi�ca�. Oni nawet nie wiedz�, czym jest po�wi�cenie. A je�li wiedz�, pogardzaj� nim. - Pal sze�� j�, jej po�wi�cenie i jej pogard�. Co to nas obchodzi? Ciri, narzu� co� na siebie i skocz na g�r� po now� karafk�. Mam ochot� si� dzisiaj ur�n��. Tissaia de Vries westchn�a, kr�c�c g�ow�. Uwadze Margarity to nie usz�o. - Na szcz�cie - zachichota�a - nie jeste�my ju� w szkole, kochana mistrzyni. Wolno ju� nam robi�, co si� nam podoba. - Nawet w obecno�ci przysz�ej adeptki? - spyta�a zjadliwie Tissaia. - Ja, gdy by�am rektork� Aretuzy... - Pami�tamy, pami�tamy - przerwa�a z u�miechem Yennefer. - Cho�by�my chcia�y, nie zapomnimy. Id� po karafk�, Ciri. Na g�rze, czekaj�c na karafk�, Ciri by�a �wiadkiem odjazdu wojowniczki i jej oddzia�ku sk�adaj�cego si� z czterech �o�nierzy. Z ciekawo�ci� i podziwem przygl�da�a si� ich postawom, minom, odzieniu i broni. Rayla, kapitan z czarnym warkoczem, w�a�nie k��ci�a si� z w�a�cicielem zajazdu. - Nie b�d� czeka�a do �witu! I �ajno mnie obchodzi, �e bramy zamkni�te! Chc� natychmiast za mury! Wiem, �e zajazd ma w stajniach w�asn� potern�! Rozkazuj� j� otworzy�! - Przepisy... - �ajno mnie obchodz� przepisy! Wykonuj� rozkazy arcymistrzyni de Vries! - Dobrze ju�, kapitanie, nie krzyczcie. Otworz� wam... Owa poterna, jak si� okaza�o, by�a w�skim, solidnie zaryglowanym przej�ciem, prowadz�cym wprost za mury miasta. Zanim Ciri odebra�a z r�k pacho�ka karafk�, zobaczy�a, jak ow� potern� otworzono, a Rayla i jej oddzia� wyjechali na zewn�trz, w noc. Zamy�li�a si�. *** - No, nareszcie - ucieszy�a si� Margarita, nie wiadomo, czy na widok Ciri, czy niesionej przez ni� karafki. Ciri postawi�a karafk� na stoliku - najwidoczniej �le, bo Tissaia de Vries natychmiast j� poprawi�a. Nalewaj�c, Yennefer popsu�a ca�e ustawienie i Tissaia znowu musia�a poprawia�. Ciri ze zgroz� wyobrazi�a sobie Tissai� w roli nauczycielki. Yennefer i Margarita wr�ci�y do przerwanej rozmowy, nie �a�uj�c karafki. Dla Ciri sta�o si� jasnym, �e wkr�tce b�dzie znowu musia�a biec po now�. Zamy�li�a si�, przys�uchuj�c rozmowie czarodziejek. - Nie, Yenna - potrz�sn�a g�ow� Margarita. - Nie jeste�, jak widz�, na bie��co. Zerwa�am z Larsem. To ju� sko�czone. Elaine deireadh, jak mawiaj� elfy. - I dlatego masz ochot� si� ur�n��? - Mi�dzy innymi - potwierdzi�a Margarita Laux-Antille. - Smutno mi, nie ukrywam. W ko�cu by�am z nim przez cztery lata. Ale musia�am z nim zerwa�. Z takiej m�ki nie bywa chleba... - Zw�aszcza - parskn�a Tissaia de Vries, wpatrzona w z�ote wino w ko�ysanym pucharze - �e Lars by� �onaty. - To akurat - wzruszy�a ramionami czarodziejka -uwa�am za pozbawione znaczenia. Wszyscy atrakcyjni m�czy�ni w interesuj�cym mnie wieku s� �onaci, nic na to nie poradz�. Lars kocha� mnie, a i mnie wydawa�o si� przez czas jaki�... Ach, co tu du�o m�wi�. Za du�o chcia�. Zagrozi� mojej swobodzie, a mnie mdli na sam� my�l o monogamii. Zreszt�, wzi�am przyk�ad z ciebie, Yenna. Pami�tasz tamt� rozmow�, w Yengerbergu? Gdy postanowi�a� zerwa� z tym twoim wied�minem? Radzi�am ci w�wczas, by� si� zastanowi�a, m�wi�am, �e mi�o�ci nie znajduje si� na ulicy. Ale jednak to ty mia�a� racj�. Mi�o�� mi�o�ci�, a �ycie �yciem. Mi�o�� mija... - Nie s�uchaj jej, Yennefer - powiedzia�a zimno Tissaia. - Jest rozgoryczona i pe�na �alu. Wiesz, dlaczego nie idzie na bankiet do Aretuzy? Bo wstydzi pokaza� si� tam sama, bez m�czyzny, z kt�rym kojarzono j� od czterech lat. Kt�rego jej zazdroszczono. Kt�rego straci�a, bo nie umia�a doceni� jego mi�o�ci. - Mo�e by tak porozmawia� o czym� innym? - zaproponowa�a Yennefer, pozornie niefrasobliwym, ale odrobin� zmienionym g�osem. - Ciri, nalej nam. Cholera, ma�a ta karafka. B�d� milutka, przynie� jeszcze jedn�. - Przynie� dwie - za�mia�a si� Margarita. - W nagrod� te� dostaniesz �yczek i usi�dziesz przy nas, nie b�dziesz ju� musia�a strzyc z daleka uszami. Twoja edukacja rozpocznie si� tutaj, zaraz, zanim jeszcze trafisz do mnie, do Aretuzy. - Edukacja! - Tissaia wznios�a oczy ku powale. - Bogowie! - Cicho, ukochana mistrzyni - Margarita pacn�a si� d�oni� w mokre udo, pozoruj�c gniew. - Teraz ja jestem rektork� szko�y! Nie uda�o ci si� �ci�� mnie na ko�cowych egzaminach! - �a�uj�. - Ja te�, wyobra� sobie. Mia�abym teraz prywatn� praktyk�, jak Yenna, nie musia�abym m�czy� si� z adeptkami, nie musia�abym wyciera� nos�w tym p�aksiwym ani u�era� si� z tymi hardymi. Ciri, pos�uchaj mnie i ucz si�. Czarodziejka zawsze dzia�a. �le czy dobrze, oka�e si� p�niej. Ale trzeba dzia�a�, �mia�o chwyta� �ycie za grzyw�. Wierz mi malutka, �a�uje si� wy��cznie bezczynno�ci, niezdecydowania, wahania. Czyn�w i decyzji, cho� niekiedy przynosz� smutek i �al, nie �a�uje si�. Sp�jrz na t� powa�n� pani�, kt�ra siedzi tani, robi miny i pedantycznie poprawia, co mo�e. To Tissaia de Vries, arcymistrzyni, kt�ra wychowa�a dziesi�tki czarodziejek. Ucz�c je, �e nale�y dzia�a�. �e niezdecydowanie... - Przesta�, Rita. - Tissaia ma racj� - powiedzia�a Yennefer, wci�� wpatrzona w k�t �a�ni. - Przesta�. Wiem, �e smutno ci z powodu Larsa, ale nie zamieniaj tego w nauki �yciowe. Dziewczyna ma jeszcze czas na tego typu nauki. I nie w szkole je odbierze. Ciri, id� po karafk�. Ciii wsta�a. By�a ju� kompletnie ubrana. I w pe�ni zdecydowana. *** - Co? - wrzasn�a Yennefer. - Co takiego? Jak to, odjecha�a? - Kaza�a... - wymamrota� gospodarz, bledn�c i przyciskaj�c si� plecami do �ciany. - Kaza�a osiod�a� sobie konia... - I ty pos�ucha�e� jej? Miast zwr�ci� si� do nas? - Pani! Sk�d mog�em wiedzie�? Pewien by�em, �e rusza z waszego rozkazu... Ani mi w g�owie nie posta�a my�l... - Ty przekl�ty durniu! - Spokojnie, Yennefer - Tissaia przy�o�y�a r�k� do czo�a. - Nie ulegaj emocjom. Jest noc. Nie wypuszcz� jej za bramy. - Kaza�a - szepn�� gospodarz - otworzy� sobie potern�... - I otworzono jej? - Przez ten zjazd, pani - gospodarz spu�ci� oczy - w mie�cie pe�no czarodziej�w... Boj� si� ludzie, nikt nie �mie im w drog� wej��... Jak mog�em jej odm�wi�? M�wi�a tak samo jak wy, pani, kubek w kubek takim samym g�osem... I patrzy�a tak samo... Nikt nie �mia� nawet w oczy jej spojrze�, co dopiero pyta� stawia�... By�a taka jak wy... Kubek w kubek... Kaza�a poda� sobie pi�ro i inkaust... i napisa�a list. - Dawaj! Tissaia de Vries by�a szybsza. Pani Yennefer! - przeczyta�a na g�os. Wybacz mi. Jad� do Hirundum, bo chc� zobaczy� Ge-ralta. Zanim p�jd� do szko�y, chc� go zobaczy�. Wybacz mi niepos�usze�stwo, ale ja musz�. Wiem, �e mnie ukarzesz, ale nie chc� �a�owa� niezdecydowania i wahania. Je�li mam �a�owa�, to niech to b�dzie za czyn i za dzia�anie. Jestem czarodziejk�. Chwytam �ycie za grzyw�. Wr�c�, gdy tylko b�d� mog�a. Ciri - To wszystko? - Jest jeszcze postscriptum: Powiedz pani Ricie, �e w szkole nie b�dzie musia�a wyciera� mi nosa. Margarita Laux-Antille pokr�ci�a g�ow� z niedowierzaniem. A Yennefer zakl�a. Karczmarz pokra�nia� i otworzy� usta. S�ysza� ju� wiele przekle�stw, ale takiego jeszcze nie. Wiatr wia� od l�du w kierunku morza. Fale chmur najecha�y na ksi�yc wisz�cy nad lasem. Droga ku Hirundum uton�a w ciemno�ci. Galop sta� si� zbyt niebezpieczny. Ciri zwolni�a, posz�a k�usem. O tym, by jecha� st�pa, nawet nie pomy�la�a. Spieszy�a si�. Z oddali s�ycha� by�o pomruki nadci�gaj�cej burzy, horyzont co pewien czas ja�nia� po�wiat� b�yskawic, wy�aniaj�cych z mroku z�bat� pi�� wierzcho�k�w drzew. Wstrzyma�a konia. By�a na rozstaju - droga rozchodzi�a si� wid�owato, oba rozwidlenia wygl�da�y identycznie. Dlaczego Fabio nie m�wi� nic o rozstajach? A, co tam, przecie� ja nigdy nie b��dz�, przecie� ja zawsze wiem, kt�r�dy trzeba i�� lub jecha�... Dlaczego wi�c teraz nie wiem, w kt�r� drog� skr�ci�? Olbrzymi kszta�t bez szmeru przesun�� si� nad jej g�ow�. Ciri poczu�a, jak serce podje�d�a jej do prze�yku. Ko� zar�a�, wierzgn�� i pomkn�� galopem, wybieraj�c prawe rozwidlenie. Wstrzyma�a go po chwili. - To tylko zwyk�a sowa - wydysza�a, pr�buj�c uspokoi� siebie i wierzchowca. - Zwyczajny ptak... Nie ma si� czego ba�... Wiatr wzmaga� si�, ciemne chmury zakry�y ksi�yc ca�kowicie. Ale przed ni�, w perspektywie drogi, w ziej�cej w�r�d lasu szczerbie, by�a jasno��. Pojecha�a szybciej, piasek prysn�� spod kopyt. Wkr�tce musia�a si� zatrzyma�. Przed ni� by�o urwisko i morze, z kt�rego wyrasta� znajomy czarny sto�ek wyspy. Z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�a, nie wida� by�o �wiate� Garstangu, Loxii ani Aretuzy. Widzia�a tylko samotn�, strzelist�, zwie�czaj�c� Thanedd wie��. Tor Lara. Zagrzmia�o, a w chwil� p�niej o�lepiaj�ca wst�ga b�yskawicy po��czy�a chmurne niebo ze szczytem wie�y. Tor Lara �ypn�a na ni� czerwonymi �lepiami okien, zdawa�o si�, �e we wn�trzu wie�y na sekund� zap�on�� ogie�. Tor Lara... Wie�a Mewy... Dlaczego ta nazwa budzi we mnie tak� groz�? Wicher targn�� drzewami, ga��zie zaszumia�y, Ciri zmru�y�a oczy, kurz i listki uderzy�y j� w policzek. Zawr�ci�a parskaj�cego i bocz�cego si� konia. Odzyska�a orientacj�. Wyspa Thanedd wskazywa�a p�noc, ona musia�a jecha� w kierunku zachodnim. Piaszczysta droga k�ad�a si� w�r�d mroku wyra�n� bia�� wst�g�. Posz�a w galop. Zagrzmia�o znowu, w �wietle b�yskawicy Ciri nagle zobaczy�a je�d�c�w. Ciemne, niewyra�ne, ruchliwe sylwetki po obu stronach drogi. Us�ysza�a okrzyk. - Gar'ean! Bez namys�u spi�a konia, �ci�gn�a wodze, zawr�ci�a i posz�a w galop. Za ni� krzyk, gwizd, r�enie, �omot kopyt. - Gar'ean! Dh'oine! Galop, �omot kopyt, p�d powietrza. Ciemno��, w kt�rej migaj� bia�e pnie przydro�nych brz�z. Grzmot. B�yskawica, w jej �wietle dw�ch konnych pr�buje zajecha� jej drog�. Jeden wyci�ga r�k�, chce chwyci� wodze. Do czapki ma przypi�ty wiewi�rczy ogon. Ciri uderza konia pi�tami, przywiera do ko�skiej szyi, p�d przenosi j� obok. Za ni� krzyk, gwizd, �oskot gromu. B�yskawica. - Spar'le, Yaeyinn! Cwa�, cwa�! Szybciej, koniu! Grom. B�yskawica. Rozwidlenie dr�g. W lewo! Ja nigdy nie b��dz�! Znowu rozwidlenie. W prawo! W cwa�, koniu! Szybciej, szybciej! Droga biegnie w g�r�, pod kopytami piach, ko�, cho� ponaglany, zwalnia... Na szczycie wzniesienia obejrza�a si�. Kolejna b�yskawica o�wietli�a drog�. Zupe�nie pust�. Nadstawi�a uszu, ale s�ysza�a wy��cznie wiatr szumi�cy li��mi. Zagrzmia�o. Tu nie ma nikogo. Wiewi�rki... To tylko wspomnienie z Kaedwen. R�a z Shaerrawedd... To wszystko mi si� tylko zdawa�o. Tu nie ma �ywego ducha, nikt mnie nie �ciga... Uderzy� w ni� wiatr. Wiatr wieje od l�du, pomy�la�a, a czuj� go na prawym policzku... Zab��dzi�am. B�yskawica. W jej �wietle rozb�yskuje powierzchnia morza, na jej tle czarny sto�ek wyspy Thanedd. I Tor Lara. Wie�a Mewy. Wie�a, kt�ra ci�gnie jak magnes... Ale ja nie chc� do tej wie�y. Ja jad� do Hirundum. Bo musz� zobaczy� Geralta. Znowu b�ysn�o. Mi�dzy ni� a urwiskiem sta� czarny ko�. A na nim siedzia� rycerz w he�mie ozdobionym skrzyd�ami drapie�nego ptaka. Skrzyd�a za�opota�y nagle, ptak zrywa si� do lotu... Cintra! Parali�uj�cy strach. R�ce do b�lu zaci�ni�te na rzemieniu wodzy. B�yskawica. Czarny rycerz spina konia. W miejscu twarzy ma upiorn� mask�. Skrzyd�a �opocz�... Ko� poszed� w galop bez zach�ty. Ciemno��, roz�wietlana b�yskawicami. Las si� ko�czy. Pod kopytami plusk, mlaskot bagna. Za ni� szum skrzyde� drapie�nego ptaka. Coraz bli�ej... Bli�ej... W�ciek�y galop, oczy �zawi� od p�du. B�yskawice tn� niebo w ich �wietle Ciri widzi olchv i wierzby po obu stronach drogi. Ale to nie s� drzewa. To s� s�udzy Kr�la Olch. S�udzy czarnego rycerza, kt�ry galopuje za ni�, a skrzyd�a drapie�nego ptaka szumi� na jego he�mie. Pokraczne potwory po obu stronach drogi wyci�gaj� ku niej gruz�owate ramiona, �miej� si� dziko, rozdziawiaj�c czarne paszcz�ki dziupli. Ciri k�adzie si� na ko�skiej szyi. Ga��zie �wiszcz�, smagaj�, czepiaj� si� ubrania. Pokraczne pnie trzeszcz�, dziuple k�api�, zanosz� si� szyderczym �miechem... Lwi�tko z Cintry! Dziecko Starszej Krwi! Czarny rycerz jest tu� za ni�, Ciri czuje jego r�k� pr�buj�c� chwyci� j� za w�osy na karku. Pop�dzony krzykiem ko� rwie do przodu, ostrym skokiem bierze niewidoczn� przeszkod�, z trzaskiem �amie trzciny, potyka si�... �ci�gn�a wodze, odchylaj�c si� w kulbace, obr�ci�a chrapi�cego konia. Krzykn�a dziko, w�ciekle. Wyszarpn�a miecz z pochwy, zawin�a nim nad g�ow�. To ju� nie Cintra! Ja ju� nie jestem dzieckiem! Ju� nie jestem bezbronna! Nie pozwol�... - Nie pozwol�! Nie dotkniesz mnie ju�! Nie dotkniesz mnie ju� nigdy! Ko� z pluskiem i chlupotem wyl�dowa� w wodzie, si�gaj�cej mu po brzuch. Ciri pochyli�a si�, krzykn�a, uderzy�a wierzchowca pi�tami, wyrwa�a si� z powrotem na grobl�. Stawy, pomy�la�a. Fabio m�wi� o stawach rybnych. To jest Hirundum. Trafi�am. Ja nigdy nie b��dz�... B�yskawica. Za ni� grobla, dalej czarna �ciana lasu, wer�ni�ta w niebo jak pi�a. I nikogo. Cisza przerywana tylko skowytem wichru. Gdzie� na bagnach kwacze wystraszona kaczka. Nikogo. Na grobli nie ma nikogo. Nikt mnie nie �ciga. To by� majak, koszmar. Wspomnienie z Cintry. To mi si� tylko zdawa�o. W oddali �wiate�ko. Latarnia. Albo ogie�. To farma. Hirundum. Ju� blisko. Jeszcze tylko jeden wysi�ek... B�yskawica. Jedna, druga, trzecia. Bez gromu. Wiatr zamiera nagle. Ko� r�y, miota �bem i staje d�ba. Na czarnym niebie pojawia si� mleczna, szybko ja�niej�ca wst�ga, zwijaj�ca si� jak w��. Wiatr znowu uderza w wierzby, wzbija z grobli kurzaw� li�ci i zesch�ych traw. Dalekie �wiate�ko znika. Tonie i rozmywa si� w powodzi miliarda b��kitnych ognik�w, kt�rymi nagle rozb�yskuje i p�onie ca�e bagno. Ko� parska, r�y, szaleje po grobli, Ciri z trudem utrzymuje si� w siodle. W sun�cej po niebie wst�dze zjawiaj� si� niewyra�ne, koszmarne sylwetki je�d�c�w. S� coraz bli�ej, wida� ich coraz wyra�niej. Chwiej� si� bawole rogi i wystrz�pione pi�ropusze na he�mach, spod he�m�w bielej� trupie maski. Je�d�cy siedz� na szkieletach koni, okrytych strz�pami kropierzy. W�ciek�y wicher wyje w�r�d wierzb, klingi b�yskawic bez ustanku tn� czarne niebo. Wiatr zawodzi coraz g�o�niej. Nie, to nie wiatr. To upiorny �piew. Koszmarna kawalkada zakr�ca, mknie wprost na ni�. Kopyta widmowych koni kot�uj� po�wiat� b��dnych ognik�w wisz�cych nad bagnami. Na czele kawalkady galopuje Kr�l Gonu. Przerdzewia�y szyszak ko�ysze si� nad trupi� mask�, ziej�c� dziurami oczodo��w, w kt�rych p�onie sinawy ogie�. Powiewa wystrz�piony p�aszcz. O pokryty rdz� napier�nik grzechocze naszyjnik, pusty jak stara grochowina. Niegdy� by�y w nim drogie kamienie. Ale wypad�y podczas dzikiej gonitwy po niebie. I sta�y si� gwiazdami... To nieprawda! Tego nie ma! To koszmar, to majak, to z�uda! To mi si� tylko zdaje! Kr�l Gonu spina rumaka-ko�ciotrupa, wybucha dzikim, przera�aj�cym �miechem. Dziecko Starszej Krwi! Nale�ysz do nas! Jeste� nasza! Do��cz do orszaku, do��cz do naszego Gonu! B�dziemy gna�, gna� a� do ko�ca, a� do wieczno�ci, a� po kraniec istnienia! Jeste� nasza, gwiazdooka c�ro Chaosu! Do��cz, poznaj rado�� Gonu! Jeste� nasza, jeste� jedn� z nas! W�r�d nas jest twoje miejsce! - Nie! - wrzasn�a. - Id�cie precz! Jeste�cie trupami! Kr�l Gonu �mieje si�, k�api� przegni�e z�by nad zardzewia�ym ko�nierzem zbroi. Sino gorej� oczodo�y trupiej maski. Tak, my jeste�my trupami. Ale to ty jeste� �mierci�. Ciri przywar�a do ko�skiej szyi. Nie musia�a pop�dza� konia. Czuj�c za sob� �cigaj�ce widma, wierzchowiec rwa� po grobli w karko�omnym cwale. *** Bernie Hofmeier, nizio�ek, farmer z Hirundum, uni�s� k�dzierzaw� g�ow�, ws�uchuj�c si� w daleki odg�os gromu. - Niebezpieczna rzecz - powiedzia� - taka burza bez deszczu. Rypnie gdzie� piorun i po�ar gotowy... - Troch� deszczu by si� zda�o - westchn�� Jaskier, dokr�caj�c ko�ki lutni - bo powietrze takie, �e no�em mo�na kraja�... Koszula si� klei do grzbietu, komary tn�... Ale chyba to si� rozejdzie po ko�ciach. Kr��y�a burza, kr��y�a, ale od jakiego� czasu b�yska si� gdzie� na p�nocy. Chyba nad morzem. - Wali w Thanedd - potwierdzi� nizio�ek. - To najwy�szy punkt w okolicy. Ta wie�a na wyspie, Tor Lara, cholernie �ci�ga pioruny. W czasie porz�dnej nawa�nicy wygl�da tak, jakby sta�a w ogniu. A� dziw bierze, �e si� nie rozleci... - To magia - stwierdzi� z przekonaniem trubadur. -Wszystko na Thanedd jest magiczne, nawet sama ska�a. A czarodzieje nie l�kaj� si� piorun�w. Co ja m�wi�! Czy wiesz, Bernie, �e oni potrafi� �apa� pioruny? - A ju�ci! ��esz, Jaskier. - Niech mnie grom... - poeta urwa�, niespokojnie spojrza� na niebo. - Niech mnie g� kopnie, je�li k�ami�. Powiadam ci, Hofmeier, magicy �api� pioruny. Na w�asne oczy widzia�em. Stary Gorazd, ten, kt�rego p�niej zabili na Wzg�rzu Sodden, z�apa� kiedy� piorun na moich oczach. Wzi�� d�uga�ny kawa� drutu, jeden koniec uczepi� na czubku swej wie�y, drugi za�... - Drugi koniec drutu trza by w butl� w�o�y� - zapiszcza� nagle kr�c�cy si� po ganku syn Hofmeiera, malutki nizio�ek z czupryn� g�st� i kr�con� jak baranie runo. - W szklany g�sior, taki, w jakim tatko wino p�dz�. Pierun po drucie do g�siora smyknie... - Do domu, Franklin! - wrzasn�� farmer. - Do ��ka, spa�, ale ju�! Wnet p�noc, a jutro pracowa� trza! A niech no ja ci� schwyc�, gdy w czas burzy ko�o g�sior�w albo drut�w majdrujesz, b�dzie rzemie� w robocie! Dwie niedziele na dupie nie usiedzisz! Petunia, we��e go st�d! A nam jeszcze piwa przynie�! - Wystarczy wam - powiedzia�a gniewnie Petunia Hofmeier, zabieraj�c syna z ganku. - Do�� ju� wy��opali�cie. - Nie gderaj. Tylko patrze�, jak wied�min wr�ci. Godzi si� go�cia pocz�stowa�. - Gdy wied�min wr�ci, przynios�. Dla niego. - Ot, sk�pa baba - burkn�� Hofmeier, ale tak, by �ona nie dos�ysza�a. - Ca�a jej swojacina, Biberveldtowie z ��ki, co do jednego kutwa w kutw� i na kutwie je�dzi... A wied�mina co� d�ugo nie wida�. Jak poszed� nad stawy, tak przepad�. Dziwny z niego cz�ek. Widzia�e�, jak z wieczora na dziewczynki patrza�, na Cini� i Tangerink�, gdy si� na podw�rzu bawi�y? Dziwny mia� wzrok. A teraz... Oprze� si� nie mog� wra�eniu, �e poszed�, by sam by�. A u mnie go�cin� przyj��, bo moja farma na uboczu, z dala od innych. Ty go lepiej znasz, Jaskier, powiedz... - Znam go? - poeta zabi� komara na karku, zabrzd�ka� na lutni, wpatrzony w czarne sylwetki wierzb nad stawem. - Nie, Bernie. Nie znam. My�l�, �e nikt go nie zna. Ale co� si� z nim dzieje, widz� to. Po co on tu przyjecha�, do Hirundum? �eby by� bli�ej wyspy Thanedd? A gdy wczoraj zaproponowa�em mu wsp�ln� jazd� do Gors Ve-len, sk�d Thanedd wida�, odm�wi� bez namys�u. Co go tu trzyma? Dali�cie mu jakie� intratne zlecenia? - Gdzie tam - mrukn�� nizio�ek. - Szczerze powiem, wcale nie wierz�, �eby tu naprawd� jaki� potw�r by�. Tego dzieciaka, co w stawie uton��, m�g� kurcz chwyci�. Ale zaraz wszyscy w krzyk, �e to utopiec albo kikimora i �e trzeba wied�mina wezwa�... A pieni�dze to mu takie nikczemne obiecali, �e a� wstyd. A on co? Trzy noce po groblach �azi, w dzie� �pi albo siedzi bez s�owa, jak chocho�, na dzieciaki patrzy, na dom... Dziwne. Rzek�bym, osobliwe. - Dobrze rzek�by�. B�ysn�a b�yskawica, o�wietlaj�c obej�cie i zabudowania farmy. Na moment zal�ni�y biel� ruiny elfiego pa�acyku na ko�cu grobli. Po chwili nad sadami przetoczy� si� gruchot gromu. Zerwa� si� gwa�towny wiatr, drzewa i trzciny nad stawem zaszumia�y i przygi�y si�, lustro wody zmarszczy�o si� i zmatowia�o, naje�y�o postawionymi sztorcem li��mi nenufar�w. - Idzie jednak burza ku nam - farmer popatrzy� w niebo. - Mo�e j� magicy czarami odegnali od wyspy? Na Thanedd zjecha�o ich pono ze dwie setki... Jak my�lisz, Jaskier, nad czym oni tam b�d� radzi�, na tym ich zje�dzie? B�dzie z tego co dobrego? - Dla nas? W�tpi� - trubadur poci�gn�� kciukiem po strunach lutni. - Te zjazdy to zwykle rewia mody, plotki, okazja do obm�w i wewn�trznych przepychanek. K��tnie o to, czy upowszechnia� magi�, czy j� elitaryzowa�. Awantury pomi�dzy tymi, kt�rzy s�u�� kr�lom, i tymi, kt�rzy wol� z daleka wywiera� na kr�l�w presj�... - Ha - powiedzia� Bernie Hofmeier. - Co� mi si� tedy widzi, �e w czasie tego zjazdu b�dzie na Thanedd �yska� a grzmie� nie gorzej ni� w czas burzy. - Mo�liwe. Ale co to nas obchodzi? - Ciebie nic - rzek� ponuro nizio�ek. - Bo ty jeno na lutni brzd�kasz i piejesz. Patrzysz na �wiat doko�a i tylko rymy widzisz i nuty. A nam tu jeno za ostatni� niedziel� konni dwa razy kapust� i rzep� kopytami stratowali. Wojsko goni za Wiewi�rkami, Wiewi�rki klucz� i zmykaj�, a jednym i drugim przez nasz� kapust� droga wypada... - Nie czas �a�owa� kapusty, gdy p�onie las - wyrecytowa� poeta. - Ty, Jaskier - Bernie Hofmeier spojrza� na niego krzywo - jak co� powiesz, to nie wiadomo, p�aka�, �mia� si� czy w rzy� ci� kopn��. Ja powa�nie gadam! I to ci powiem, �e paskudny nadszed� czas. Przy go�ci�cach pale, szubienice, na polanach i po duktach trupy, psiama�, ten kraj musia� tak chyba wygl�da� za czas�w Falki. I jak tu �y�? W dzie� przyjad� kr�lewscy ludzie i gro��, �e za pomaganie Wiewi�rkom wezm� nas w dyby. A noc� zjawiaj� si� elfy i spr�buj im pomocy odm�wi�! Zaraz poetycznie obiecuj�, �e zobaczymy, jak noc przybiera czerwone oblicze. Tacy poetyczni s�, �e wyrzyga� si� mo�na. I tak nas wzi�li w dwa ognie... - Liczysz na to, �e zjazd czarodziej�w co� zmieni? - A licz�. Sam powiedzia�e�, �e si� w�r�d magik�w dwa stronnictwa przepieraj�. Bywa�o ju� drzewiej, �e czarodzieje kr�l�w mitygowali, k�adli kres wojnom i ruchawkom. Przecie to w�a�nie magicy pok�j uczynili z Nilfgaardem trzy lata temu. To mo�e i teraz... Bernie Hofmeier umilk�, nadstawi� ucha. Jaskier st�umi� d�oni� d�wi�cz�ce struny. Z mroku na grobli wy�oni� si� wied�min. Szed� wolno w stron� domu. Znowu b�ysn�a b�yskawica. Gdy zagrzmia�o, wied�min by� ju� przy nich, na ganku. - No i jak, Geralt? - spyta� Jaskier, by przerwa� niezr�czne milczenie. - Wytropi�e� szkarad�? - Nie. To nie jest noc do tropienia. To niespokojna noc. Niespokojna... Zm�czony jestem, Jaskier. - Usi�d� wi�c, odetchnij. - Nie zrozumia�e� mnie. - W samej rzeczy - mrukn�� nizio�ek, patrz�c w niebo i nas�uchuj�c. - Niespokojna noc, niedobrego co� w powietrzu wisi... Zwierzaki t�uk� si� w oborze... A w tym wichrze krzyki s�ycha�... - Dziki Gon - powiedzia� cicho wied�min. - Pozamykajcie dobrze okiennice, panie Hofmeier. - Dziki Gon? - przerazi� si� Bernie. - Widma? - Bez obaw. Przejdzie wysoko. Latem zawsze przechodzi wysoko. Ale dzieci mog� si� zbudzi�, Gon przynosi senne koszmary. Lepiej zanikn�� okiennice. - Dziki Gon - powiedzia� Jaskier, niespokojnie zerkaj�c w g�r� - zwiastuje wojn�. - Bzdura. Przes�d. - Ale! Na kr�tko przed nilfgaardzkim atakiem na Cintr�... - Cicho! - wied�min przerwa� mu gestem, wyprostowa� si� nagle, zapatrzony w ciemno��. - Co si�... - Konni. - Psiakrew - sykn�� Hofmeier, zrywaj�c si� z �awy. -Noc� to mog� by� tylko Scoia'tael... - Jeden ko� - przerwa� mu wied�min, podnosz�c z �awy miecz. � Jeden rzeczywisty ko�. Reszta to widma z Gonu... Cholera, niemo�liwe... Latem? Jaskier te� si� zerwa�, ale wstyd mu by�o ucieka�, bo ani Geralt, ani Bernie nie sposobili si� do ucieczki. Wied�min wydoby� miecz i pobieg� w kierunku grobli, nizio�ek bez namys�u pospieszy� za nim, uzbrojony w wid�y. Znowu b�ysn�o, na grobli zamajaczy� galopuj�cy ko�. A za koniem pod��a�o co� nieokre�lonego, co�, co by�o nieregularnym, utkanym z mroku i po�wiaty k��bem, wirem, majakiem. Co�, co budzi�o paniczny strach, obrzydliw�, skr�caj�c� trzewia groz�. Wied�min krzykn��, wznosz�c miecz. Je�dziec zauwa�y� go, przyspieszy� galop, obejrza� si�. Wied�min krzykn�� raz jeszcze. Gruchn�� grom. B�ysn�o, ale tym razem nie by�a to b�yskawica. Jaskier ukucn�� przy �awie i by�by pod ni� wlaz�, ale okaza�a si� za niska. Bernie upu�ci� wid�y. Petunia Hofmeier, kt�ra wybieg�a z domu, wrzasn�a. O�lepiaj�cy b�ysk zmaterializowa� si� w przejrzyst� sfer�, wewn�trz kt�rej zamajaczy�a posta�, w b�yskawicznym tempie nabieraj�c kontur�w i kszta�t�w. Jaskier rozpozna� j� natychmiast. Zna� te czarne rozburzone loki i obsydianow� gwiazd� na aksamitce. Tym, czego nie zna� i nigdy dot�d nie widzia�, by�a twarz. Twarz Furii i W�ciek�o�ci, twarz bogini Zemsty, Zag�ady i �mierci. Yennefer unios�a r�k� i wykrzycza�a zakl�cie, z jej d�oni strzeli�y z sykiem sypi�ce iskrami spirale, tn�c nocne niebo i tysi�cem refleks�w odbijaj�c si� na powierzchni staw�w. Spirale wbi�y si� jak dziryty w �cigaj�cy samotnego je�d�ca k��b. K��b zakot�owa� si�, Jaskrowi wyda�o si�, �e s�yszy upiorne krzyki, �e widzi majacz�ce, koszmarne sylwetki widmowych koni. Widzia� to przez u�amek sekundy, bo k��b nagle skurczy� si�, zwar� w kul� i pomkn�� w g�r�, w niebo, w p�dzie wyd�u�aj�c si� i wlok�c za sob� podobny komecie ogon. Zapad�a ciemno��, roz�wietlana tylko rozedrganym blaskiem latarni, trzymanej przez Petuni� Hofmeier. Je�dziec wry� konia na dziedzi�cu przed domem, sfrun�� z siod�a, zachwia� si�. Jaskier natychmiast zorientowa� si�, kto to jest. Nigdy dot�d nie widzia� tej szczup�ej, szarow�osej dziewczyny. Ale natychmiast j� rozpozna�. - Geralt... - powiedzia�a cicho dziewczyna. - Pani Yennefer... Przepraszam... Musia�am. Przecie� wiesz... - Ciri - powiedzia� wied�min. Yennefer zrobi�a krok w stron� dziewczyny, zatrzyma�a si� jednak. Milcza�a. Do kogo podejdzie, pomy�la� Jaskier. �adne z nich, ani wied�min, ani czarodziejka, nie zrobi� kroku ani gestu. Do kogo ona najpierw podejdzie? Do niego? Czy do niej? Ciri nie podesz�a do �adnego z nich. Nie umia�a wybra�. Zemdla�a wi�c. *** Dom by� pusty, nizio�ek i ca�a jego rodzina wyruszyli do pracy o brzasku. Ciri udawa�a, �e �pi, ale s�ysza�a, jak Geralt i Yennefer wychodz�. Wy�lizn�a si� z po�cieli, ubra�a szybko, wymkn�a cichaczem z izby, posz�a za nimi do sadu. Geralt i Yennefer skr�cili na grobl� mi�dzy stawami biel�cymi si� nenufarem i ��c�cymi gr��elem. Ciri skry�a si� za zrujnowanym murem i obserwowa�a oboje przez szpar�. S�dzi�a, �e �w Jaskier, s�awny poeta, kt�rego wiersze wielokrotnie czytywa�a, jeszcze �pi. Ale myli�a si�. Poeta Jaskier nie spa�. I nakry� j� na gor�cym uczynku. - Ej - powiedzia�, podchodz�c znienacka i chichocz�c. - �adnie to tak, podpatrywa� i pods�uchiwa�? Wi�cej dyskrecji, ma�a. Pozw�l im poby� troch� ze sob�. Ciri poczerwienia�a, ale natychmiast zaci�a usta. - Po pierwsze, nie jestem ma�a - sykn�a hardo. -A po drugie, to chyba im nie przeszkadzam, co? Jaskier spowa�nia� nieco. - Chyba nie - powiedzia�. - Wydaje mi si� nawet, �e im pomagasz. - Jak? W czym? - Nie udawaj. Wczoraj, to by�o bardzo sprytne. Ale mnie nie uda�o ci si� oszuka�. Uda�a� omdlenie, prawda? - Prawda - mrukn�a, odwracaj�c twarz. - Pani Yennefer pozna�a si� na tym, ale Geralt nie... - Oboje zanie�li ci� do domu. Ich r�ce styka�y si�. Siedzieli przy twoim ��ku prawie do rana, ale nie powiedzieli do siebie ani s�owa. Dopiero teraz zdecydowali si� porozmawia�. Tam, na grobli, nad stawem. A ty zdecydowa�a� si� pods�uchiwa�, o czym m�wi�... I podpatrywa� ich przez dziur� w murze. Tak gwa�townie musisz wiedzie�, co oni tam robi�? - Oni tam nic nie robi� - Ciri poczerwienia�a lekko. -Troch� rozmawiaj�, i tyle. - A ty - Jaskier usiad� na trawie pod jab�oni� i opar� si� plecami o pie�, sprawdziwszy uprzednio, czy nie ma na nim mr�wek lub liszek. - Ty chcia�aby� wiedzie�, o czym rozmawiaj�, tak? - Tak... Nie! A zreszt�... Zreszt� i tak nic nie s�ysz�. S� za daleko. - Je�li chcesz - za�mia� si� bard - to ci powiem. - A ty niby sk�d to mo�esz wiedzie�? - Ha, ha. Ja, mi�a Ciri, jestem poet�. Poeci o takich sprawach wiedz� wszystko. Powiem ci jeszcze co�: poeci o takich sprawach wiedz� wi�cej ni� same zaanga�owane osoby. - Akurat! - Daj� ci s�owo. S�owo poety. - Tak? No to... No to powiedz, o czym oni rozmawiaj�? Wyja�nij mi, co to wszystko znaczy! - Wyjrzyj jeszcze raz przez dziur� i zobacz, co robi�. - Hmm... - Ciri przygryz�a doln� warg�, potem pochyli�a si� i zbli�y�a oko do wy�omu. - Pani Yennefer stoi przy wierzbie... Obrywa listki i bawi si� swoj� gwiazd�... Nic nie m�wi i nie patrzy w og�le na Geralta... A Geralt stoi obok. Spu�ci� g�ow�. I co� m�wi. Nie, milczy. Oj, min� ma... Ale� dziwn� ma min�... - Dziecinnie proste - Jaskier znalaz� w trawie jab�ko, wytar� je o spodnie i obejrza� krytycznie. - On w�a�nie prosi j�, by mu wybaczy�a jego rozmaite g�upie s�owa i uczynki. Przeprasza j� za niecierpliwo��, za brak wiary i nadziei, za up�r, za zawzi�to��, za d�sy i pozy niegodne m�czyzny. Przeprasza j� za to, czego kiedy� nie rozumia�, za to, czego nie chcia� rozumie�... - To jest niemo�liwa nieprawda! - Ciri wyprostowa�a si� i gwa�townym ruchem odrzuci�a grzywk� z czo�a. - Wszystko zmy�lasz! - Przeprasza za to, co zrozumia� dopiero teraz - Jaskier zapatrzy� si� w niebo, a jego g�os zacz�� nabiera� rytmu w�a�ciwego balladom. - Za to, co chcia�by zrozumie�, ale l�ka si�, �e nie zd��y... I za to, czego nigdy nie zrozumie. Przeprasza i prosi o wybaczenie... Hmm, hmm... Znaczenie... Sumienie... Przeznaczenie? Wszystko banalne, cholera... - Nieprawda! - tupn�a Ciri. - Geralt wcale tak nie m�wi! On... w og�le nie m�wi. Przecie� widzia�am. Stoi tam z ni� i milczy... - Na tym polega rola poezji, Ciri. M�wi� o tym, o czym inni milcz�. - G�upia jest ta twoja rola. A ty wszystko zmy�lasz! - Na tym tak�e polega rola poezji. Hej, s�ysz� znad stawu jakie� podniesione g�osy. Wyjrzyj pr�dko, zobacz, co si� tam dzieje. - Geralt - Ciri ponownie przy�o�y�a oko do dziury w murze - stoi z opuszczon� g�ow�. A Yennefer strasznie wrzeszczy na niego. Wrzeszczy i wymachuje r�koma. Ojej... Co to mo�e znaczy�? - Dziecinnie proste - Jaskier znowu wpatrzy� si� w ci�gn�ce po niebie ob�oki. - Teraz ona przeprasza jego. Oto bior� sobie ciebie, aby ci� mie� i zachowa�, na dol� pi�kn� i szpetn�, najlepsz� i najgorsz�, we dnie i w nocy, w chorobie i zdrowiu, albowiem sercem ca�ym ci� mi�uj� i przysi�gam mi�owa� wiecznie, p�ki �mier� nas nie roz��czy. Starodawna formu�a za�lubin O mi�o�ci wiemy niewiele. Z mi�o�ci� jest jak z gruszk�. Gruszka jest s�odka i ma kszta�t. Spr�bujcie zdefiniowa� kszta�t gruszki. Jaskier, P� wieku poezji Rozdzia� trzeci Geralt mia� powody podejrzewa� - i podejrzewa� - �e bankiety czarodziej�w r�ni� si� od biesiad i uczt zwyk�ych �miertelnik�w. Nie spodziewa� si� jednak, �e r�nice s� a� tak wielkie i tak zasadnicze. Propozycja towarzyszenia Yennefer na poprzedzaj�cym czarodziejski zjazd bankiecie by�a dla niego zaskoczeniem, ale w os�upienie nie wprawi�a. Nie by�a to bowiem pierwsza tego typu propozycja. Ju� poprzednio, gdy mieszkali razem i uk�ada�o si� mi�dzy nimi dobrze, Yennefer chcia�a bywa� na zjazdach i konwentyklach w jego towarzystwie. Wtedy jednak odmawia� stanowczo. By� przekonany, �e w�r�d czarodziej�w traktowany b�dzie w najlepszym wypadku jako dziwol�g i sensacja, w najgorszym jako intruz i parias. Yennefer wydrwiwa�a jego obawy, ale nie nalega�a. Poniewa� w innych sytuacjach potrafi�a nalega� tak, �e a� si� dom trz�s� i sypa�o szk�o, Geralt utwierdza� si� w mniemaniu, �e jego decyzje by�y s�uszne. Tym razem zgodzi� si�. Bez namys�u. Propozycja pad�a po d�ugiej, szczerej i pe�nej emocji rozmowie. Po rozmowie, kt�ra zbli�y�a ich znowu, usun�a w cie� i w niepami�� dawne konflikty, stopi�a lody �alu, dumy i zawzi�to�ci. Po rozmowie na grobli w Hirundum Geralt zgodzi�by si� na ka�d�, absolutnie ka�d� propozycj� ze strony Yennefer. Nie odm�wi�by, nawet je�li zaproponowa�aby mu wsp�ln� wizyt� w piekle celem wypicia fili�anki wrz�cej smo�y w towarzystwie ognistych demon�w. I by�a jeszcze Ciri, bez kt�rej nie by�oby tej rozmowy, nie by�oby spotkania. Ciri, kt�r� wed�ug Codringhera interesowa� si� jaki� czarodziej. Geralt liczy� na to, �e jego obecno�� na zje�dzie sprowokuje czarodzieja i zmusi do dzia�ania. Ale Yennefer nie powiedzia� o tym ani s�owa. Z Hirundum pojechali prosto na Thanedd, on, ona, Ciri i Jaskier. Pocz�tkowo zatrzymali si� w ogromnym kompleksie pa�acu Loxia, zajmuj�cym po�udniowowschodnie podn�e g�ry. Pa�ac roi� si� ju� od go�ci zjazdu i towarzysz�cych im os�b, ale dla Yennefer natychmiast znalaz�y si� kwatery. Sp�dzili w Loxii ca�y dzie�. Geralt straci� ten dzie� na rozmowach z Ciri, Jaskier na bieganiu, zbieraniu i rozpuszczaniu plotek, czarodziejka na przymierzaniu i wybieraniu stroj�w. A gdy nadszed� wiecz�r, wied�min i Yennefer do��czyli do kolorowego orszaku zmierzaj�cego do Aretuzy - pa�acu, w kt�rym mia� odby� si� bankiet. I teraz, w Aretuzie, Geralt dziwi� si� i prze�ywa� zaskoczenia, cho� obiecywa� sobie, �e niczemu dziwi� si� nie b�dzie i nie da si� niczym zaskoczy�. Olbrzymia centralna sala pa�acu zbudowana by�a w kszta�cie litery �T". D�u�szy bok mia� okna, w�skie i nieprawdopodobnie wysokie, si�gaj�ce niemal pod wsparte kolumnami sklepienie. Sklepienie te� by�o wysoko. Tak wysoko, �e trudno by�o rozezna� detale zdobi�cych je fresk�w, w tym zw�aszcza p�e� golas�w stanowi�cych najliczniej powtarzaj�cy si� motyw malowide�. W oknach by�y witra�e, kt�re musia�y kosztowa� prawdziw� fortun�, ale mimo tego w halli wyra�nie czu�o si� przeci�g. Geralt dziwi� si�, �e �wiece nie gasn�, ale po dok�adniejszej obserwacji przesta� si� dziwi�. Kandelabry by�y magiczne, a mo�e nawet iluzoryczne. �wiat�a w ka�dym razie dawa�y sporo, niepor�wnanie wi�cej ni� �wiece. Gdy weszli, wewn�trz bawi�a ju� dobra setka ludzi. Sala, jak oceni� wied�min, mog�a pomie�ci� co najmniej trzykrotnie wi�cej, nawet wtedy, je�li po�rodku, jak kaza� zwyczaj, ustawiono by sto�y w podkow�. Ale tradycyjnej podkowy w og�le nie by�o. Wygl�da�o na to, �e ucztowa� b�dzie si� na stoj�co, wytrwale w�druj�c wzd�u� �cian ozdobionych arrasami, girlandami i faluj�cymi w przeci�gu proporcami. Pod arrasami i girlandami ustawiono rz�dy d�ugich stolik�w. Na stolikach za� pi�trzy�o si� wymy�lne jad�o na jeszcze wymy�lniejszej zastawie, w�r�d wymy�lnych kwiatowych kompozycji i wymy�lnych rze�b z lodu. Przyjrzawszy si� dok�adniej, Geralt skonstatowa�, �e wymy�lno�ci jest znacznie, znacznie wi�cej ni� jad�a. - Nie ma sto�u - ponurym g�osem stwierdzi� fakt, wyg�adzaj�c na sobie kr�tki, czarny, szamerowany srebrem i wci�ty w pasie kaftan, w kt�ry ustroi�a go Yennefer. Kaftan taki, b�d�cy ostatnim krzykiem mody, nazywano dubletem. Wied�min nie mia� poj�cia, sk�d wzi�a si� ta nazwa. I nie pragn�� si� dowiedzie�. Yennefer nie zareagowa�a. Geralt nie oczekiwa� reakcji, dobrze wiedzia�, �e czarodziejka nie zwyk�a reagowa� na tego typu stwierdzenia. Ale nie zrezygnowa�. Marudzi� dalej. Po prostu mia� ochot� pomarudzi�. - Nie ma muzyki. Wieje jak cholera. Nie ma gdzie usi���. B�dziemy je�� i pi� na stoj�co? Czarodziejka obdarzy�a go pow��czystym fio�kowym spojrzeniem. - Owszem - powiedzia�a nieoczekiwanie spokojnie. - B�dziemy je�� na stoj�co. Wiedz r�wnie�, �e d�u�sze zatrzymywanie si� przy stole z jedzeniem jest uwa�ane za nietakt. - Postaram si� by� taktowny - mrukn��. - Tym bardziej �e niespecjalnie jest si� przy czym zatrzymywa�, jak widz�. - Picie w spos�b niepow�ci�gliwy jest uwa�ane za du�y nietakt - Yennefer kontynuowa�a pouczanie, zupe�nie nie zwracaj�c uwagi na jego pomruki. - Unikanie rozmowy jest uwa�ane za niewybaczalny nietakt... - A to - przerwa� - �e tamten chudzielec w krety�skich spodniach w�a�nie pokazuje mnie palcem dw�m swoim towarzyszkom, jest uwa�ane za nietakt? - Tak. Ale drobny. - Co b�dziemy robi�, Yen? - Kr��y� po sali, wita� si�, prawi� komplementy, konwersowa�... Przesta� wyg�adza� dublet i poprawia� w�osy. - Nie pozwoli�a� mi za�o�y� opaski... - Twoja opaska jest pretensjonalna. No, we� mnie pod rami� i chod�my. Stanie w pobli�u wej�cia jest uwa�ane za nietakt. Pokr��yli po sali stopniowo zape�niaj�cej si� go��mi. Geralt by� w�ciekle g�odny, ale rych�o zorientowa� si�, �e Yennefer nie �artowa�a. Stawa�o si� oczywiste, �e obowi�zuj�ca w�r�d czarodziej�w forma faktycznie nakazuje je�� i pi� ma�o i pozornie od niechcenia. Na domiar z�ego ka�dy przystanek przy stole z jedzeniem poci�ga� za sob� obowi�zki towarzyskie. Kto� zauwa�a�, objawia� rado�� z zauwa�enia, podchodzi� i wita� si�, r�wnie wylewnie, co fa�szywie. Po obowi�zkowym udawaniu ca�owania policzk�w lub niemile delikatnym u�cisku d�oni, po nieszczerych u�miechach i jeszcze mniej szczerych, aczkolwiek nie�le k�amanych komplementach nast�powa�a kr�tka i nu��co banalna rozmowa o niczym. Wied�min pilnie rozgl�da� si�, szukaj�c znajomych twarzy, g��wnie w nadziei, �e nie jest tu jedyn� nie nale��c� do czarodziejskiej konfraterni osob�. Yennefer zapewnia�a go, �e nie b�dzie, ale mimo to albo nie widzia� nikogo spoza Bractwa, albo nie umia� nikogo rozpozna�. Paziowie roznosili na tacach wino, lawiruj�c w�r�d go�ci. Yennefer w og�le nie pi�a. Wied�min mia� ochot�, ale nie m�g�. Dublet pi�. Pod pachami. Zr�cznie steruj�c ramieniem, czarodziejka odci�gn�a go od sto�u i wywiod�a na sam �rodek hallu, w samo centrum powszechnego zainteresowania. Op�r nie zda� si� na nic. Orientowa� si�, o co chodzi. To by�a najzwyklejsza w �wiecie demonstracja. Geralt wiedzia�, czego mo�e oczekiwa�, ze stoickim spokojem znosi� wi�c pe�ne niezdrowej ciekawo�ci spojrzenia czarodziejek i zagadkowe u�mieszki czarodziej�w. Cho� Yennefer zapewnia�a go, �e konwenans i takt zabraniaj� u�ywania magii na takich imprezach, nie wierzy�, by magicy potrafili si� powstrzyma�, zw�aszcza �e Yennefer prowokacyjnie wystawia�a go na widok publiczny. I mia� racj�, nie wierz�c. Kilkakrotnie poczu� drgni�cia medalionu i uk�ucia czarodziejskich impuls�w. Niekt�rzy, a zw�aszcza niekt�re, bezczelnie pr�bowali czyta� w jego my�lach. By� na to przygotowany, wiedzia�, o co chodzi, wiedzia�, jak ripostowa�. Patrzy� na id�c� u jego boku Yennefer, na bia�o-czarno-brylantow� Yennefer o kruczych w�osach i fio�kowych oczach, a sonduj�cy go czarodzieje peszyli si�, gubili, wyra�nie tracili rezon i kontenans ku jego rozkosznej satysfakcji. Tak, odpowiada� im w my�li, tak, nie mylicie si�. Jest tylko ona, ona, u mojego boku, tu i teraz, i tylko to si� liczy. Tu i teraz. A to, kim by�a dawniej, gdzie by�a dawniej i z kim by�a dawniej, to nie ma �adnego, najmniejszego znaczenia. Teraz jest ze mn�, tu, w�r�d was. Ze mn�, z nikim innym. Tak w�a�nie my�l�, my�l�c wci�� o niej, nieustannie my�l�c o niej, czuj�c zapach jej perfum i ciep�o jej cia�a. A wy ud�awcie si� zawi�ci�. Czarodziejka mocno �cisn�a mu przedrami�, przytuli�a si� lekko do jego boku. - Dzi�kuj� - mrukn�a, steruj�c z powrotem w stron� sto��w. - Ale bez nadmiernej ostentacji, prosz�. - Czy wy, czarodzieje, zawsze bierzecie szczero�� za ostentacj�? Czy dlatego, �e nie wierzycie w szczero��, nawet wtedy, gdy odczytujecie j� w cudzych my�lach? - Tak. Dlatego. - A jednak dzi�kujesz mi? - Bo tobie wierz� - �cisn�a jego rami� jeszcze silniej, si�gn�a po talerzyk. - Na�� mi troch� �ososia, wied�minie. I krab�w. - To s� kraby z Poviss. Z�owiono je zapewne miesi�c temu, a panuj� upa�y. Nie boisz si�... - Te kraby - przerwa�a - jeszcze dzi� rano �azi�y po morskim dnie. Teleportacja to wspania�y wynalazek. - Owszem - zgodzi� si�. - Warto by go upowszechni�, nie s�dzisz? - Pracujemy nad tym. Nak�adaj, nak�adaj, g�odna jestem. - Kocham ci�, Yen. - Prosi�am, bez ostentacji... - urwa�a, podrzuci�a g�ow�, odgarn�a z policzka czarne loki, szeroko otworzy�a fio�kowe oczy. - Geralt! Wyzna�e� mi to po raz pierwszy! - Niemo�liwe, Dworujesz sobie ze mnie. - Nie, nie dworuj�. Dawniej tylko my�la�e�, dzi� powiedzia�e�. - To a� taka r�nica? - Ogromna. - Yen... - Nie m�w z pe�nymi ustami. Ja te� ci� kocham. A nie m�wi�am? Bogowie, udusisz si�! Podnie� r�ce, uderz� ci� w plecy. Oddychaj g��boko. - Yen... - Oddychaj, oddychaj, zaraz ci przejdzie. - Yen! - Tak. Szczero�� za szczero��. - Dobrze si� czujesz? - Czeka�am - wycisn�a cytryn� na �ososia. - Nie wypada�o mi przecie� reagowa� na wyznania czynione w my�lach. Doczeka�am si� s��w, mog�am odpowiedzie�, odpowiedzia�am. Czuj� si� �wietnie. - Co si� sta�o? - Opowiem ci p�niej. Jedz. Ten �oso� jest wyborny, kln� si� na Moc, doprawdy wyborny. - Czy mog� ci� poca�owa�? Teraz, tu, przy wszystkich? - Nie. - Yennefer! - przechodz�ca obok ciemnow�osa czarodziejka wyzwoli�a rami� spod �okcia towarzysz�cego jej m�czyzny, zbli�y�a si�. - Wi�c jednak przyjecha�a�? Och, to cudownie! Nie widzia�am ci� od wiek�w! - Sabrina! - Yennefer uradowa�a si� tak szczerze, �e ka�dy, wyj�wszy Geralta, m�g�by da� si� zwie��. - Kochana! Tak si� ciesz�! Czarodziejki obj�y si� ostro�nie i poca�owa�y sobie wzajem powietrze obok uszu i brylantowo-onyksowych kolczyk�w. Kolczyki obu czarodziejek, przypominaj�ce miniaturowe ki�cie winogron, by�y identyczne - w powietrzu natychmiast zapachnia�o w�ciek�� wrogo�ci�. - Geralt, pozw�l, to moja szkolna przyjaci�ka, Sabrina Glevissig z Ard Carraigh. Wied�min sk�oni� si�, uca�owa� podan� wysoko d�o�. Zd��y� ju� zorientowa� si�, �e wszystkie czarodziejki oczekiwa�y przy powitaniach ca�owania w r�k�, gestu, kt�ry r�wna� je co najmniej z ksi�nymi. Sabrina Glevissig unios�a g�ow�, jej kolczyki zadr�a�y i zadzwoni�y. Cichutko, lecz demonstracyjnie i bezczelnie. - Bardzo pragn�am ci� pozna�, Geralt - powiedzia�a z u�miechem. Jak wszystkie czarodziejki, nie uznawa�a �pan�w", �waszmo�ci�w" ani innych obowi�zuj�cych w�r�d szlachty form. - Ciesz� si�, ogromnie si� ciesz�. Nareszcie przesta�a� ukrywa� go przed nami, Yenna. Szczerze m�wi�c, dziwi� si�, �e tak d�ugo zwleka�a�. Absolutnie nie ma si� czego wstydzi�. - Te� tak my�l� - odrzek�a swobodnie Yennefer, lekko mru��c oczy i demonstracyjnie odrzucaj�c w�osy z w�asnego kolczyka. - Pi�kna bluzka, Sabrina. Wr�cz zachwycaj�ca. Prawda, Geralt? Wied�min kiwn�� g�ow�, prze�kn�� �lin�. Bluzka Sabriny Glevissig, uszyta z czarnego szyfonu, ods�ania�a absolutnie wszystko, co by�o do ods�oni�cia, a troch� by�o. Karminowa sp�dnica, �ci�gni�ta srebrnym pasem z wielk� klamr� w kszta�cie r�y, by�a bokiem rozci�ta zgodnie z najnowsz� mod�. Moda nakazywa�a jednak nosi� sp�dnice rozci�te do po�owy uda, a Sabrina nosi�a rozci�t� do po�owy biodra. Bardzo �adnego biodra. - Co nowego w Kaedwen? - spyta�a Yennefer, udaj�c, �e nie widzi, na co patrzy Geralt. - Tw�j kr�l Henselt nadal traci si�y i �rodki na �ciganie Wiewi�rek po lasach? Nadal my�li o karnej ekspedycji przeciw elfom z Dol Blathanna? - Dajmy pok�j polityce - u�miechn�a si� Sabrina. Odrobin� za d�ugi nos i drapie�ne oczy upodobnia�y j� do klasycznego wizerunku wied�my. - Jutro, na naradzie, napolitykujemy si� po dziurki w nosie. I nas�uchamy si� r�nych... mora��w. O potrzebie pokojowej koegzystencji... O przyja�ni... O konieczno�ci zaj�cia solidarnej pozycji wobec plan�w i zamiar�w naszych kr�l�w... Czego jeszcze si� nas�uchamy, Yennefer? Co jeszcze szykuj� dla nas na jutro Kapitu�a i Vilgefortz? - Dajmy pok�j polityce. Sabrina Glevissig za�mia�a, si� srebrnie przy wt�rze cichego brz�ku kolczyk�w. - S�usznie. Zaczekajmy do jutra. Jutro... Jutro wszystko si� wyja�ni. Ach, ta polityka, te nie ko�cz�ce si� narady... Jak�e one fatalnie odbijaj� si� na cerze. Na szcz�cie mam doskona�y krem, wierz mi, kochana, zmarszczki znikaj� jak sen jaki z�oty... Da� ci receptur�? - Dzi�kuj�, kochana, ale nie potrzebuj�. Naprawd�. - Ach, wiem. W szkole zawsze zazdro�ci�am ci cery. Bogowie, ile� to lat? Yennefer uda�a, �e odk�ania si� komu� z przechodz�cych. Sabrina za� u�miechn�a si� do wied�mina i rozkosznie wypi�a to, czego nie kry� czarny szyfon. Geralt ponownie prze�kn�� �lin�, staraj�c si� nie patrze� zbyt nachalnie na jej r�owe sutki, a� nadto widoczne pod przejrzyst� tkanin�. Spojrza� p�ochliwie na Yennefer. Czarodziejka u�miecha�a si�, ale zna� j� zbyt dobrze. By�a w�ciek�a. - Och, wybacz - powiedzia�a nagle. - Widz� tam Filipp�, musz� z ni� koniecznie porozmawia�. Pozw�l, Geralt. Pa, Sabrina. - Pa, Yenna - Sabrina Glevissig spojrza�a wied�minowi w oczy. - Jeszcze raz gratuluj� ci... gustu. - Dzi�kuj� - g�os Yennefer by� podejrzanie zimny. -Dzi�kuj�, moja droga. Filippa Eilhart by�a w towarzystwie Dijkstry. Geralt, kt�ry mia� niegdy� przelotny kontakt z reda�skim szpiegiem, w zasadzie powinien by� si� ucieszy� - wreszcie trafi� na kogo� znajomego, kto jak i on nie nale�a� do konfraterni. Ale nie cieszy� si�. - Ciesz� si�, �e ci� widz�, Yenna - Filippa uca�owa�a powietrze obok kolczyka Yennefer. - Witaj, Geralt. Oboje znacie hrabiego Dijkstr�, prawda? - Kt� go nie zna - Yennefer sk�oni�a g�ow� i poda�a Dijkstrze r�k�, kt�r�, szpieg uca�owa� z rewerencj�. - Rada jestem znowu was widzie�, hrabio. - To dla mnie rado�� - zapewni� szef tajnych s�u�b kr�la Vizimira - znowu ci� widzie�, Yennefer. Zw�aszcza w tak mi�ym towarzystwie. Panie Geralt, moje najg��bsze uszanowanie... Geralt, powstrzymuj�c si� od zapewniania, �e jego uszanowanie jest jeszcze g��bsze, u�cisn�� podan� d�o� - a raczej spr�bowa� to uczyni�, bo jej rozmiary przekracza�y normy i czyni�y u�ci�ni�cie praktycznie niemo�liwym. Olbrzymi szpieg ustrojony by� w jasnobe�owy dublet, do�� nieformalnie rozpi�ty. Wida� by�o, �e czuje si� w nim swobodnie. - Zauwa�y�am - powiedzia�a Filippa - �e rozmawiali�cie z Sabrin�? - Rozmawiali�my - fukn�a Yennefer. - Widzia�a�, co ona ma na sobie? Trzeba nie mie� ani gustu, ani wstydu, �eby... Ona, cholera jasna, jest starsza ode mnie o... Mniejsza z tym. �eby jeszcze mia�a co pokazywa�! Wstr�tna ma�pa! - Pr�bowa�a was wypytywa�? Wszyscy wiedz�, �e ona szpieguje dla Henselta z Kaedwen. - Doprawdy? - Yennefer uda�a zdumienie, co s�usznie zosta�o uznane za przedni �art. - A pan, panie hrabio, dobrze si� bawi na naszej uroczysto�ci? - spyta�a Yennefer, gdy ju� Filippa i Dijkstra przestali si� �mia�. - Niezwykle dobrze - szpieg kr�la Vizimira uk�oni� si� dwornie. - Je�li zwa�ymy - u�miechn�a si� Filippa - �e hrabia jest tu s�u�bowo, takie zapewnienie jest dla nas nies�ychanie komplementuj�ce. I jak ka�dy podobny komplement, ma�o szczere. Jeszcze przed chwil� wyznawa� mi, �e wola�by mi�y, swojski p�mrok, smrodek pochodni i przypalanego na ro�nach mi�siwa. Brak mu te� tradycyjnego, zalanego sosem i piwem sto�u, w kt�ry m�g�by wali� kuflem w rytm plugawych, pijackich piosenek, a pod kt�ry nad ranem m�g�by osun�� si� z wdzi�kiem, by zasn�� w�r�d chart�w ogryzaj�cych ko�ci. A na moje argumenty, wykazuj�ce wy�szo�� naszego sposobu ucztowania, pozosta�, wyobra�cie to sobie, g�uchy. - Doprawdy? - wied�min spojrza� na szpiega �askawiej. - A jakie to by�y argumenty, je�li mo�na wiedzie�? Tym razem jego pytanie zosta�o najwyra�niej potraktowane jako przedni �art, bo obie czarodziejki za�mia�y si� jednocze�nie. - Ach, m�czy�ni - powiedzia�a Filippa. - Niczego nie rozumiecie. Czy w p�mroku i dymie, siedz�c za sto�em, mo�na imponowa� sukni� i figur�? Geralt, nie znajduj�c s��w, sk�oni� si� tylko. Yennefer delikatnie �cisn�a mu rami�. - Ach - powiedzia�a. - Widz� tam Triss Merigold. Musz� z ni� koniecznie zamieni� kilka s��w... Wybaczcie, �e was teraz opu�cimy. Na razie, Filippa. Z pewno�ci� znajdziemy jeszcze dzi� sposobno�� do pogaw�dki. Czy� nie tak, hrabio? - Niew�tpliwie - Dijkstra u�miechn�� si� i uk�oni� g��boko. - Jestem do us�ug, Yennefer. Na ka�de skinienie. Podeszli do Triss, mieni�cej si� kilkoma odcieniami b��kitu i seledynu. Triss na ich widok przerwa�a rozmow� z dwoma czarodziejami, za�mia�a si� rado�nie, obj�a Yennefer, rytua� ca�owania powietrza przy uszach powt�rzy� si�. Geralt uj�� podan� mu d�o�, ale zdecydowa� si� post�pi� wbrew ceremonia�owi - obj�� kasztanowow�os� czarodziejk� i poca�owa� w mi�kki, mechaty jak brzoskwinia policzek. Triss zarumieni�a si� lekko. Czarodzieje przedstawili si�. Jednym by� Drithelm z Pont Vanis, drugim jego brat Detmold. Obaj byli w s�u�bie kr�la Esterada z Koviru. Obaj okazali si� ma�om�wni, obaj odeszli przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji. - Rozmawiali�cie z Filippa i Dijkstra z Tretogoru - zauwa�y�a Triss, bawi�c si� zawieszonym na szyi, oprawnym w srebro i brylanty serduszkiem z lapis lazuli. - Wiecie, oczywi�cie, kim jest Dijkstra? - Wiemy - powiedzia�a Yennefer. - Rozmawia� z tob�? Pr�bowa� wypytywa�? - Pr�bowa� - czarodziejka u�miechn�a si� znacz�co i zachichota�a. - Do�� ostro�nie. Ale Filippa przeszkadza�a mu, jak mog�a. A my�la�am, �e s� w lepszej komitywie. - S� w �wietnej komitywie - ostrzeg�a powa�nie Yennefer. - Uwa�aj, Triss. Nie pi�nij mu s�owa o... Wiesz, o kim. - Wiem. B�d� uwa�a�a. A przy okazji... - Triss zni�y�a g�os. - Co u niej s�ycha�? Czy b�d� mog�a j� zobaczy�? - Je�li zdecydujesz si� wreszcie prowadzi� �wiczenia w Aretuzie - u�miechn�a si� Yennefer - mo�esz widywa� j� bardzo cz�sto. - Ach - Triss szerzej otworzy�a oczy. - Rozumiem. Czy Ciri... - Ciszej, Triss. Porozmawiamy o tym p�niej. Jutro. Po naradzie. - Jutro? - u�miechn�a si� dziwnie Triss. Yennefer zmarszczy�a brwi, ale nim zd��y�a zada� pytanie, na sali zapanowa�o nagle lekkie poruszenie. - Ju� s� - odchrz�kn�a Triss. - Przyszli nareszcie. - Tak - potwierdzi�a Yennefer, odrywaj�c wzrok od oczu przyjaci�ki. - Ju� s�. Geralt, nareszcie jest okazja, by� pozna� cz�onk�w Kapitu�y i Najwy�szej Rady. Je�li trafi si� sposobno��, przedstawi� ci�, ale nie zaszkodzi, by� wcze�niej wiedzia�, kto jest kim. Zgromadzeni czarodzieje rozst�pili si�, k�aniaj�c z szacunkiem wkraczaj�cym na sal� osobisto�ciom. Jako pierwszy pod��a� niem�ody, ale krzepki m�czyzna w niezwykle skromnym we�nianym stroju. U jego boku kroczy�a wysoka kobieta o ostrych rysach i ciemnych, g�adko uczesanych w�osach. - To Gerhart z Aelle, znany jako Hen Gedymdeith, najstarszy z �yj�cych czarodziej�w - poinformowa�a p�g�osem Yennefer. - Kobieta id�ca obok niego to Tissaia de Vries. Jest tylko niewiele m�odsza od Hena, ale nie kr�puje si� u�ywa� eliksir�w. Za par� sz�a atrakcyjna kobieta o bardzo d�ugich, ciemnoz�otych w�osach, szeleszcz�c zdobion� koronkami sukni� w kolorze rezedy. - Francesca Findabair, nazywana Enid an Gleanna, Stokrotk� z Dolin. Nie wytrzeszczaj oczu, wied�minie. Powszechnie uwa�a si� j� za najpi�kniejsz� kobiet� �wiata. - Jest cz�onkiem Kapitu�y? - zdziwi� si� szeptem. -Wygl�da na bardzo m�od�. Te� eliksiry magiczne? - Nie w jej przypadku. Francesca jest elfk� czystej krwi. Zwr�� uwag� na m�czyzn�, kt�ry jej towarzyszy. To Vilgefortz z Roggeveen. Ten rzeczywi�cie jest m�ody. Ale nieprawdopodobnie utalentowany. Okre�lenie �m�ody", jak wiedzia� Geralt, obejmowa�o w�r�d czarodziej�w wiek do stu lat w��cznie. Vilgefortz wygl�da� na trzydzie�ci pi��. By� wysoki i dobrze zbudowany, nosi� kr�tki wams na rycersk� mod��, ale oczywi�cie bez herbu. By� te� diablo przystojny. Rzuca�o si� to w oczy nawet wobec faktu, �e u jego boku p�yn�a zwiewnie Francesca Findabair o ogromnych, sarnich oczach i urodzie wr�cz zapieraj�cej dech. - Ten niski m�czyzna, kt�ry idzie obok Vilgefortza, to Artaud Terranova - wyja�ni�a Triss Merigold. - Ca�a pi�tka stanowi Kapitu��... - A ta dziewczyna o dziwnej twarzy, kt�ra idzie za Vilgefortzem? - To jego asystentka, Lydia van Bredevoort - powiedzia�a ch�odno Yennefer. - Osoba bez znaczenia, ale wpatrywanie si� w jej twarz jest wielkim nietaktem. Zwr�� raczej uwag� na tych trzech, kt�rzy id� z ty�u, to s� cz�onkowie Rady. Fercart z Cidaris, Radcliffe z Oxenfurtu i Carduin z Lan Exeter. - To ca�a Rada? Pe�ny sk�ad? My�la�em, �e jest ich wi�cej. - Kapitu�a liczy pi�� os�b, w Radzie jest dalszych pi��. Filippa Eilhart te� jest w Radzie. - Nadal nie zgadza mi si� rachunek - pokr�ci� g�ow�, a Triss zachichota�a. - Nie powiedzia�a� mu? Naprawd� nic nie wiesz, Geralt? - O czym niby? - Przecie� Yennefer te� zasiada w Radzie. Od czasu bitwy pod Sodden. Nie pochwali�a� mu si� jeszcze, moja droga? - Nie, moja droga - czarodziejka spojrza�a przyjaci�ce prosto w oczy. - Po pierwsze, nie lubi� si� chwali�. Po drugie, nie by�o na to czasu. Nie widzia�am Geralta od bardzo dawna, mamy sporo zaleg�o�ci. Uzbiera�a si� tego d�uga lista. Za�atwiamy sprawy wed�ug tej listy. - To oczywiste - rzek�a niepewnie Triss. - Hmm... Po tak d�ugim czasie... Rozumiem. Jest o czym rozmawia�... - Rozmowy - u�miechn�a si� dwuznacznie Yennefer, darz�c wied�mina kolejnym pow��czystym spojrzeniem - s� na ko�cu listy. Na samym ko�cu, Triss. Kasztanowow�osa czarodziejka zmiesza�a si� wyra�nie, zaczerwieni�a lekko. - Rozumiem - powt�rzy�a, w zak�opotaniu bawi�c si� serduszkiem z lapis lazuli. - Bardzo mnie cieszy, �e rozumiesz. Geralt, przynie� nam wina. Nie, nie od tego pazia. Od tamtego, dalszego. Us�ucha�, bezb��dnie wyczuwaj�c rozkaz w jej g�osie. Bior�c puchary z niesionej przez pazia tacy, obserwowa� dyskretnie obie czarodziejki. Yennefer m�wi�a szybko i cicho, Triss Merigold s�ucha�a z opuszczon� g�ow�. Gdy wr�ci�, Triss ju� nie by�o. Yennefer nie wykaza�a �adnego zainteresowania przyniesionym winem, odstawi� wi�c oba niepotrzebne puchary na st�. - Nie przesadzi�a� aby? - spyta� ch�odno. Oczy Yennefer zap�on�y fioletem. - Nie pr�buj robi� ze mnie idiotki. S�dzi�e�, �e nie wiem o niej i o tobie? - Je�eli o to chodzi... - W�a�nie o to - uci�a. - Nie r�b g�upich min i powstrzymaj si� od komentarzy. A nade wszystko nie pr�buj k�ama�. Znam Triss d�u�ej ni� ciebie, lubimy si�, rozumiemy �wietnie i zawsze b�dziemy rozumie�, niezale�nie od r�nych drobnych... incydent�w. A teraz wyda�o mi si�, �e ma troch� w�tpliwo�ci. Rozwia�am je wi�c i to wszystko. Nie wracajmy do tego. Nie zamierza�. Yennefer odgarn�a loki z policzka. - Zostawiam ci� teraz na chwil�, musz� porozmawia� z Tissai� i Francesk�. Zjedz jeszcze co�, bo w brzuchu ci kruczy. I b�d� czujny. Kilka os�b z pewno�ci� ci� zaczepi. Nie daj si� zje�� w kaszy i nie zepsuj mi reputacji. - B�d� spokojna. - Geralt? - S�ucham. - Niedawno wyrazi�e� pragnienie poca�owania mnie, tu, przy wszystkich. To nadal aktualne? - Nadal. - Postaraj si� nie rozmaza� mi pomadki. Zerkn�� na zgromadzonych k�tem oka. Obserwowali poca�unek, ale nienatr�tnie. Filippa Eilhart, stoj�ca nie opodal z grup� m�odych czarodziej�w, mrugn�a do niego i uda�a, �e bije brawo. Yennefer oderwa�a usta od jego ust, westchn�a g��boko. - Ma�a rzecz, a cieszy - mrukn�a. - No, id�. Wkr�tce wr�c�. A p�niej, po bankiecie... Hmmm... - S�ucham? - Nie jedz niczego z czosnkiem, prosz�. Gdy odesz�a, wied�min porzuci� konwenanse, rozpi�� dublet, wypi� oba puchary i na serio spr�bowa� zaj�� si� jedzeniem. Nic z tego nie wysz�o. - Geralt. - Panie hrabio. - Nie tytu�uj mnie - skrzywi� si� Dijkstra. - Nie jestem �adnym hrabi�. Vizimir nakaza� mi si� tak przedstawia�, by nie dra�ni� dworak�w i magik�w moim chamskim rodowodem. No, jak ci idzie imponowanie sukni� i figur�? I udawanie, �e dobrze si� bawisz? - Nie musz� udawa�. Nie jestem tu s�u�bowo. - To ciekawe - u�miechn�� si� szpieg. - Ale to potwierdza og�ln� opini�, zgodnie z kt�r� jeste� niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Bo wszyscy inni s� tu s�u�bowo. - Tego si� w�a�nie obawia�em - Geralt te� uzna� za celowe si� u�miechn��. - Czu�em, �e b�d� tu jedyny w moim rodzaju. Tb znaczy nie na miejscu. Szpieg zlustrowa� okoliczne p�miski, z jednego podni�s� i schrupa� du�y zielony str�k nie znanej Geraltowi ro�liny. - Przy okazji - powiedzia� - dzi�kuj� ci za braci Michelet�w. Sporo ludzi w Redanii odetchn�o z ulg�, gdy zar�ba�e� wszystkich czterech w oxenfurckim porcie. T�go si� u�mia�em, gdy wezwany do �ledztwa medyk z uniwersytetu, obejrzawszy rany, twierdzi�, �e kto� u�ywa� kosy osadzonej na sztorc. Geralt nie skomentowa�. Dijkstra w�o�y� do ust drugi str�k. - Szkoda - ci�gn��, �uj�c - �e po ich ukatrupieniu nie zg�osi�e� si� do burmistrza. By�a nagroda za �ywych lub martwych. Niema�a. - Za du�o k�opot�w z zeznaniem podatkowym - wied�min r�wnie� zdecydowa� si� na zielony str�k, kt�ry jednak smakowa� jak namydlony seler. - Poza tym musia�em wtedy pilnie wyjecha�, bo... Ale ja ci� chyba nudz�, Dijkstra, przecie� ty i tak wszystko wiesz. - Gdzie�by tam - u�miechn�� si� szpieg. - Wszystkiego nie wiem. Bo i sk�dby? - Z relacji Filippy Eilhart, �eby daleko nie szuka�. - Relacje, opowie�ci, plotki. Ja musz� ich wys�uchiwa�, taki mam zaw�d. Ale m�j zaw�d zmusza mnie jednocze�nie do przesiewania ich przez bardzo g�ste sito. Ostatnio, wystaw sobie, dosz�y mnie s�uchy, �e kto� zar�ba� os�awionego Profesora i jego dw�ch kamrat�w. Zdarzy�o si� to pod zajazdem w Anchor. Ten, kto tego dokona�, te� zbyt si� spieszy�, by odebra� nagrod�. Geralt wzruszy� ramionami. - Plotki. Przesiej je przez g�ste sito, zobaczysz, co zostanie. - Nie musz�. Wiem, co zostanie. Najcz�ciej tym czym� jest pr�ba celowej dezinformacji. Aha, je�li ju� jeste�my przy dezinformacji, jak si� miewa ma�a Cirilla, biedna, chorowita dziewczynka, tak podatna na dyfteryt? Zdrowa aby? - Poniechaj, Dijkstra - odrzek� zimno wied�min, patrz�c prosto w oczy szpiega. - Wiem, �e jeste� tu s�u�bowo, ale nie popadaj w nadgorliwo��. Szpieg zarechota�. Dwie przechodz�ce obok czarodziejki spojrza�y na nich ze zdziwieniem. I zaciekawieniem. - Kr�l Vizimir - powiedzia� Dijkstra, sko�czywszy rechota� - p�aci mi ekstra premi� od ka�dej rozszyfrowanej tajemnicy. Nadgorliwo�� zapewnia mi godziwy byt. U�miejesz si�, ale ja mam �on� i dzieci. - Nie widz� w tym nic �miesznego. Pracuj wi�c na byt �ony i dzieci, ale nie moim kosztem, je�li mog� prosi�. Na tej sali, jak mi si� zdaje, nie brakuje tajemnic i zagadek. - Wr�cz przeciwnie. Ca�a Aretuza to jedna wielka zagadka. Zauwa�y�e� to zapewne? Co� tu wisi w powietrzu, Geralt. Dla wyja�nienia dodam, �e nie chodzi o kandelabry. - Nie rozumiem. - W to wierz�. Bo i ja nie rozumiem. A bardzo chcia�bym zrozumie�. A ty nie chcia�by�? Ach, przepraszam. Przecie� ty i tak zapewne wszystko wiesz. Z relacji uroczej Yennefer z Yengerbergu, �eby daleko nie szuka�. Pomy�le� tylko, �e by�y czasy, kiedy i mnie zdarza�o si� dowiedzie� tego czy owego od uroczej Yennefer. Ach, gdzie� s� niedgysiejsze �niegi? - Doprawdy nie wiem;' o co ci chodzi, Dijkstra. M�g�by� precyzyjniej wyra�a� my�li? Spr�buj. Pod warunkiem, �e to nie b�dzie s�u�bowo. Wybacz, ale nie zamierzam pracowa� na twoje ekstra premie. - S�dzisz, �e pr�buj� ci� niecnie podej��? - skrzywi� si� szpieg. - Wyci�gn�� podst�pem informacje? Krzywdzisz mnie, Geralt. Mnie po prostu ciekawi, czy obserwujesz na tej sali te same prawid�owo�ci, kt�re mnie rzucaj� si� w oczy. - A c� takiego ci si� rzuca? - Nie dziwi ci� pe�na absencja koronowanych g��w, jak� bez trudu mo�na zaobserwowa� na tym zje�dzie? - Ani troch� nie dziwi - Geraltowi wreszcie uda�o si� nadzia� marynowan� oliwk� na wyka�aczk�. - Kr�lowie wol� zapewne tradycyjne uczty, przy stole, pod kt�ry nad ranem mo�na si� wdzi�cznie osun��. Ponadto... - Co ponadto? - Dijkstra w�o�y� do ust cztery oliwki, kt�re bez �enady wyci�gn�� z patery palcami. - Ponadto - wied�min spojrza� na w�druj�cy po sali t�umek - kr�lom nie chcia�o si� fatygowa�. Przys�ali w zast�pstwie armi� szpieg�w. Tych z konfraterni i tych spoza niej. Pewnie po to, by wyszpiegowali, co tu wisi w powietrzu. Dijkstra wyplu� na st� pestki oliwek, zdj�� ze srebrnej podstaweczki d�ugi widelec i zacz�� nim grzeba� w g��bokiej kryszta�owej salaterce. - A Vilgefortz - powiedzia�, nie przerywaj�c grzebania - zadba� o to, by �adnego szpiega tu nie zabrak�o. Ma wszystkich kr�lewskich szpieg�w w jednym garnku. Po co Vilgefortzowi wszyscy kr�lewscy szpiedzy w jednym garnku, wied�minie? - Nie mam poj�cia. I ma�o mnie to obchodzi. M�wi�em, jestem tu prywatnie. Jestem, jakby to rzec, poza garnkiem. Szpieg kr�la Vizimira wy�owi� z salaterki ma�� o�miornic� i przyjrza� si� jej ze wstr�tem. - Oni to jedz� - pokiwa� g�ow� z udanym wsp�czuciem, po czym odwr�ci� si� do Geralta. - Pos�uchaj mnie uwa�nie, wied�minie - powiedzia� cicho. - Twoje przekonanie o prywatno�ci, ta twoja pewno��, �e nic ci� nie obchodzi i nic nie mo�e obchodzi�... Bulwersuje mnie to i sk�ania do hazardu. Masz troch� �y�ki do hazardu? - Ja�niej, prosz�. - Proponuj� ci zak�ad - Dijkstra uni�s� widelec z nabitym na� g�owonogiem. - Twierdz�, �e w ci�gu najbli�szej godziny Vilgefortz poprosi ci� o d�u�sz� rozmow�. Twierdz�, �e podczas tej rozmowy udowodni ci, �e nie jeste� osob� prywatn� i �e jeste� w jego garnku. Je�eli si� myl�, zjem to g�wno na twoich oczach, z mackami i ze wszystkim. Trzymasz zak�ad? - Co b�d� musia� zje��, je�li przegram? - Nic - Dijkstra rozejrza� si� szybko. - Je�eli przegrasz, zrelacjonujesz mi tre�� twej rozmowy z Vilgefortzem. Wied�min milcza� przez chwil�, patrz�c na szpiega spokojnie. - �egnam, hrabio - powiedzia� wreszcie. - Dzi�kuj� za pogaw�dk�. By�a pouczaj�ca. Dijkstra �achn�� si� lekko. - A� tak... - A� tak - przerwa� Geralt. - �egnam. Szpieg wzruszy� ramionami, wrzuci� o�miornic� do salaterki razem z widelcem, odwr�ci� si� i odszed�. Geralt nie patrzy� za nim. Przesun�� si� wolno do drugiego sto�u, wiedziony ch�ci� dobrania si� do ogromnych bia�or�owych krewetek, pi�trz�cych si� na srebrnej paterze w�r�d listk�w sa�aty i �wiartek limony. Mia� na nie apetyt, ale wci�� czuj�c na sobie ciekawe spojrzenia, chcia� po�re� skorupiaki w spos�b dystyngowany, z zachowaniem formy. Zbli�a� si� ostentacyjnie powoli, pow�ci�gliwie i z godno�ci� skubi�c zak�ski z innych p�misk�w. Przy s�siednim stole sta�a Sabrina Glevissig, pogr��ona w rozmowie z nie znan� mu p�omiennorud� czarodziejk�. Ruda mia�a na sobie bia�� sp�dnic� i bluzeczk� z bia�ej �or�ety. Bluzeczka, podobnie jak ta Sabriny, by�a r�wnie� absolutnie przejrzysta, ale mia�a kilka strategicznie rozmieszczonych aplikacji i haft�w. Aplikacje, jak zauwa�y� Geralt, mia�y interesuj�c� w�a�ciwo��: zakrywa�y i ods�ania�y naprzemiennie. Czarodziejki rozmawia�y, opychaj�c si� plasterkami langusty w majonezie. M�wi�y cicho i w Starszej Mowie. Cho� nie patrzy�y w jego stron�, rozmawia�y ewidentnie o nim. Niedyskretnie wyt�y� sw�j wyczulony wied�mi�ski s�uch, udaj�c, �e interesuj� go wy��cznie krewetki. - ...z Yennefer? - upewni�a si� rudow�osa, bawi�c si� naszyjnikiem z pere�, okr�conym wok� szyi tak, �e wygl�da� jak obro�a. - M�wisz serio, Sabrina? - Absolutnie - odrzek�a Sabrina Glevissig. - Nie uwierzysz, to ju� trwa kilka lat. �e te� on wytrzymuje z t� wredn� gadzin�, dziwi� si� zaiste. - Czemu tu si� dziwi�? Rzuci�a na niego urok, trzyma go pod szarmem. Ma�o razy sama tak robi�am? - To przecie� wied�min. Oni si� nie daj� zauroczy�. Nie na tak d�ugo, w ka�dym razie. - A zatem to mi�o�� - westchn�a rudow�osa. - A mi�o�� jest �lepa. - On jest �lepy - wykrzywi�a si� Sabrina. - Czy uwierzysz, Marti, �e ona o�mieli�a si� przedstawi� mu mnie jako szkoln� przyjaci�k�? Bloede pest, jest ode mnie starsza o... Mniejsza z tym. M�wi� ci, jest o tego wied�mina zazdrosna jak cholera. Ma�a Merigold tylko u�miechn�a si� do niego, a ta j�dza obruga�a j� nie przebieraj�c w s�owach i przep�dzi�a. A w tej chwili... Sp�jrz tylko. Stoi tam, rozmawia z Francesk�, a z wied�mina nie spuszcza oka. - Boi si� - zachichota�a ruda - �e go jej sprz�tniemy, cho�by tylko na dzisiejsz� noc. Co ty na to, Sabrina? Spr�bujemy? Ch�op jest atrakcyjny, nie to, co te nasze zarozumia�e wymoczki z ich kompleksami i pretensjami... - M�w ciszej, Marti - sykn�a Sabrina. - Nie patrz na niego i nie szczerz z�b�w. Yennefer nas obserwuje. I trzymaj styl. Chcesz go uwie��? Tb w z�ym gu�cie. - Hmm, masz racj� - przyzna�a po namy�le Marti. - A gdyby tak nagle podszed� i sam zaproponowa�? - Wtedy - Sabrina Glevissig rzuci�a na wied�mina drapie�nym czarnym okiem - da�abym mu bez namys�u, cho�by i na kamieniu. - A ja - zachichota�a Marti - nawet na je�u. Wied�min, wpatrzony w obrus, zas�oni� g�upi� min� krewetk� i li�ciem sa�aty, nies�ychanie rad z faktu, �e mutacja naczy� krwiono�nych uniemo�liwia mu rumienienie si�. - Wied�min Geralt? Prze�kn�� krewetk�, odwr�ci� si�. Czarodziej o znajomych rysach u�miechn�� si� nieznacznie, dotykaj�c haftowanych wy�og�w fioletowego dubletu. - Dorregaray z Vole. Znamy si� przecie�. Spotkali�my si�... - Pami�tam. Przepraszam, nie pozna�em w pierwszej chwili. Rad jestem... Czarodziej u�miechn�� si� nieco znaczniej, zdejmuj�c dwa kielichy z niesionej przez pazika tacy. - Obserwuj� ci� od jakiego� czasu - powiedzia�, wr�czaj�c jeden z kielich�w Geraltowi. - Wszystkim, kt�rym Yennefer ci� przedstawia�a, oznajmia�e�, �e� rad. Ob�uda czy brak krytycyzmu? - Grzeczno��. - Wobec nich? - Dorregaray szerokim gestem wskaza� biesiadnik�w. - Wierz mi, nie warto si� wysila�. Tb pyszna, zawistna i zak�amana banda, twojej grzeczno�ci nie doceni�, wr�cz wezm� za sarkazm. Z nimi, wied�minie, trzeba na ich w�asn� mod��, obcesowo, arogancko, nieuprzejmie, w�wczas przynajmniej im zaimponujesz. Napijesz si� ze mn� wina? - Cienkusza, kt�ry tu serwuj�? - u�miechn�� si� mile Geralt. - Z najwy�szym obrzydzeniem. No, ale je�li tobie smakuje... Zmusz� si�. Sabrina i Marti, strzyg�ce uszami zza swego sto�u, parskn�y g�o�no. Dorregaray zmierzy� obie wzrokiem pe�nym pogardy, odwr�ci� si�, stukn�� pucharem o kielich wied�mina, u�miechaj�c si�, ale tym razem szczerze. - Punkt dla ciebie - przyzna� swobodnie. - Szybko si� uczysz. Do kata, gdzie�e� to nabra� takiego konceptu, wied�minie? Na go�ci�cach, po kt�rych wci�� w��czysz si� tropem wymieraj�cych stworze�? Twoje zdrowie. U�miejesz si�, ale jeste� jednym z nielicznych na tej sali, komu mam ch�� zaproponowa� taki toast. - Doprawdy? - Geralt �ykn�� wina, mlasn�� delikatnie, rozkoszuj�c si� smakiem. - Pomimo faktu, �e trudni� si� szlachtowaniem wymieraj�cych stworze�? - Nie �ap mnie za s�owa - czarodziej przyja�nie klepn�� go w rami�. - Bankiet ledwie si� zacz��. Pewnie zaczepi ci� jeszcze kilka os�b, oszcz�dniej gospodaruj wi�c zjadliwymi ripostami. Co si� za� tyczy twego fachu... Ty, Geralt, przynajmniej masz na tyle godno�ci, by nie obwiesza� si� trofeami. A rozejrzyj si� dooko�a. No, �mia�o, konwenanse na bok, oni lubi�, jak si� na nich gapi�. Wied�min pos�usznie wlepi� wzrok w biust Sabriny Glevissig. - Sp�jrz - Dorregaray z�apa� go za r�kaw, wskaza� palcem przechodz�c� obok, powiewaj�c� tiulami czarodziejk�. - Trzewiczki ze sk�ry agamy rogatej. Zauwa�y�e�? Kiwn�� g�ow�, nieszczerze, albowiem widzia� wy��cznie to, czego nie kry�a przejrzysta tiulowa bluzeczka. - O, prosz�, skalna kobra - czarodziej bezb��dnie rozpoznawa� kolejne paraduj�ce po sali trzewiczki. Moda, kt�ra skr�ci�a suknie do pi�dzi powy�ej kostki, u�atwia�a mu zadanie. - A tam... Bia�y legvan. Salamandra. Wiwerna. Kajman okularowy. Bazyliszek... Wszystkie co do jednego gady zagro�one wymarciem. Do kata, czy nie mo�na nosi� obuwia z ciel�cej lub �wi�skiej sk�ry? - Ty jak zwykle o sk�rach, Dorregaray? - zagadn�a Filippa Eilhart, przystaj�c obok. - O garbarstwie i szewstwie? C� za trywialny i niesmaczny temat. - Jednego niesmaczy to, drugiego tamto - wykrzywi� si� pogardliwie czarodziej. - Masz pi�kne aplikacje przy sukni, Filippa. Je�li si� nie myl�, to gronostaj diamentowy? Bardzo gustowny. Orientujesz si� zapewne, �e gatunek ten, z racji jego pi�knej okrywy w�osowej, wyt�piono ca�kowicie dwadzie�cia lat temu? - Trzydzie�ci - poprawi�a Filippa, pakuj�c kolejno do ust ostatnie krewetki, te, kt�rych Geralt nie zd��y� zje��. - Wiem, wiem, gatunek niechybnie zmartwychwsta�by, gdybym kaza�a modystce obszy� sukni� wiechciami paku�. Rozwa�a�am to. Ale paku�y nie pasowa�y kolorem. - Przejd�my do sto�u po tamtej stronie - zaproponowa� swobodnie wied�min. - Widzia�em tam spor� misk� czarnego kawioru. A poniewa� jesiotry �opatonose te� ju� niemal doszcz�tnie wygin�y, trzeba si� spieszy�. - Kawior w twoim towarzystwie? Marzy�am o tym -Filippa zatrzepota�a rz�sami, wsun�a mu r�k� pod rami�, podniecaj�co zapachnia�a cynamonem i nardem. - Chod�my nie zwlekaj�c. Dotrzymasz nam kompanii, Dorregaray? Nie? No, to bywaj, baw si� dobrze. Czarodziej prychn�� i odwr�ci� si�. Sabrina Glevissig i jej ruda kole�anka odprowadzi�y odchodz�cych spojrzeniami jadowitszymi ni� zagro�one wymarciem skalne kobry. - Dorregaray - mrukn�a Filippa, bez skr�powania przyciskaj�c si� do boku Geralta - szpieguje dla kr�la Et-haina z Cidaris. Miej si� na baczno�ci. Te jego gady i sk�ry to wst�p, kt�rym poprzedza wypytywanie. A Sabrina Glevissig pilnie nadstawia�a uszu... - ...bo szpieguje dla Henselta z Kaedwen - doko�czy�. - Wiem, wspomina�a�. A ta ruda, jej przyjaci�ka... - Nie ruda, lecz farbowana. Czy ty nie masz oczu? To Marti Sodergren. - Dla kogo ona szpieguje? - Marti? - Filippa za�mia�a si�, b�ysn�a z�bami spod ostro ukarminowanych warg. - Dla nikogo. Marti nie interesuje si� polityk�. - Bulwersuj�ce. My�la�em, �e tu wszyscy szpieguj�. - Wielu - czarodziejka zmru�y�a oczy. - Ale nie wszyscy. Nie Marti Sodergren. Marti jest uzdrowicielk�. I nimfomank�. Ach, do pioruna, sp�jrz! Wy�arli wszystek kawior! Do ostatniego ziarenka! Wylizali pater�! I co my teraz zrobimy? - Teraz - Geralt u�miechn�� si� niewinnie - oznajmisz mi, �e co� tu wisi w powietrzu. Powiesz, �e musz� odrzuci� neutralno�� i dokona� wyboru. Zaproponujesz mi zak�ad. O tym, co w tym zak�adzie mo�e by� moj� nagrod�, nie �miem nawet marzy�. Ale wiem, co b�d� musia� zrobi�, gdy przegram. Filippa Eilhart milcza�a d�ugo, nie spuszczaj�c wzroku. - Mog�am si� domy�li� - powiedzia�a cicho. - Dijkstra nie zdzier�y�. Z�o�y� ci propozycj�. A uprzedza�am go, �e gardzisz szpiegami. - Nie gardz� szpiegami. Gardz� szpiegowaniem. I gardz� pogard�. Nie proponuj mi �adnych zak�ad�w, Filippa. Owszem, ja te� czuj�, �e co� tu wisi w powietrzu. I niech sobie wisi na zdrowie. Mnie to nie dotyczy i nie obchodzi. - Ju� mi to kiedy� powiedzia�e�. W Oxenfurcie. - Ciesz� si�, �e nie zapomnia�a�. Okoliczno�ci, jak tusz�, pami�tasz r�wnie�? - Precyzyjnie. Nie zdradzi�am ci w�wczas, komu s�u�y ten ca�y Rience, czy jak mu tam by�o. Pozwoli�am mu uciec. Ech, by�e� wtedy na mnie z�y... - Delikatnie m�wi�c. - Przyszed� czas, bym si� zrehabilitowa�a. Jutro dam ci tego Rience'a. Nie przerywaj, nie r�b min. Tb nie jest �aden zak�ad w stylu Dijkstry. To obietnica, a ja dotrzymuj� obietnic. Nie, �adnych pyta�, prosz�. Zaczekaj do jutra. Teraz za� skupmy si� na kawiorze i banalnych ploteczkach. - Nie ma kawioru. - Jedn� chwil�. Rozejrza�a si� szybko, poruszy�a d�oni� i wymrucza�a zakl�cie. Srebrne naczynie w kszta�cie wygi�tej w skoku ryby natychmiast wype�ni�o si� ikr� zagro�onego wymarciem jesiotra �opatonosego. Wied�min u�miechn�� si�. - Mo�na naje�� si� iluzj�? - Nie. Ale snobistyczny smak mo�na ni� mile po�echta�. Skosztuj. - Hmm... Rzeczywi�cie... Zdaje mi si� smaczniejszy ni� prawdziwy... - I nie tuczy - rzek�a dumnie czarodziejka, skrapiaj�c sokiem z cytryny kolejn� kopiast� �y�eczk� kawioru. -Czy mog� ci� prosi� o kieliszek bia�ego wina? - S�u��. Filippa? - S�uchani ci�. - Podobno konwenans zabrania rzucania tutaj zakl��. Czy zatem nie by�oby bezpieczniej zamiast iluzji kawioru wyczarowa� iluzj� samego smaku? Samo wra�enie? Przecie� potrafi�aby�... - Oczywi�cie, �e potrafi�abym - Filippa Eilhart spojrza�a na niego przez kryszta� kielicha. - Konstrukcja takiego zakl�cia jest prostsza od konstrukcji cepa. Ale maj�c tylko wra�enie smaku, straciliby�my przyjemno��, kt�rej dostarcza czynno��. Proces, towarzysz�ce mu rytualne ruchy, gesty... Towarzysz�ca temu procesowi rozmowa, kontakt oczu... Uciesz� ci� dowcipnym por�wnaniem, chcesz? - S�ucham, ciesz�c si� z wyprzedzeniem. - Wra�enie orgazmu te� umia�abym wyczarowa�. Nim wied�min odzyska� mow�, podesz�a do nich niewysoka, szczup�a czarodziejka o d�ugich, prostych w�osach koloru s�omy. Pozna� j� od razu - by�a to ta w pantofelkach ze sk�ry rogatej agamy i bluzeczce z zielonego tiulu, nie kryj�cej nawet tak drobnego detalu jak ma�y pieprzyk nad lew� piersi�. - Przepraszam - powiedzia�a - ale musz� przerwa� wam ten flircik. Filippa, Radcliffe i Detmold prosz� ci� o chwil� rozmowy. Pilnie. - C�, je�li tak, id�. Pa, Geralt. Poflirtujemy p�niej! - Aha! - blondynka otaksowa�a go wzrokiem. - Geralt. Wied�min, na punkcie kt�rego oszala�a Yennefer? Obserwowa�am ci� i zachodzi�am w g�ow�, kim te� mo�esz by�. Strasznie mnie to m�czy�o! - Znam ten rodzaj m�ki - odrzek�, u�miechaj�c si� grzecznie. - W�a�nie w tej chwili jej doznaj�. - Przepraszam za gaf�. Jestem Keira Metz. O, kawior! - Uwa�aj, to iluzja. - Do diab�a, masz racj�! - czarodziejka pu�ci�a �y�k�, jakby by� to ogon czarnego skorpiona. - Kto by� tak bezczelny... Ty? Umiesz tworzy� iluzje czwartego stopnia? Ty? - Ja - ze�ga�, nie przestaj�c si� u�miecha�. - Jestem mistrzem magii, udaj� wied�mina, by zachowa� incognito. Czy s�dzisz, �e Yennefer interesowa�aby si� zwyk�ym wied�minem? Keira Metz spojrza�a mu prosto w oczy, skrzywi�a usta. Na szyi nosi�a medalion w kszta�cie krzy�a ankh, srebrny, wysadzany cyrkoniami. - Mo�e wina? - zaproponowa�, by przerwa� niezr�czne milczenie. Obawia� si�, �e jego �art nie zosta� dobrze odebrany. - Nie, dzi�kuj�... kolego mistrzu - powiedzia�a lodowato Keira. - Nie pij�. Nie mog�. Dzi� w nocy zamierzam zaj�� w ci���. - Z kim? - spyta�a podchodz�c farbowana na rudo przyjaci�ka Sabriny Glevissig, odziana w przezroczyst� bluzeczk� z bia�ej �or�ety, ozdobion� przemy�lnie rozlokowanymi aplikacjami. - Z kim? - powt�rzy�a, niewinnie strzepn�wszy d�ugimi rz�sami. Keira odwr�ci�a si� i zmierzy�a j� wzrokiem od trzewiczk�w z bia�ego legwana po diademik z pere�. - A co ci� to obchodzi? - Nic. Ciekawo�� profesjonalna. Nie przedstawisz mnie twemu towarzyszowi, s�ynnemu Geraltowi z Rivii? - Z niech�ci�. Ale wiem, �e nie dasz si� sp�awi�. Geralt, to jest Marti Sodergren, uzdrowicielka. Jej specjalno�� to afrodyzjaki. - Czy musimy rozmawia� o interesach? O, zostawili�cie dla mnie troch� kawioru? Jak mi�o z waszej strony. - Uwaga - powiedzieli ch�rem Keira i wied�min. - Tb iluzja. - Faktycznie! - Marti Sodergren pochyli�a si�, zmarszczy�a nosek, po czym wzi�a do r�ki kielich, spojrza�a na �lad karminowej pomadki. - No jasne, Filippa Eilhart. Kt� inny powa�y�by si� na podobn� bezczelno��. Wstr�tna �mija. Czy wiecie, �e ona szpieguje dla Vizimira z Redanii? - I jest nimfomank�? - zaryzykowa� wied�min. Marti i Keira parskn�y jednocze�nie. - Czy�by� na to liczy�, emabluj�c j� i pr�buj�c flirtu? - spyta�a uzdrowicielka. - Je�eli tak, to wiedz, �e kto� ci� z�o�liwie nabra�. Filippa od jakiego� czasu przesta�a gustowa� w m�czyznach. - A mo�e ty jeste� kobiet�? - Keira Metz wyd�a l�ni�ce wargi. - Mo�e tylko udajesz m�czyzn�, kolego mistrzu magii? By zachowa� incognito? Wiesz, Marti, wyzna� mi przed chwil�, �e lubi udawa�. - Lubi i umie - u�miechn�a si� z�o�liwie Marti. - Prawda, Geralt? Nie tak dawno widzia�am, jak udajesz, �e masz kiepski s�uch i �e nie znasz Starszej Mowy. - On ma mn�stwo wad - powiedzia�a zimno Yennefer, podchodz�c i w�adczo ujmuj�c wied�mina pod rami�. -On ma praktycznie wy��cznie wady. Tracicie czas, dziewczyny. - Na to wygl�da - zgodzi�a si� Marti Sodergren, wci�� z�o�liwie u�miechni�ta. - �yczymy tedy mi�ej zabawy. Chod�, Keira, napijemy si� czego�... bezalkoholowego. Mo�e i ja zdecyduj� si� na co� dzi� w nocy? - Uff- sapn��, gdy odesz�y. - W sam� por�, Yen. Dzi�kuj� ci. - Dzi�kujesz? Chyba nieszczerze. Na tej sali jest dok�adnie jedena�cie kobiet chwal�cych si� cyckami spod przejrzystych bluzek. Zostawiam ci� na p� godziny, po czym przy�apuj� na rozmowie z dwiema z nich... Yennefer urwa�a, spojrza�a na naczynie w kszta�cie ryby. - ...i najedzeniu iluzji - doda�a. - Och, Geralt, Geralt. Chod�. Jest okazja przedstawi� ci� kilku osobom wartym poznania. - Czy jedn� z tych os�b jest Vilgefortz? - Ciekawe - czarodziejka zmru�y�a oczy - �e w�a�nie o niego pytasz. Tak, to Vilgefortz pragnie ci� pozna� i porozmawia� z tob�. Uprzedzam, rozmowa mo�e wygl�da� na banaln� i niefrasobliw�, ale niech ci� to nie zmyli. Vilgefortz to wytrawny, niebywale inteligentny gracz. Nie wiem, czego chce od ciebie, ale b�d� czujny. - B�d� czujny - westchn��. - Ale nie s�dz�, �eby tw�j wytrawny gracz by� w stanie mnie zaskoczy�. Nie po tym, co ja tu przeszed�em. Rzucili si� na mnie szpiedzy, opad�y wymieraj�ce gady i gronostaje. Nakarmiono mnie nie istniej�cym kawiorem. Nie gustuj�ce w m�czyznach nimfomanki podawa�y w w�tpliwo�� moj� m�sko��, grozi�y gwa�tem na je�u, straszy�y ci���, ba, nawet orgazmem, i to takim, kt�remu nie towarzysz� rytualne ruchy. Brrr... - Pi�e�? - Odrobin� bia�ego wina z Cidaris. Ale prawdopodobnie by� w nim afrodyzjak... Yen? Czy po rozmowie z tym Vilgefortzem wr�cimy do Loxii? - Nie wr�cimy do Loxii. - S�ucham? - Chc� sp�dzi� t� noc w Aretuzie. Z tob�. Afrodyzjak, powiadasz? W winie? Interesuj�ce... *** - O jejku, jej - westchn�a Yennefer, przeci�gaj�c si� i zarzucaj�c udo na udo wied�mina. - Jejku, jejku, jej. Od tak dawna si� nie kocha�am... Od strasznie dawna. Geralt wypl�ta� palce z jej lok�w, nie skomentowa�. Po pierwsze, stwierdzenie mog�o by� prowokacj�, ba� si� ukrytego w przyn�cie haka. Po drugie, nie chcia� s�owami zaciera� smaku jej rozkoszy, kt�ry wci�� mia� na wargach. - Od bardzo dawna nie kocha�am si� z m�czyzn�, kt�ry wyzna� mi mi�o�� i kt�remu ja wyzna�am mi�o�� -zamrucza�a po chwili, gdy ju� by�o jasne, �e wied�min nie we�mie przyn�ty. - Zapomnia�am, jak wtedy mo�e by�. Jejku, jej. Przeci�gn�a si� jeszcze silniej, wypr�aj�c ramiona i chwytaj�c obur�cz rogi poduszki, a jej zalane ksi�ycowym blaskiem piersi nabra�y w�wczas kszta�tu, kt�ry odezwa� si� wied�minowi dreszczem w dole plec�w. Obj�� j�, oboje le�eli nieruchomo, wygasali, stygli. Za oknem komnatki jazgota�y cykady, s�ycha� te� by�o odleg�e, ciche g�osy i �miech, �wiadcz�ce o tym, �e bankiet trwa� nadal mimo do�� p�nej pory. - Geralt? - Tak, Yen? - Opowiedz. - O rozmowie z Vilgefortzem? Teraz? Opowiem ci rano. - Teraz, prosz�. Patrzy� na sekretarzyk w rogu komnatki. Le�a�y na nim ksi��ki, albumy i inne przedmioty, kt�rych wykwaterowana czasowo do Loxii adeptka nie zabra�a ze sob�. Pieczo�owicie oparta o ksi��ki, siedzia�a tam te� okr�glutka szmaciana laleczka w falbaniastej sukience, wymi�tej od cz�stego przytulania. Nie zabra�a lalki, pomy�la�, by w Loxii, we wsp�lnym dormitorium, nie narazi� si� na kpiny kole�anek. Nie zabra�a swojej laleczki. I teraz pewnie nie mo�e bez niej zasn��. Lalka wpatrywa�a si� w niego oczami z guzik�w. Odwr�ci� wzrok. Gdy Yennefer przedstawia�a ,go Kapitule, obserwowa� bacznie elit� czarodziej�w. Hen Gedymdeith po�wi�ci� mu tylko kr�tkie, zm�czone spojrzenie - wida� by�o, �e bankiet zd��y� ju� znu�y� i wyczerpa� starca. Artaud Terranova uk�oni� si� z dwuznacznym grymasem, biegaj�c oczami od niego do Yennefer, ale spowa�nia� natychmiast pod spojrzeniami innych. B��kitne elfie oczy Franceski Findabair by�y nieprzeniknione i twarde jak szk�o. Gdy go jej przedstawiano, Stokrotka z Dolin u�miechn�a si�. U�miech, cho� niesamowicie pi�kny, przej�� wied�mina groz�. Tissaia de Vries, cho� na poz�r poch�oni�ta bezustannym poprawianiem mankiet�w i bi�uterii, przy prezentacji u�miechn�a si� do niego si� znacznie mniej pi�knie, ale znacznie szczerzej. I to Tissaia natychmiast nawi�za�a z nim rozmow�, przypominaj�c jeden z jego szlachetnych wied�mi�skich czyn�w, kt�rego nawiasem m�wi�c nie pami�ta� i podejrzewa�, �e by� wyssany z palca. I wtedy do rozmowy w��czy� si� Vilgefortz. Vilgefortz z Roggeveen, czarodziej o imponuj�cej postawie, o szlachetnych i pi�knych rysach, o szczerym i uczciwym g�osie. Geralt wiedzia�, �e po tak wygl�daj�cych ludziach mo�na si� spodziewa� wszystkiego. Rozmawiali kr�tko, czuj�c na sobie pe�en niepokoju wzrok. Na wied�mina patrzy�a Yennefer. Na Vilgefortza patrzy�a m�oda czarodziejka o mi�ych oczach, bezustannie pr�buj�ca kry� d� twarzy za wachlarzem. Wymienili kilka konwencjonalnych uwag, po czym Vilgefortz zaproponowa� kontynuowanie rozmowy w mniejszym gronie. Geraltowi wyda�o si�, �e Tissaia de Vries by�a jedyn� osob�, kt�r� ta propozycja zdziwi�a. - Zasn��e�, Geralt? - mrukni�cie Yennefer wyrwa�o go z zamy�lenia. - Mia�e� mi opowiedzie� o waszej rozmowie. Laleczka z sekretarzyka patrzy�a na niego guzikowym wzrokiem. Odwr�ci� oczy. - Gdy tylko weszli�my na kru�ganek - zacz�� po chwili - ta dziewczyna o dziwnej twarzy... - Lydia van Bredevoort. Asystentka Vilgefortza. - Tak, prawda, wspomina�a�. Osoba bez znaczenia. Tak wi�c, gdy weszli�my na kru�ganek, owa osoba bez znaczenia zatrzyma�a si�, spojrza�a na niego i zapyta�a o co�. Telepatycznie. - To nie by� nietakt. Lydia nie mo�e u�ywa� g�osu. - Domy�li�em si�. Bo Vilgefortz nie odpowiedzia� jej telepati�. Odpowiedzia�... *** - Tak, Lydia, to dobry pomys� - odpowiedzia� Vilgefortz. - Przespacerujemy si� Galeri� Chwa�y. B�dziesz mia� okazj� rzuci� okiem na histori� magii, Geralcie z Rivii. Nie w�tpi�, �e znasz histori� magii, ale b�dziesz mia� okazj� zapozna� si� z jej histori� wizualn�. Je�li jeste� koneserem malarstwa, nie przera� si�. Wi�kszo�� obraz�w to dzie�a entuzjastycznych studentek z Aretuzy. Lydia, b�d� tak dobra i rozja�nij nieco panuj�ce tu mroki. Lydia van Bredevort powiod�a d�oni� w powietrzu i w korytarzu natychmiast zrobi�o si� ja�niej. Pierwszy obraz przedstawia� staro�ytny �aglowiec, miotany wirami w�r�d stercz�cych z kipieli raf. Na dziobie statku sta� m�czyzna w bia�ej szacie, z g�ow� otoczon� �wietlist� aureol�. - Pierwsze l�dowanie - domy�li� si� wied�min. - Oczywi�cie - potwierdzi� Vilgefortz. - Statek Wygna�c�w. Jan Bekker podporz�dkowuje swej woli Moc. Uspokaja fale, udowadniaj�c, �e magia wcale nie musi by� z�a i destrukcyjna, lecz mo�e ratowa� �ycie. - To wydarzenie rzeczywi�cie mia�o miejsce? - W�tpi� - u�miechn�� si� czarodziej. - Bardziej prawdopodobne jest, �e w czasie pierwszej podr�y i l�dowania Bekker wraz z innymi rzyga� ��ci�, przewieszony przez burt�. Moc uda�o mu si� opanowa� ju� po l�dowaniu, kt�re dziwnym trafem by�o szcz�liwe. Przejd�my dalej. Oto znowu widzisz Jana Bekkera, jak zmusza wod� do try�ni�cia ze ska�y w miejscu za�o�enia pierwszej osady. A tu, prosz�, otoczony przez kl�cz�cych osadnik�w Bekker rozp�dza chmury i powstrzymuje nawa�nic�, by uchroni� zbiory. - A to? Jakie wydarzenie przedstawia ten obraz? - Poznawanie Wybra�c�w. Bekker i Giambattista poddaj� magicznemu testowi dzieci kolejnych przybywaj�cych osadnik�w, by wykry� �r�d�a. Wyselekcjonowane dzieci b�d� odebrane rodzicom i zabrane do Mirthe, pierwszej siedziby mag�w. Ogl�dasz w�a�nie historyczny moment. Jak widzisz, wszystkie dzieci s� przera�one, tylko ta rezolutna bruneteczka z pe�nym ufno�ci u�miechem wyci�ga r�ce do Giambattisty. To s�awna p�niej Agnes z Glanville, pierwsza kobieta, kt�ra zosta�a czarodziejk�. Ta niewiasta za ni� to jej matka. Smutna jaka�. - A ta scena zbiorowa? - Unia Novigradzka. Bekker, Giambattista i Monck zawieraj� ugod� z w�adykami, kap�anami i druidami. Co� w rodzaju paktu o nieagresji i rozdziale magii od pa�stwa. Straszny kicz. Przejd�my dalej. Tu oto widzimy Geoffreya Moncka wyruszaj�cego w g�r� Pontaru, wtedy jeszcze zwanego Aevon y Pont ar Gwennelen, Rzek� Alabastrowych Most�w. Monck p�yn�� do Loc Muinne, aby sk�oni� tamtejsze elfy do przyj�cia grupy dzieci, �r�de�, kt�re mia�y by� szkolone przez elfich mag�w. Mo�e ci� zainteresuje, �e w�r�d dzieci by� ch�opczyk, zwany p�niej Gerhartem z Aelle. Pozna�e� go przed chwil�. Teraz ten ch�opczyk nazywa si� Hen Gedymdeith. - Tutaj - wied�min spojrza� na czarodzieja - a� prosi si� o batalistyk�. Wszak�e kilka lat po uwie�czonej powodzeniem wyprawie Moncka wojska marsza�ka Raupennecka z Tretogoru dokona�y rzezi Loc Muinne i Est Haemlet, zabijaj�c wszystkie elfy, bez wzgl�du na wiek czy p�e�. I rozpocz�a si� wojna, zako�czona masakr� pod Shaerrawedd. - Twoja imponuj�ca znajomo�� historii - u�miechn�� si� znowu Vilgefortz - pozwala ci wszak�e wiedzie�, �e w wojnach tych nie bra� udzia�u �aden z licz�cych si� czarodziej�w. Dlatego temat nie natchn�� �adnej adeptki do namalowania stosownego malowid�a. Chod�my dalej. - Chod�my. Tu, na tym p��tnie, co to za wydarzenie? Ach, wiem. To Raffard Bia�y godzi zwa�nionych kr�l�w i k�adzie kres Wojnie Sze�cioletniej. A tu oto mamy Raffarda odmawiaj�cego przyj�cia korony. Pi�kny, szlachetny gest. - Tak s�dzisz? - przekrzywi� g�ow� Vilgefortz. - C�, w ka�dym razie by� to gest o mocy precedensu. Raffard przyj�� jednak stanowisko pierwszego doradcy i faktycznie rz�dzi�, bo kr�l by� debilem. - Galeria Chwa�y... - mrukn�� wied�min, podchodz�c do nast�pnego obrazu. - A co tutaj mamy? - Historyczny moment powo�ania pierwszej Kapitu�y i uchwalenie Prawa. Od lewej siedz�: Herbert Stammel-ford, Aurora Henson, Ivo Richert, Agnes z Glanville, Ge-offrey Monck i Radmir z Tor Carnedd. Tutaj, je�li mam by� szczery, te� a� si� prosi o uzupe�niaj�cy obraz batalistyczny. Wkr�tce bowiem w brutalnej wojnie wyko�czono tych, kt�rzy nie chcieli uzna� Kapitu�y i podporz�dkowa� si� Prawu. Mi�dzy innymi Raffarda Bia�ego. Ale o tym historyczne traktaty milcz�, by nie szkodzi� jego pi�knej legendzie. - A tu... Hmmm... Tak, to chyba malowa�a adeptka. I to bardzo m�oda... - Niew�tpliwie. To zreszt� alegoria. Nazwa�bym j� alegori� triumfuj�cej kobieco�ci. Powietrze, Woda, Ziemia i Ogie�. I cztery s�ynne czarodziejki, mistrzynie we w�adaniu si�ami tych �ywio��w. Agnes z Glanville, Aurora Henson, Nina Fioravanti i Klara Larissa de Winter. Sp�jrz na nast�pne, bardziej udane p��tno. Tutaj te� widzisz Klar� Lariss� dokonuj�c� otwarcia akademii dla dziewcz�t. W budynku, w kt�rym w�a�nie si� znajdujemy. A te portrety to ws�awione absolwentki Aretuzy. Oto d�uga historia triumfuj�cej kobieco�ci i post�puj�cej feminizacji zawodu: Yanna z Murivel, Nora Wagner, jej siostra Augusta, Jad� Glevissig, Leticia Charbonneau, Ilona Laux--Antille, Carla Demetia Crest, Yiolenta Suarez, April We-nhaver... I jedyna �yj�ca: Tissaia de Vries... Poszli dalej. Jedwab sukni Lydii van Bredevoort szepta� jedwabi�cie, a w szepcie tym by�a gro�na tajemnica. - A to? - Geralt zatrzyma� si�. - C� to za okropna scena? - M�cze�stwo maga Radmira, obdartego �ywcem ze sk�ry podczas rebelii Falki. W tle p�onie gr�d Mirthe, kt�ry Falka kaza�a pu�ci� z dymem. - Za co wkr�tce po tym puszczono z dymem sam� Falk�. Na stosie. - To fakt powszechnie znany, temerskie i reda�skie dzieci do dzi� bawi� si� w palenie Falki w wigili� Saovine. Wr��my, by� m�g� obejrze� drug� stron� galerii... Widz�, �e chcesz o co� zapyta�. S�ucham. - Zastanawia mnie chronologia. Wiem, rzecz jasna, jak dzia�aj� eliksiry m�odo�ci, ale wsp�lne wyst�powanie na p��tnach os�b �yj�cych i dawno zmar�ych... - Innymi s�owy, dziwi ci�, �e na bankiecie spotka�e� Hena Gedymdeitha i Tissai� de Yries, a nie by�o w�r�d nas Bekkera, Agnes z Glanville, Stammelforda czy Niny Fioravanti? - Nie. Wiem, �e nie jeste�cie nie�miertelni... - Czym jest �mier�? - przerwa� Vilgefortz. - Wed�ug ciebie? - Ko�cem. - Ko�cem czego? - Istnienia. Jak mi si� zdaje, zacz�li�my filozofowa�. - Natura nie zna poj�cia filozofii, Geralcie z Rivii. Filozofi� zwyk�o si� nazywa� �a�osne i �mieszne pr�by zrozumienia Natury, podejmowane przez ludzi. Za filozofi� uchodz� te� rezultaty takich pr�b. To tak, jak gdyby burak dochodzi� przyczyn i skutk�w swego istnienia, nazywaj�c wynik przemy�le� odwiecznym i tajemnym Konfliktem Bulwy i Naci, a deszcz uzna� za Nieodgadnion� Moc Sprawcz�. My, czarodzieje, nie tracimy czasu na odgadywanie, czym jest Natura. My wiemy, czym ona jest, bo sami jeste�my Natur�. Rozumiesz mnie? - Staram si�, ale m�w wolniej, prosz�. Nie zapominaj, rozmawiasz z burakiem. - Czy zastanawia�e� si� kiedy�, co sta�o si� w�wczas, gdy Bekker zmusi� wod�, by wytrysn�a ze ska�y? M�wi si� bardzo prosto: Bekker opanowa� Moc. Zmusi� �ywio� do pos�usze�stwa. Podporz�dkowa� sobie Natur�, zapanowa� nad ni�... Jaki jest tw�j stosunek do kobiet, Geralt? - S�ucham? Lydia van Bredevoort odwr�ci�a si� z szeptem jedwabiu, zamar�a w oczekiwaniu. Geralt zobaczy�, �e trzyma pod pach� opakowany obraz. Nie mia� poj�cia, sk�d ten obraz si� wzi��, jeszcze przed chwil� Lydia nie nios�a niczego. Amulet na jego szyi drgn�� lekko. Vilgefortz u�miecha� si�. - Pyta�em - przypomnia� - o twoje pogl�dy wzgl�dem relacji: mi�dzy m�czyzn� a kobiet�. - Wzgl�dem jakiego wzgl�du tej relacji? - Czy mo�na, twoim zdaniem, zmusi� do pos�usze�stwa kobiet�? M�wi� oczywi�cie o prawdziwych kobietach, nie o samiczkach. Czy nad prawdziw� kobiet� mo�na zapanowa�? Ow�adn�� ni�? Sprawi�, by podda�a si� twej woli? A je�eli tak, to w jaki spos�b? Odpowiedz. *** Szmaciana laleczka nie spuszcza�a z nich guzikowych oczu. Yennefer odwr�ci�a wzrok. - Odpowiedzia�e�? - Odpowiedzia�em. Czarodziejka zacisn�a lew� d�o� na jego �okciu, a praw� na dotykaj�cych jej piersi palcach. - W jaki spos�b? - Przecie� wiesz. - Zrozumia�e� - powiedzia� po chwili Vilgefortz. -I chyba zawsze rozumia�e�. A zatem zrozumiesz i to, �e je�li zginie i zniknie poj�cie woli i poddania, rozkazu i pos�usze�stwa, w�adcy i poddanki, wtedy osi�ga si� jedno��. Wsp�lnot�, po��czenie si� w jedn� ca�o��. Wzajemne przenikni�cie. A gdy co� takiego nast�pi, �mier� przestaje si� liczy�. Tam, na sali bankietowej, jest obecny Jan Bekker, kt�ry by� wod� tryskaj�c� ze ska�y. M�wi�, �e Bekker umar�, to tak jak gdyby twierdzi�, �e woda umar�a. Sp�jrz na to p��tno. Spojrza�. - Jest wyj�tkowo pi�kne - powiedzia� po chwili. I natychmiast poczu� lekkie drgni�cie wied�mi�skiego medalionu. - Lydia - u�miechn�� si� Vilgefortz - dzi�kuje ci za uznanie. A ja gratuluj� gustu. Pejza� przedstawia spotkanie Cregennana z L�d i Lary Dorren aep Shiadhal, legendarnych kochank�w, rozdzielonych i zniszczonych przez czas pogardy. On by� czarodziejem, ona elfk�, jedn� z elity Aen Saevherne, czyli Wiedz�cych. To, co mog�o by� pocz�tkiem pojednania, zmieni�o si� w tragedi�. - Znam t� opowie��. Zawsze mia�em j� za bajk�. Jak to by�o naprawd�? - Tego - spowa�nia� czarodziej - nie wie nikt. To znaczy prawie nikt. Lydia, powie� tw�j obraz, tutaj obok. Geralt, podziwiaj kolejne dzie�o p�dzla Lydii. To portret Lary Dorren aep Shiadhal wykonany na podstawie staro�ytnej miniatury. - Gratuluj� - wied�min uk�oni� si� Lydii van Bredevoort, a g�os nie drgn�� mu nawet. - To prawdziwe arcydzie�o. G�os mu nie drgn��, cho� Lara Dorren aep Shiadhal patrzy�a na niego z portretu oczami Ciri. *** - Co by�o potem? - Lydia zosta�a w galerii. My obaj wyszli�my na taras. A on zabawi� si� moim kosztem. - T�dy, Geralt, pozw�l. St�paj tylko po ciemnych p�ytkach, prosz�. W dole szumia�o morze, wyspa Thanedd sta�a w�r�d bia�ej piany przyboju. Fale rozbija�y si� o mury Loxii znajduj�cej si� dok�adnie pod nimi. Loxia skrzy�a si� od �wiate�, podobnie jak Aretuza. G�ruj�cy nad nimi kamienny blok Garstangu by� natomiast czarny i wymar�y. - Jutro - czarodziej pod��y� za wzrokiem wied�mina -cz�onkowie Kapitu�y i Rady ustroj� si� w tradycyjne szaty, w znane ci ze staro�ytnych rycin czarne pow��czyste p�aszcze i szpiczaste kapelusze. Uzbroimy si� te� w d�ugie r�d�ki i posochy, upodobniaj�c si� tym sposobem do czarownik�w i wied�m, jakimi straszy si� dzieci. To taka tradycja. W towarzystwie kilku innych delegat�w udamy si� tam, w g�r�, do Garstangu. Tam, w specjalnie przygotowanej sali, b�dziemy radzi�. Reszta zaczeka w Aretuzie na nasz powr�t i na nasze decyzje. - Obrady w Garstangu, w w�skim gronie, to tak�e tradycja? - Jak najbardziej. D�uga i podyktowana wzgl�dami praktycznymi. Zdarza�o si�, �e obrady czarodziej�w by�y burzliwe i dochodzi�o do do�� aktywnej wymiany pogl�d�w. Podczas jednej z takich wymian piorun kulisty uszkodzi� koafiur� i sukni� Niny Fioravanti. Nina, po�wi�ciwszy na to rok pracy, ob�o�y�a mury Garstangu nieprawdopodobnie siln� aur� i blokad� antymagiczn�. Od tamtej pory w Garstangu nie podzia�a �adne zakl�cie, a dyskusje przebiegaj� spokojniej. Zw�aszcza gdy nie zapomni si� o odebraniu dyskutantom no�y. - Rozumiem. A ta samotna wie�a, powy�ej Garstangu, na samym szczycie, co to jest? Jaka� wa�na budowla? - To jest Tor Lara, Wie�a Mewy. Ruina. Czy wa�na? Prawdopodobnie tak. - Prawdopodobnie? Czarodziej opar� si� o balustrad�. - Wed�ug elflch przekaz�w, Tor Lara po��czona jest jakoby teleportem z tajemnicz�, do dzi� nie odnalezion� Tor Zireael, Wie�� Jask�ki. - Jakoby? Nie uda�o si� wam wykry� tego teleportu? Nie wierz�. - S�usznie czynisz. Wykryli�my portal, ale trzeba go by�o zablokowa�. By�y protesty, wszyscy rwali si� do eksperyment�w, ka�dy chcia� zas�yn�� jako eksplorator Tor Zireael, mitycznej siedziby elflch mag�w i m�drc�w. Portal jest jednak nieodwracalnie spaczony i niesie chaotycznie. By�y ofiary, wi�c zablokowano go. Chod�my, Geralt, robi si� zimno. Ostro�nie. St�paj tylko po ciemnych p�ytach. - Dlaczego tylko po ciemnych? - Te budowle s� w ruinie. Wilgo�, abrazja, silne wiatry, s�l w powietrzu, to wszystko fatalnie wp�ywa na mu-ty. Remont zbyt drogo by kosztowa�, wi�c korzystamy z iluzji. Presti�, rozumiesz. - Nie ze wszystkim. Czarodziej poruszy� r�k� i taras znik�. Stali nad przepa�ci�, nad otch�ani� naje�on� w dole stercz�cymi z piany z�bami ska�. Stali na w�ziutkim pasie ciemnych p�yt, rozpi�tym niby trapez mi�dzy gankiem Aretuzy a podtrzymuj�cym taras filarem. Geralt z wysi�kiem utrzyma� r�wnowag�. Gdyby by� cz�owiekiem, nie wied�minem, nie zdo�a�by jej utrzyma�. Ale nawet on da� si� zaskoczy�. Jego gwa�towny ruch nie m�g� uj�� uwagi czarodzieja, a na twarzy te� musia�y zaj�� zmiany. Wiatr zako�ysa� nim na w�skiej k�adce, przepa�� wzywa�a z�owrogim szumem fal. - Boisz si� �mierci - skonstatowa� z u�miechem Vilgefortz. - Jednak boisz si� jej. *** Laleczka z ga�gank�w patrzy�a na nich oczami z guzik�w. - Podszed� ci� - zamrucza�a Yennefer, przytulaj�c si� do wied�mina. - Nie by�o niebezpiecze�stwa, z pewno�ci� asekurowa� i ciebie, i siebie polem lewitacyjnym. Nie ryzykowa�by... Co by�o dalej? - Przeszli�my do innego skrzyd�a Aretuzy. Zaprowadzi� mnie do du�ej komnaty, prawdopodobnie by� to gabinet kt�rej� z wyk�adowczy�, mo�e nawet rektorki. Usiedli�my przy stole, na kt�rym sta�a klepsydra. Piasek si� s�czy�. Wyczu�em zapach perfum Lydii, wiedzia�em, �e by�a w komnacie przed nami... - A Vilgefortz? - Zada� pytanie. *** - Dlaczego nie zosta�e� czarodziejem, Geralt? Nigdy nie poci�ga�a ci� Sztuka? B�d� szczery. - B�d�. Poci�ga�a. - Dlaczego wi�c nie poszed�e� za g�osem poci�gu? - Uzna�em, �e rozumniej jest kierowa� si� g�osem rozs�dku. - To znaczy? - Lata pracy w wied�m��skim fachu nauczy�y mnie mierzy� si�y na zamiary. Wiesz, Vilgefortz, zna�em kiedy� krasnoluda, kt�ry dzieckiem b�d�c marzy� o tym, by zosta� elfem. Jak my�lisz, zosta�by, gdyby poszed� za g�osem poci�gu? - To mia�o by� por�wnanie? Paralela? Je�li tak, to zupe�nie nietrafna. Krasnolud nie m�g� zosta� elfem. Bo nie mia� matki elfki. Geralt milcza� d�ugo. - No tak - rzek� wreszcie. - Mog�em si� domy�li�. Pogrzeba�e� troch� w moim �yciorysie. Czy mo�esz mi zdradzi�, w jakim celu? - Mo�e - u�miechn�� si� lekko czarodziej - marzy mi si� obraz w Galerii Chwa�y? My dwaj, przy stole, a na mosi�nej tabliczce napis: �Vilgefortz z Roggeveen zawiera pakt z Geraltem z Rivii". - To by�aby alegoria - rzek� wied�min. - O tytule: �Wiedza triumfuje nad niewiedz�". Wola�bym obraz bardziej realistyczny, nosz�cy tytu�: �Vilgefortz wyja�nia Geraltowi, o co chodzi". Vilgefortz z��czy� palce obu d�oni na wysoko�ci ust. - Czy to nie oczywiste? - Nie. - Zapomnia�e�? Obraz, kt�ry mi si� marzy, wisi w Galerii Chwa�y, patrz� na niego przysz�e pokolenia, kt�re doskonale wiedz�, o co chodzi, jakie wydarzenie przedstawia malunek. Na p��tnie malowani Vilgefortz i Geralt dogaduj� si� i zawieraj� porozumienie, w wyniku kt�rego Geralt, id�c za g�osem nie jakiego� tam ci�gu czy poci�gu, ale prawdziwego powo�ania, wst�pi� nareszcie w szeregi mag�w, k�ad�c kres swej dotychczasowej, niezbyt sensownej i pozbawionej przysz�o�ci egzystencji. - Pomy�le� tylko - rzek� wied�min po bardzo d�ugiej chwili milczenia - �e ca�kiem niedawno mniema�em, �e ju� nic nie mo�e mnie zaskoczy�. Wierz mi, Vilgefortz, d�ugo b�d� wspomina� ten bankiet i t� feeri� ewenement�w. Zaiste, warte to obrazu. Tytu�: �Geralt opuszcza wysp� Thanedd, p�kaj�c ze �miechu". - Nie zrozumia�em - czarodziej pochyli� si� lekko. - Zgubi�em si� w�r�d kwiecisto�ci twojej wypowiedzi, g�sto przetykanej wyszukanymi s�owy. - Przyczyny niezrozumienia s� dla mnie jasne. Zbyt si� r�nimy, by si� zrozumie�. Ty jeste� mo�nym magiem z Kapitu�y, kt�ry osi�gn�� jedno�� z Natur�. Ja jestem w��cz�g�, wied�minem, mutantem, kt�ry je�dzi po �wiecie i za pieni�dze wyka�cza potwory... - Kwiecisto�� - przerwa� czarodziej - zosta�a wyparta przez bana�. - Zbyt si� r�nimy - Geralt nie da� sobie przerwa�. -A drobny fakt, �e moj� matk� by�a, przypadkowo, czarodziejka, tej r�nicy zatrze� nie zdo�a. A tak z ciekawo�ci: kim by�a twoja matka? - Poj�cia nie mam - powiedzia� spokojnie Vilgefortz. Wied�min zamilk� natychmiast. - Druidzi z Kovirskiego Kr�gu - podj�� po chwili czarodziej - znale�li mnie w rynsztoku w �an Exeter. Przygarn�li i wychowali. Na druida, ma si� rozumie�. Wiesz, kim jest druid? To taki mutant, w��cz�ga, kt�ry chodzi po �wiecie i k�ania si� �wi�tym d�bom. Wied�min milcza�. - A potem - kontynuowa� Vilgefortz - w trakcie pewnych druidycznych rytua��w wylaz�y na jaw moje zdolno�ci. Zdolno�ci, kt�re ewidentnie i niezaprzeczalnie pozwala�y okre�li� m�j rodow�d. Sp�odzi�o mnie, oczywi�cie przypadkowo, dwoje ludzi, z kt�rych przynajmniej jedno by�o czarodziejem. Geralt milcza�. - Tym, kt�ry moje skromne zdolno�ci odkry�, by� oczywi�cie przygodnie spotkany czarodziej - ci�gn�� spokojnie Vilgefortz. - I ten�e zdoby� si� wobec mnie na ogromn� �ask�: zaproponowa� mi edukacj� i doskonalenie si�, a w perspektywie wst�pienie do Bractwa Mag�w. - A ty - rzek� g�ucho wied�min - przyj��e� propozycj�. - Nie - g�os Vilgefortza stawa� si� coraz bardziej zimny i nieprzyjemny. - Odrzuci�em j� w niegrzecznej, wr�cz chamskiej formie. Wy�adowa�em na dziadydze ca�� z�o��. Chcia�em, by poczu� si� winny, on i ca�a jego magiczna konfraternia. Winny, oczywi�cie, rynsztoka w �an Exeter, winny, �e jedno lub dwoje �ajdackich magik�w, pozbawionych serca i ludzkich uczu� drani, wrzuci�o mnie do tego rynsztoka po urodzeniu, a nie przed. Czarodziej, rzecz jasna, ani nie zrozumia�, ani nie przej�� si� tym, co mu wtedy powiedzia�em. Wzruszy� ramionami i poszed� precz, znacz�c tym samym siebie i og� swych komiliton�w klejmem nieczu�ych, aroganckich, godnych najwy�szej pogardy skurwysyn�w. Geralt milcza�. - Druid�w mia�em serdecznie do�� - podj�� Vilgefortz. - Porzuci�em wi�c �wi�te d�browy i ruszy�em w �wiat. Robi�em r�ne rzeczy. Niekt�rych wstydz� si� do dzi�. Wreszcie zosta�em najemnym �o�nierzem. Moje dalsze losy potoczy�y si�, jak si� domy�lasz, stereotypowo. �o�nierz zwyci�ski, �o�nierz pobity, maruder, rabu�, gwa�ciciel, morderca, wreszcie zbieg uciekaj�cy na koniec �wiata przed stryczkiem. Uciek�em na koniec �wiata. I tam, na ko�cu �wiata, pozna�em kobiet�. Czarodziejk�. - Uwa�aj - szepn�� wied�min, a oczy mu si� zw�zi�y. -Uwa�aj, Vilgefortz, by wyszukiwane na si�� podobie�stwa nie zawiod�y ci� za daleko. - Podobie�stwa ju� si� sko�czy�y - czarodziej nie spu�ci� wzroku. - Ja bowiem nie poradzi�em sobie z uczuciem, jakie �ywi�em do owej kobiety. Jej uczucia z kolei nie poj��em, a ona nie stara�a si� mi w tym pom�c. Po-, rzuci�em j�. Bo by�a promiskuityczna, arogancka, z�o�liwa, nieczu�a i zimna. Bo nie mo�na by�o jej zdominowa�, a jej dominacja by�a upokarzaj�ca. Porzuci�em j�, bo wiedzia�em, �e interesowa�a si� mn� tylko dlatego, �e moja inteligencja, osobowo�� i fascynuj�ca tajemniczo�� zaciera�y fakt, �e nie by�em czarodziejem, a wy��cznie czarodziej�w zwyk�a by�a zaszczyca� wi�cej ni� jedn� noc�. Porzuci�em j�, bo... Bo by�a jak moja matka. Nagle zrozumia�em, �e to, co do niej czuj�, to wcale nie mi�o��, lecz uczucie znacznie bardziej skomplikowane, silne, lecz trudne do sklasyfikowania: mieszanina strachu, �alu, w�ciek�o�ci, wyrzut�w sumienia i potrzeby ekspiacji, poczucia winy, straty i krzywdy, perwersyjnej potrzeby cierpienia i pokuty. To, co czu�em do tej kobiety, to by�a nienawi��. Geralt milcza�. Vilgefortz patrzy� w bok. - Porzuci�em j� - podj�� po chwili. - I nie mog�em �y� z pustk�, jaka mnie ogarn�a. I nagle zrozumia�em, �e to nie brak kobiety powoduje t� pustk�, lecz brak tego, co wtedy czu�em. Paradoks, prawda? Ko�czy� chyba nie musz�, domy�lasz si� dalszego ci�gu. Zosta�em czarodziejem. Z nienawi�ci. I dopiero w�wczas zrozumia�em, jaki by�em g�upi. Myli�em niebo z gwiazdami odbitymi noc� na powierzchni stawu. - Jak s�usznie zauwa�y�e�, paralele mi�dzy nami nie do ko�ca by�y paralelne - mrukn�� Geralt. - Wbrew pozorom ma�o mamy wsp�lnego, Vilgefortz. Czego chcia�e� dowie��, opowiadaj�c mi tw� histori�? Tego, �e droga do czarodziejskiego mistrzostwa, cho� kr�ta i trudna, dost�pna jest dla wszystkich? Nawet dla, przepraszam za paralele, b�kart�w i podrzutk�w, w��cz�g�w lub wied�min�w... - Nie - przerwa� czarodziej. - Nie zamierza�em dowodzi�, �e ta droga jest dost�pna dla wszystkich, bo to oczywiste i dawno dowiedzione. Nie wymaga� te� udowadniania fakt, �e dla pewnych ludzi innej drogi po prostu nie ma. - A wi�c - u�miechn�� si� wied�min - nie mam wyj�cia? Musz� zawrze� z tob� �w maj�cy sta� si� tematem obrazu pakt i zosta� czarodziejem? Tylko ze wzgl�du na genetyk�? Ej�e. Znam troch� teori� dziedziczno�ci. M�j ojciec, do czego doszed�em z niema�ym trudem, by� w��cz�g�, prostakiem, awanturnikiem i r�baj��. Mog� mie� przewag� gen�w po mieczu, nie po k�dzieli. Fakt, �e te� nie�le r�bi�, zdaje si� to potwierdza�. - W samej rzeczy � czarodziej u�miechn�� si� drwi�co. - Klepsydra bez ma�a przesypa�a si�, a ja, Vilgefortz z Roggeveen, mistrz magii, cz�onek Kapitu�y, wci�� rozprawiam, nie bez przyjemno�ci, z prostakiem i r�baj��, synem prostaka, r�baj�y i w��cz�gi. M�wimy o rzeczach i sprawach, kt�re, jak powszechnie wiadomo, s� zwyk�ym tematem debat przy ogniskach prostackich r�baj��w. Takich jak genetyka, przyk�adowo. Sk�d ty w og�le znasz to s�owo, m�j ty r�baj�o? Ze �wi�tynnej szk�ki w Ellander, w kt�rej ucz� sylabizowa� i pisa� dwadzie�cia cztery runy? Co ci� sk�oni�o do czytania ksi�g, w kt�rych to i podobne s�owa mo�na znale��? Gdzie cyzelowa�e� retoryk� i elokwencj�? I po co to robi�e�? By konwersowa� z wampirami? M�j ty genetyczny w��cz�go, do kt�rego u�miecha si� Tissaia de Vries. M�j ty wied�minie, r�baj�o, kt�ry fascynujesz Filipp� Eilhart tak, �e a� jej r�ce dr��. Na wspomnienie o kt�rym Triss Merigold oblewa si� p�sem. O Yennefer z Yengerbergu nie wspomn�. - Mo�e i dobrze, �e nie wspomnisz. W klepsydrze faktycznie zosta�o ju� tak ma�o piasku, �e niemal mo�na policzy� ziarenka. Nie maluj wi�cej obraz�w, Vilgefortz. M�w, o co chodzi. Powiedz mi to w prostych s�owach. Wyobra� sobie, �e siedzimy przy ognisku, dwaj w��cz�dzy, pieczemy prosi�, kt�re dopiero co ukradli�my, i bezskutecznie usi�ujemy upi� si� brzozowym sokiem. Pada proste pytanie. Odpowiedz. Jak w��cz�ga w��cz�dze. - Jak brzmi to proste pytanie? - Jaki� to pakt mi proponujesz? Jaka� to ugod� mamy zawrze�? Dlaczego chcesz mie� mnie w swoim garnku, Vilgefortz? W kotle, w kt�rym, jak mi si� zdaje, zaczyna wrze�? Co tu, opr�cz kandelabr�w, wisi w powietrzu? - Hmm - czarodziej zastanowi� si� lub uda�, �e to czyni. - Pytanie nie jest proste, ale spr�buj� odpowiedzie�. Ale nie jak w��cz�ga w��cz�dze. Odpowiem... jak jeden najemny r�baj�o drugiemu, podobnemu sobie. - Mo�e by�. - S�uchaj tedy, kamracie r�baj�o. Kroi si� niez�a hara-tanina. Ostra rze�ba na �mier� i �ycie, pardonu dawa� si� nie b�dzie. Jedni zwyci꿹, drugich rozdziobi� krucy. Rzekn� ci, kamracie, przy��cz si� wi�c do tych, kt�rzy maj� wi�ksze szans�. Do nas. Tamtych innych porzu� i plu� na nich g�st� �lin�, bo oni �adnych szans nie maj�, po choler� masz gin�� wraz z nimi. Nie, nie, kamracie, nie pokazuj mi tu krzywego pyska, wiem, co chcesz powiedzie�. Chcesz powiedzie�, �e jeste� neutralny. �e w rzyci masz i jednych, i drugich, �e po prostu przeczekasz haratanin� w g�rach, w Kaer Morhen. To z�y pomys�, kamracie. Z nami b�dzie wszystko, co kochasz. Je�li si� do nas nie przy��czysz, stracisz to wszystko. A wtedy poch�onie ci� pustka, nico�� i nienawi��. Zniszczy ci� czas pogardy, kt�ry nadchodzi. B�d� wi�c rozs�dny i sta� po w�a�ciwej stronie, gdy przyjdzie wybiera�. A wybiera� przyjdzie. Mo�esz mi wierzy�. - Niesamowite - u�miechn�� si� paskudnie wied�min - do jakiego stopnia bulwersuje wszystkich moja neutralno��. Do jakiego stopnia czyni mnie ona obiektem propozycji pakt�w i um�w, ofert wsp�pracy, poucze� o konieczno�ci dokonania wyboru i stawania po w�a�ciwej stronie. Ko�czmy t� rozmow�, Vilgefortz. Tracisz czas. W tej grze nie jestem dla ciebie r�wnym partnerem. Nie widz� mo�liwo�ci, by�my znale�li si� obaj na jednym obrazie w Galerii Chwa�y. Zw�aszcza na batalistycznym. Czarodziej milcza�. - Rozstawiaj - podj�� Geralt - na twej szachownicy kr�le, damy, s�onie i rochy, nie przejmuj si� mn�, bo ja na tej szachownicy znacz� tyle, co kurz, kt�ry j� pokrywa. To nie moja gra. Twierdzisz, �e b�d� musia� wybiera�? O�wiadczam ci, �e si� mylisz. Nie b�d� wybiera�. Dopasuj� si� do wydarze�. Dopasuj� si� do tego, co wybior� inni. Zawsze tak robi�em. - Jeste� fatalist�. - Jestem. Cho� to jeszcze jedno s�owo, kt�rego nie powinienem zna�. Powtarzam, to nie moja gra. - Czy�by? - Vilgefortz przechyli� si� przez st�. - W tej grze, wied�minie, na szachownicy stoi ju� czarny ko�, na dobre i z�e z��czony z tob� wi�zami przeznaczenia. Wiesz, o kim m�wi�, prawda? Nie chcesz chyba jej straci�? Wiedz, �e jest tylko jeden spos�b na to, by jej nie utraci�. Oczy wied�mina zw�zi�y si�. - Czego wy chcecie od tego dziecka? - Jest tylko jeden spos�b na to, by� m�g� si� tego dowiedzie�. - Ostrzegam. Nie pozwol� jej skrzywdzi�... - Jest tylko jeden spos�b, by� m�g� tego dokona�. Zaproponowa�em ci ten spos�b, Geralcie z Rivii. Przemy�l moj� propozycj�. Masz na to ca�� noc. My�l, patrz�c na niebo. Na gwiazdy. I nie pomyl ich z tymi, kt�re odbijaj� si� na powierzchni stawu. Klepsydra przesypa�a si�. - Boj� si� o Ciri, Yen. - Niepotrzebnie. - Ale... - Zaufaj mi - obj�a go. - Zaufaj mi, prosz�. Nie przejmuj si� Vilgefortzem. To gracz. Chcia� ci� podej��, sprowokowa�. I cz�ciowo uda�o mu si� to. Ale to nie ma znaczenia. Ciri jest pod moj� opiek�, a w Aretuzie b�dzie bezpieczna, b�dzie mog�a rozwin�� tu swe zdolno�ci i nikt jej w tym nie przeszkodzi. Nikt. O tym, by zosta�a wied�mink�, zapomnij jednak. Ona ma inne talenty. I do innych dzie� jest przeznaczona. Mo�esz mi wierzy�. - Wierz� ci. - To znaczny post�p. A Vilgefortzem si� nie przejmuj. Jutrzejszy dzie� wyja�ni wiele spraw i rozwi��e wiele problem�w. Jutrzejszy dzie�, pomy�la�. Ona ukrywa co� przede mn�. A ja boj� si� pyta�. Codringher mia� racj�. Zapl�ta�em si� w paskudn� kaba��. Ale teraz nie mam wyj�cia. Musz� zaczeka� na to, co przyniesie ten jutrzejszy dzie�, maj�cy jakoby wyja�ni� wszystko. Musz� jej zaufa�. Wiem, �e co� si� stanie. Zaczekam. I dopasuj� si� do sytuacji. Spojrza� na sekretarzyk. - Yen? - Jestem tu. - Gdy ty uczy�a� si� w Aretuzie... Gdy sypia�a� w komnatce takiej jak ta... Czy mia�a� laleczk�, bez kt�rej nie potrafi�a� zasn��? Kt�r� w dzie� sadza�a� na sekretarzyku? - Nie - Yennefer poruszy�a si� gwa�townie. - Ja nie mia�am nawet laleczki. Nie pytaj mnie o tamto, Geralt. Prosz� ci�, nie pytaj. - Aretuza - szepn��, rozgl�daj�c si�. - Aretuza na wyspie Thanedd. Jej dom. Na tak wiele lat... Gdy st�d wyjdzie, b�dzie dojrza�� kobiet�... - Przesta�. Nie my�l o tym i nie m�w o tym. Zamiast tego... - Co, Yen? - Kochaj mnie. Obj�� j�. Dotkn��. Odnalaz�. Yennefer, w niewiarygodny spos�b mi�kka i twarda zarazem, westchn�a g�o�no. S�owa, kt�re wypowiadali, rwa�y si�, gin�y w�r�d westchnie� i przyspieszonych oddech�w, przestawa�y mie� znaczenie, rozprasza�y. Zamilkli wi�c, skupili na poszukiwaniu siebie, na poszukiwaniu prawdy. Szukali d�ugo, pieczo�owicie i bardzo dok�adnie, l�kaj�c si� �wi�tokradczego po�piechu, lekkomy�lno�ci i nonszalancji. Szukali mocno, intensywnie i zapami�tale, l�kaj�c si� �wi�tokradczego zw�tpienia i niezdecydowania. Szukali ostro�nie, l�kaj�c si� �wi�tokradczej niedelikatno�ci. Odnale�li siebie, pokonali l�k, a w chwil� potem znale�li prawd�, kt�ra eksplodowa�a im pod powiekami przera�liw�, o�lepiaj�c� oczywisto�ci�, rozdar�a j�kiem zaci�ni�te w determinacji usta. I wtedy czas drgn�� spazmatycznie i zamar�, wszystko znik�o, a jedynym funkcjonuj�cym zmys�em sta� si� dotyk. Min�a wieczno��, powr�ci�a rzeczywisto��, a czas po raz wt�ry drgn�� i znowu ruszy� z miejsca, powoli, oci�ale, jak wielki, wy�adowany w�z. Geralt spojrza� w okno. Ksi�yc nadal wisia� na niebie, cho� to, co sta�o si� przed momentem, w zasadzie powinno str�ci� go na ziemi�. - Jejku, jej - powiedzia�a po d�ugiej chwili Yennefer, wolnym ruchem �cieraj�c �z� z policzka. Le�eli nieruchomo w�r�d rozburzonej po�cieli, w�r�d dreszczu, w�r�d paruj�cego ciep�a i wygasaj�cego szcz�cia, w�r�d milczenia, a dooko�a k��bi�a si� niewyra�na ciemno��, przesycona zapachem nocy i g�osami cykad. Geralt wiedzia�, �e w takich momentach telepatyczne zdolno�ci czarodziejki by�y wyczulone i bardzo silne, my�la� wi�c intensywnie o sprawach i rzeczach pi�knych. O rzeczach, kt�re mia�y sprawi� jej rado��. O wybuchaj�cej jasno�ci wschodu s�o�ca. O mgle wisz�cej o �wicie nad g�rskim jeziorem. O kryszta�owych wodospadach, przez kt�re skacz� �ososie, tak l�ni�ce, jak gdyby by�y z litego srebra. O ciep�ych kroplach deszczu uderzaj�cych w ci�kie od rosy li�cie �opianu. My�la� dla niej. Yennefer u�miecha�a si�, s�uchaj�c jego my�li. U�miech drga� na jej policzku ksi�ycowym cieniem rz�s. *** - Dom? - spyta�a nagle Yennefer. - Jaki dom? Ty masz dom? Chcesz zbudowa� dom? Ach... Przepraszam ci�. Nie powinnam... Milcza�. By� z�y na siebie. My�l�c dla niej, niechc�cy pozwoli� jej odczyta� my�l o niej. - �adne marzenie - Yennefer lekko pog�adzi�a go po ramieniu. - Dom. W�asnor�cznie zbudowany dom, w tym domu ty i ja. Ty hodowa�by� konie i owce, ja uprawia�abym ogr�dek, warzy�a straw� i gr�plowa�a we�n�, kt�r� woziliby�my na targ. Za grosz uzyskany ze sprzeda�y we�ny i r�nych ziemiop�od�w kupowaliby�my to, co nam niezb�dne, dajmy na to, miedziane sagany i �elazne grabie. Co jaki� czas odwiedza�aby nas Ciri z m�em i tr�jk� dzieci, czasami zajrza�aby Triss Merigold, by poby� kilka dni. Starzeliby�my si� pi�knie i z godno�ci�. A gdybym si� nudzi�a, przygrywa�by� mi wieczorami na w�asnor�cznie zmajstrowanych dudach. Gra na dudach, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym remedium na chandr�. Wied�min milcza�. Czarodziejka chrz�kn�a cicho. - Przepraszam ci� - powiedzia�a po chwili. Uni�s� si� na �okciu, pochyli�, poca�owa� j�. Poruszy�a si� gwa�townie, obj�a go. W milczeniu. - Powiedz co�. - Nie chcia�bym ci� straci�, Yen. - Przecie� mnie masz. - Ta noc si� sko�czy. - Wszystko si� ko�czy. Nie, pomy�la�. Nie chc�, by tak by�o. Jestem zm�czony. Zbyt zm�czony, by akceptowa� perspektyw� ko�c�w, kt�re s� pocz�tkami, od kt�rych trzeba wszystko zaczyna� od nowa. Ja chcia�bym... - Nie m�w - szybkim ruchem po�o�y�a mu palce na wargach. - Nie m�w mi, czego chcia�by� i czego pragniesz. Bo mo�e okaza� si�, �e nie b�d� mog�a spe�ni� twych pragnie�, a to sprawi mi b�l. - A czego ty pragniesz, Yen? O czym marzysz? - Tylko o rzeczach osi�galnych. - A ja? - Ciebie ju� mam. Milcza� d�ugo. I doczeka� chwili, gdy ona przerwa�a milczenie. - Geralt? - Mhm? - Kochaj mnie, prosz�. Pocz�tkowo, nasyceni sob�, oboje pe�ni byli fantazji i inwencji, pomys�owi, odkrywczy i spragnieni nowego. Jak zwykle, rych�o okaza�o si�, �e to zarazem za du�o i za ma�o. Zrozumieli to jednocze�nie i ponownie okazali sobie mi�o��. Gdy Geralt oprzytomnia�, ksi�yc nadal by� na swoim miejscu. Cykady gra�y zajadle, jak gdyby i one chcia�y szale�stwem i zapami�taniem zwalczy� niepok�j i strach. Z pobliskiego okna w lewym skrzydle Aretuzy kto� spragniony snu wrzeszcza� i pomstowa� srodze, domagaj�c si� ciszy. Z okna z drugiej strony kto� inny, o bardziej wida� artystycznej duszy, entuzjastycznie bi� brawo i gratulowa�. - Och, Yen... - szepn�� wied�min z wyrzutem. - Mia�am pow�d... - poca�owa�a go, a potem wtuli�a policzek w poduszk�. - Mia�am pow�d, �eby krzycze�. Wi�c krzycza�am. Tego nie powinno si� t�umi�, to niezdrowe i nienaturalne. Obejmij mnie, je�li mo�esz. Teleport Lary, zwany r�wnie� od imienia jego odkrywcy Portalem Benaventa. Znajduje si� na wyspie Thanedd, na ostatniej kondygnacji Wie�y Mewy. Sta�y, okresowo aktywny. Zasady funkcjonowania: nie znane. Destynacja: nie znana, prawdopodobnie wypaczona w wyniku samoistnego rozpadu, niewykluczone liczne rozwidlenia a. rozrzuty. Uwaga: teleport chaotyczny i �miertelnie niebezpieczny. Eksperymenty kategorycznie zabronione. Nie zezwala si� na u�ywanie magii w Wie�y Mewy i w najbli�szej okolicy, w szczeg�lno�ci magii teleportacyjnej. Kapitu�a wyj�tkowo rozpatruje podania o zezwolenie na wst�p do Tor Lara i ogl�dziny teleportu. Podanie nale�y umotywowa� rozpocz�tymi pracami badawczymi i specjalizacj� w przedmiotowym zakresie. Bibliografia: Geoffrey Monck, �Magia Starszego Ludu"; Immanuel Benavent, �Portal z Tor Lara"; Nina Fioravanti, �Teoria i praktyka teleportacji"; Ransant Alvaro, �Bramy tajemnicy". Prohibita (spis zakazanych artefakt�w), Ars Magica, Ed. LVIII Rozdzia� czwarty Na pocz�tku by� tylko pulsuj�cy, migotliwy chaos i kaskada obraz�w, wirowanie, pe�na d�wi�k�w i g�os�w otch�a�. Ciri widzia�a si�gaj�c� nieba wie��, na dachu kt�rej ta�czy�y b�yskawice. S�ysza�a krzyk drapie�nego ptaka i by�a tym ptakiem. Lecia�a z ogromn� pr�dko�ci�, a pod ni� by�o wzburzone morze. Widzia�a ma�� laleczk� z ga�gank�w i nagle by�a t� laleczk�, a dooko�a k��bi�a si� ciemno�� t�tni�ca g�osami cykad. Widzia�a wielkiego czarno-bia�ego kota i nagle by�a tym kotem, a dooko�a by� mroczny dom, pociemnia�e boazerie, zapach �wiec i starych ksi�g. S�ysza�a, jak kto� kilkakrotnie wypowiada jej imi�, przyzywa j�. Widzia�a srebrne �ososie przeskakuj�ce wodospady, s�ysza�a szum deszczu uderzaj�cego o li�cie. A potem us�ysza�a dziwny, przeci�g�y krzyk Yennefer. I to ten krzyk zbudzi� j�, wyrwa� z otch�ani bezczasu i bez�adu. Teraz, bezskutecznie pr�buj�c przypomnie� sobie sen, s�ysza�a ju� tylko ciche d�wi�ki lutni i fletu, pobrz�kiwanie tamburynka, �piew i �miech. Jaskier i grupa przygodnie poznanych wagant�w bawili si� nadal w najlepsze w komnacie na ko�cu korytarza. Przez okno wpada�a smuga ksi�ycowego �wiat�a, rozja�niaj�c nieco mrok i nadaj�c komnacie Loxii wygl�d miejsca ze snu. Ciri odrzuci�a prze�cierad�a. By�a spocona, w�osy lepi�y si� jej do czo�a. Wieczorem d�ugo nie mog�a zasn��, brakowa�o jej tchu, cho� okno by�o otwarte na o�cie�. Wiedzia�a, co by�o powodem. Zanim wysz�a z Geraltem, Yennefer ob�o�y�a komnat� czarami ochronnymi. Jakoby dlatego, by uniemo�liwi� komukolwiek wej�cie, ale Ciri podejrzewa�a, �e chodzi�o raczej o uniemo�liwienie wyj�cia. By�a po prostu uwi�ziona. Yennefer, cho� w wyra�ny spos�b zadowolona ze spotkania z Geraltem, nie zapomnia�a i nie wybaczy�a jej jeszcze samowolnej i wariackiej ucieczki do Hirundum, dzi�ki kt�rej do tego spotkania dosz�o. J� sam� spotkanie z Geraltem nape�ni�o smutkiem i rozczarowaniem. Wied�min by� ma�om�wny, spi�ty, niespokojny i wyra�nie nieszczery. Ich rozmowy rwa�y si� i utyka�y, wi�z�y w nie doko�czonych, przerwanych w p� s�owa zdaniach i pytaniach. Oczy i my�li wied�mina ucieka�y przed ni� i bieg�y w dal. Ciri wiedzia�a, dok�d bieg�y. Z komnatki w ko�cu korytarza dociera� samotny i cichy �piew Jaskra, muzyka strun lutni, szemrz�ca jak strumyk na kamieniach. Pozna�a melodi�, kt�r� bard uk�ada� od kilku dni. Ballada - Jaskier kilkakrotnie si� tym pochwali� - nosi�a tytu� �Nieuchwytna" i mia�a przynie�� poecie triumf na dorocznym turnieju bard�w odbywaj�cym si� p�n� jesieni� na zamku Vartburg. Ciri ws�ucha�a si� w s�owa. Nad dachami mokrymi fruniesz Mi�dzy ��ty nurkujesz gr��el Ale ja ci� i tak zrozumiem Oczywi�cie, je�eli zd���... Dudni�y kopyta, je�d�cy galopowali w noc, na horyzoncie niebo kwit�o �unami po�ar�w. Drapie�ny ptak zaskrzecza� i rozpostar� skrzyd�a, zrywaj�c si� do lotu. Ciri znowu pogr��y�a si� w sen, s�ysz�c, jak kto� kilkakrotnie wypowiada jej imi�. Raz by� to Geralt, raz Yennefer, raz Triss Merigold, wreszcie - i to kilka razy - nie znana jej, szczup�a, jasnow�osa i smutna dziewczyna, spogl�daj�ca z oprawnej w r�g i mosi�dz miniatury. Potem zobaczy�a czarno-bia�ego kota, a po chwili by�a tym kotem, patrzy�a jego oczami. Doko�a by� obcy, mroczny dom. Widzia�a wielkie rega�y pe�ne ksi�g, o�wietlony kilkoma �wiecznikami pulpit, przy nim dw�ch schylonych nad zwojami m�czyzn. Jeden z tych m�czyzn kas�a� i ociera� wargi chustk�. Drugi, karze� z ogromn� g�ow�, siedzia� na fotelu na k�kach. Nie mia� obu n�g. *** - Niebywa�e... - westchn�� Fenn, przebiegaj�c wzrokiem po zetla�ym pergaminie. - Wierzy� si� nie chce... Sk�d masz te dokumenty? - Nie uwierzy�by�, gdybym ci powiedzia� - zakas�a� Codringher. - Czy teraz poj��e� ju�, kim jest naprawd� Cirilla, ksi�niczka Cintry? Dzieci Starszej Krwi... Ostatnia odro�l tego cholernego drzewa nienawi�ci! Ostatnia ga���, a na niej ostatnie zatrute jab�uszko... - Starsza Krew... Tak daleko wstecz... Pavetta, Calanthe, Adalia, Elen, Fiona... - I Falka. - Na bog�w, to niemo�liwe! Po pierwsze, Falka nie mia�a dzieci! Po drugie, Fiona by�a legaln� c�rk�... - Po pierwsze, o m�odo�ci Falki nie wiemy nic. Po drugie, nie roz�mieszaj mnie, Fenn. Wiesz wszak�e, �e na d�wi�k s�owa �legalny" chwytaj� mnie spazmy weso�o�ci. Ja wierz� w ten dokument, bo moim zdaniem jest autentyczny i m�wi prawd�. Fiona, praprababka Pavetty, by�a c�rk� Falki, tego potwora w ludzkiej sk�rze. Do diab�a, nie wierz� w te wszystkie wariackie wieszczby, proroctwa i inne bzdury, ale gdy przypomn� sobie teraz przepowiedni� Itliny... - Skalana krew? - Skalana, ska�ona, przekl�ta, to mo�na r�nie rozumie�. A wed�ug legendy, je�li pami�tasz, w�a�nie Falka by�a przekl�ta, bo Lara Dorren aep Shiadhal rzuci�a kl�tw� na jej matk�... - To s� bajki, Codringher. - Masz racj�, to s� bajki. Ale czy wiesz, kiedy bajki przestaj� by� bajkami? W momencie, gdy kto� zaczyna w nie wierzy�. A w bajk� o Starszej Krwi kto� wierzy. Zw�aszcza we fragment m�wi�cy o tym, �e z krwi Falki narodzi si� m�ciciel, kt�ry zniszczy stary �wiat, a na jego gruzach zbuduje nowy. - I tym m�cicielem mia�aby by� Cirilla? - Nie. Nie Cirilla. Jej syn. - A Cirilli poszukuje... - Emhyr var Emreis, cesarz Nilfgaardu - doko�czy� ch�odno Codringher. - Teraz rozumiesz? Cirilla, niezale�nie od jej woli, ma zosta� matk� nast�pcy tronu. Arcyksi�cia, kt�ry ma sta� si� Arcyksi�ciem Ciemno�ci, potomkiem i m�cicielem tej diablicy Falki. Zag�ada, a p�niej odbudowa �wiata ma, jak mi si� zdaje, przebiec w spos�b sterowany i kontrolowany. Kaleka milcza� d�ugo. - Nie uwa�asz - spyta� wreszcie - �e nale�a�oby o tym powiadomi� Geralta? - Geralt? - Codringher wykrzywi� wargi. - A kto to taki? Czy to przypadkiem nie ten naiwniak, kt�ry niedawno wmawia� mi, �e nie dzia�a dla zysku? O, ja wierz�, on nie dzia�a dla w�asnego zysku. Dzia�a dla cudzego. Bezwiednie zreszt�. Tropi Rience'a, kt�ry jest na smyczy, nie czuj�c obro�y na w�asnej szyi. Ja mia�bym go informowa�? Pomaga� tym, kt�rzy chc� sami zaw�adn�� t� znosz�c� z�ote jaja kurk�, by szanta�owa� Emhyra albo wkra�� si� w jego �aski? Nie, Ferm. A� tak g�upi nie jestem. - Wied�min dzia�a ze smyczy? Czyjej? - Pomy�l. - Cholera! - Precyzyjnie dobrane s�owo. Jedyna osoba, kt�ra ma na niego wp�yw. Kt�rej on ufa. Ale ja jej nie ufam. I nigdy nie ufa�em. Sam w��cz� si� do tej gry. - To niebezpieczna gra, Codringher. - Nie ma bezpiecznych gier. S� tylko gry warte i niewarte �wieczki. Fenn, bracie, czy nie rozumiesz, co wpad�o nam w r�ce? Z�ota kura, kt�ra nam, nie komu� innemu, zniesie ogromne jajo, ca�e z ��ciutkiego z�ota... Codringher zani�s� si� kaszlem. Gdy odj�� chustk� od ust, by�y na niej �lady krwi. - Z�oto tego nie wyleczy - powiedzia� Fenn, patrz�c na chustk� w r�ku wsp�lnika. - A mnie nie odda n�g... - Kto wie? Do drzwi kto� zako�ata�. Fenn niespokojnie za wierci� si� w fotelu na k�kach. - Czekasz na kogo�, Codringher? - Owszem. Na ludzi, kt�rych posy�am na Thanedd. Po z�ot� kur�. *** Nie otwieraj, krzykn�a Ciri. Nie otwieraj tych drzwi! Za nimi jest �mier�! Nie otwieraj tych drzwi! *** - Ju� otwieram, ju� otwieram - zawo�a� Codringher, odsuwaj�c rygle, po czym odwr�ci� si� do miaucz�cego kota. - A b�dziesz ty cicho, bestio zatracona... Urwa�. W drzwiach nie stali ci, kt�rych oczekiwa�. W drzwiach stali trzej osobnicy, kt�rych nie zna�. - Im� pan Codringher? - Jegomo�� wyjechali w interesach - adwokat przybra� min� przyg�upa i zmieni� g�os na lekko piskliwy. - Jam jest kamerdynerem jegomo�ci, zw� si� Glomb, Mikael Glomb. Czym mog� s�u�y� wielmo�nym panom? - Niczym - powiedzia� jeden z osobnik�w, wysoki p�elf. - Skoro jegomo�ci nie ma, zostawimy tylko list i wiadomo��. Oto list. - Przeka�� niezawodnie - Codringher, pi�knie wczuwaj�c si� w rol� nierozgarni�tego lokaja, sk�oni� si� uni�enie, wyci�gn�� r�k� po przewi�zany czerwonym sznurem zw�j pergaminu. - A wiadomo��? Opasuj�cy rulon sznur rozwin�� si� jak atakuj�cy w��, smagn�� i ciasno opl�t� mu nadgarstek. Wysoki targn�� mocno. Codringher straci� r�wnowag�, polecia� do przodu, by nie run�� na p�elfa, odruchowo wpar� lew� d�o� w jego pier�. W tej pozycji nie by� w stanie unikn�� sztyletu, kt�rym pchni�to go w brzuch. Krzykn�� g�ucho i szarpn�� si� w ty�, ale owini�ty dooko�a przegubu magiczny sznur nie pu�ci�. P�elf ponownie przywl�k� go ku sobie i d�gn�� jeszcze raz. Tym razem Codringher zawis� na klindze. - Oto wiadomo�� i pozdrowienia od Rience'a - zasycza� wysoki p�elf, silnie rw�c sztylet ku g�rze i patrosz�c adwokata jak ryb�. - Id� do piek�a, Codringher. Pro�ciutko do piek�a. Codringher zacharcza�. Czu�, jak ostrze pugina�u zgrzyta i chrupie na �ebrach i mostku. Osun�� si� na ziemi�, zwijaj�c w k��bek. Chcia� krzycze�, by ostrzec Fen-na, ale zdo�a� jedynie zaskrzecze�, a skrzek natychmiast zd�awi�a fala krwi. Wysoki p�elf przest�pi� nad cia�em, w �lad za nim do �rodka wesz�o dw�ch pozosta�ych. Ci byli lud�mi. Fenn nie da� si� zaskoczy�. Szcz�kn�a ci�ciwa, jeden ze zbir�w run�� na wznak, trafiony stalow� kul� w �rodek czo�a. Fenn odjecha� z fotelem od pulpitu, nadaremnie pr�buj�c zarepetowa� arbalet dr��cymi r�koma. Wysoki doskoczy� do niego, silnym kopni�ciem przewr�ci� fotel. Karze� potoczy� si� mi�dzy porozrzucane na pod�odze papiery. Bezsilnie przebieraj�c ma�ymi r�czkami i kikutami n�g, przypomina� okaleczonego paj�ka. P�elf kopn�� arbalet, usuwaj�c go z zasi�gu Fenna. Nie zwracaj�c uwagi na usi�uj�cego pe�za� kalek�, szybko przegl�da� le��ce na pulpicie dokumenty. Jego uwag� przyku�a niewielka, oprawiona w r�g i mosi�dz miniatura przedstawiaj�ca jasnow�os� dziewczyn�. Podni�s� j� wraz z przytwierdzonym do niej karteluszem. Drugi zbir porzuci� trafionego kul� z arbaletu, zbli�y� si�. P�elf pytaj�co uni�s� brwi. Zbir pokr�ci� g�ow�. P�elf schowa� za pazuch� miniatur� i kuka zabranych z pulpitu dokument�w. Potem wyj�� z ka�amarza p�k pi�r i zapali� je od �wiecznika. Obracaj�c pozwoli�, by kwacz dobrze si� zaj��, po czym rzuci� go na pulpit, mi�dzy zwoje, kt�re momentalnie stan�y w ogniu. Fenn wrzasn��. Wysoki p�elf zdj�� z gorej�cego ju� sto�u butl� z p�ynem do wywabiania inkaustu, stan�� nad miotaj�cym si� kar�em i wyla� na� ca�� zawarto��. Fenu zawy� przeci�gle. Drugi zbir �ci�gn�� z rega�u nar�cze zwoj�w i przywali� nimi kalek�. Ogie� z pulpitu buchn�� a� pod powa��. Druga, mniejsza butla wywabiacza eksplodowa�a z hukiem, p�omienie lizn�y rega�y. Zwoje, rulony i teki zacz�y czernie�, zwija� si� i o�ywa� ogniem. Fenn wy�. Wysoki cofn�� si� od p�on�cego pulpitu, skr�ci� z papieru drugi kwacz i zapali� go. Drugi zbir narzuci� na kalek� jeszcze jedno nar�cze welinowych zwoj�w. Fenn wy�. P�elf stan�� nad nim, trzymaj�c w r�ku p�on�cy kwacz. Czarno-bia�y kocur Codringhera przysiad� na pobliskim murku. W jego ��tych oczach igra� odblask po�aru zmieniaj�cego przyjazn� noc w straszliw� parodi� dnia. Okolica rozbrzmiewa�a krzykiem. Gore! Gore! Wody! Ludzie biegli w kierunku domu. Kocur zamar�, patrz�c na nich ze zdziwieniem i pogard�. Ci g�upcy najwyra�niej zmierzali tam, w stron� tej ognistej czelu�ci, z kt�rej jemu ledwo uda�o si� wydosta�. Odwr�ciwszy si� oboj�tnie, kot Codringhera wznowi� wylizywanie �apki unurzanej we krwi. *** Ciri obudzi�a si� zlana potem, z d�o�mi do b�lu zaci�ni�tymi na prze�cieradle. Dooko�a by�a cisza i mi�kki mrok przeszyty jak sztyletem smug� ksi�ycowego �wiat�a. Po�ar. Ogie�. Krew. Koszmar... Nie pami�tam, niczego nie pami�tam... Odetchn�a g��boko rze�kim nocnym powietrzem. Wra�enie duszno�ci znik�o. Wiedzia�a dlaczego. Ochronne zakl�cia nie dzia�a�y. Co� si� sta�o, pomy�la�a Ciri. Wyskoczy�a z ��ka i ubra�a si� szybko. Przypasa�a kordzik. Miecza nie mia�a, Yennefer odebra�a go jej i odda�a pod opiek� Jaskra. Poeta spa� ju� zapewne, w Loxii panowa�a cisza. Ciri zastanawia�a si� ju�, czy nie p�j�� i nie zbudzi� go, gdy nagle poczu�a w uszach silne pulsowanie i szum krwi. Wpadaj�ca oknem smuga ksi�ycowego blasku sta�a si� drog�. Na ko�cu drogi, bardzo daleko, by�y drzwi. Drzwi otwar�y si�, stan�a w nich Yennefer. Chod�. Za plecami czarodziejki otwiera�y si� nast�pne drzwi. Jedne po drugich. Niesko�czenie wiele. W mroku niejasno rysowa�y si� czarne kszta�ty kolumn. A mo�e pos�g�w... Ja �ni�, pomy�la�a Ciri, sama w to nie wierz�c. Ja �ni�. To nie jest �adna droga, to jest �wiat�o, smuga �wiat�a. Po tym nie mo�na i��... Chod�. Us�ucha�a. *** Gdyby nie g�upie skrupu�y wied�mina, gdyby nie jego nie�yciowe zasady, wiele p�niejszych wypadk�w mia�oby zupe�nie inny przebieg. Wiele wypadk�w prawdopodobnie w og�le nie mia�oby miejsca. A w�wczas historia �wiata potoczy�aby si� inaczej. Ale historia �wiata potoczy�a si� tak, jak si� potoczy�a, a wy��czn� tego przyczyn� by� fakt, �e wied�min mia� skrupu�y. Gdy obudzi� si� nad ranem i poczu� potrzeb�, nie uczyni� tego, co uczyni�by ka�dy - nie wyszed� na balkonik i nie wysika� si� do doniczki z nasturcjami. Mia� skrupu�y. Ubra� si� cichutko, nie budz�c Yennefer, �pi�cej twardo, bez ruchu i niemal bez oddechu. Wyszed� z komnatki i poszed� do ogrodu. Bankiet trwa� jeszcze, ale, jak wskazywa�y odg�osy, w szcz�tkowej postaci. Okna sali balowej wci�� pa�a�y �wiat�em zalewaj�cym atrium i klomby piwonii. Wied�min uda� si� wi�c nieco dalej, w co g�stsze krzaki, tam zapatrzy� si� w ja�niej�ce niebo, od horyzontu pal�ce si� ju� purpurow� pr�g� �witu. Gdy powoli wraca�, rozmy�laj�c o sprawach wa�nych, jego medalion zadrga� silnie. Przytrzyma� go d�oni�, czuj�c przenikaj�c� ca�e cia�o wibracj�. Nie by�o w�tpliwo�ci - w Aretuzie kto� rzuca� zakl�cia. Geralt nadstawi� uszu i us�ysza� zduszone krzyki, rumor i �omot dobiegaj�ce z kru�ganka w lewym skrzydle pa�acu. Ka�dy inny bez zw�oki odwr�ci�by si� i pr�dkim krokiem poszed� w swoj� stron�, udaj�c, �e niczego nie s�ysza�. I w�wczas historia �wiata te� mo�e potoczy�aby si� inaczej. Ale wied�min mia� skrupu�y i zwyk� by� post�powa� wed�ug niem�drych, nie�yciowych zasad. Gdy wbieg� na kru�ganek i w korytarz, trwa�a tam walka. Kilku zbir�w w szarych kubrakach obezw�adnia�o obalonego na ziemi� niewysokiego czarodzieja. Obezw�adnianiem kierowa� Dijkstra, szef wywiadu Vizimira, kr�la Redanii. Zanim Geralt zdo�a� cokolwiek przedsi�wzi��, sam zosta� obezw�adniony - dw�ch innych szarych zbir�w przypar�o go do �ciany, a trzeci przystawi� mu do piersi tr�jz�bne �ele�ce korseki. Wszystkie zbiry mia�y na piersiach ryngrafy z reda�skim or�em. - To si� nazywa �wpa�� w g�wno" - wyja�ni� cicho Dijkstra, zbli�ywszy si�. - A ty, wied�minie, masz chyba wrodzony talent do takiego wpadania. St�j spokojnie i staraj si� nie zwr�ci� niczyjej uwagi. Reda�czycy obezw�adnili wreszcie niewysokiego czarodzieja i podnie�li go, trzymaj�c za r�ce. By� to Artaud Terranova, cz�onek Kapitu�y. �wiat�o, kt�re pozwala�o widzie� szczeg�y, bi�o z kuli wisz�cej nad g�ow� Keiry Metz, czarodziejki, z kt�r� Geralt wieczorem gaw�dzi� na bankiecie. Ledwie j� pozna� - zmieni�a zwiewne tiule na surowy m�ski ubi�r, a u boku mia�a sztylet. - Zakujcie go - zakomenderowa�a kr�tko. W jej d�oni zadzwoni�y kajdanki wykonane z niebieskawego metalu. - Nie wa� si� zak�ada� mi tego! - wrzasn�� Terranova. - Nie wa� si�, Metz! Jestem cz�onkiem Kapitu�y! - By�e�. Teraz jeste� zwyk�ym zdrajc�. I b�dziesz potraktowany jak zdrajca. - A ty jeste� parszyw� dziwk�, kt�r�... Keira cofn�a si� o krok, lekko zako�ysa�a w biodrach i z ca�ej si�y trzasn�a go pi�ci� w twarz. G�owa czarodzieja odskoczy�a do ty�u tak, �e przez moment Geralt mia� wra�enie, �e oderwie si� od tu�owia. Terranova obwis� w r�kach trzymaj�cych go ludzi, sp�ywaj�c krwi� z nosa i warg. Czarodziejka nie zada�a drugiego ciosu, cho� r�k� mia�a uniesion�. Wied�min dostrzeg� mosi�ny b�ysk kastetu na jej palcach. Nie zdziwi� si�. Keira by�a mikrej postury, takie uderzenie nie mog�o by� zadane go�� pi�ci�. Nie poruszy� si�. Zbiry trzyma�y go mocno, a kolec korseki k�u� w pier�. Geralt nie by� pewien, czy poruszy�by si�, gdyby by� wolny. Czy wiedzia�by, co zrobi�. Reda�czycy zatrzasn�li okowy na wykr�conych do ty�u r�kach czarodzieja. Terranova zakrzycza�, zatarga� si�, zgi��, zacharcza� w wymiotnym odruchu. Geralt wiedzia� ju�, z czego zrobiono kajdany. By� to stop �elaza i dwimerytu, rzadkiego minera�u, kt�rego w�a�ciwo�ci polega�y na d�awieniu zdolno�ci magicznych. D�awieniu takiemu towarzyszy�y do�� przykre dla magik�w skutki uboczne. Keira Metz podnios�a g�ow�, odgarniaj�c w�osy z czo�a. I wtedy go zobaczy�a. - Co on tu robi, do jasnej cholery? Sk�d on si� tu wzi��? - Wpad� - odrzek� beznami�tnie Dijkstra. - On ma talent do wpadania. Co mam z nim zrobi�? Keira pomrocznia�a, kilkakrotnie tupn�a obcasem wysokiego buta. - Pilnuj go. Nie mam teraz czasu. Odesz�a szybko, za ni� poszli Reda�czycy, wlok�c Terranov�. �wiec�ca kula pofrun�a za czarodziejk�, ale ju� by� �wit, ja�nia�o szybko. Na dany przez Dijkstr� znak zbiry pu�ci�y Geralta. Szpieg zbli�y� si� i popatrzy� wied�minowi w oczy. - Zachowaj bezwzgl�dny spok�j. - Co si� tu dzieje? Co to... - I bezwzgl�dne milczenie. Keira Metz wr�ci�a po kr�tkiej chwili, nie sama. Towarzyszy� jej p�owow�osy czarodziej, kt�rego wczoraj przedstawiono Geraltowi jako Detmolda z Ba� Ard. Ten na widok wied�mina zakl�� i uderzy� pi�ci� o d�o�. - Psiakrew! Czy to ten, kt�rego upodoba�a sobie Yennefer? - Ten - potwierdzi�a Keira. - Geralt z Rivii. Problem polega na tym, �e ja nie wiem, jak to jest z Yennefer... - Ja te� tego nie wiem - wzruszy� ramionami Detmold. - W ka�dym razie on ju� jest wmieszany. Za du�o widzia�. Zabierzcie go do Filippy, ona zadecyduje. Skujcie go. - Nie ma takiej potrzeby - rzek� pozornie ospale Dijkstra. - Odpowiadam za niego. Doprowadz� go, dok�d nale�y. - �wietnie si� sk�ada - kiwn�� g�ow� Detmold. - Bo my nie mamy czasu. Chod�, Keira, tam na g�rze sprawy si� komplikuj�... - Ale� zdenerwowani - mrukn�� reda�ski szpieg, patrz�c za odchodz�cymi. - Brak wprawy, nic innego. A zamachy stanu i pucze s� jak ch�odnik z botwinki. Nale�y je spo�ywa� na zimno. Idziemy, Geralt. I pami�taj: spokojnie, godnie, bez awantur. Nie ka� mi �a�owa�, �e nie kaza�em ci� zakuwa� ani p�ta�. - Co tu si� dzieje, Dijkstra? - Jeszcze si� nie domy�li�e�? - szpieg szed� obok niego, trzej Reda�czycy trzymali si� z ty�u. - Powiedz no szczerze, wied�minie, jak to si� sta�o, �e� tu si� zjawi�? - Ba�em si�, �e nasturcja uschnie. - Geralt - Dijkstra spojrza� na niego krzywo. - Wpad�e� w g�wno z g�ow�. Wynurkowa�e� i trzymasz usta nad powierzchni�, ale nogami wci�� nie si�gasz dna szamba. Kto� podaje ci pomocn� d�o�, ryzykuj�c, �e sam si� powala i osmrodzi. Poniechaj tedy g�upawych �art�w. To Yennefer kaza�a ci tu przyj��, tak? - Nie. Yennefer �pi w cieplutkim ��ku. Czy to ci� uspokoi�o? Olbrzymi szpieg odwr�ci� si� gwa�townie, chwyci�, wied�mina za ramiona i przypar� go do �ciany korytarza. - Nie, nie uspokoi�o mnie to, ty cholerny durniu - za-sycza�. - Czy ty jeszcze nie poj��e�, palancie, �e przyzwoici, wierni kr�lom czarodzieje nie �pi� dzisiejszej nocy? �e w og�le nie k�adli si� do ��ek? W cieplutkich ��kach �pi� przekupieni przez Nilfgaard zdrajcy. Sprzedawczycy, kt�rzy sami szykowali pucz, ale na p�niej. Nie wiedzieli, �e przejrzano ich plany i uprzedzono zamiary. I oto w�a�nie wyci�ga si� ich z ciep�ych bet�w, wali kastetem w z�by, nak�ada na �apy obr�czki z dwimerytu. Zdrajcy s� sko�czeni, pojmujesz? Je�eli nie chcesz p�j�� na dno razem z nimi, przesta� udawa� idiot�! Czy wczoraj wieczorem Vilgefortz skaptowa� ci�? Czy mo�e ju� wcze�niej skaptowa�a ci� Yennefer? Gadaj! Szybko, bo g�wno zaczyna zalewa� ci usta! - Ch�odnik z botwinki, Dijkstra - przypomnia� Geralt. - Prowad� mnie do Filippy. Spokojnie, godnie i bez awantur. Szpieg pu�ci� go, cofn�� si� o krok. - Idziemy - powiedzia� zimno. - Tymi schodami, w g�r�. Ale rozmow� doko�czymy. Obiecuj� ci to. *** Tam, gdzie ��czy�y si� cztery korytarze, pod podtrzymuj�c� sklepienie kolumn�, by�o jasno od latarni i magicznych ku�. T�oczyli si� tu Reda�czycy i czarodzieje. W�r�d tych ostatnich byli cz�onkowie Rady - Radcliffe i Sabrina Glevissig. Sabrina, podobnie jak Keira Metz, by�a w szarym m�skim stroju. Geralt zrozumia�, �e w przeprowadzanym na jego oczach puczu mo�na rozr�nia� stronnictwa po uniformach. Na posadzce kl�cza�a Triss Merigold, schylona nad cia�em le��cym w ka�u�y krwi. Geralt pozna� Lydi� van Bredevoort. Pozna� j� po w�osach i po jedwabnej sukni. Z twarzy nie rozpozna�by jej, bo to ju� nie by�a twarz. By�a to ohydna, makabryczna trupia maska, b�yszcz�ca ods�oni�tymi a� do po�owy policzk�w z�bami i zniekszta�con�, zapadni�t�, �le pozrastan� ko�ci� �uchwy. - Zakryjcie j� - powiedzia�a g�ucho Sabrina Glevissig. - Gdy skona�a, rozwia�a si� iluzja... Cholera, zakryjcie j� czym�! - Jak to si� sta�o, Radcliffe? - spyta�a Triss, cofaj�c r�k� od poz�acanej r�koje�ci sztyletu tkwi�cego poni�ej mostka Lydii. - Jak to si� mog�o sta�? Mia�o oby� si� bez trup�w! - Zaatakowa�a nas - mrukn�� czarodziej, opuszczaj�c g�ow�. - Gdy wyprowadzano Vilgefortza, rzuci�a si� na nas. Powsta�o zamieszanie... Sam nie wiem, w jaki spos�b... To jej w�asny sztylet. - Zakryjcie jej twarz! - Sabrina odwr�ci�a si� gwa�townie. Zobaczy�a Geralta, jej drapie�ne oczy zal�ni�y jak antracyty. - Sk�d ten si� tu wzi��? Triss poderwa�a si� b�yskawicznie, przypad�a do wied�mina. Geralt ujrza� tu� przed twarz� jej d�o�. Potem zobaczy� b�ysk i �agodnie pogr��y� si� w ciemno�ci. Poczu� r�k� na ko�nierzu i gwa�towne szarpni�cie. - Trzymajcie go, bo upadnie - g�os Triss by� nienaturalny, brzmia� w nim udawany gniew. Szarpn�a nim ponownie, tak by na moment znalaz� si� tu� przy niej. - Wybacz - us�ysza� jej pr�dki szept. - Musia�am. Ludzie Dijkstry przytrzymali go. Poruszy� g�ow�. Przestawia� si� na inne zmys�y. W korytarzach panowa� ruch, powietrze falowa�o, nios�o zapachy. I g�osy. Sabrina Glevissig kl�a, Triss mitygowa�a j�. �mierdz�cy koszarami Reda�czycy wlekli po pod�odze bezw�adne cia�o szepcz�ce jedwabiem sukni. Krew. Zapach krwi. I zapach ozonu. Zapach magii. Podniesione g�osy. Kroki, nerwowy stukot obcas�w. - Pospieszcie si�! To wszystko zbyt d�ugo si� ci�gnie! Powinni�my ju� by� w Garstangu! Filippa Eilhart. Zdenerwowana. - Sabrina, znajd� pr�dko Marti Sodergren. Je�li b�dzie trzeba, wyci�gnij j� z ��ka. Z Gedymdeithem jest �le. To chyba zawa�. Niech Marti si� nim zajmie. Ale nie m�w niczego, ani jej, ani temu, z kt�rym �pi. Triss, odszukaj i sprowad� do Garstangu Dorreggraya, Drithelma i Carduina. - Po co? - Reprezentuj� kr�l�w. Niech Ethain i Esterad b�d� poinformowani o naszej akcji i o jej skutkach. Zaprowadzisz ich... Triss, masz na r�ku krew! Kto? - Lydia. - Jasna cholera. Kiedy? Jak? - Czy to wa�ne jak? - zimny, spokojny g�os. Tissaia de Vries. Szelest sukni. Tissaia by�a w sukni balowej. Nie w rebelianckim uniformie. Geralt nadstawi� uszu, ale nie s�ysza� dzwonienia kajdan z dwimerytu. - Udajesz przej�t�? - Powt�rzy�a Tissaia. - Zmartwiona? Gdy organizuje si� rewolty, gdy sprowadza si� noc� uzbrojonych zbir�w, trzeba Uczy� si� z ofiarami. Lydia nie �yje, Hen Gedymdeith umiera. Widzia�am przed chwil� Artauda ze zmasakrowan� twarz�. Ile jeszcze b�dzie ofiar, Filippo Eilhart? - Nie wiem - odpowiedzia�a twardo Filippa. - Ale nie cofn� si�. - Oczywi�cie. Ty nie cofasz si� przed niczym. Powietrze drgn�o, obcasy stukn�y o posadzk� w znajomym rytmie. Filippa sz�a ku niemu. Zapami�ta� nerwowy rytm jej krok�w, gdy wczoraj razem szli przez sal� Aretuzy, by uraczy� si� kawiorem. Zapami�ta� zapach cynamonu i nardu. Teraz ten zapach miesza� si� z zapachem sody. Geralt wyklucza� sw�j udzia� w jakimkolwiek przewrocie czy puczu, ale zastanowi� si�, czy uczestnicz�c pomy�la�by o uprzednim wyczyszczeniu z�b�w. - On ci� nie widzi, Fil - powiedzia� pozornie ospale Dijkstra. - Niczego nie widzi i niczego nie widzia�. Ta z pi�knymi w�osami o�lepi�a go. S�ysza� oddech Filippy i czu� ka�dy jej ruch, ale niezdarnie poruszy� g�ow�, udaj�c bezradno��. Czarodziejka nie da�a si� nabra�. - Nie udawaj, Geralt. Triss za�mi�a ci oczy, ale wszak�e nie odebra�a rozumu. Jakim cudem si� tu znalaz�e�? - Wpad�em. Gdzie jest Yennefer? - B�ogos�awieni ci, kt�rzy nie wiedz� - w g�osie Filippy nie by�o drwiny. - Albowiem d�u�ej po�yj�. B�d� wdzi�czny Triss. To by�o mi�kkie zakl�cie, za�ma wkr�tce minie. A ty nie widzia�e� tego, czego nie wolno ci by�o zobaczy�. Pilnuj go, Dijkstra. Zaraz wr�c�. Znowu poruszenie. G�osy. D�wi�czny sopran Keiry Metz, nosowy bas Radcliffe'a. Stuk reda�skich bucior�w. I podniesiony g�os Tissai de Vries. - Pu��cie j�! Jak mogli�cie? Jak mogli�cie jej to zrobi�? - To zdrajczyni! - nosowo, Radcliffe. - Nigdy w to nie uwierz�! - Krew nie woda - zimno, Filippa Eilhart. - A cesarz Emhyr obieca� elfom wolno��. I w�asne, niezale�ne pa�stwo. Tu, na tych ziemiach. Oczywi�cie, po wyr�ni�ciu ludzi. I to wystarczy�o, by natychmiast nas zdradzi�a. - Odpowiedz! - Tissaia de Vries, z emocj�. - Odpowiedz jej, Enid! - Odpowiedz, Francesca. Brz�k kajdan z dwimerytu. I �piewny elfi akcent Franceski Findabair, Stokrotki z Dolin, najpi�kniejszej kobiety �wiata. - Va vort a me, Dh'oine. N'aen te a dice'n. - Czy to ci wystarczy, Tissaia? - g�os Filippy, jak szczekni�cie. - Czy teraz mi wierzysz? Ty, ja, my wszyscy jeste�my i zawsze byli�my dla niej Dh'oine, lud�mi, kt�rym ona, Aen Seidhe, nie ma nic do powiedzenia. A ty, Fercart? Co tobie przyrzekli Vilgefortz i Emhyr, �e zdecydowa�e� si� zdradzi�? - Id� do diab�a, zboczona gamratko. Geralt wstrzyma� oddech, ale nie dobieg� go odg�os kastetu zderzaj�cego si� ze szcz�k�. Filippa by�a bardziej opanowana od Keiry. Albo nie mia�a kastetu. - Radcliffe, zabierz zdrajc�w do Garstangu! Detmold, podaj rami� arcymistrzyni de Vries. Id�cie. Ja zaraz do��cz�. Kroki. Zapach cynamonu i nardu. - Dijkstra. - Jestem, Fil. - Twoi podkomendni nie s� tu ju� potrzebni. Niech wracaj� do Loxii. - Czy aby na pewno... - Do Loxii, Dijkstra! - Rozkaz, mi�o�ciwa pani - w g�osie szpiega zabrzmia�o szyderstwo. - Pacho�kowie odejd�, zrobili, co do nich nale�a�o. Teraz to jest ju� wy��cznie sprawa czarodziej�w. A zatem i ja nie mieszkaj�c schodz� z pi�knych oczu waszej wysoko�ci. Podzi�kowa� za pomoc i wsp�udzia� w puczu nie oczekiwa�em, ale pewien jestem, �e wasza wysoko�� zachowa mnie we wdzi�cznej pami�ci. - Wybacz, Sigismund. Dzi�kuj� ci za pomoc. - Nie ma za co, ca�a przyjemno�� po mojej stronie. Hej, Voymir, zbierz ludzi. Pi�ciu zostaje ze mn�. Reszt� sprowad� na d� i zaokr�tuj na �Spad�". Tylko cichcem, na paluszkach, bez szumu, bez sensacji. Bocznymi korytarzami. W Loxii i w porcie ani pary z g�by! Wykona�! - Nic nie widzia�e�, Geralt - powiedzia�a szeptem Filippa Eilhart, wion�c na wied�mina cynamonem, nardem i sod�. - Niczego nie s�ysza�e�. Z Vilgefortzem nigdy nie rozmawia�e�. Dijkstra zabierze ci� teraz do Loxii. Postaram si� odnale�� ci� tam, gdy... Gdy wszystko si� sko�czy. Obieca�am ci co� wczoraj i dotrzymam s�owa. - Co z Yennefer? - On chyba ma obsesj� - Dijkstra wr�ci�, szuraj�c nogami. - Yennefer, Yennefer... Do znudzenia. Nie przejmuj si� nim, Fil. S� wa�niejsze sprawy. Czy przy Vilgefortzu znaleziono to, co spodziewano si� znale��? - Owszem. Prosz�, to dla ciebie. - Oho! - szelest rozwijanego papieru. - Oho! Oho, oho! Pi�knie! Diuk Nitert. Wybornie! Baron... - Dyskretniej, bez nazwisk. I bardzo ci� prosz�, po powrocie do Tretogoru nie zaczynaj od razu od egzekucji. Nie wywo�uj przedwcze�nie skandalu. - Nie obawiaj si�. Ch�optysie z tej listy, tak �ase na nilfgaardzkie z�oto, s� bezpieczni. Na razie. To b�d� moje kochane marioneteczki do poci�gania za sznureczki. A p�niej na�o�y si� im sznureczki na szyjeczki... Ciekawo��, byty i inne listy? Zdrajcy z Kaedwen, z Temerii, z Aedirn? Rad bym rzuci� na nie okiem. Cho�by k�tem oka... - Wiem, �e rad by�. Ale to nie twoja sprawa. Tamte listy dostali Radcliffe i Sabrina Glevissig, ju� oni b�d� wiedzieli, jak si� nimi pos�u�y�. A teraz �egnaj. Spiesz� si�. - Fil. - S�ucham. - Przywr�� wied�minowi wzrok. Niech si� nie potyka na schodach. *** W sali balowej Aretuzy bankiet trwa� nadal, ale zmieni� form� na bardziej tradycyjn� i swojsk�. Sto�y poprze-suwano, czarodzieje i czarodziejki poznosili do sali zdobyte gdzie� fotele, krzes�a i zydle, porozsiadali si� na nich i po�wi�cili rozmaitym rozrywkom. Wi�kszo�� tych rozrywek by�a nietaktowna. Liczna grupa, obsiad�szy dooko�a wielki anta� siwuchy, pi�a, gaw�dz�c i od czasu do czasu wybuchaj�c gromkim �miechem. Ci, kt�rzy jeszcze niedawno delikatnie k�uli wyszukane zak�ski srebrnymi widelczykami, teraz bez �enady ogryzali trzymane obur�cz baranie �ebra. Kilku r�n�o w karty, lekcewa��c otoczenie. Kilku spa�o. W k�cie jaka� para ca�owa�a si� zapami�tale, a zapa�, z jakim to czynili, wskazywa�, �e nie poprzestan� na ca�owaniu. - Popatrz tylko na nich, wied�minie - Dijkstra przechyli� si� przez balustrad� kru�ganka, przygl�daj�c si� czarodziejom z wysoko�ci. - Jak si� rado�nie bawi�, pomy�la�by�, pachol�ta. A tymczasem ich Rada w�a�nie przydupi�a bez ma�a ca�� ich Kapitu�� i s�dzi j� za zdrad�, za kumanie si� z Nilfgaardem. Sp�jrz na t� park�. Zaraz poszukaj� sobie ustronnego k�cika, a zanim sko�cz� si� gzi�, Vilgefortz b�dzie wisia�. Ach, dziwny jest ten �wiat... - Zamknij si�, Dijkstra. *** Droga wiod�ca ku Loxii wgryza�a si� zygzakiem schod�w w zbocze g�ry. Schody ��czy�y tarasy, udekorowane zaniedbanymi �ywop�otami, klombami i przysuszonymi agawami w donicach. Na jednym z mijanych taras�w Dijkstra zatrzyma� si�, podszed� do muru, do rz�du kamiennych �b�w chimer, z paszcz kt�rych ciurka�a woda. Szpieg pochyli� si�, pi� d�ugo. Wied�min przybli�y� si� do balustrady. Morze pob�yskiwa�o z�otem, niebo mia�o kolor jeszcze bardziej kiczowaty ni� na obrazach w Galerii Chwa�y. W dole widzia� oddzia�ek odes�anych z Aretuzy Reda�czyk�w, w karnym szyku zmierzaj�cy do portu. Przechodzili w�a�nie przez mostek spinaj�cy brzegi skalnej rozpadliny. Tym, co nagle zwr�ci�o jego uwag�, by�a samotna kolorowa posta�. Posta� rzuca�a si� w oczy, bo porusza�a si� szybko. I w przeciwnym kierunku ni� Reda�czycy. W g�r�, do Aretuzy. - No - Dijkstra ponagli� go chrz�kni�ciem. - Komu w drog�, temu czas. - Je�li ci tak spieszno, id� sam. - No pewnie - wykrzywi� si� szpieg. - A ty wr�cisz na g�r� ratowa� twoj� Yennefer. I narozrabiasz jak pijany gnom. Idziemy do Loxii, wied�minie. Czy ty z�udzenia masz, czy co� w tym rodzaju? My�lisz, �e wyci�gn��em ci� z Aretuzy z d�ugo tajonej mi�o�ci? Ot� nie. Wyci�gn��em ci� stamt�d, bo jeste� mi potrzebny. - Do czego? - Udajesz? W Aretuzie studiuje dwana�cie panienek z pierwszych rod�w Redanii. Nie mog� ryzykowa� konfliktu z szanown� rektork�, Margarit� Laux-Antille. Rektorka nie wyda mi Cirilli, ksi�niczki Cintry, kt�r� Yennefer przywioz�a na Thanedd. Natomiast tobie j� wyda. Gdy j� o to poprosisz. - Sk�d �mieszne przypuszczenie, �e poprosz�? - Ze �miesznego za�o�enia, �e zechcesz zapewni� Cirilli bezpiecze�stwo. Pod moj� opiek�, pod opiek� kr�la Vizimira, b�dzie bezpieczna. W Tretogorze. Na Thanedd bezpieczna nie jest. Powstrzymaj si� od z�o�liwych' komentarzy. Tak, wiem, �e pocz�tkowo kr�lowie nie mieli wobec dziewczyny najpi�kniejszych plan�w. Ale to si� zmieni�o. Teraz sta�o si� oczywiste, �e �ywa, zdrowa i bezpieczna Cirilla mo�e by� w nadci�gaj�cej wojnie warta wi�cej ni� dziesi�� hufc�w ci�kiej jazdy. Martwa nie jest warta funta k�ak�w. - Filippa Eilhart wie, co zamierzasz? - Nie wie. Nie wie nawet tego, �e ja wiem, �e dziewczyna jest w Loxii. Moja niegdy� ukochana Fil wysoko zadziera g�ow�, ale kr�lem Redanii wci�� jest Vizimir. Ja wykonuj� rozkazy Vizimira, knowania czarodziej�w g�wno mnie obchodz�. Cirilla wsi�dzie na �Spad�" i po�egluje do Novigradu, stamt�d pojedzie do Tretogoru. I b�dzie bezpieczna. Wierzysz mi? Wied�min pochyli� si� ku jednej z g��w chimer, popi� wody ciurkaj�cej z monstrualnej paszczy. - Wierzysz mi? - powt�rzy� Dijkstra, staj�c nad nim. Geralt wyprostowa� si�, otar� wargi i z ca�ych si� waln�� go w szcz�k�. Szpieg zatoczy� si�, ale nie upad�. Najbli�szy z Reda�czyk�w przyskoczy� i chcia� chwyci� wied�mina, ale chwyci� powietrze, a zaraz potem usiad�, wypluwaj�c krew i z�b. Wtedy rzucili si� na niego wszyscy. Powsta� �cisk, nie�ad, zamieszanie i kr�twa, a o to w�a�nie wied�minowi chodzi�o. Jeden Reda�czyk z trzaskiem wyr�n�� twarz� w kamienny �eb chimery, ciurkaj�ca z paszczy woda natychmiast zabarwi�a si� na czerwono. Drugi dosta� nasad� pi�ci w tchawic�, zgi�� si�, jakby wyrywano mu genitalia. Trzeci, walni�ty �okciem w oko, odskoczy� z j�kiem. Dijkstra chwyci� wied�mina w nied�wiedzi u�cisk, a Geralt z moc� uderzy� go obcasem w �r�dstopie. Szpieg zawy� i przekomicznie zapl�sa� na jednej nodze. Kolejny zbir chcia� r�bn�� wied�mina kordem, ale r�bn�� powietrze. Geralt chwyci� go jedn� r�k� za �okie�, drug� za nadgarstek, zakr�ci�, zwalaj�c na ziemi� dw�ch innych, pr�buj�cych wsta�. Trzymany zbir by� silny, ani my�la� wypu�ci� korda. Geralt wzmocni� chwyt i z trzaskiem z�ama� mu r�k�. Dijkstra, nadal kicaj�c na jednej nodze, podni�s� z ziemi korsek� i zamierza� przybi� wied�mina do muru tr�j-z�bnym ostrzem. Geralt uchyli� si�, chwyci� drzewce obur�cz i zastosowa� znan� uczonym zasad� d�wigni. Szpieg, widz�c rosn�ce w oczach ceg�y i fugi muru, pu�ci� korsek�, ale i tak zbyt p�no, by unikn�� zderzenia si� kroczem z ciurkaj�cym wod� �bem chimery. Geralt wykorzysta� korsek� do zwalenia z n�g kolejnego zbira, potem opar� drzewce o posadzk� i uderzeniem buta z�ama� je, skracaj�c do d�ugo�ci miecza. Wypr�bowa� pa�k�, najpierw wal�c w kark Dijkstr� siedz�cego okrakiem na chimerze, a zaraz po tym uciszaj�c wycie draba ze z�aman� r�k�. Szwy dubletu ju� dawno pu�ci�y pod obiema pachami i wied�min czu� si� znacznie lepiej. Ostatni trzymaj�cy si� na nogach drab te� zaatakowa� korsek�, s�dz�c, �e jej d�ugo�� daje mu przewag�. Geralt uderzy� go w nasad� nosa, drab z impetem usiad� na donicy z agaw�. Inny Reda�czyk, nadzwyczaj uparty, wczepi� si� w udo wied�mina i ugryz� go bole�nie. Wied�min zrobi� si� z�y i silnym kopniakiem pozbawi� gryzonia mo�liwo�ci gryzienia. Na schody wbieg� zdyszany Jaskier, zobaczy�, co si� dzieje, i zblad� jak papier. - Geralt! - wrzasn�� po chwili. - Ciri znikn�a! Nie ma jej! - Spodziewa�em si� tego - wied�min zdzieli� kijem kolejnego Reda�czyka nie chc�cego le�e� spokojnie. - Ale� dajesz na siebie czeka�, Jaskier. M�wi�em ci wczoraj, gdyby co� si� sta�o, masz w dyrdy lecie� do Aretuzy! Przynios�e� m�j miecz? - Obydwa! - Ten drugi to miecz Ciri, idioto - Geralt grzmotn�� draba usi�uj�cego wsta� z agawy. - Nie znam si� na mieczach - wysapa� poeta. - Na bog�w, przesta� ich t�uc! Nie widzisz reda�skich or��w? To ludzie kr�la Vizimira! To oznacza zdrad� i bunt, za to mo�na trafi� do lochu... - Na szafot - zabe�kota� Dijkstra, dobywaj�c sztyletu i zbli�aj�c si� chwiejnym krokiem. - Obaj p�jdziecie na szafot... Wi�cej powiedzie� nie zd��y�, bo upad� na czworaki, palni�ty w bok g�owy u�omkiem drzewca korseki. - �amanie ko�em - oceni� ponuro Jaskier. - Poprzedzone szarpaniem gor�cymi kleszczami... Wied�min kopn�� szpiega w �ebra. Dijkstra przewr�ci� si� na bok jak ubity �o�. - �wiartowanie - oceni� poeta. - Przesta�, Jaskier. Dawaj oba miecze. I zje�d�aj st�d, ale szybko. Uciekaj z wyspy. Uciekaj jak najdalej! - A ty? - Wracam na g�r�. Musz� ratowa� Ciri... I Yennefer. Dijkstra, le� grzecznie i zostaw w spokoju sztylet! - Nie ujdzie ci to p�azem - wydysza� szpieg. - Sprowadz� moich... P�jd� za tob�... - Nie p�jdziesz. - P�jd�. Mam na pok�adzie �Spady" pi��dziesi�ciu ludzi... - A jest w�r�d nich cyrulik? - H�? Geralt zaszed� szpiega od ty�u, schyli� si�, chwyci� go za stop�, szarpn��, skr�ci� raptownie i bardzo mocno. Chrupn�o. Dijkstra zawy� i zemdla�. Jaskier wrzasn��, jak gdyby to by� jego w�asny staw. - To, co zrobi� mi po �wiartowaniu - mrukn�� wied�min - to ju� mnie ma�o obchodzi. *** W Aretuzie panowa�a cisza. Na sali balowej pozosta�y ju� wy��cznie niedobitki, nie maj�ce si�, by ha�asowa�. Geralt omin�� sal�, nie chc�c, by go zauwa�ono. Nie bez trudu odnalaz� komnatk�, w kt�rej nocowa� z Yennefer. Korytarze pa�acu by�y istnym labiryntem i wszystkie wygl�da�y tak samo. Szmaciana laleczka patrzy�a na niego oczami z guzik�w. Usiad� na ��ku, mocno obejmuj�c g�ow� d�o�mi. Na pod�odze komnatki nie by�o krwi. Ale na oparciu krzes�a wisia�a czarna suknia. Yennefer przebra�a si�. W m�ski str�j, uniform spiskowc�w? Albo wywleczono j� w bieli�nie. W kajdanach z dwimerytu. *** We wn�ce okna siedzia�a Marti Sodergren, uzdrowicielka. Podnios�a g�ow�, s�ysz�c jego kroki. Policzki mia�a mokre od �ez. - Hen Gedymdeith nie �yje - powiedzia�a �ami�cym si� g�osem. - Serce. Niczego nie mog�am zrobi�... Dlaczego wezwali mnie tak p�no? Sabrina uderzy�a mnie. Uderzy�a mnie w twarz. Dlaczego? Co tu si� sta�o? - Czy widzia�a� Yennefer? - Nie, nie widzia�am. Zostaw mnie. Chc� by� sama. - Wska� mi najkr�tsz� drog� do Garstangu. Prosz�. *** Powy�ej Aretuzy by�y trzy zakrzaczone tarasy, dalej zbocze g�ry robi�o si� urwiste i niedost�pne. Nad urwiskiem wznosi� si� Garstang. U podstawy pa�ac by� ciemnym, jednolicie g�adkim, przylepionym do ska� blokiem kamienia. Dopiero wy�sza kondygnacja pob�yskiwa�a marmurem i witra�ami okien, z�oci�a si� w s�o�cu blach� kopu�. Brukowana droga wiod�ca do Garstangu i dalej, na szczyt, wi�a si� dooko�a g�ry jak w��. By�a jednak jeszcze jedna droga, kr�tsza - schody ��cz�ce tarasy, tu� pod Garstangiem znikaj�ce w czarnej paszcz�ce tunelu. Te w�a�nie schody wskaza�a wied�minowi Marti Sodergren. Zaraz za tunelem by� most spinaj�cy kraw�dzie przepa�ci. Za mostem schody pi�y si� ostro w g�r� i skr�ca�y, gin�y za za�omem. Wied�min przyspieszy� kroku. Balustrada schod�w udekorowana by�a pos��kami faun�w i nimf. Pos��ki sprawia�y wra�enie �ywych. Porusza�y si�. Medalion wied�mina zacz�� silnie drga�. Przetar� oczy. Pozorny ruch pos��k�w polega� na tym, �e zmienia�y posta�. G�adki kamie� zamienia� si� w porowat�, bezkszta�tn� mas�, z�art� przez wichry i s�l. I zaraz po tym odnawia� si� znowu. Wiedzia�, co to znaczy. Maskuj�ca Thanedd iluzja chwia�a si�, zanika�a. Mostek te� by� cz�ciowo iluzoryczny. Przez dziurawy jak rzeszoto kamufla� przeziera�a przepa�� i hucz�cy na jej dnie wodospad. Nie by�o ciemnych p�yt wskazuj�cych bezpieczn� drog�. Przeszed� przez mostek powoli, bacz�c na ka�dy krok, przeklinaj�c w duchu strat� czasu. Gdy znalaz� si� po drugiej stronie przepa�ci, us�ysza� kroki biegn�cego cz�owieka. Pozna� go od razu. Z g�ry, ze schod�w, zbiega� Dorregaray, czarodziej b�d�cy w s�u�bie kr�la Ethaina z Cidaris. Pami�ta� s�owa Filippy Eilhart. Czarodziej�w, kt�rzy reprezentowali neutralnych kr�l�w, zaproszono do Garstangu jako obserwator�w. Ale Dorregaray gna� po schodach w tempie, kt�re sugerowa�o, �e zaproszenie nagle odwo�ano. - Dorregaray! - Geralt? - sapn�� czarodziej. - Co ty tu robisz? Nie st�j, uciekaj! Szybko w d�, do Aretuzy! - Co si� sta�o? - Zdrada! - Co? Dorregaray nagle drgn�� i kaszln�� dziwnie, a zaraz po tym pochyli� si� i upad� prosto na wied�mina. Zanim Geralt chwyci� go, zd��y� dostrzec brzechw� szaropi�rej strza�y stercz�cej mu z plec�w. Zachwia� si� z czarodziejem w obj�ciach i to uratowa�o mu �ycie, bo druga identyczna strza�a, zamiast przebi� mu gard�o, �upn�a w oble�nie u�miechni�t� facjat� kamiennego fauna, utr�caj�c mu nos i cz�� policzka. Wied�min pu�ci� Dorregaraya i zanurkowa� za balustrad� schod�w. Czarodziej zwali� si� na niego. Strzelc�w by�o dw�ch i obaj mieli u czapek wiewi�rcze ogony. Jeden zosta� na szczycie schod�w, napinaj�c �uk, drugi wyci�gn�� miecz z pochwy i pop�dzi� w d�, sadz�c po kilka stopni. Geralt str�ci� z siebie Dorregaraya, zerwa� si� dobywaj�c miecza. Strza�a za�piewa�a, wied�min przerwa� �piew, odbijaj�c grot szybkim uderzeniem klingi. Drugi elf by� ju� blisko, ale na widok odbijanej strza�y zawaha� si� na moment. Ale tylko na moment. Rzuci� si� na wied�mina, zawijaj�c mieczem do ci�cia. Geralt sparowa� kr�tko, uko�nie, tak by klinga elfa ze�lizn�a si� po jego ostrzu. Elf straci� r�wnowag�, wied�min obr�ci� si� p�ynnie i cia� go w bok szyi, pod ucho. Tylko raz. Wystarczy�o. Strzelec na szczycie schod�w znowu napina� �uk, ale nie zd��y� spu�ci� ci�ciwy. Geralt zobaczy� b�ysk, elf krzykn��, roz�o�y� r�ce i run�� w d�, turlaj�c si� po stopniach. Kubrak na jego plecach p�on��. Ze schod�w zbiega� nast�pny czarodziej. Na widok wied�mina zatrzyma� si�, uni�s� r�k�. Geralt nie traci� czasu na wyja�nienia, pad� p�asko na ziemi�, a ognista b�yskawica z sykiem przelecia�a nad nim, w drobny py� rozbijaj�c statu� fauna. - Przesta�! - wrzasn��. - To ja, wied�min! - Psiakrew - wydysza� czarodziej, podbiegaj�c. Geralt nie przypomina� go sobie z bankietu. - Wzi��em ci� za jednego z tych elfich bandyt�w... Co z Dorregarayem? �yje? - Chyba tak... - Pr�dko, na drug� stron� mostu! Przeci�gn�li Dorregaraya, szcz�liwie, bo w po�piechu nie zwracali uwagi na chwiej�c� si� i zanikaj�c� iluzj�. Nikt ich nie �ciga�, mimo to czarodziej wyci�gn�� r�k�, wyskandowa� zakl�cie i kolejn� b�yskawic� rozwali� most. Kamienie zahucza�y po �cianach przepa�ci. - To ich powinno zatrzyma� - powiedzia�. Wied�min otar� krew p�yn�c� z ust Dorregaraya. - On ma przebite p�uco. Mo�esz mu pom�c? - Ja mog� � powiedzia�a Marti Sodergren, z wysi�kiem wspinaj�c si� po schodach od strony Aretuzy, od tunelu. -Co tu si� dzieje, Carduin? Kto go postrzeli�? - Scoia'tael - czarodziej wytar� czo�o r�kawem. - W Garstangu trwa walka. Przekl�ta banda, jedni lepsi od drugich! Filippa noc� zakuwa Vilgefortza w kajdany, a Vilgefortz i Francesca Findabair sprowadzaj� na wysp� Wiewi�rki! A Tissaia de Vries... Jasna cholera, ta narobi�a zamieszania! - M�w�e sk�adniej, Carduin! - Nie b�d� traci� czasu na gadanie! Uciekam do Loxii, stamt�d natychmiast teleportuj� si� do Koviru. A ci tam, w Garstangu, niech si� wyr�n� nawzajem! To ju� nie ma �adnego znaczenia! Jest wojna! Ca�a ta draka by�a uknuta przez Filipp�, by umo�liwi� kr�lom wszcz�cie wojny z Nilfgaardem! Meve z Lyrii i Demawend z Aedirn sprowokowali Nilfgaard! Rozumiecie to? - Nie - powiedzia� Geralt. - I wcale nie chcemy rozumie�. Gdzie jest Yennefer? - Przesta�cie! - wrzasn�a Marti Sodergren, schylona nad Dorregarayem. - Pom�cie mi! Przytrzymajcie go! Nie mog� wyci�gn�� strza�y! Pomogli jej. Dorregaray j�cza� i dygota�, schody te� dr�a�y. Geralt pocz�tkowo s�dzi�, �e to magia lecz�cych zakl�� Marti. Ale to by� Garstang. Nagle eksplodowa�y witra�e, w oknach pa�acu zamigota� ogie�, zak��bi� si� dym. - Jeszcze si� bij� - zgrzytn�� z�bami Carduin. - Tam idzie ostro, zakl�cie na zakl�cie... - Zakl�cia? W Garstangu? Tam jest przecie� aura antymagiczna! - To sprawka Tissai. Nagle zdecydowa�a si�, po czyjej stronie stan��. Zdj�a blokad�, zlikwidowa�a aur� i zneutralizowa�a dwimeryt. Wtedy wszyscy skoczyli sobie do garde�! Vilgefortz i Terranova z jednej, Filippa i Sabrina z drugiej strony... P�k�y kolumny i sklepienie si� zawali�o... A Francesca otworzy�a wej�cie do podziemi, stamt�d nagle wyskoczy�y te elfie diab�y... Krzyczeli�my, �e jeste�my neutralni, ale Vilgefortz tylko si� za�mia�. Zanim zd��yli�my zbudowa� os�on�, Drithelm dosta� strza�� w oko, Rejeana nadziali jak je�a... Na dalszy rozw�j wypadk�w nie czeka�em. Marti, d�ugo jeszcze? Musimy st�d wia�! - Dorregaray nie b�dzie m�g� i�� - uzdrowicielka wytar�a zakrwawione r�ce w bia�� balow� sukni�. - Teleportuj nas, Carduin. - St�d? Oszala�a� chyba. Za blisko Tor Lara. Portal Lary emanuje i wykrzywi ka�dy teleport. St�d nie mo�na si� teleportowa�! - On nie mo�e chodzi�! Musz� przy nim zosta�... - To zosta�! � Carduin wsta�. � I baw si� dobrze! Mnie �ycie mi�e! Wracam do Koviru! Kovir jest neutralny! - Pi�knie - wied�min splun��, patrz�c za nikn�cym w tunelu czarodziejem. - Kole�e�stwo i solidarno��! Ale i ja nie mog� z tob� zosta�, Marti. Musz� i�� do Garstangu. Tw�j neutralny konfrater rozpieprzy� most. Jest inna droga? Marti Sodergren poci�gn�a nosem. Potem podnios�a g�ow� i pokiwa�a twierdz�co. *** By� ju� pod murem Garstangu, gdy na g�ow� spad�a mu Keira Metz. Wskazana przez uzdrowicielk� droga wiod�a przez wisz�ce ogrody po��czone serpentyn� schodk�w. Schodki g�sto poro�ni�te by�y bluszczem i kaprifolium, zielsko utrudnia�o wspinaczk�, ale dawa�o ukrycie. Uda�o mu si� niepostrze�enie dosta� pod sam mur pa�acu. Gdy szuka� wej�cia, spad�a na niego Keira, obydwoje zwalili si� w krzaki tarniny. - Wybi�am sobie z�b - stwierdzi�a ponuro czarodziejka, sepleni�c lekko. By�a rozczochrana, brudna, pokryta tynkiem i sadz�, na policzku mia�a wielki krwiak. - I chyba z�ama�am nog� - doda�a, pluj�c krwi�. - To ty, wied�minie? Spad�am na ciebie? Jakim cudem? - Te� si� zastanawiam. - Terranova wyrzuci� mnie oknem. - Mo�esz wsta�? - Nie, nie mog�. - Chc� dosta� si� do �rodka. Nie zauwa�ony. Kt�r�dy? - Czy wszyscy wied�mini - Keira splun�a ponownie, j�kn�a, pr�buj�c unie�� si� na �okciu - s� wariatami? W Garstangu trwa walka! Tam gotuje si� tak, �e a� sztukateria p�ynie ze �cian! Szukasz guza? - Nie. Szukani Yennefer. - Ha! - Keira zaprzesta�a wysi�k�w, po�o�y�a si� na wznak. - Chcia�abym, �eby i mnie kto� tak kocha�. We� mnie na r�ce. - Mo�e innym razem. Troch� si� spiesz�. - We� mnie na r�ce, m�wi�! Wska�� ci drog� do Garstangu. Musz� dosta� tego skurwysyna Terranov�. No, na co czekasz? Sam nie odnajdziesz wej�cia, a je�li nawet, to wyko�cz� ci� skurwysy�skie elfy... Ja nie mog� chodzi�, ale jestem jeszcze zdolna do rzucenia paru zakl��. Je�li kto� stanie nam na drodze, po�a�uje. Wrzasn�a, gdy j� podnosi�. - Przepraszam. - Nie szkodzi - otoczy�a mu szyj� ramionami, - To ta noga. Ci�gle pachniesz jej perfumami, wiesz? Nie, nie t�dy. Zawr�� i id� pod g�r�. Jest drugie wej�cie, od strony Tor Lara. Mo�e tam nie ma elf�w... Auuu! Ostro�niej, cholera! - Przepraszam. Sk�d wzi�li si� tu Scoia'tael? - Byli w podziemiach. Thanedd jest pusta jak �upina, tam jest wielka kawerna, mo�na wp�yn�� statkiem, je�li si� wie kt�r�dy. Kto� im zdradzi� kt�r�dy... Auuuu! Uwa�aj! Nie trz� mn�! - Przepraszam. A wi�c Wiewi�rki przyp�yn�y morzem? Kiedy? - Cholera wie kiedy. Mo�e wczoraj, mo�e tydzie� temu? My�my szykowali si� na Vilgefortza, a Vilgefortz na nas. Vilgefortz, Francesca, Terranova i Fercart... Nie�le nas wyrolowali. Filippa my�la�a, �e im chodzi�o o powolne przej�cie w�adzy w Kapitule, o wywieranie wp�ywu na kr�l�w... A oni mieli zamiar wyko�czy� nas w trakcie zjazdu... Geralt, ja tego nie wytrzymam... Noga... Po�� mnie na chwil�. Auuuuu! - Keira, to otwarte z�amanie. Krew cieknie przez nogawk�. - Zamknij si� i s�uchaj. Bo tu chodzi o twoj� Yennefer. Weszli�my do Garstangu, do sali obrad. Tam jest blokada antymagiczna, ale to nie dzia�a na dwimeryt, czuli�my si� bezpieczni. Zacz�a si� k��tnia. Tissaia i ci neutralni wrzeszczeli na nas, my�my wrzeszczeli na nich. A Vilgefortz milcza� i u�miecha� si�... *** - Powtarzam, Vilgefortz jest zdrajc�! Skuma� si� z Emhyrem z Nilfgaardu, wci�gn�� do spisku innych! Z�ama� Prawo, sprzeniewierzy� si� nam i kr�lom... - Powoli, Filippa. Ja wiem, �e �aski, kt�rymi otacza ci� Vizimir, znacz� dla ciebie wi�cej ni� solidarno�� Bractwa. To samo dotyczy ciebie, Sabrina, bo identyczn� rol� odgrywasz w Kaedwen. Keira Metz i Triss Merigold reprezentuj� interesy Foltesta z Temerii, Radcliffe jest narz�dziem Demawenda z Aedirn... - Co to ma do rzeczy, Tissaia? - Interesy kr�l�w nie musz� pokrywa� si� z naszymi. Ja doskonale wiem, o co chodzi. Kr�lowie rozpocz�li eksterminacj� elf�w i innych nieludzi. Mo�e ty, Filippa, uwa�asz to za s�uszne. Mo�e ty, Radcliffe, uwa�asz za w�a�ciwe wspomaga� wojska Demawenda w ob�awach na Scoia'tael. Ale ja jestem temu przeciwna. I nie dziwi� si� Enid Findabair, �e jest temu przeciwna. Ale to jeszcze nie oznacza zdrady. Nie przerywaj mi! Ja doskonale wiem, co zamierzyli wasi kr�lowie, wiem, �e chc� rozp�ta� wojn�. Dzia�ania, kt�re mia�yby tej wojnie zapobiec, s� mo�e zdrad� w oczach twojego Vizimira, ale w moich nie. Je�eli chcesz s�dzi� Vilgefortza i Francesk�, s�d� r�wnie� mnie! - O jakiej wojnie m�wi si� tutaj? M�j kr�l, Esterad z Koviru, nie poprze �adnych agresywnych dzia�a� wobec cesarstwa Nilfgaardu! Kovir jest i pozostanie neutralny! - Jeste� cz�onkiem Rady, Carduin! A nie ambasadorem twego kr�la! - I kto to m�wi, Sabrina? - Do��! - Filippa waln�a pi�ci� w st�. - Zaspokoj� twoj� ciekawo��, Carduin. Pytasz, kto przygotowuje wojn�? Przygotowuje j� Nilfgaard, kt�ry zamierza nas zaatakowa� i zniszczy�. Ale Emhyr var Emreis pami�ta Wzg�rze Sodden i tym razem postanowi� zabezpieczy� si�, wy��czy� czarodziej�w z gry. W tym celu nawi�za� kontakt z Vilgefortzem z Roggeveen. Kupi� go, obiecuj�c w�adz� i zaszczyty. Tak, Tissaia. Vilgefortz, bohater spod Sodden, ma oto zosta� namiestnikiem i w�adc� wszystkich zdobytych kraj�w P�nocy. To Vilgefortz, wspomagany przez Terranov� i Fercarta, ma rz�dzi� prowincjami, kt�re powstan� w miejscu podbitych kr�lestw, to on ma wymachiwa� nilfgaardzkim batogiem nad zamieszkuj�cymi te kraje niewolnikami trudz�cymi si� dla Cesarstwa. A Francesca Finabair, Enid an Gleanna, ma zosta� kr�low� pa�stwa Wolnych Elf�w. B�dzie to oczywi�cie nilfgaardzki protektorat, ale elfom to wystarczy, je�li tylko cesarz Emhyr da im woln� r�k� w mordowaniu ludzi. A elfy niczego bardziej nie pragn�, jak mordowa� Dh'oine. - To ci�kie oskar�enie. Dlatego te� dowody b�d� musia�y by� r�wnie wa�kie. Ale nim rzucisz owe dowody na szal�, Filippo Eilhart, b�d� �wiadoma mego stanowiska. Dowody mo�na fabrykowa�, dzia�ania i ich motywy mo�na interpretowa�. Ale zaistnia�ych fakt�w nic nie zmieni. Z�ama�a� jedno�� i solidarno�� Bractwa, Filippo Eilhart. Zaku�a� cz�onk�w Kapitu�y w kajdany jak bandyt�w. Nie �miej wi�c proponowa� mi obj�cia stanowiska w nowej Kapitule, kt�r� zamierza utworzy� twoja zaprzedana kr�lom szajka puczyst�w. Mi�dzy nami jest �mier� i krew. �mier� Hena Gedymdeitha. I krew Lydii van Bredevoort. T� krew rozla�a� z pogard�. By�a� moj� najlepsz� uczennic�, Filippo Eilhart. By�am zawsze z ciebie dumna. Ale teraz mam dla ciebie wy��cznie pogard�. *** Keira Metz by�a blada jak pergamin. - Od jakiego� czasu - szepn�a - w Garstangu jest jakby ciszej. Ko�czy si�... Goni� si� po pa�acu. Tam jest pi�� kondygnacji, siedemdziesi�t sze�� komnat i sal. Jest gdzie si� goni�... - Mia�a� m�wi� o Yennefer. Spiesz si�. Boj� si�, �e zemdlejesz. - O Yennefer? Ach, tak... Wszystko sz�o po naszej my�li, kiedy nagle pojawi�a si� Yennefer. I wprowadzi�a na sal� to medium... - Kogo? - Dziewczyn�, mo�e czternastoletni�. Szare w�osy, wielkie zielone oczy... Zanim zd��yli�my si� dobrze przyjrze�, dziewczyna zacz�ta wieszczy�. Powiedzia�a o wydarzeniach w Dol Angra. Nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e m�wi prawd�. By�a w transie, a w transie si� nie k�amie. *** - Wczoraj w nocy - powiedzia�o medium - wojska ze znakami Lyrii i sztandarami Aedirn dokona�y agresji na cesarstwo Nilfgaardu. Zaatakowano Glevitzingen, pograniczny fort w Dol Angra. Heroldowie w imieniu kr�la Demawenda otr�bili po okolicznych wsiach, �e od dzi� Aedirn przejmuje w�adz� nad ca�ym krajem. Wezwano ludno�� do zbrojnego powstania przeciw Nilfgaardowi... - To niemo�liwe! To ohydna prowokacja! - G�adko przechodzi ci przez usta to s�owo, Filippo Eilhart - powiedzia�a spokojnie Tissaia de Vries. - Ale nie �ud� si�, twoje wrzaski nie przerw� transu. M�w dalej, dziecko. - Cesarz Emhyr var Emreis wyda� rozkaz, by odpowiedzie� ciosem na cios. Wojska nilfgaardzkie dzi� o �wicie wkroczy�y do Lyrii i Aedirn. - Tak tedy - u�miechn�a si� Tissaia - nasi kr�lowie pokazali, jacy to z nich rozumni, �wiatli i mi�uj�cy pok�j w�adcy. A niekt�rzy z czarodziej�w udowodnili, czyjej sprawie naprawd� s�u��. Tych, kt�rzy mogliby zapobiec zaborczej wojnie, przezornie zakuto w kajdany z dwimerytu i postawiono im bzdurne zarzuty... - To wszystko wierutne k�amstwo! - Do dupy z wami wszystkimi! - wrzasn�a nagle Sa-brina Glevissig. - Filippa! Co to wszystko znaczy? Co ma znaczy� ta draka w Dol A�gra? Czy nie ustalili�my, �eby nie zaczyna� za wcze�nie? Dlaczego ten pieprzony Dema-wend nie wstrzyma� si�? Dlaczego ta zdzira Meve... - Zamilcz, Sabrina! - Ale� nie, niech m�wi - Tissaia de Vries unios�a g�ow�. - Niech powie o skoncentrowanej na granicy armii Henselta z Kaedwen. Niech powie o wojskach Foltesta z Temerii, kt�re ju� pewnie spuszczaj� na wod� �odzie, do tej pory ukrywane w zaro�lach nad Jarug�. Niech powie o korpusie ekspedycyjnym pod dow�dztwem Vizimira z Redanii, stoj�cym nad Pontarem. Czy ty s�dzi�a�, Filippa, �e my jeste�my �lepi i g�usi? - To jest jedna wielka cholerna prowokacja! Kr�l Vizimir... - Kr�l Vizimir - przerwa�o beznami�tnym g�osem szarow�ose medium - zosta� wczoraj w nocy zamordowany. Zasztyletowany przez zamachowca. Redania nie ma ju� kr�la. - Redania ju� od dawna nie mia�a kr�la - Tissaia de Vries wsta�a. - W Redanii panowa�a ja�nie wielmo�na Filippa Eilhart, godna nast�pczyni Raffarda Bia�ego. Gotowa dla w�adzy absolutnej po�wi�ci� dziesi�tki tysi�cy istnie�. - Nie s�uchajcie jej! - wrzasn�a Filippa. - Nie s�uchajcie tego medium! To narz�dzie, bezrozumne narz�dzie... Komu ty s�u�ysz, Yennefer? Kto rozkaza� ci przyprowadzi� tu tego potwora? - Ja - powiedzia�a Tissaia de Vries. *** - Co by�o dalej? Co sta�o si� z dziewczyn�? Z Yennefer? - Nie wiem - Keira zamkn�a oczy. - Tissaia nagle znios�a blokad�. Jednym zakl�ciem. W �yciu nie widzia�am czego� podobnego... Oszo�omi�a nas i przyblokowa�a, potem uwolni�a Vilgefortza i innych... A Francesca otworzy�a wej�cia do podziemi i w Garstangu nagle zaroi�o si� od Scoia'tael. Dowodzi� nimi cudak w zbroi i skrzydlatym, nilfgaardzkim he�mie. Pomaga� mu typ ze znamieniem na twarzy. Ten umia� rzuca� zakl�cia. I zas�ania� si� magi�... - Rience. - Mo�e, nie wiem. By�o gor�co... Run�� strop. Zakl�cia i strza�y... Masakra... W�r�d nich zabity Fercart, w�r�d nas zabity Drithelm, zabity Radcliffe> zabici Mar�uard, Rejean i Bianca d'Este... Kontuzjowana Triss Merigold, ranna Sabrina... Gdy Tissaia zobaczy�a trupy, zrozumia�a sw�j b��d, pr�bowa�a nas chroni�, pr�bowa�a mitygowa� Vilgefortza i Terranov�... Vilgefortz wy�mia� j� i wykpi�. Wtedy straci�a g�ow� i uciek�a. Och, Tissaia... Tyle trup�w... - Co z dziewczyn� i Yennefer? - Nie wiem - czarodziejka zanios�a si� kaszlem, splun�a krwi�. Oddycha�a bardzo p�ytko i z wyra�nym trudem. - Po kt�rej� z rz�du eksplozji na moment straci�am przytomno��. Ten z blizn� i jego elfy obezw�adnili mnie. Terranova najpierw mnie skopa�, a potem wyrzuci� oknem. - To nie tylko noga, Keira. Masz po�amane �ebra. - Nie zostawiaj mnie. - Musz�. Wr�c� po ciebie. - Akurat. *** Na pocz�tku by� tylko migotliwy chaos, pulsowanie cieni, kot�owisko mroku i jasno�ci, ch�r be�kotliwych, dobiegaj�cych z otch�ani g�os�w. Nagle g�osy przybra�y na sile, dooko�a eksplodowa� wrzask i huk. Jasno�� w�r�d mroku sta�a si� ogniem po�eraj�cym arrasy i gobeliny, snopami iskier zdaj�cymi si� tryska� ze �cian, z balustrad i z kolumn podtrzymuj�cych sklepienie. Ciri zakrztusi�a si� dymem i zrozumia�a, �e to ju� nie sen. Spr�bowa�a wsta�, wspieraj�c si� na r�kach. Natrafi�a d�oni� na wilgo�, spojrza�a w d�. Kl�cza�a w ka�u�y krwi. Tu� obok le�a�o nieruchome cia�o. Cia�o elfa. Pozna�a to od razu. - Wsta�. Yennefer sta�a obok. W d�oni mia�a sztylet. - Pani Yennefer... Gdzie my jeste�my? Niczego nie pami�tam... Czarodziejka szybko chwyci�a j� za r�k�. - Jestem przy tobie, Ciri. - Gdzie my jeste�my? Dlaczego wszystko si� pali? Kim jest ten... Ten tutaj? - Powiedzia�am ci kiedy�, wieki temu, �e Chaos wyci�ga po ciebie r�k�. Pami�tasz? Nie, pewnie nie pami�tasz. Ten elf wyci�gn�� po ciebie r�k�. Musia�am zabi� go no�em, bo jego mocodawcy tylko czekaj�, by kt�ra� z nas ujawni�a si�, u�ywaj�c magii. I doczekaj� si�, ale jeszcze nie teraz... Jeste� ju� ca�kowicie przytomna? - Ci czarodzieje... - szepn�a Ciri. - Ci w du�ej sali... Co ja do nich m�wi�am? I dlaczego to m�wi�am? Ja wcale nie chcia�am... Ale musia�am m�wi�! Dlaczego? Dlaczego, pani Yennefer? - Cicho, brzydulko. Pope�ni�am b��d. Nikt nie jest doskona�y. Z do�u rozleg� si� huk i przera�liwy krzyk. - Chod�. Pr�dko. Nie mamy czasu. Pobieg�y korytarzem. Dym by� coraz g�stszy, dusi�, d�awi�, o�lepia�. Mury dygota�y od eksplozji. - Ciri - Yennefer zatrzyma�a si� na skrzy�owaniu korytarzy, mocno �cisn�a d�o� dziewczynki. - Pos�uchaj mnie teraz, pos�uchaj uwa�nie. Ja musz� tu zosta�. Widzisz te schody? Zejdziesz nimi... - Nie! Nie zostawiaj mnie samej! - Musz�. Powtarzam, zejdziesz tymi schodami. Na sam d�. Tam b�d� drzwi, za nimi d�ugi korytarz. Na ko�cu korytarza jest stajnia, w niej stoi jeden osiod�any ko�. Tylko jeden. Wyprowadzisz go i dosi�dziesz. To wy�wiczony ko�, s�u�y go�com je�d��cym do Loxii. Zna drog�, wystarczy go pop�dzi�. Gdy b�dziesz w Loxii, odszukasz Margarit� i oddasz si� pod jej opiek�. Nie odst�puj jej nawet na krok... - Pani Yennefer! Nie! Nie chc� by� sama! - Ciri - powiedzia�a cicho czarodziejka. - Kiedy� ju� powiedzia�am ci, �e wszystko, co robi�, robi� dla twojego dobra. Zaufaj mi. Prosz� ci�, zaufaj mi. Biegnij. Ciri by�a ju� na schodach, gdy jeszcze raz us�ysza�a g�os Yennefer. Czarodziejka sta�a przy kolumnie, opieraj�c o ni� czo�o. - Kocham ci�, c�reczko - powiedzia�a niewyra�nie. - Biegnij. *** Osaczyli j� w po�owie schod�w. Z do�u dw�ch elf�w z wiewi�rczymi ogonami u czapek, z g�ry cz�owiek w czarnym stroju. Ciri bez namys�u przeskoczy�a przez balustrad� i uciek�a w boczny korytarz. Pobiegli za ni�. By�a szybsza i umkn�aby im bez trudu, gdyby nie to, �e korytarz ko�czy� si� otworem okiennym. Wyjrza�a. Wzd�u� muru bieg� kamienny wyst�p, szeroki mo�e na dwie pi�dzi. Ciri prze�o�y�a nogi przez parapet i wysz�a. Odsun�a si� od okna, przywar�a plecami do �ciany. W oddali l�ni�o morze. Z okna wychyli� si� elf. Mia� ja�niutkie w�osy i zielone oczy, na szyi jedwabn� chustk�. Ciri odsun�a si� pr�dko, posuwaj�c ku drugiemu oknu. Ale przez to drugie wyjrza� cz�owiek w czarnym stroju. Ten mia� oczy ciemne i paskudne, na policzku czerwonaw� plam�. - Mamy ci�, dziewko! Spojrza�a w d�. Pod sob�, bardzo daleko, widzia�a dziedziniec. A nad dziedzi�cem, jakie� dziesi�� st�p poni�ej wyst�pu, na kt�rym sta�a, by� mostek ��cz�cy dwa kru�ganki. Tyle �e to nie by� mostek. To by�y szcz�tki mostku. W�ska kamienna k�adka z resztkami pogruchotanej balustrady. - Na co czekacie? - krzykn�� ten z blizn�. - Wy�a�cie i �apcie j�! Jasnow�osy elf ostro�nie wyszed� na wyst�p, przycisn�� si� plecami do �ciany. Wyci�gn�� r�k�. By� blisko. Ciri prze�kn�a �lin�. Kamienna k�adka, pozosta�o�� mostu, nie by�a w�sza ni� hu�tawka w Kaer Morhen, a ona dziesi�tki razy skaka�a na hu�tawk�, umia�a amortyzowa� skok i utrzymywa� r�wnowag�. Ale wied�mi�sk� hu�tawk� dzieli�y od ziemi cztery stopy, a pod kamienn� k�adk� zia�a przepa�� tak g��boka, �e p�yty podw�rca wydawa�y si� mniejsze od d�oni. Skoczy�a, wyl�dowa�a, zachwia�a si�, utrzyma�a r�wnowag�, chwytaj�c si� pot�uczonej balustrady. Pewnymi kro- karni osi�gn�a kru�ganek. Nie mog�a si� powstrzyma� -odwr�ci�a si� i pokaza�a prze�ladowcom zgi�ty �okie�, gest, kt�rego nauczy� j� krasnolud Yarpen Zigrin. Cz�owiek z blizn� zakl�� g�o�no. - Skacz! - krzykn�� do jasnow�osego elfa stoj�cego na wyst�pie. - Skacz za ni�! - Chyba zwariowa�e�, Rience - powiedzia� zimno elf. - Skacz sam, je�li wola. *** Szcz�cie, jak to zwykle bywa, nie dopisa�o, nie towarzyszy�o jej d�ugo. Gdy zbieg�a z kru�ganka i wymkn�a si� za mur, w krzaki tarniny, schwytano j�. Schwyta� j� i unieruchomi� w niesamowicie silnym u�cisku niski, lekko oty�y m�czyzna z opuchni�tym nosem i rozci�t� warg�. - Tu� mi - zasycza�. - Tu� mi, laleczko! Ciii szarpn�a si� i zawy�a, bo zaci�ni�te na jej ramionach d�onie porazi�y j� nagle paroksyzmem obezw�adniaj�cego b�lu. M�czyzna zarechota�. - Nie trzepocz, szary ptaszku, bo przypal� ci pi�rka. Pozw�l, niech ci si� przyjrz�. Niech no popatrz� na piskl�tko, kt�re a� tyle warte jest dla Emhyra var Emreisa, imperatora Nilfgaardu. I dla Vilgefortza. Ciri przesta�a si� wyrywa�. Niski m�czyzna obliza� pokaleczon� warg�. - Ciekawe - zasycza� znowu, pochylaj�c si� ku niej. -Taka� niby cenna, a ja, uwa�asz, nie da�bym za ciebie nawet z�amanego szel�ga. Jak te� te pozory myl�. Ha! Skarbie m�j! A gdyby Emhyrowi da� ci� w prezencie nie Vilgefortz, nie Rience, nie ten galant w pierzastym he�mie, ale stary Terranova? Czy Emhyr by�by �askaw dla starego Terranovy? Co na to powiesz, wieszczko? Wszak�e umiesz wieszczy�! Jego oddech �mierdzia� nie do wytrzymania. Ciri odwr�ci�a g�ow�, krzywi�c si�. �le zrozumia�. - Nie k�ap na mnie dziobkiem, ptaszku! Ja nie l�kam si� ptaszk�w. A mo�e powinienem? Co, fa�szywa wr�bitko? Podstawiona wyrocznio? Czy powinienem l�ka� si� ptaszk�w? - Powiniene� - szepn�a Ciri, czuj�c zawr�t g�owy i ogarniaj�ce j� nagle zimno. Terranova za�mia� si�, odrzucaj�c g�ow� do ty�u. �miech zmieni� si� w ryk b�lu. Wielka szara sowa bezszelestnie sfrun�a z g�ry i wpi�a mu si� szponami w oczy. Czarodziej pu�ci� Ciri, gwa�townym ruchem str�ci� z siebie sow�, a zaraz po tym run�� na kolana i chwyci� si� za twarz. Spomi�dzy palc�w zat�tni�a krew. Ciri wrzasn�a, cofn�a si�. Terranova odj�� od twarzy zakrwawione i pokryte �luzem r�ce, dzikim, rw�cym si� g�osem zacz�� skandowa� zakl�cie. Nie zd��y�. Za jego plecami pojawi� si� niewyra�ny kszta�t, wied�mi�ska klinga zawy�a w powietrzu i przeci�a mu kark tu� pod potylic�. *** - Geralt! - Ciri. - Nie czas na czu�o�ci - powiedzia�a ze szczytu muru sowa, zamieniaj�c si� w ciemnow�os� kobiet�. - Uciekajcie! Biegn� tu Wiewi�rki! Ciri wyzwoli�a si� z ramion Geralta, spojrza�a ze zdumieniem. Siedz�ca na szczycie muru kobieta-sowa wygl�da�a okropnie. By�a osmalona, obszarpana, umazana popio�em i krwi�. - Ty ma�y potworze - powiedzia�a kobieta-sowa, patrz�c na ni� z g�ry. - Za t� twoj� niewczesn� wieszczb� powinnam ci�... Ale obieca�am, co� twojemu wied�minowi, a ja zawsze dotrzymuj� s�owa. Nie mog�am da� ci Rience'a, Geralt. W zamian daj� ci j�. �yw�. Uciekajcie! *** Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach by� w�ciek�y. Dziewczyn�, kt�r� rozkazano mu schwyta�, widzia� tylko przez chwil�, ale zanim zdo�a� cokolwiek przedsi�wzi��, zatraceni czarownicy rozp�tali w Garstangu piek�o uniemo�liwiaj�ce przedsi�branie czegokolwiek. Cahir straci� orientacj� w�r�d dymu i po�aru, na o�lep kr��y� korytarzami, biega� po schodach i kru�gankach, przeklinaj�c Vilgefortza, Rience'a, siebie i ca�y �wiat. Od spotkanego elfa dowiedzia� si�, �e dostrze�ono dziewczyn� poza pa�acem, uciekaj�c� drog� ku Aretuzie. I wtedy szcz�cie u�miechn�o si� do Cahira. Scoia'tael znale�li w stajni osiod�anego konia. **** - Biegnij przodem, Ciri. S� blisko. Ja ich zatrzymam, a ty biegnij. Biegnij, ile si�! Jak na Mordowni! - Ty te� chcesz mnie zostawi� sam�? - B�d� tu� za tob�. Ale nie ogl�daj si�! - Daj mi m�j miecz, Geralt. Spojrza� na ni�. Ciri odruchowo cofn�a si�. Takich oczu nie widzia�a u niego jeszcze nigdy. - Maj�c miecz, b�dziesz mo�e musia�a zabija�. Potrafisz? - Nie wiem. Daj mi miecz. - Biegnij. I nie ogl�daj si� za siebie. *** Na drodze za�omota�y kopyta. Ciri obejrza�a si�. I zamar�a sparali�owana strachem. �ciga� j� czarny rycerz w he�mie ozdobionym skrzyd�ami drapie�nego ptaka. Skrzyd�a szumia�y, powiewa� czarny p�aszcz. Podkowy krzesa�y iskry na bruku drogi. Nie by�a w stanie si� poruszy�. Czarny ko� przedar� si� przez przydro�ne krzaki, rycerz krzykn�� g�o�no. W krzyku tym by�a Cintra. By�y w nim noc, mord, krew i po�oga. Ciri pokona�a obezw�adniaj�cy strach i rzuci�a si� do ucieczki. Z rozp�du przesadzi�a �ywop�ot, wpadaj�c na male�ki dziedziniec z basenikiem i fontann�. Z dziedzi�ca nie by�o wyj�cia, dooko�a by�y mury, wysokie i g�adkie. Ko� zachrapa� tu� za jej plecami. Cofn�a si�, potkn�a i wzdrygn�a, trafiaj�c plecami na tward�, nieust�pliw� �cian�. By�a w pu�apce. Drapie�ny ptak za�opota� skrzyd�ami, zrywaj�c si� do lotu. Czarny rycerz poderwa� konia, przeskoczy� �ywop�ot odgradzaj�cy go od dziedzi�ca. Kopyta zadudni�y na p�ytach posadzki, ko� po�lizn�� si�, pojecha�, przysiadaj�c na zadzie. Rycerz zachwia� si� w siodle, przechyli�. Ko� zerwa� si�, a rycerz spad�, �oskocz�c zbroj� o kamie�. Podni�s� si� jednak natychmiast, szybko osaczaj�c Ciri wci�ni�t� w r�g. - Nie dotkniesz mnie! - krzykn�a, dobywaj�c miecza. - Nigdy mnie ju� nie dotkniesz! Rycerz zbli�a� si� powoli, rosn�c nad ni� jak ogromna czarna wie�a. Skrzyd�a na jego he�mie chwia�y si� i szele�ci�y. - Nie uciekniesz mi ju�, Lwi�tko z Cintry - w szparze he�mu p�on�y bezlitosne oczy. - Nie tym razem. Tym razem nie masz ju� dok�d ucieka�, szalona panno. - Nie dotkniesz mnie - powt�rzy�a g�osem zduszonym zgroz�, przyparta plecami do kamiennej �ciany. - Musz�. Wykonuj� rozkazy. Gdy wyci�gn�� ku niej r�k�, strach ust�pi� nagle, jego miejsce zaj�a dzika w�ciek�o��. Spi�te, zastyg�e w przera�eniu mi�nie zadzia�a�y jak spr�yny, wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykona�y si� same, g�adko i p�ynnie. Ciri skoczy�a, rycerz rzuci� si� na ni�, ale nie by� przygotowany na piruet, kt�rym bez wysi�ku wywin�a si� z za si�gu jego r�k. Miecz zawy� i uk�si�, niechybnie trafiaj�c mi�dzy blachy pancerza. Rycerz zachwia� si�, upad� na jedno kolano, spod naramiennika trysn�a jasnoczerwona struga krwi. Wrzeszcz�c w�ciekle, Ciri znowu otoczy�a go piruetem, znowu uderzy�a, tym razem prosto w dzwon he�mu, obalaj�c rycerza na drugie kolano. W�ciek�o�� i sza� za�lepi�y j� zupe�nie, nie widzia�a nic opr�cz nienawistnych skrzyde�. Posypa�y si� czarne pi�ra, jedno skrzyd�o odpad�o, drugie zwis�o na zakrwawiony naramiennik. Rycerz, wci�� nadaremnie usi�uj�c podnie�� si� z kolan, spr�bowa� zatrzyma� kling� miecza chwytem pancernej r�kawicy, st�kn�� bole�nie, gdy wied�mi�skie ostrze rozchlasta�o kolcz� siatk� i d�o�. Pod kolejnym uderzeniem spad� he�m, Ciri odskoczy�a, by nabra� impetu do ostatniego, morderczego ciosu. Nie uderzy�a. Nie by�o czarnego he�mu, nie by�o skrzyde� drapie�nego ptaka, kt�rych szum prze�ladowa� j� w koszmarach sennych. Nie by�o ju� czarnego rycerza z Cintry. By� kl�cz�cy w ka�u�y krwi blady, ciemnow�osy m�odzieniec o oszo�omionych b��kitnych oczach i ustach wykrzywionych w grymasie strachu. Czarny rycerz z Cintry pad� od cios�w jej miecza, przesta� istnie�, z budz�cych groz� skrzyde� pozosta�y por�bane pi�ra. Przera�ony, skulony, brocz�cy krwi� m�odzik by� nikim. Nie zna�a go, nigdy go nie widzia�a. Nie obchodzi� jej. Nie ba�a si� go, nie nienawidzi�a. I nie chcia�a zabija�. Rzuci�a miecz na posadzk�. Odwr�ci�a si�, s�ysz�c krzyki Scoia'tael nadbiegaj�cych od strony Garstangu. Zrozumia�a, �e za moment osacz� j� na dziedzi�cu. Zrozumia�a, �e dop�dz� j� na drodze. Musia�a by� od nich szybsza. Podbieg�a do karego konia stukaj�cego podkowami po p�ytach posadzki, krzykiem pop�dzi�a go do galopu, w biegu wskakuj�c na siod�o. *** - Zostawcie mnie... - st�kn�� Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach, odpychaj�c zdrow� r�k� podnosz�cych go elf�w. - Nic mi nie jest! To lekka rana... �cigajcie j�. �cigajcie dziewczyn�... Jeden z elf�w krzykn��, na twarz Cahira trysn�a krew. Drugi Scoia'tael zatoczy� si� i zwali� na kolana, obu r�koma wpijaj�c si� w rozchlastany brzuch. Pozostali odskoczyli, rozprysn�li si� po dziedzi�cu, b�yskaj�c mieczami. Zaatakowa� ich bia�ow�osy potw�r. Skoczy� na nich z muru. Z wysoko�ci, z kt�rej niepodobna by�o skoczy�, nie �ami�c n�g. Niepodobna by�o wyl�dowa� mi�kko, zawirowa� w umykaj�cym oczom piruecie i w u�amku sekundy zabi�. Ale bia�ow�osy potw�r dokona� tego. I zacz�� zabija�. Scoia'tael walczyli za�arcie. Mieli przewag�. Ale nie mieli �adnych szans. Na rozwartych ze zgrozy oczach Cahira dokonywa�a si� masakra. Szarow�osa dziewczyna, kt�ra przed chwil� go porani�a, by�a szybka, by�a niewiarygodnie zwinna, by�a jak kocica broni�ca koci�t. Ale bia�ow�osy potw�r, kt�ry wpad� mi�dzy Scoia'tael, by� jak zerrika�ski tygrys. Szarow�osa panna z Cintry, kt�ra z niewiadomych powod�w nie zabi�a go, sprawia�a wra�enie szalonej. Bia�ow�osy potw�r nie by� szalony. By� spokojny i zimny. Mordowa� spokojnie i zimno. Scoia'tael nie mieli �adnych szans. Ich trupy jeden po drugim wali�y si� na p�yty dziedzi�ca. Ale nie ust�powali. Nawet wtedy, gdy zosta�o tylko dw�ch, nie uciekli, jeszcze raz zaatakowali bia�ow�osego potwora. Na oczach Cahira potw�r odr�ba� jednemu r�k� powy�ej �okcia, drugiego uderzy� pozornie lekkim, niedba�ym ciosem, kt�ry jednak rzuci� elfem do ty�u. przewa�y� go przez cembrowin� fontanny i wwali� do wody. Woda przela�a si� przez brzeg basenu karminow� fal�. Elf z odr�ban� r�k� kl�cza� przy fontannie, b��dnym wzrokiem patrz�c na buchaj�cy krwi� kikut. Bia�ow�osy potw�r chwyci� go za w�osy i szybkim poci�gni�ciem miecza poder�n�� mu gard�o. Gdy Cahir otworzy� oczy, potw�r by� tu� przy nim. - Nie zabijaj... - szepn��, zaprzestaj�c pr�b podniesienia si� ze �liskiej od krwi posadzki. Rozsieczona przez szarow�os� dziewczyn� d�o� przesta�a bole�, zmartwia�a. - Wiem, kim jeste�, Nilfgaardczyku - bia�ow�osy potw�r kopn�� he�m z por�banymi skrzyd�ami. - �ciga�e� j� uparcie i d�ugo. Ale ju� nigdy nie zdo�asz jej skrzywdzi�. - Nie zabijaj... - Podaj mi jeden pow�d. Cho� jeden. Spiesz si�. - To ja... - wyszepta� Cahir. - To ja wywioz�em j� wtedy z Cintry. Z po�aru... Ocali�em j�. Uratowa�em jej �ycie... Gdy otworzy� oczy, potwora ju� nie by�o, by� na dziedzi�cu sam na sam z trupami elf�w. Woda w fontannie szumia�a, przelewa�a si� przez brzeg cembrowiny, rozmywa�a krew na posadzce. Cahir zemdla�. *** U st�p wie�y sta� budynek b�d�cy jedn� wielka sal�, czy mo�e raczej rodzajem perystylu. Dach nad perystylem, zapewne iluzoryczny, �wieci� dziurami. Wsparty by� na kolumnach i pilastrach wyrze�bionych w kszta�ty sk�po odzianych kariatyd o imponuj�cych biustach. Takie same kariatydy podtrzymywa�y �uk portalu, w kt�rym znik�a Ciri. Za portalem Geralt dostrzeg� schody wiod�ce w g�r�. Do wie�y. Zakl�� pod nosem. Nie rozumia�, dlaczego tam pobieg�a. P�dz�c za ni� szczytami mur�w widzia�, jak pad� jej ko�. Widzia�, jak zerwa�a si� zr�cznie, ale zamiast biec dalej wij�c� si� dooko�a szczytu serpentyn� drogi, nagle pogna�a pod g�r�, w stron� samotnej wie�y. Dopiero p�niej dostrzeg� na drodze elf�w. Elfy nie widzia�y Ciri ani jego, zaj�te ostrzeliwaniem z �uk�w biegn�cych pod g�r� ludzi. Z Aretuzy nadci�ga�a odsiecz. Zamierza� p�j�� schodami �ladem Ciri, gdy us�ysza� szmer. Z g�ry. Odwr�ci� si� szybko. To nie by� ptak. Vilgefortz, szumi�c szerokimi r�kawami, wlecia� przez dziur� w dachu, wolno opu�ci� si� na posadzk�. Geralt stan�� przed wej�ciem do wie�y, doby� miecza i westchn��. Mia� szczer� nadziej�, �e dramatyczna, fina�owa walka rozegra si� pomi�dzy Vilgefortzem a Filipp� Eilhart. On sam na taki dramatyzm nie mia� najmniejszej ochoty. Vilgefortz otrzepa� wams, poprawi� mankiety, spojrza� na wied�mina i odczyta� jego my�li. - Cholerny dramatyzm - westchn��. Geralt nie skomentowa�. - Wesz�a do wie�y? Nie odpowiedzia�. Czarodziej pokiwa� g�ow�. - Oto mamy wi�c epilog - powiedzia� zimno. - Koniec wie�cz�cy dzie�o. A mo�e to przeznaczenie? Wiesz, dok�d prowadz� te schody? Do Tor Lara. Do Wie�y Mewy. Stamt�d nie ma wyj�cia. Wszystko si� sko�czy�o. Geralt cofn�� si� tak, by jego flanki chroni�y wspieraj�ce portal kariatydy. - A jak�e - wycedzi�, obserwuj�c r�ce czarodzieja. - Wszystko si� sko�czy�o. Po�owa twoich wsp�lnik�w nie �yje. Trupy �ci�gni�tych na Thanedd elf�w le�� pokotem st�d a� do Garstangu. Reszta uciek�a. Z Aretuzy nadci�gaj� czarodzieje i ludzie Dijkstry. Nilfgaardczyk, kt�ry mia� zabra� Ciri, pewnie si� ju� wykrwawi�. A Ciri jest tam, w wie�y. Stamt�d nie ma wyj�cia? Rad jestem to s�ysze�. To znaczy, �e prowadzi tam tylko jedno wej�cie. To, kt�re zagradzam. Vilgefortz �achn�� si�. - Jeste� niepoprawny. Nadal nie potrafisz prawid�owo oceni� sytuacji. Kapitu�a i Rada przesta�y istnie�. Wojska cesarza Emhyra id� na p�noc; pozbawieni czarodziejskiej rady i pomocy kr�lowie s� bezradni jak dzieci. Pod naporem Nilfgaardu ich kr�lestwa run� jak zamki z piasku. Proponowa�em ci to wczoraj, a dzisiaj powtarzam: przy��cz si� do zwyci�zc�w. Na przegranych plu� g�st� �lin�. - To ty jeste� przegrany. Dla Emhyra by�e� tylko narz�dziem. Jemu zale�a�o na Ciri, dlatego przys�a� tu tego typa ze skrzyd�ami na he�mie. Ciekawym, co Emhyr zrobi z tob�, gdy zameldujesz mu o fiasku misji. - Strzelasz na o�lep, wied�minie. I nie trafiasz, rzecz jasna. A gdybym ci powiedzia�, �e to Emhyr jest moim narz�dziem? - Nie uwierzy�bym. - Geralt, b�d� rozs�dny. Czy naprawd� chcesz bawi� si� w teatr, w banaln� fina�ow� watk� Dobra i Z�a? Ponawiam wczorajsz� propozycj�. Wcale jeszcze nie jest za p�no. Wci�� jeszcze mo�esz dokona� wyboru, mo�esz stan�� po w�a�ciwej stronie... - Po stronie, kt�r� dzisiaj nieco przerzedzi�em? - Nie u�miechaj si�, twoje demoniczne u�miechy nie robi� na mnie wra�enia. Tych kilku usieczonych elf�w? Artaud Terranova? Drobiazgi, fakty bez znaczenia. Mo�na przej�� nad nimi do porz�dku dziennego. - Ale� oczywi�cie. Znam tw�j �wiatopogl�d. �mier� si� nie Uczy, prawda? Zw�aszcza cudza? - Nie b�d� banalny. �al mi Artauda, ale c�, trudno. Nazwijmy to... wyr�wnaniem rachunk�w. Ostatecznie, ja dwukrotnie pr�bowa�em ci� zabi�. Emhyr si� niecierpliwi�, wi�c kaza�em nas�a� na ciebie morderc�w. Za ka�dym razem robi�em to z prawdziw� niech�ci�. Ja, widzisz, nadal jeszcze mam nadziej� na to, �e wymaluj� nas kiedy� na jednym obrazie. - Porzu� t� nadziej�, Vilgefortz. - Schowaj miecz. Wejdziemy razem do Tor Lara. Uspokoimy Dziecko Starszej Krwi, kt�re gdzie� tam na g�rze kona pewnie ze strachu. I odejdziemy st�d. Razem. B�dziesz przy niej. B�dziesz patrzy�, jak spe�nia si� jej przeznaczenie. A cesarz Emhyr? Cesarz Emhyr dostanie, czego chcia�. Bo zapomnia�em ci powiedzie�, �e cho� Codringher i Fenn umarli, ich dzie�o i koncepcja �yj� nadal i maj� si� dobrze. - ��esz. Odejd� st�d. Zanim plun� na ciebie g�st� �lin�. - Naprawd� nie mam ochoty ci� zabija�. Ja niech�tnie zabijam. - Doprawdy? A Lydia van Bredevoort? Czarodziej skrzywi� usta. - Nie wymawiaj tego imienia, wied�minie. Geralt mocniej �cisn�� r�koje�� w gar�ci, u�miechn�� si� drwi�co. - Dlaczego Lydia musia�a umrze�, Vilgefortz? Dlaczego rozkaza�e� jej umrze�? Mia�a odwr�ci� od ciebie uwag�, prawda? Mia�a da� ci czas na uodpornienie si� na dwimeryt, na wys�anie telepatycznego sygna�u do Rience'a? Biedna Lydia, artystka ze skrzywdzon� twarz�. Wszyscy wiedzieli, �e jest osob� bez znaczenia. Wszyscy. Opr�cz niej. - Milcz. - Zamordowa�e� Lydi�, czarowniku. Wykorzysta�e� j�. A teraz chcesz wykorzysta� Ciri? Z moj� pomoc�? Nie. Nie wejdziesz do Tor Lara. Czarodziej cofn�� si� o krok. Geralt spr�y� si�, got�w do skoku i ciosu. Ale Vilgefortz nie uni�s� r�ki, wyci�gn�� j� tylko nieco w bok. W jego d�oni zmaterializowa� si� nagle gruby, sze�ciostopowy kij. - Wiem - powiedzia� - co ci przeszkadza w rozs�dnym ocenianiu sytuacji. Wiem, co komplikuje i utrudnia ci w�a�ciwe przewidywanie przysz�o�ci. To twoja arogancja, Geralt. Oducz� ci� arogancji. Oducz� ci� jej za pomoc� tej oto r�d�ki. Wied�min zmru�y� oczy, unosz�c lekko kling�. - Dr�� z niecierpliwo�ci. Kilka tygodni p�niej, ju� wyleczony staraniem driad i wod� Brokilonu, Geralt zastanawia� si�, jaki b��d pope�ni� w czasie walki. I doszed� do wniosku, �e podczas walki nie pope�ni� �adnego. Jedyny b��d pope�ni� przed walk�. Nale�a�o uciec, zanim walka si� zacz�a. Czarodziej by� szybki, kij miga� w jego r�kach jak b�yskawica. Tym wi�ksze by�o zdziwienie Geralta, gdy przy paradzie dr�g i miecz zadzwoni�y metalicznie. Ale brakowa�o czasu na dziwienie si�. Vilgefortz atakowa�, wied�min musia� zwija� si� w unikach i piruetach. Ba� si� parowa� mieczem. Cholerny dr�g by� �elazny, a do tego magiczny. Czterokrotnie znalaz� si� w pozycji do kontrataku i ciosu. Czterokrotnie uderzy�. W skro�, w szyj�, pod pach�, w udo. Ka�dy z tych cios�w by�by �miertelny. Ale ka�dy zosta� sparowany. �aden niecz�owiek nie zdo�a�by sparowa� takich ci��. Geralt powoli zacz�� rozumie�. Ale ju� by�o za p�no. Ciosu, kt�rym czarodziej go dosi�gn�!, nie widzia�. Uderzenie cisn�o nim o �cian�. Odbi� si� plecami, nie zd��y� odskoczy�, wykona� zwodu, cios pozbawi� go oddechu. Dosta� drugi raz, w bark, znowu polecia� do ty�u, wal�c potylic� o pilaster, o wystaj�ce piersi kariatydy. Vilgefortz przyskoczy� zr�cznie, zawin�� dr�giem i waln�� go w brzuch, pod �ebra. Mocno. Geralt zgi�� si� wp� i wtedy dosta� w bok g�owy. Kolana zmi�k�y mu nagle, upad� na nie. I to by� koniec walki. W zasadzie. Niemrawo pr�bowa� zas�oni� si� mieczem. Klinga, wklinowana mi�dzy �cian� a pilaster, p�k�a pod uderzeniem ze szklanym, wibruj�cym j�kiem. Zas�oni� g�ow� lew� r�k�, dr�g spad� z impetem i z�ama� ko�� przedramienia. B�l o�lepi� go zupe�nie. - M�g�bym wyt�uc ci m�zg przez uszy - powiedzia� z bardzo daleka Vilgefortz. - Ale to przecie� mia�a by� lekcja. Pomyli�e� si�, wied�minie. Pomyli�e� niebo z gwiazdami odbitymi noc� na powierzchni stawu. Aha, wymiotujesz? Dobrze. Wstrz�s m�zgu. Krew z nosa? �wietnie. No, to do zobaczenia. Kiedy�. Mo�e. Nie widzia� ju� nic i niczego nie s�ysza�. Ton��, pogr��a� si� w czym� ciep�ym. S�dzi�, �e Vilgefortz odszed�. Zdziwi� si� wi�c, gdy na jego nog� z impetem zwali� si� cios �elaznego dr�ga, druzgoc�c trzon ko�ci udowej. Dalszych ci�g�w, nawet je�li nast�pi�y, nie pami�ta�. *** - Wytrzymaj, Geralt, nie poddawaj si� - powtarza�a bez ustanku Triss Merigold. - Wytrzymaj. Nie umieraj... Prosz� ci�, nie umieraj... - Ciii... - Nie m�w. Zaraz ci� st�d wyci�gn�. Wytrzymaj... Bogowie, nie mam si�... - Yennefer... Ja musz�... - Niczego nie musisz! Niczego nie mo�esz! Wytrzymaj, nie poddawaj si�... Nie mdlej... Nie umieraj, prosz�... Wlok�a go po posadzce zas�anej trupami. Widzia� swoj� pier� i brzuch, ca�e we krwi, kt�ra p�yn�a mu z nosa. Widzia� nog�. By�a wykrzywiona pod dziwnym k�tem i wydawa�a si� znacznie kr�tsza od tej zdrowej. Nie czu� b�lu. Czu� zimno, ca�e cia�o by�o zimne, zdr�twia�e i obce. Chcia�o mu si� rzyga�. - Wytrzymaj, Geralt. Z Aretuzy nadci�ga pomoc. Ju� nied�ugo... - Dijkstra... Je�eli Dijkstra mnie dopadnie... to ju� po mnie... Triss zakl�a. Rozpaczliwie. Wlok�a go po schodach. Z�amana noga i r�ka podskoczy�y na stopniach. B�l o�y�, wgryz� si� w trzewia, w skronie, zapromieniowa� a� do oczu, do uszu, do czubka g�owy. Nie krzycza�. Wiedzia�, �e krzyk mu ul�y, ale nie krzycza�. Otwiera� tylko usta, to te� przynosi�o ulg�. Us�ysza� huk. Na szczycie schod�w sta�a Tissaia de Vries. W�osy mia�a w nie�adzie, twarz pokryt� kurzem. Unios�a obie r�ce, jej d�onie zap�on�y. Wykrzycza�a zakl�cie, a ta�cz�cy na jej palcach ogie� run�� w d� w formie o�lepiaj�cej i hucz�cej �arem kuli. Wied�min us�ysza� z do�u �oskot wal�cych si� mur�w i przera�liwe wrzaski poparzonych. - Tissaia, nie! - krzykn�a rozpaczliwie Triss. - Nie r�b tego! - Nie wejd� tu - powiedzia�a arcymistrzyni, nie odwracaj�c g�owy. - Tu jest Garstang na wyspie Thanedd. Nikt tu nie zaprasza� kr�lewskich pacho�k�w wykonuj�cych rozkazy ich kr�tkowzrocznych w�adc�w! - Zabijasz ich! - Milcz, Triss Merigold! Zamach na jedno�� Bractwa nie uda� si�, wysp� wci�� w�ada Kapitu�a! Wara kr�lom od spraw Kapitu�y! To nasz konflikt i my sami go rozwi��emy! Rozwi��emy nasze sprawy, a potem po�o�ymy kres tej idiotycznej wojnie! Bo to my, czarodzieje, ponosimy odpowiedzialno�� za losy �wiata! Z jej d�oni wystrzeli� kolejny kulisty piorun, zwielokrotnione echo eksplozji przetoczy�o si� w�r�d kolumn i kamiennych �cian. - Precz! - krzykn�a znowu. - Nie wejdziecie tu! Precz! Wrzaski z do�u cich�y. Geralt zrozumia�, �e oblegaj�cy cofn�li si� od schod�w, zrejterowali. Sylwetka Tissai rozmaza�a si� w jego oczach. To nie by�a magia. To on traci� przytomno��. - Uciekaj st�d, Triss Merigold - us�ysza� s�owa czarodziejki dobiegaj�ce z daleka, jak zza �ciany. - Filippa Eilhart ju� uciek�a, ulecia�a na sowich skrzyd�ach. By�a� jej wsp�lniczk� w tym niecnym spisku, powinnam ci� ukara�. Ale do�� ju� krwi, �mierci, nieszcz�cia! Precz st�d! Id� do Aretuzy, do twoich sprzymierze�c�w! Teleportuj si�. Portal Wie�y Mewy ju� nie istnieje. Zawali� si� razem z wie��. Mo�esz teleportowa� si� bez l�ku. Dok�d zechcesz. Cho�by do twego kr�la Foltesta, dla kt�rego zdradzi�a� Bractwo! - Nie zostawi� Geralta... - j�kn�a Triss. - On nie mo�e wpa�� w r�ce Reda�czyk�w... Jest ci�ko ranny... Krwawi wewn�trznie... A ja nie mam ju� si�! Nie mam si�, by otworzy� teleport! Tissaia! Pom� mi, prosz�! Ciemno��. Przenikliwe zimno. Z daleka, zza kamiennej �ciany, g�os Tissai de Vries: - Pomog� ci. Evertaen Peter, *1234, zausznik cesarza Emhyra Deithwena i jeden z faktycznych tw�rc�w pot�gi Cesarstwa. G��wny komornik armii w czasie Wojen P�nocnych (ob.), od roku 1290 wielki podskarbi koronny. W ko�cowym okresie panowania Emhyra podniesiony do godno�ci koadiutora Cesarstwa. Za panowania cesarza Morvrana Voorhisa fa�szywie oskar�ony o nadu�ycia, skazany, wi�ziony, � 1301 w zamku Winneburg. Zrehabilitowany po�miertnie przez cesarza Jana Calveita w roku 1328. Effenberg i Talbot, Encyclopaedia Maxima Mundi, tom V Drzyjcie, albowiem oto nadchodzi Niszczyciel Narod�w. Stratuj� wasz� ziemi� i sznurem j� podziel�. Miasta wasze zostan� zburzone i pozbawione mieszka�c�w. Nietoperz, puchacz i kruk w domach waszych zamieszkaj�, w�� si� w nich zagnie�dzi. Aen Ithlinnespeath Rozdzia� pi�ty Dow�dca oddzia�ku zatrzyma� wierzchowca, zdj�� he�m, przeczesa� palcami rzadkie, zlepione potem w�osy. - Koniec jazdy - powt�rzy�, widz�c pytaj�ce spojrzenie trubadura. - H�? Jak to? - zdziwi� si� Jaskier. - Dlaczego? - Dalej nie p�jdziemy. Widzicie? Rzeczka, co tam b�yska w dole, to Wst��ka. Do Wst��ki jeno mieli�my was eskortowa�. Znaczy, czas si� rozsta�. Reszta oddzia�ku zatrzyma�a si� za nimi, ale �aden z �o�nierzy nie zsiad� z konia. Wszyscy niespokojnie rozgl�dali si� na boki. Jaskier przys�oni� oczy d�oni�, stan�� w strzemionach. - Gdzie ty t� rzek� widzisz? - Rzek�em, w dole. Zjed�cie jarem, w mig traficie. - Odprowad�cie mnie chocia� do brzegu - zaprotestowa� Jaskier. - Wska�cie br�d... - Ale, ju�ci jest co wskazywa�. Od maja nic, jeno spiekota, to i opad�a woda, wyp�yci�a si� Wst��ka. Koniem w ka�dym miejscu przejedzie... - Pokazywa�em waszemu komendantowi list od kr�la Venzlava - powiedzia� trubadur i nad�� si�. - Komendant zapozna� si� z listem i sam s�ysza�em, jak rozkazywa� wam odprowadzi� mnie a� do samego Brokilonu. A wy chcecie mnie porzuci� tu, w tej g�stwinie? Co b�dzie, jak zab��dz�? - Nie zab��dzicie - burkn�� ponuro drugi �o�nierz, kt�ry zbli�y� si� do nich, ale do tej pory milcza�. - Nie zd��ycie zab��dzi�. Pierwej was dziwo�oni grot odnajdzie. - Ale� z was zestrachane dudki - zakpi� Jaskier. - Ale� wy si� tych driad boicie. Przecie� Brokilon jest dopiero na tamtym brzegu Wst��ki. Wst��ka to granica. Jeszcze jej nie przekroczyli�my! - Ich granica - wyja�ni� dow�dca, rozgl�daj�c si� -si�ga tak daleko, jak ich strza�y. Strza�a puszczona z tamtego brzegu dziarsko doleci a� do skraju lasu, a b�dzie mia�a do�� p�du, by kolczug� przeb��. Wy�cie si� uparli, by tam i��, wasza sprawa, wasza sk�ra. Ale mnie �ycie mi�e. Ja dalej nie pojad�. Wolej by mi �eb w gniazdo szerszeni wetka�! - T�umaczy�em wam - Jaskier odsun�� kapelusik na ty� g�owy i wyprostowa� si� w siodle - �e jad� do Brokilonu w misji. Jestem, mo�na powiedzie�, ambasadorem. Driad si� nie l�kam. Ale prosz� was, by�cie zechcieli eskortowa� mnie a� do brzegu Wst��ki. Co b�dzie, jak mnie w tych chaszczach jacy� zb�jcy obskocz�? Ten drugi, ponury, za�mia� si� wymuszenie. - Zb�jcy? Tu? Za dnia? Panie, dniem tu �ywego ducha nie spotkacie. Ostatnimi czasy dziwo�ony szyj� z �uk�w do ka�dego, kto si� na brzegu Wst��ki poka�e, a potrafi� si� nieraz i daleko na nasz� stron� zapu�ci�. Nie, zb�jc�w to wy si� nie l�kajcie. - Prawda to - potwierdzi� dow�dca. - Wielce g�upi musia�by by� zb�j, by si� za dnia nad Wst��k� wyprawi�. Dlatego i my nie durni. Wy samojeden jedziecie, bez zbroi ni or�a, a na wojaka to, wybaczcie, ca�kiem nie patrzycie, na mil� to wida�. Tb i mo�e si� wam poszcz�ci. Ale gdy nas zocz� dziwo�ony, konnych i zbrojnych, nie ujrze� nam s�onka zza lec�cych strza�. - Ha. c�. trudna rada - Jaskier poklepa� konia po szyi, spojrza� w d�, do w�wozu. - Jad� tedy sam. Bywajcie, �o�nierze. Dzi�kuj� za eskort�. - Nie spieszcie si� tak - ponury �o�dak spojrza� w niebo. - Wiecz�r blisko. Gdy si� opar ze strugi podniesie, wtedy jed�cie. Bo to, wiecie... - Co? - We mgle strza� mniej pewny. Jak wam dola b�dzie �askawa, chybi dziwo�ona. Ale one, panie, rzadko chybiaj�... - M�wi�em wam... - Ano, m�wi� m�wili�cie, miarkowa�em. �e to niby z misyj� do nich jedziecie. Ale ja wam co inszego rzekn�: z misyj� li czy z procesyj�, im to z�jedno. Puszcz� w was szyp, i tyle. - Uwzi�li�cie si�, �eby mnie straszy�? - nada� si� znowu poeta. - Za kogo wy mnie macie, za grodzkiego gryzipi�rka? Ja, panowie �o�nierze, widzia�em wi�cej p�l bitewnych ni� wy wszyscy razem wzi�ci. I o driadach te� wi�cej wiem ni� wy. Cho�by to, �e nigdy nie strzelaj� bez ostrze�enia. - Onegdaj tak by�o, prawi�cie - rzek� cicho dow�dca oddzia�ku. - Onegdaj ostrzega�y. Pu�ci�y strza�� w pie� albo na �cie�k�, znaczy, tu, gdzie �w szyp, jest rubie�, dalej ani kroku. Je�li cz�ek bystro zawr�ci�, m�g� uj�� ca�o. Ale nynie jest inaczej. Nynie od razu szyj� tak, by zabi�. - Sk�d ta zawzi�to��? - Ano - mrukn�� �o�nierz - widzicie, to jest tak. Gdy kr�lowie rozejm z Nilfgaardem zawarli, wzi�li si� ostro za elfie bandy. Mocno je wida� wsz�dy przycisn�li, bo nie ma nocy, by niedobitki nie umyka�y przez Brugge, w Brokilo-nie szukaj�c schronienia. A gdy nasi elf�w �cigaj�, to zdarzy si� te� czasem rozprawa z dziwo�onami, kt�re im zza Wst��ki na odsiecz id�. A by�o, �e i nasze wojsko rozp�dzi�o si� nieco w po�cigu... Rozumiecie? - Rozumiem - Jaskier spojrza� na �o�nierza bacznie, pokiwa� g�ow�. - �cigaj�c Scoia'tael, przekraczali�cie Wst��k�. Zabijali�cie driady. I teraz driady rewan�uj� si� tym samym. Wojna. - Tak jest, panie, z ust �e�cie mi wyj�li. Wojna. Zawsze to by�a na �mier� walka, nigdy na �ycie, ale teraz to ju� bardzo �le jest. Wielka jest mi�dzy nimi a nami nienawi��. Jeszcze raz wam powiadam, je�li nie macie musu, nie jed�cie tam�j. Jaskier prze�kn�� �lin�. - Rzecz w tym - wyprostowa� si� w siodle, z wielkim wysi�kiem przybieraj�c marsow� min� i dziarsk� postaw� - �e mam mus. I jad�. Zaraz. Wiecz�r nie wiecz�r, mg�a nie mg�a, trzeba rusza�, gdy obowi�zek wzywa. Lata �wicze� robi�y swoje. G�os trubadura brzmia� pi�knie i gro�nie, surowo i zimno, d�wi�cza� �elazem i m�stwem. �o�nierze spojrzeli na niego z niek�amanym podziwem. - Nim wyruszycie - dow�dca odtroczy� od kulbaki p�ask� drewnian� manierk� - golnijcie sobie gorza�ki, panie �piewak. Golnijcie sobie t�go... - Lekcej wam b�dzie umiera� - doda� ponuro ten drugi, ma�om�wny. Poeta �ykn�� z manierki. - Tch�rz - o�wiadczy� z godno�ci�, gdy tylko przesta� kas�a� i z�apa� oddech - umiera po stokro�. Cz�ek m�ny umiera tylko raz. Ale Pani Fortuna sprzyja �mia�ym, tch�rz�w w pogardzie maj�c. �o�nierze popatrzyli z jeszcze wi�kszym podziwem. Nie wiedzieli i nie mogli wiedzie�, �e Jaskier cytuje s�owa bohaterskiego eposu. W dodatku napisanego przez kogo� innego. - Tym za� - poeta wyci�gn�� zza pazuchy sk�rzany pobrz�kuj�cy woreczek - niech�e si� wam odwdzi�cz� za eskort�. Nim do fortu wr�cicie, nim was znowu surowa s�u�ba-matka przytuli, zawad�cie o szynk, wypijcie moje zdrowie. - Dzi�ki, panie - dow�dca poczerwienia� lekko. - Hojni�cie, a przecie my... Wybaczcie, �e was samego ostawiamy, ale... - Nic to. Bywajcie. Bard zawadiacko przesun�� kapelusik na lewe ucho, szturchn�� konia pi�t� i ruszy� w d� jarem, pogwizduj�c melodi� �Wesela w Bullerlyn", s�ynnej i wyj�tkowo nieprzyzwoitej kawaleryjskiej piosenki. - A m�wi� w forcie kornet - us�ysza� jeszcze s�owa tego ponurego - �e to darmozjad, tch�rz i dupek. A to wojenny i chrobry pan, cho� wierszokleta. - I�cie, prawda - odpowiedzia� dow�dca. - Boj�cy to on nie jest, nie mo�na rzec. Nawet mu powieka nie mrug�a, miarkowa�em. I jeszcze se gwizda, s�yszysz? Ho, ho... Baczy�e�, co m�wi�? �e ambarasem jest. Nie b�j si�, byle kogo ambarasem nie mianuj�. Trza mie� �eb na karku, by ambarasem zosta�... Jaskier pojecha� szybciej, chc�c jak najpr�dzej si� oddali�. Nie chcia� sobie psu� opinii, na kt�r� dopiero co zapracowa�. A wiedzia�, �e na d�u�sze gwizdanie nie wystarczy mu ju� wilgoci na schn�cych z przera�enia wargach. Jar by� mroczny i wilgotny, mokra glina i zalegaj�cy j� dywan przegni�ych li�ci t�umi�y stuk kopyt skarogniadego wa�acha, ochrzczonego przez poet� Pegazem. Pegaz kroczy� powoli, zwiesiwszy �eb. By� to jeden z tych nielicznych koni, kt�rym zawsze jest wszystko jedno. Las si� sko�czy�, ale od koryta rzeki, wytyczonego pasem olch, dzieli�a Jaskra jeszcze szeroka zatrzciniona ��ka. Poeta zatrzyma� konia. Rozejrza� si� uwa�nie, ale niczego nie dostrzeg�. Wyt�y� s�uch, ale s�ysza� jedynie granie �ab. - No, koniku - odchrz�kn��. - Raz kozie �mier�. Naprz�d. Pegaz uni�s� nieco �eb i pytaj�co postawi� obwis�e zwykle uszy. - Dobrze s�ysza�e�. Naprz�d. Wa�ach z oci�ganiem ruszy�, pod kopytami zamlaska�o bagno. �aby d�ugimi susami umyka�y spod n�g konia. Kilka krok�w przed nimi poderwa�a si� z furkotem i kwakiem kaczka, sprawiaj�c, �e serce trubadura na moment wstrzyma�o prac�, po czym za� zacz�o pracowa� bardzo szybko i intensywnie. Pegaz nie przej�� si� kaczk� w og�le. - Jecha� bohater... - wymamrota� Jaskier, wycieraj�c zlany zimnym potem kark wyci�gni�t� zza pazuchy chustk�. - Nieustraszenie jecha� przez uroczysko, nie bacz�c na skacz�ce p�azy i lataj�ce smoki... Jecha� i jecha�... A� dotar� nad niezmierzony przestw�r w�d... Pegaz parskn�� i zatrzyma� si�. Byli nad rzek�, w�r�d trzcin i oczeret�w si�gaj�cych powy�ej strzemion. Jaskier otar� spocone powieki, zawi�za� chustk� na szyi. D�ugo, a� do za�zawienia oczu wpatrywa� si� w g�stw� olszyn na przeciwleg�ym brzegu. Niczego i nikogo nie dostrzeg�. Powierzchni� wody marszczy�y poruszane pr�dem wodorosty, tu� nad nimi �miga�y turkusowo-oran�owe zimorodki. Powietrze migota�o od r�jki owad�w. Ryby po�yka�y j�tki, zostawiaj�c na wodzie wielkie ko�a. Wsz�dzie, jak okiem si�gn��, wida� by�o bobrze �eremia, kupy naci�tych ga��zi, zwalone i poogryzane pnie, omywane leniwym nurtem. Ale� tu jest bobr�w, pomy�la� poeta, niewiarygodne bogactwo. I nie dziwota. Nikt nie niepokoi cholernych drzewogryz�w. Nie zapuszczaj� si� tu zb�jcy, �owcy ani bartnicy, nawet wsz�dobylscy traperzy nie zastawiaj� tu side�. Ci, kt�rzy pr�bowali, dostali strza�� w gard�o, raki oszczypa�y ich w przybrze�nym mule. A ja, idiota, pcham si� tu z nieprzymuszonej woli, tu, nad Wst��k�, nad rzek�, nad kt�r� unosi si� trupi smr�d, kt�rego nie zabija nawet zapach tataraku i mi�ty... Westchn�� ci�ko. Pegaz powoli wst�pi� w wod� przednimi nogami, opu�ci� pysk ku powierzchni, pi� d�ugo, potem odwr�ci� �eb i popatrzy� na Jaskra. Woda ciek�a mu z pyska i nozdrzy. Poeta pokiwa� g�ow�, westchn�� ponownie, g�o�no poci�gn�� nosem. - Spojrza� bohater na wzburzony odm�t - wydeklamowa� z cicha, staraj�c si� nie szcz�ka� z�bami. - Spojrza� i ruszy� naprz�d, albowiem serce jego nie zna�o trwogi. Pegaz zwiesi� �eb i uszy. - Nie zna�o trwogi, m�wi�. Pegaz potrz�sn�� �bem, dzwoni�c k�kami wodzy i munsztuka. Jaskier szturchn�� go pi�t� w bok. Wa�ach wkroczy� w wod� z patetyczn� rezygnacj�. Wst��ka by�a p�ytka, ale bardzo zaro�ni�ta. Nim dotarli do �rodka nurtu, za nogami Pegaza wlok�y si� ju� d�ugie warkocze zielska. Ko� st�pa� powoli i z wysi�kiem, przy ka�dym kroku usi�uj�c strz�sa� kr�puj�ce go wodorosty. Szuwary i olszyny prawego brzegu by�y ju� niedaleko. Tak niedaleko, �e Jaskier poczu�, jak �o��dek opuszcza mu si� nisko, bardzo nisko, a� do samego siod�a. Mia� �wiadomo��, �e na �rodku rzeki, uwi�ni�ty w zielsku, stanowi wy�mienity, niemo�liwy do spud�owania cel. Oczyma wyobra�ni widzia� ju� wyginaj�ce si� ob��ki �uk�w, napinaj�ce si� ci�ciwy i ostre groty wymierzonych w siebie strza�. �cisn�� boki konia �ydkami, ale Pegaz mia� to gdzie�. Zamiast przyspieszy�, zatrzyma� si� i zadar� ogon. Jab�ka nawozu chlupn�y w wod�. Jaskier j�kn�� przeci�gle. - Bohater - wymamrota�, przymykaj�c oczy - nie zdo�a� sforsowa� hucz�cych poroh�w. Zgin�� �mierci� walecznych, przeszyty mnogimi pociskami. Na wieki skry�a go modra to�, utuli�y go w obj�ciach glony, zielone jak nefryty. Przepad� po nim �lad wszelki, osta�o jeno ko�skie g�wno, niesione nurtem ku dalekiemu morzu... Pegaz, kt�remu wida� ul�y�o, bez zach�ty ruszy� ra�niej ku brzegowi, a na przybrze�nej, wolnej od wodorost�w bystrzynie pozwoli� sobie nawet na brykni�cie, kt�rym dokumentnie zmoczy� Jaskrowi buty i spodnie. Poeta nawet tego nie zauwa�y� - wizja wycelowanych w jego brzuch strza� nie opuszcza�a go ani na moment, a przera�enie pe�za�o po plecach i karku jak wielka, zimna i �liska pijawka. Bo za olszynami, mniej ni� sto krok�w za soczy�cie zielonym pasem nadrzecznych traw, wyrasta�a z wrzosowisk pionowa, czarna, gro�na �ciana lasu. Brokilon. Na brzegu, kilka krok�w z biegiem rzeki, biela� ko�ski szkielet. Pokrzywy i oczerety przebija�y si� przez klatk� �eber. Le�a�o tam te� troch� innych, mniejszych ko�ci, nie wygl�daj�cych na ko�skie. Jaskier zadygota� i odwr�ci� wzrok. Pop�dzony wa�ach z mlaskiem i chlupem wydar� si� z przybrze�nego bagna, mu� za�mierdzia� nie�adnie. �aby na moment przesta�y koncertowa�. Zrobi�o si� bardzo cicho. Jaskier zamkn�� oczy. Nie deklamowa� ju�, nie improwizowa�. Natchnienie i fantazja ulecia�y gdzie� w nieznan� dal. Pozosta� tylko zimny, obrzydliwy strach, doznanie silne, ale zupe�nie wyprane z impuls�w tw�rczych. Pegaz zastrzyg� obwis�ymi uszami i beznami�tnie pocz�apa� w stron� Lasu Driad. Przez wielu nazywanego Lasem �mierci. Przekroczy�em granic�, pomy�la� poeta. Teraz wszystko si� rozstrzygnie. Dop�ki by�em nad rzek� i w wodzie, mog�y by� wspania�omy�lne. Ale teraz ju� nie. Teraz jestem intruzem. Tak jak tamten... Po mnie te� mo�e zosta� tylko szkielet... Ostrze�enie dla nast�pnych... Je�li driady tu s�... Je�li mnie obserwuj�... Przypomnia� sobie ogl�dane zawody �ucznicze, jarmarczne konkursy i popisy strzeleckie, s�omiane tarcze i manekiny, szpikowane i darte grotami strza�. Co czuje trafiony strza�� cz�owiek? Uderzenie? B�l? A mo�e... nic? Driad nie by�o w okolicy albo nie zdecydowa�y jeszcze, co przedsi�wzi�� wzgl�dem samotnego je�d�ca, bo poeta podjecha� pod las zmartwia�y ze strachu, ale �ywy, ca�y i zdrowy. Dost�pu do drzew broni�a zakrzaczona, naje�ona korzeniami i ga��ziami matnia wiatro�omu, ale Jaskier i tak nie mia� najmniejszego zamiaru doje�d�a� do samego skraju ani tym bardziej zag��bia� si� w las. M�g� zmusi� si� do ryzyka - ale nie do samob�jstwa. Zsiad� bardzo wolno, przymocowa� wodze do stercz�cego w g�r� korzenia. Zazwyczaj tego nie robi� - Pegaz nie zwyk� oddala� si� od w�a�ciciela. Jaskier nie by� jednak pewien, jak ko� zareaguje na �wist i furkot strza�. Do tej pory ani siebie, ani Pegaza raczej nie nara�a� na takie odg�osy. Zdj�� z ��ku siod�a lutni�, unikalny, wysokiej klasy instrument o smuk�ym gryfie. Prezent od elfki, pomy�la�, g�adz�c intarsjowane drewno. Mo�e si� zdarzy�, �e wr�ci do Starszego Ludu... Chyba �e driady zostawi� j� przy moim trupie... Niedaleko le�a�o leciwe, zwalone przez wicher drzewo. Poeta usiad� na pniu, opar� lutni� o kolano, obliza� wargi, wytar� spocone d�onie o spodnie. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi. Z Wst��ki wstawa� opar, szarobia�ym ca�unem zasnuwaj�c ��ki. Zrobi�o si� ch�odniej. Klangor �urawi rozbrzmia� i przebrzmia�, zosta�o tylko granie �ab. Jaskier uderzy� w struny. Raz, potem drugi, potem trzeci raz. Podkr�ci� ko�ki, dostroi� instrument i zacz�� gra�. A po chwili �piewa�. Yviss, m'evelienn vente cdelm en tell Elaine Ettariel Aep c�r me lode deith ess'viell Yn blath que me darienn Aen minne vain tegen a me Yn toin av muirednn que dis eveigh e aep llea... S�o�ce znikn�o za lasem. W cieniu ogromnych drzew Brokilonu natychmiast zrobi�o si� mroczno. Ueassan Lamm feainne renn, ess'ell, Elaine Ettariel, Aep cor... Nie us�ysza�. Poczu� obecno��. - N'te mir� daetre. Sh'aente vort. - Nie strzelaj... - wyszepta�, pos�usznie nie ogl�daj�c si�. - N'aen aespar a me... Przybywam w pokoju... - N'ess a tearth. Sh'aente. Us�ucha�, cho� palce zi�b�y mu i dr�twia�y na strunach, a �piew z trudem dobywa� si� z krtani. Ale w g�osie driady nie by�o wrogo�ci, a on, do cholery, by� zawodowcem. Ueassan Lamm feainne renn, ess'ell, Elaine Ettariel, Aep cor aen tedd teviel e gwen Yn blath que me darienn Ess yn e evellien a me Que shaent te caelm a'vean minne me striscea... Tym razem pozwoli� sobie na rzut oka przez rami�. To, co przycupn�o obok pnia, bardzo blisko, przypomina�o omotany bluszczem krzak. Ale to nie by� krzak. Krzaki nie miewa�y wielkich b�yszcz�cych oczu. Pegaz prychn�� cicho, a Jaskier wiedzia�, �e za nim, w ciemno�ciach, kto� g�aszcze jego konia po chrapach. - Sh'aente vort - poprosi�a ponownie przycupni�ta za jego plecami driada. Jej g�os przypomina� szum li�ci uderzanych deszczem. - Ja... - zacz��. - Ja jestem... Jestem druhem wied�mina Geralta... Wiem, �e Geralt... �e Gwynbleidd jest w�r�d was w Brokilonie. Przybywam... - N'te dice'en. Sh'aente, va. - Sh'aent - �agodnie poprosi�a zza jego plec�w druga driada, nieledwie ch�rem z trzeci�. I chyba czwart�. Nie by� pewien. - Yea, sh'aente, taedh - powiedzia�o srebrzystym dziewcz�cym g�osem to, co jeszcze przed chwil� wydawa�o si� poecie brz�zk� rosn�c� kilka krok�w przed nim. - Ess'laine... Taedh... Ty �piewaj... Jeszcze o Ettariel... Tak? Us�ucha�. Mi�owa� ciebie, to jest �ycia mego cel Nadobna Ettariel Zachowa� tedy pozw�l wspomnie� skarb I czarodziejski kwiat Mi�o�ci zak�ad twej i znak Kroplami rosy niby �zami posrebrzony... Tym razem us�ysza� kroki. - Jaskier. - Geralt! - Tak, to ja. Mo�esz ju� przesta� ha�asowa�. *** - W jaki spos�b mnie odnalaz�e�? Sk�d wiedzia�e�, �e jestem w Brokilonie? - Od Triss Merigold... Cholera... - Jaskier potkn�� si� ponownie i by�by wywali�, ale id�ca przy nim driada podtrzyma�a go zr�cznym chwytem, zadziwiaj�co silnym przy jej niewielkiej posturze. - Gar'ean, taedh - ostrzeg�a srebrzy�cie. - Va c�elm. - Dzi�kuj�. Strasznie tu ciemno... Geralt? Gdzie jeste�? - Tu. Nie zostawaj w tyle. Jaskier przyspieszy� kroku, potkn�� si� znowu i niemal wpad� na wied�mina, kt�ry zatrzyma� si� w mroku przed nim. Driady min�y ich bezszelestnie. - Ale� piekielne mroki... Daleko jeszcze? - Niedaleko. Zaraz b�dziemy w obozie. Kto opr�cz Triss wie, �e si� tu ukrywam? Wygada�e� komu�? - Kr�lowi Venzlavowi musia�em powiedzie�. Potrzebowa�em glejtu na podr� przez Brugge. Czasy teraz takie, �e szkoda gada�... Musia�em te� mie� zgod� na wypraw� do Brokilonu. Ale Venzlav przecie� ci� zna i lubi... Mianowa� mnie, wystaw sobie, pos�em. Jestem pewien, �e dochowa tajemnicy, prosi�em go o to. Nie w�ciekaj si�, Ge-ralt... Wied�min podszed� bli�ej. Jaskier nie widzia� wyrazu jego twarzy, widzia� tylko bia�e w�osy i zauwa�aln� nawet w ciemno�ci bia�� szczecin� wielodniowego zarostu. - Nie w�ciekam si� - poczu� d�o� na ramieniu i wyda�o mu si�, �e ch�odny do tej chwili g�os zmieni� si� nieco. - Ciesz� si�, �e przyjecha�e�, sukinsynu. *** - Zimno tu - wzdrygn�� si� Jaskier, trzeszcz�c ga��ziami, na kt�rych siedzieli. - Mo�e by tak rozpali�... - Nawet nie my�l o tym - mrukn�� wied�min. - Zapomnia�e�, gdzie jeste�? - One do tego stopnia... - trubadur rozejrza� si� p�ochliwie. - �adnego ognia, tak? - Drzewa nienawidz� ognia. One te�. - Psiakrew. B�dziemy siedzie� w ch�odzie? I w tych cholernych ciemno�ciach? Gdy wyci�gn� r�k�, nie widz� w�asnych palc�w... - To nie wyci�gaj. Jaskier westchn��, zgarbi� si�, roztar� �okcie. S�ysza�, jak siedz�cy obok wied�min �amie w palcach cienkie patyczki. W mroku rozjarzy�o si� nagle zielone �wiate�ko, z pocz�tku md�e i niewyra�ne, ale ja�niej�ce szybko. Po pierwszym zab�ys�y nast�pne, w wielu miejscach, poruszaj�c si� i ta�cz�c jak �wietliki lub b��dne ogniki na bagnie. Las o�y� nagle migotanin� cieni, Jaskier zacz�� widzie� sylwetki otaczaj�cych ich driad. Jedna zbli�y�a si�, postawi�a przy nich co�, co wygl�da�o jak roz�arzony k��b ro�lin. Poeta ostro�nie wyci�gn�� r�k�, zbli�y� d�o�. Zielony �ar by� zupe�nie zimny. - Co to jest, Geralt? - Pr�chno i rodzaj mchu. To ro�nie tylko tutaj, w Brokilonie. I tylko one wiedz�, jak to wszystko razem sple��, by �wieci�o. Dzi�kuj� ci, Fauve. Driada nie odpowiedzia�a, ale i nie odesz�a. Przykucn�a obok. Jej czo�o przepasywa� wianek, d�ugie w�osy spada�y na ramiona. W �wietle w�osy wygl�da�y na zielone, a mo�e i naprawd� takie by�y. Jaskier wiedzia�, �e w�osy driad miewa�y najdziwaczniejsze barwy. - Taedh - powiedzia�a melodyjnie, unosz�c na trubadura oczy b�yszcz�ce w drobnej twarzy przeci�tej sko�nie dwoma r�wnoleg�ymi ciemnymi pasami maskuj�cego malunku. - Ess've vort shaente aen Ettariel? Shaente a'vean vort? - Nie... Mo�e p�niej - odpowiedzia� grzecznie, starannie dobieraj�c s�owa Starszej Mowy. Driada westchn�a, pochyli�a si�, delikatnie pog�adzi�a gryf le��cej obok lutni, wsta�a spr�y�cie. Jaskier patrzy� za ni�, gdy odchodzi�a w las, ku innym, kt�rych cienie chwiejnie majaczy�y w niewyra�nym blasku zielonych latarenek. - Chyba jej nie obrazi�em, co? - spyta� cicho. - One m�wi� w�asnym dialektem, nie znam grzeczno�ciowych form... - Sprawd�, czy masz n� w brzuchu - w g�osie wied�mina nie by�o ani drwiny, ani humoru. - Driady reaguj� na obraz� wbiciem no�a w brzuch. Nie b�j si�, Jaskier. Zdaje si�, �e s� sk�onne wybaczy� ci znacznie wi�cej ni� j�zykowe potkni�cia. Koncert, kt�ry da�e� pod lasem, najwyra�niej przypad� im do gustu. Teraz jeste� ard t�edh, wielki bard. Czekaj� na dalszy ci�g �Kwiatu Ettariel". Znasz dalszy ci�g? Bo to przecie� nie twoja ballada. - Przek�ad jest m�j. Wzbogaci�em te� nieco elfi� muzyk�, nie zauwa�y�e�? - Nie. - Tak przypuszcza�em. Na szcz�cie driady lepiej znaj� si� na sztuce. Gdzie� czyta�em, �e s� niezwykle muzykalne. Dlatego u�o�y�em m�j sprytny plan, za kt�ry, nawiasem m�wi�c, jeszcze mnie nie pochwali�e�. - Pochwalam - powiedzia� wied�min po chwili milczenia. - To by�o rzeczywi�cie sprytne. A szcz�cie te� ci dopisa�o, jak zwykle. Ich �uki bij� celnie na dwie�cie krok�w. Zwykle nie czekaj� do chwili, gdy kto� przejedzie na ich brzeg rzeki i zacznie �piewa�. S� bardzo wra�liwe na nieprzyjemne zapachy. A gdy trupa uniesie nurt Wst��ki, to im nie cuchnie pod lasem. - A, co tam - poeta odchrz�kn��, prze�kn�� �lin�. -Najwa�niejsze, �e mi si� uda�o i �e ci� odnalaz�em. Geralt, jak ty tu... - Brzytw� masz? - H�? No pewnie, �e mam. - Po�yczysz mi rano. Ta broda doprowadza mnie do sza�u. - A driady nie mia�y... Hmmm... No tak, prawda, im brzytwy s� w zasadzie zb�dne. Po�ycz� ci, oczywi�cie. Geralt? - Co? - Nie mam ze sob� niczego do �arcia. Czy ard taedh, wielki bard, mo�e w go�cinie u driad mie� nadziej� na kolacj�? - One nie jadaj� kolacji. Nigdy. A stra�niczki na granicy Brokilonu nie jadaj� i �niada�. Przyjdzie ci pocierpie� do po�udnia. Ja si� ju� przyzwyczai�em. - Ale gdy dotrzemy do ich stolicy, do tego s�ynnego, skrytego w sercu puszczy Duen Canell... - Nigdy tam nie dotrzemy, Jaskier. - Jak to? My�la�em, �e... Przecie� ty... Przecie� udzieli�y ci azylu. Przecie�... ci� toleruj�... - U�y�e� w�a�ciwego s�owa. Milczeli d�ugo. - Wojna - powiedzia� wreszcie poeta. - Wojna, nienawi�� i pogarda. Wsz�dzie. We wszystkich sercach. - Poetyzujesz. - Ale tak przecie� jest. - Dok�adnie tak. No, m�w, z czym przybywasz. Opowiadaj, co sta�o si� ze �wiatem w czasie, gdy mnie tutaj leczono. - Najpierw - Jaskier chrz�kn�� cicho - ty opowiedz mi o tym, co naprawd� wydarzy�o si� w Garstangu. - Triss nie opowiedzia�a ci? - Opowiedzia�a. Ale chcia�bym pozna� twoj� wersj�. - Je�li znasz wersj� Triss, znasz wersj� dok�adniejsz� i zapewne wierniejsz�. Opowiedz mi o tym, co sta�o si� p�niej, gdy ja ju� by�em w Brokilonie. - Geralt - szepn�� Jaskier. - Ja naprawd� nie wiem, co sta�o si� z Yennefer i z Ciri... Nikt tego nie wie. Triss te�... Wied�min poruszy� si� gwa�townie, ga��zie zatrzeszcza�y. - Czy ja ci� pytam o Ciri lub o Yennefer? - powiedzia� zmienionym g�osem. - Opowiedz mi o wojnie. - Nic nie wiesz? �adne wie�ci ci� tu nie dosz�y? - Dosz�y. Ale chc� wszystko us�ysze� od ciebie. M�w, prosz�. - Nilfgaardczycy - zacz�� bard po chwili milczenia - zaatakowali Lyri� i Aedirn. Bez wypowiedzenia wojny. Powodem by� jakoby napad wojsk Demawenda na jaki� pograniczny fort w Dol Angra, dokonany w czasie zjazdu czarodziej�w na Thanedd. Niekt�rzy m�wi�, �e to by�a prowokacja. �e to byli Nilfgaardczycy przebrani za �o�nierzy Demawenda. Jak by�o rzeczywi�cie, chyba nigdy si� nie dowiemy. W ka�dym razie odwet Nilfgaardu by� b�yskawiczny i zmasowany: granic� przekroczy�a pot�na armia, kt�ra musia�a by� koncentrowana w Dol Angra od tygodni, je�li nie miesi�cy. Spalla i Scala, obie lyrijskie twierdze graniczne, zosta�y zdobyte z marszu, w ci�gu zaledwie trzech dni. Rivia by�a przygotowana do wielomiesi�cznego obl�enia, a skapitulowa�a po dw�ch dniach pod naciskiem cech�w i kupiectwa, kt�rym obiecano, �e je�li miasto otworzy bramy i z�o�y okup, to nie b�dzie ograbione... - Dotrzymano przyrzeczenia? - Tak. - Ciekawe - g�os wied�mina znowu zmieni� si� nieco. - Dotrzymywanie obietnic w dzisiejszych czasach? Nie m�wi� o tym, �e dawniej nawet nie my�lano o sk�adaniu takich obietnic, bo nikt ich nie oczekiwa�. Rzemie�lnicy i kupcy nie otwierali bram twierdz, lecz bronili ich, ka�dy cech w�asnej baszty lub machiku�y. - Pieni�dz nie ma ojczyzny, Geralt. Kupcom wszystko jedno, pod czyimi rz�dami robi� pieni�dze. A nilfgaardzkiemu palatynowi wszystko jedno, od kogo b�dzie �ci�ga� podatki. Martwi kupcy nie robi� pieni�dzy i nie p�ac� podatk�w. - M�w dalej. - Po kapitulacji Rivii armia Nilfgaardu w niebywa�ym tempie posz�a na p�noc, prawie nie napotykaj�c oporu. Wojska Demawenda i Meve wycofywa�y si�, nie mog�c zewrze� frontu do decyduj�cej bitwy. Nilfgaardczycy doszli do Aldersbergu. By nie dopu�ci� do blokady twierdzy, Demawend i Meve zdecydowali si� przyj�� bitw�. Pozycja ich armii nie by�a najlepsza... Psiakrew, gdyby by�o wi�cej �wiat�a, nakre�li�bym ci... - Nie kre�l. I streszczaj si�. Kto zwyci�y�? *** - S�yszeli�cie, panie? - jeden z regestrant�w, zdyszany i spocony, przedar� si� przez grup� otaczaj�c� st�. - Przyby� goniec z pola! Zwyci�yli�my! Bitwa wygrana! Wiktoria! Nasz, nasz jest dzie�! Pobili�my wroga, pobili�my na g�ow�! - Ciszej - skrzywi� si� Evertsen. - G�owa p�ka od tych waszych wrzask�w. Tak, s�ysza�em, s�ysza�em. Pobili�my wroga. Nasz jest dzie�, nasze jest pole i wiktoria te� jest nasza. Wielka mi sensacja. Komornicy i regestranci uciszyli si�, patrzyli na prze�o�onego ze zdziwieniem. - Nie radujecie si�, panie komorzy? - Raduj�. Ale umiem czyni� to w ciszy. Regestranci milczeli, popatruj�c po sobie. Szczeniaki, pomy�la� Evertsen. Podnieceni g�wniarze. Im zreszt� nie dziwi� si�, ale prosz�, tam, na wzg�rzu, nawet Menno Coehoorn i Elan Trahe, ba, nawet siwobrody genera� Braibant, wrzeszcz�, podskakuj� z uciechy i gratulacyjnie ok�adaj� si� po plecach. Wiktoria! Nasz jest dzie�! A czyj mia� by�? Kr�lestwa Aedirn i Lyrii zdo�a�y zmobilizowa� ��cznie trzy tysi�ce jazdy i dziesi�� tysi�cy pieszego �o�nierza, z czego jedna pi�ta ju� w pierwszych dniach inwazji zosta�a zablokowana, odci�ta w fortach i twierdzach. Cz�� pozosta�ej armii musieli wycofa� do ochrony skrzyde�, zagro�onych przez dalekie rajdy lekkiej jazdy i dywersyjne uderzenia oddzia��w Scoia'tael. Pozosta�e pi�� lub sze�� tysi�cy - w tym nie wi�cej ni� tysi�c dwustu rycerzy - przyj�o bitw� na polach pod Aldersbergiem. Coehoorn rzuci� na nich trzynastotysi�czn� armi�, w tym dziesi�� chor�gwi pancernych, kwiat nilfgaardzkiego rycerstwa. A teraz cieszy si�, ryczy, wali buzdyganem o udo i wo�a o piwo... Wiktoria! Wielka mi sensacja. Gwa�townym ruchem zgarn�� i zebra� do kupy zalegaj�ce st� mapy i notatki, podni�s� g�ow�, rozejrza� si�. - Nadstawcie uszu - powiedzia� opryskliwie do regestrant�w. - B�d� wydawa� polecenia. Jego podw�adni zastygli w oczekiwaniu. - Ka�dy z was - zacz�� - przys�uchiwa� si� wczorajszej przemowie wyg�oszonej przez pana marsza�ka polnego Coehoorna do chor��ych i oficer�w. Zwracam tedy uwag� waszmo�ci�w, �e to, co marsza�ek m�wi� do wojskowych, was nie dotyczy. Wy macie do wykonania inne zadania i rozkazy. Moje rozkazy. Evertsen zamy�li� si�, potar� czo�o. Wojna zamkom, pok�j chatom, powiedzia� wczoraj dow�dcom Coehoorn. Znacie tak� zasad�, doda� zaraz, uczyli was jej w akademii wojskowej. Zasada ta obowi�zywa�a do dzisiaj, od jutra macie o niej zapomnie�. Od jutra obowi�zuje inna zasada, kt�ra teraz b�dzie has�em prowadzonej przez nas wojny. Has�o to i m�j rozkaz brzmi�: wojna wszystkiemu, co �yje. Wojna wszystkiemu, czego ima si� ogie�. Macie zostawia� za sob� spalon� ziemi�. Od jutra niesiemy wojn� poza lini�, za kt�r� wycofamy si� po podpisaniu traktatu. My si� wycofamy, ale tam, za lini�, ma zosta� spalona ziemia. Kr�lestwa Rivii i Aedirm maj� by� obr�cone w popi�! Przypomnicie sobie Sodden! Dzisiaj nadszed� czas odwetu! Evertsen chrz�kn�� g�o�no. - Zanim wojacy zostawi� za sob� spalon� ziemi� - powiedzia� do milcz�cych regestrant�w - waszym zadaniem jest wyci�gn�� z tej ziemi i tego kraju wszystko, co si� da, wszystko, co mo�e pomno�y� bogactwo naszej ojczyzny. Ty, Audegast, zajmiesz si� za�adunkiem i wywozem ju� zebranych i zmagazynowanych p�od�w rolnych. To, co jeszcze jest na polach, a czego nie zniszcz� waleczni rycerze Coehoorna, nale�y zebra�. - Ludzi mam ma�o, panie komorzy... - B�dzie do�� niewolnik�w. Zagonicie ich do pracy. Marder i ty... Zapomnia�em twego miana... - Helvet. Evan Helvet, panie komorzy. - Zajmiecie si� �ywym inwentarzem. Pogrupowa� w stada, zegna� do wyznaczonych punkt�w na kwarantann�. Uwa�a� na pryszczyc� i inne zarazy. Sztuki chore lub podejrzane ubi�, padlin� spali�. Reszt� p�dzi� na po�udnie wyznaczonymi trasami. - Rozkaz. Teraz zadania specjalne, pomy�la� Evertsen, przypatruj�c si� podkomendnym. Komu je przydzieli�? Wszystko m�odziki, mleko pod nosem, ma�o jeszcze widzieli, niczego nie do�wiadczyli... Ech, brak mi tamtych starych, bywa�ych komornik�w... Wojny, wojny, ci�g�e wojny... Wojacy gin� licznie i cz�sto, ale komornicy, uwzgl�dniwszy proporcje, niewiele rzadziej. Ale w�r�d wojak�w nie dostrze�esz uszczerbku, bo wci�� przychodz� nowi, bo ka�dy chce by� wojakiem. A kto chce by� komornikiem albo regestrantem? Kto, pytany przez syn�w po powrocie, jakich to czyn�w dokona� na wojnie, chce opowiada�, jak to mierzy� korcem ziarno, liczy� �mierdz�ce sk�ry i wa�y� wosk, jak prowadzi� przez wyboiste, pokryte wolim g�wnem drogi konw�j wy�adowanych �upem woz�w, pogania� rycz�ce i becz�ce stada, �ykaj�c kurz, smr�d i muchy... Zadania specjalne. Huta w Gulecie, z wielkimi piecami. Fryszarki, huta galmanu i wielka ku�nica �elaza w Eysenlaan, pi��set centnar�w rocznej produkcji. Konwi-sarnie i manufaktury we�niane w Aldersbergu. M�yny s�odowe, gorzelnie, tkalnie i farbiarnie w Yengerbergu.,. Zdemontowa� i wywie��. Tak rozkaza� cesarz Emhyr, Bia�y P�omie� Ta�cz�cy na Kurhanach Wrog�w. W dw�ch s�owach. Zdemontowa� i wywie��, Eyertsen. Rozkaz to rozkaz. Musi by� wykonany. Pozostaje najwa�niejsze. Kopalnie kruszc�w i ich urobek. Moneta. Kosztowno�ci. Dzie�a sztuki. Ale tym zajm� si� sam. Osobi�cie. Obok widocznych na horyzoncie czarnych s�up�w dymu wyros�y nast�pne. I nast�pne. Armia wprowadza�a w �ycie rozkazy Coehoorna. Kr�lestwo Aedirn stawa�o si� krain� po�ar�w. Drog�, hurkoc�c i wzbijaj�c tumany kurzu, ci�gn�a d�uga kolumna maszyn obl�niczych. Na wci�� broni�cy si� Aldersberg. I na Yengerberg, stolic� kr�la Demawen-da. Peter Evertsen patrzy� i liczy�. Kalkulowa�. Przelicza�. Peter Evertsen by� wielkim komorzym Cesarstwa, w czasie wojny pierwszym komornikiem armii. Pe�ni� ten urz�d od dwudziestu pi�ciu lat. Liczby i kalkulacja, to by�o ca�e jego �ycie. Mangonela kosztuje pi��set floren�w, trebuszeta dwie�cie, petraria minimum sto pi��dziesi�t, najprostsza bali-sta osiemdziesi�t. Wyszkolona obs�uga pobiera dziewi�� i p� florena miesi�cznego �o�du. Kolumna, kt�ra ci�gnie na Yengerberg, jest, wliczywszy konie, wo�y i drobny sprz�t, warta minimum trzysta grzywien. Z grzywny, inaczej marki czystego kruszcu wa��cej p� funta, bije si� sze��dziesi�t floren�w. Roczny urobek du�ej kopalni to pi��, sze�� tysi�cy grzywien... Kolumn� obl�nicz� wyprzedzi�a lekka jazda. Po znakach na proporcach Evertsen rozpozna� taktyczn� chor�giew ksi�cia Winneburga, jedn� z tych przerzuconych z Cintry. Tak, pomy�la�, ci maj� si� z czego cieszy�. Bitwa wygrana, armia z Aedirn w rozsypce. Oddzia�y odwodowe nie b�d� rzucone do ci�kiej walki z regularnym wojskiem. B�d� �ciga� wycofuj�cych si�, znosi� rozproszone, pozbawione dow�dc�w grupy, b�d� mordowa�, grabi� i pali�. Ciesz� si�, bo zapowiada si� przyjemna, weso�a wojenka. Wojenka, kt�ra nie utrudzi. I nie zabije. Evertsen kalkulowa�. Chor�giew taktyczna ��czy dziesi�� zwyk�ych chor�gwi i liczy dwa tysi�ce konnych. Cho� Winneburczycy nie wejd� ju� zapewne do �adnej du�ej bitwy, w potyczkach polegnie nie mniej ni� jedna sz�sta stanu. Potem b�d� obozy i biwaki, zepsute �arcie, brud, wszy, komary, ska�ona woda. Przyjdzie to, co zawsze, co nieuniknione: tyfus, dyzenteria i malaria, kt�re zabij� nie mniej ni� jedn� czwart�. Do tego doliczy� trzeba rycza�t - wypadki nieprzewidziane, zwykle oko�o jednej pi�tej stanu. Do domu wr�ci o�miuset. Nie wi�cej. A zapewne mniej. Go�ci�cem przesz�y nast�pne chor�gwie, za jazd� pojawi�y si� korpusy piechoty. Maszerowali �ucznicy w ��tych kabatach i okr�g�ych he�mach, kusznicy w p�askich kapa-linach, paw�nicy i pikinierzy. Za nimi szli tarczownicy, opancerzeni jak raki weterani z Vicovaro i Etolii, dalej kolorowa zbieranina - zaci�ni knechci z Metinny, naje-, mnicy z Thurn, Maecht, Geso i Ebbing... Pomimo upa�u oddzia�y maszerowa�y dziarsko, wzbijany �o�nierskimi buciorami py� k��bi� si� nad drog�. �omota�y b�bny, powiewa�y proporce, chwia�y si� i b�yszcza�y �ele�ca pik, oszczep�w, halabard i gizarm. Wojacy maszerowali ra�nie i weso�o. To sz�a armia zwyci�ska. Armia niezwyci�ona. Dalej, ch�opy, naprz�d, do boju! Na Vengerberg! Wyko�czy� wroga, zem�ci� si� za Sodden! U�y� weso�ej wojaczki, napcha� sakwy �upem i do domu, do domu! Evertsen patrzy�. I liczy�. *** - Vengerberg pad� po tygodniu obl�enia - doko�czy� Jaskier. - Zdziwi ci�, ale tam cechy dzielnie i do ko�ca broni�y baszt i wyznaczonych odcink�w muru. Wyr�ni�to wi�c ca�� za�og� i ludno�� miasta, co� oko�o sze�ciu tysi�cy ludzi. Na wie�� o tym zacz�a si� wielka ucieczka. Rozbite pu�ki i ludno�� cywilna zacz�y masowo uchodzi� do Temerii i Redanii. T�umy uciekinier�w ci�gn�y Dolin� Pontaru i prze��czami Mahakamu. Ale nie wszystkim uda�o si� uciec. Konne zagony Nilfgaardczyk�w posz�y za nimi, odcina�y drog� ucieczki... Wiesz, o co chodzi�o? - Nie wiem. Nie znam si� na... Nie znam si� na wojnie, Jaskier. - Chodzi�o o je�c�w. O niewolnik�w. Chcieli zagarn�� w niewol� jak najwi�cej ludzi. To dla Nilfgaardu najta�sza si�a robocza. Dlatego tak zawzi�cie prze�ladowali uciekinier�w. Tb by�o wielkie polowanie na ludzi, Geralt. �atwe polowanie. Bo wojsko uciek�o, a uchodz�cych ludzi nikt nie broni�. - Nikt? - Prawie nikt. *** - Nie zd��ymy... - wycharcza� Villis, ogl�daj�c si�. - Nie zdo�amy uj��... Psiakrew, granica ju� tak blisko... Tak blisko... Rayla stan�a w strzemionach, spojrza�a na go�ciniec wij�cy si� w�r�d pokrytych borem wzg�rz. Droga, jak okiem si�gn��, usiana by�a porzuconym dobytkiem, trupami koni, zepchni�tymi na pobocza wozami i w�zkami. Za nimi, zza las�w, bi�y w niebo czarne s�upy dym�w. S�ycha� by�o coraz bli�szy wrzask, narastaj�ce odg�osy walki. - Wyka�czaj� tyln� stra�... - Villis otar� twarz z sadzy i potu. - S�yszysz, Rayla? Dogonili tyln� stra� i wycinaj� ich w pie�! Nie zd��ymy! - Teraz my jeste�my tyln� stra�� - powiedzia�a sucho najemniczka. - Teraz nasza kolej. Villis poblad�, kt�ry� z przys�uchuj�cych si� �o�nierzy westchn�� g�o�no. Rayla szarpn�a wodze, obr�ci�a chrapi�cego ci�ko, z trudem unosz�cego �eb wierzchowca. - I tak nie zdo�amy uj�� - powiedzia�a spokojnie. - Konie za chwil� padn�. Zanim dojdziemy do prze��czy, dop�dz� nas i zar�bi�. - Rzu�my wszystko i zapadnijmy w lasy - powiedzia� Villis, nie patrz�c na ni�. - Pojedynczo, ka�dy za siebie. Mo�e si� uda... prze�y�. Rayla nie odpowiedzia�a, wzrokiem i ruchem g�owy wskaza�a na prze��cz, na szlak, na ostatnie szeregi d�ugiej kolumny uciekinier�w ci�gn�cych ku granicy. Villis zrozumia�. Zakl�� wstr�tnie, zeskoczy� z siod�a, zachwia� si�, opar� na mieczu. - Z koni! - krzykn�� chrapliwie do �o�nierzy. - Tarasowa� go�ciniec czym si� da! Czego si� gapicie? Raz matka rodzi�a i zdycha si� ino raz! Jeste�my wojsko! Jeste�my stra� tylna! Musimy zatrzyma� po�cig, op�ni�... Zamilk�. - Je�li op�nimy po�cig, ludzie zdo�aj� przej�� do Temerii, na tamt� stron� g�r - doko�czy�a Rayla, te� zsiadaj�c z konia. - Tam s� kobiety i dzieci. Co tak wytrzeszczacie ga�y? To nasze rzemios�o. Za to nam p�ac�, zapomnieli�cie? �o�nierze popatrzyli po sobie. Przez moment Rayla s�dzi�a, �e jednak umkn�, �e poderw� mokre i wycie�czone konie do ostatniego, niemo�liwego wysi�ku, �e pognaj� za kolumn� uchodz�cych, ku zbawczej prze��czy. Myli�a si�. �le ich ocenia�a. Przewr�cili na go�ciniec w�z. Szybko zbudowali barykad�. Prowizoryczn�. Nisk�. Absolutnie niewystarczaj�c�. Nie czekali d�ugo. Do w�wozu wpad�y dwa konie, chrapi�ce, potykaj�ce si�, sypi�ce p�atami piany. Tylko jeden ni�s� je�d�ca. - Blaise! - Gotujcie si�... - najemnik zsun�� si� z siod�a w ramiona �o�nierzy. - Gotujcie si�, psiama�... S� tu� za mn�... Ko� zachrapa�, tanecznie post�pi� bokiem kilka krok�w, upad� na zad, ci�ko run�� na bok, wierzgn��, wyci�gn�� szyj�, zar�a� przeci�gle. - Rayla... - wycharcza� Blaise, odwracaj�c wzrok. -Dajcie... Dajcie mi co�. Straci�em miecz... Wojowniczka, patrz�c na bij�ce w niebo dymy po�ar�w, wskaza�a ruchem g�owy top�r oparty o przewr�cony w�z. Blaise chwyci� bro�, zatoczy� si�. Lew� nogawk� mia� przesi�kni�t� krwi�. - Co z innymi, Blaise? - Wyr�n�li ich - st�kna� najemnik. - Wszystkich. Ca�y oddzia�... Rayla, to nie Nilfgaard... To Wiewi�rki... To elfy nas dogna�y. Scoia'tael id� przodem, przed Nilfgaardczykami. Jeden z �o�nierzy j�kn�� rozdzieraj�co, drugi ci�ko usiad� na ziemi, zas�aniaj�c twarz d�o�mi. Villis zakl��, doci�gaj�c rzemienie p�pancerza. - Na miejsca! - wrzasn�a Rayla. - Za zapor�! Nie wezm� nas �ywych! Obiecuj� wam! Villis splun��, po czym szybko zerwa� z naramiennika tr�jkolorow�, czarnoz�oto- czerwon� kokard� wojsk specjalnych kr�la Demawenda, cisn�� j� w zaro�la. Rayla, wyg�adzaj�c i czyszcz�c w�asn� odznak�, u�miechn�a si� krzywo. - Nie wiem, czy ci to pomo�e, Villis. Nie wiem. - Obieca�a�, Rayla. - Obieca�am. I dotrzymam obietnicy. Na miejsca, ch�opaki! Kusze i �uki w gar��! Nie czekali d�ugo. Gdy odparli pierwsz� fal�, zosta�o ich tylko sze�cioro. Walka by�a kr�tka, ale za�arta. Zmobilizowani �o�nierze z Yengerbergu bili si� jak szatani, zaciek�o�ci� nie ust�powali najemnikom. �aden nie chcia� wpa�� �ywy w r�ce Scoia'tael. Woleli umrze� w boju. I umierali przeszywani strza�ami, umierali od pchni�� oszczep�w i cios�w mieczy. Blaise umar� le��c, zad�gany sztyletami przez dw�ch elf�w, kt�rzy zwalili si� na niego, �ci�gn�wszy z zapory. �aden z tych elf�w nie wsta�. Blaise te� mia� sztylet. Scoia'tael nie dali im odpocz��. Run�o na nich drugie komando. Villis, po raz trzeci pchni�ty oszczepem, upad�. - Rayla! - krzykn�� niewyra�nie. - Obieca�a�! Najemniczka, k�ad�c trupem kolejnego elfa, odwr�ci�a si� szybko. - Bywaj, Villis - opar�a le��cemu sztych miecza poni�ej mostka i pchn�a silnie. - Do zobaczenia w piekle! Po chwili by�a sama. Scoia'tael otaczali j� ze wszystkich stron. Wojowniczka, umazana krwi� od st�p do g�owy, unios�a miecz, zawirowa�a, potrz�sn�a czarnym warkoczem. Sta�a w�r�d trup�w, straszna, wykrzywiona jak demon. Elfy cofn�y si�. - Chod�cie! - krzykn�a dziko. - Na co czekacie? Nie we�miecie mnie �ywej! Jestem Czarna Rayla! - Glaeddyv vort, beanna - powiedzia� spokojnie jasnow�osy pi�kny elf o twarzy cherubina i wielkich chabrowych oczach dziecka. Wy�oni� si� zza otaczaj�cych j�, wci�� wahaj�cych si� Scoia'tael. Jego bia�y jak �nieg ko� chrapa�, mocno macha� g�ow� w d� i w g�r�, energicznie grzeba� kopytem przesi�kni�ty krwi� piasek go�ci�ca. - Glaeddyv vort, beanna - powt�rzy� je�dziec. - Rzu� miecz, niewiasto. Najemniczka za�mia�a si� makabrycznie, otar�a twarz mankietem r�kawicy, .rozmazuj�c pot zmieszany z kurzem i krwi�. - M�j miecz zbyt wiele kosztowa�, by nim rzuca�, elfie! - krzykn�a. - �eby go wzi��, b�dziesz musia� �ama� mi palce! Jestem Czarna Rayla! No, chod�cie! Nie czeka�a d�ugo. *** - Nikt nie przyszed� Aedirn z odsiecz�? - spyta� wied�min po d�u�szej chwili. - Istnia�y przecie� podobno sojusze. Uk�ady o wzajemnej pomocy... Traktaty... - Redania - odchrz�kn�� Jaskier - jest w chaosie po �mierci Vizimira. Wiesz o tym, �e kr�l Vizimir zosta� zamordowany? - Wiem. - Rz�dy obj�a kr�lowa Hedwig, ale w kraju zapanowa�o bezho�owie. I terror. Polowanie na Scoia'tael i nilfgaardzkich szpieg�w. Dijkstra szala� po ca�ym kraju, szafoty sp�yn�y krwi�. Dijkstra nadal nie mo�e chodzi�. Nosz� go w lektyce. - Domy�lam si�. �ciga� ci�? - Nie. M�g�, ale nie �ciga�. Ach, niewa�ne. W ka�dym razie pogr��ona w chaosie Redania nie by�a w stanie wystawi� armii mog�cej wesprze� Aedirn. - A Temeria? Dlaczego kr�l Foltest z Temerii nie wspom�g� Demawenda? - Gdy tylko zacz�a si� agresja w Dol Angra - powiedzia� cicho Jaskier - Emhyr var Emreis wys�a� poselstwo do Wyzimy... *** - Do diab�a - sykn�� Bronibor, patrz�c na zamkni�te drzwi. - Nad czym oni tak d�ugo debatuj�? Dlaczego Foltest w og�le zni�y� si� do negocjacji, dlaczego udzieli� audiencji temu nilfgaardzkiemu psu? Nale�a�o go �ci�� i odes�a� Emhyrowi g�ow�! W worku! - Na bog�w, wojewodo - zach�ysn�� si� kap�an Wille-mer. - To� to pose�! Osoba pos�a jest �wi�ta i nietykalna! Nie godzi si�... - Nie godzi? Powiem wam, co si� nie godzi! Nie godzi si� sta� bezczynnie i przygl�da� si�, jak naje�d�ca pustoszy kraje, z kt�rymi jeste�my w przymierzu! Lyria ju� pad�a, a Aedirn pada! Demawend samotnie nie zatrzyma Nilfgaardu! Nale�y natychmiast wys�a� do Aedirn korpus ekspedycyjny, trzeba odci��y� Demawenda uderzeniem na lewy brzeg Jarugi! Tam jest ma�o wojska, wi�kszo�� chor�gwi przerzucili do Dol Angra! A my tutaj obradujemy! Zamiast si� bi�, gadamy! A do tego go�cimy nilfgaardzkiego pos�a! - Milczcie, wojewodo - ksi��� Hereward z Ellander skarci� starego wojaka zimnym spojrzeniem. - To jest polityka. Trzeba umie� spojrze� nieco dalej ni� koniec ko�skiego �ba i lancy. Trzeba wys�ucha� pos�a. Cesarz Emhyr nie wys�a� go do nas bez przyczyny. - Pewnie, �e nie bez przyczyny - warkn�� Bronibor. -Emhyr rozgramia w�a�nie Aedirn i wie, �e je�li wkroczymy, a z nami Redania i Kaedwen, to pobijemy go, wyrzucimy za Dol Angra, do Ebbing. Wie, �e je�li uderzymy na Cintr�, ugodzimy go w mi�kki brzuch, zmusimy do walki na dwa fronty! Tego si� boi! Usi�uje wi�c zastraszy� nas, by�my nie interweniowali. Z takim, nie innym zadaniem przyjecha� tu nilfgaardzki pose�! - Nale�y wi�c wys�ucha� pos�a - powt�rzy� ksi���. - I podj�� decyzj� zgodn� z interesami naszego kr�lestwa. Demawend nierozs�dnie sprowokowa� Nilfgaard i teraz ponosi konsekwencje. A mnie wcale niespieszne umiera� za Vengerberg. To, co dzieje si� w Aedirn, to nie nasza sprawa. - Nie nasza? Co wy, u kro�set diab��w, pleciecie? To, �e Nilfgaardczycy s� w Aedirn i Lyrii, na prawym brzegu Jarugi, to, �e oddziela nas od nich wy��cznie Mahakam, uwa�acie za cudz� spraw�? Trzeba nie mie� krztyny rozumu... - Dosy� tych spor�w - ostrzeg� Willemer. - Ani s�owa wi�cej. Kr�l idzie. Drzwi sali otwar�y si�. Cz�onkowie rady kr�lewskiej wstali, szuraj�c krzes�ami. Wiele krzese� by�o pustych. Hetman koronny i wi�kszo�� dow�dc�w by�o przy oddzia�ach, w Dolinie Pontaru, w Mahakamie i nad Jarug�. Puste by�y te� krzes�a zajmowane zwykle przez czarodziej�w. Czarodzieje... Tak, pomy�la� kap�an Willemer, miejsca zajmowane przez czarodziej�w tu, na kr�lewskim dworze w Wyzimie, pozostan� puste bardzo d�ugo. Kto wie, czy nie na zawsze. Kr�l Foltest szybko przemierzy� sal�, stan�� przy tronie, ale nie usiad�, pochyli� si� tylko, opieraj�c pi�ci o st�. By� bardzo blady. - Vengerberg jest obl�ony - powiedzia� cicho kr�l Temerii - i b�dzie wzi�ty lada godzina. Nilfgaard niepowstrzymanie prze na p�noc. Okr��one oddzia�y jeszcze walcz�, ale to ju� niczego nie zmieni. Aedirn jest stracone. Kr�l Demawend zbieg� do Redanii. Los kr�lowej Meve jest nieznany. Rada milcza�a. - Nasz� wschodni� granic�, to znaczy wylot Doliny Pontaru, Nilfgaardczycy osi�gn� za kilka dni - ci�gn�� Foltest, nadal bardzo cicho. - Hagge, ostatnia forteca Aedirn, nie utrzyma si� d�ugo, a Hagge to ju� nasza wschodnia granica. A na naszej granicy po�udniowej... sta�a si� rzecz bardzo z�a. Kr�l Ervyll z Verden z�o�y� ho�d lenny imperatorowi Emhyrowi. Podda� i otworzy� twierdze u uj�cia Jarugi. W Nastrogu, Rozrogu i Bodrogu, kt�re mia�y strzec naszego skrzyd�a, stoj� ju� nilfgaardzkie za�ogi. Rada milcza�a. - Dzi�ki temu - ci�gn�� Foltest - Ervyll zachowa� tytu� kr�lewski, ale jego suzerenem jest Emhyr. Verden jest wi�c jeszcze formalnie kr�lestwem, ale w praktyce ju� nilfgaardzk� prowincj�. Czy rozumiecie, co to oznacza? Sytuacja si� odwr�ci�a. Verde�skie twierdze i uj�cie Jarugi s� w r�kach Nilfgaardu. Nie mog� przyst�pi� do forsowania rzeki. I nie mog� os�abi� stoj�cej tam armii, formuj�c korpus, kt�ry mia�by wkroczy� do Aedirn i wesprze� wojska Demawenda. Nie mog� tego uczyni�. Ci��y na mnie odpowiedzialno�� za m�j kraj i za mych poddanych. Rada milcza�a. - Cesarz Emhyr var Emreis, imperator Nilfgaardu - podj�� kr�l - z�o�y� mi propozycj�... uk�adu. Przyj��em t� propozycj�. Zaraz wy�o�� wam, na czym ten uk�ad polega. A wy, gdy mnie wys�uchacie, zrozumiecie... Przyznacie, �e... Powiecie... Rada milcza�a. - Powiecie... - doko�czy� Foltest. - Powiecie, �e przynosz� wam pok�j. *** - Tak wi�c Foltest schowa� ogon pod siebie - mrukn�� wied�min, �ami�c w palcach kolejny patyczek. - Dogada� si� z Nilfgaardem. Zostawi� Aedirn na �asce losu... - Tak - potwierdzi� poeta. - Wprowadzi� jednak wojska do Doliny Pontaru, zaj�� i obsadzi� twierdz� Hagge. A Nilfgaardczycy nie weszli na prze��cze Mahakamu i nie przekroczyli Jarugi w Sodden, nie zaatakowali Brugge, kt�re po kapitulacji i ho�dzie Ervylla maj� w kleszczach. To by�a bez w�tpienia cena neutralno�ci Temerii. - Ciri mia�a racj� - szepn�� wied�min. - Neutralno��... Neutralno�� zwykle bywa pod�a. - Co? - Nic. A co z Kaedwen, Jaskier? Dlaczego Henselt z Kaedwen nie wspom�g� Demawenda i Meve? Przecie� mieli pakt, ��czy�o ich przymierze. A je�li nawet Henselt, wzorem Foltesta, szcza na podpisy i piecz�cie na dokumentach i za nic ma kr�lewskie s�owo, to chyba nie jest g�upi? Czy nie rozumie, �e po upadku Aedim i uk�adzie z Temeri� kolej na niego, �e jest nast�pny na nilfgaardzkiej li�cie? Kaedwen winno wesprze� Demawenda z rozs�dku. Nie ma ju� na �wiecie wiary ani prawdy, ale chyba istnieje na �wiecie rozs�dek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na �wiecie rozs�dek? Czy ju� zosta�y na nim tylko skurwysy�stwo i pogarda? Jaskier odwr�ci� g�ow�. Zielone latarenki by�y blisko, otacza�y ich zwartym pier�cieniem. Nie zauwa�y� tego wcze�niej, ale teraz zrozumia�. Wszystkie driady przys�uchiwa�y si� jego opowie�ci. - Milczysz - powiedzia� Geralt. - A to znaczy, �e Ciri mia�a racj�. �e Codringher mia� racj�. Wszyscy mieli racj�. Tylko ja, naiwny, anachroniczny i g�upi wied�min, nie mia�em racji. *** Setnik Digod, znany pod przezwiskiem P�garniec, odchyli� p�acht� namiotu, wszed�, sapi�c ci�ko i warcz�c gniewnie. Dziesi�tnicy zerwali si� z miejsc, przybieraj�c wojskowe postawy i miny. Zyvik zr�cznie narzuci� ko�uch na stoj�c� w�r�d siode� bary�eczk� w�dki, zanim wzrok setnika zd��y� przyzwyczai� si� do p�mroku. Nie chodzi�o o to, by Digod by� akurat zagorza�ym przeciwnikiem picia na s�u�bie i w obozie, ale raczej o to, by ocali� bary�k�. Przezwisko setnika nie bra�o si� znik�d - wie�� g�osi�a, �e w sprzyjaj�cych warunkach zdolen by� dziarsko i w imponuj�cym czasie wy��opa� p� garnca przepalanki. Kazionny �o�nierski kubek o pojemno�ci kwarty setnik wychyla� jak p�kwaterk�, od jednego machu, i rzadko kiedy moczy� sobie przy tym uszy. - No i jak, panie setnik? - spyta� Bod�, dziesi�tnik strzelc�w. - Co tam uradzili wielmo�ni komendanci? Jakie rozkazy? Przekraczamy granic�? M�wcie�! - Zaraz - st�kn�� P�garniec. - Ale� upa�, a�eby to cholera... Zaraz wszystko wam wy�o��. Ale wpierw dajcie si� czego� napi�, bo mi gardziel wysch�a na wi�r. A nie gadajcie aby, �e nie macie, bo gorza�k� niesie od namiotu na wiorst�. I wiem, sk�d niesie. O, spod tamtego ko�ucha. Zyvik, mamrocz�c kl�twy, wydoby� bary�k�. Dziesi�tnicy zbili si� w ciasn� grupk�, zabrz�cza�y czarki � cynowe kubki. - Aaaach - setnik otar� w�sy i oczy. - Uuuuuch, ale� �wi�stwo niedobre. Lej jeszcze, Zyvik. - Nu�e, gadajcie wraz - niecierpliwi� si� Bod�. - Jakie rozkazy? Idziemy na Nilfgaardczyk�w czy dalej sterczymy na rubie�y niczym ku�ki na weselu? - Ckni si� wam do bitki? - P�garniec zacharcza� przeci�gle, splun��, przysiad� ci�ko na kulbace. - Tak wam pilno za rubie�, do Aedirn? Spiera was, h�? Zajad�e z was wilczki, nic, jeno k�ami b�yskacie. - A tak - powiedzia� zimno ma�y Stahler, przest�puj�c z nogi na nog�. Obie, jako stary kawalerzysta, mia� krzywe jak pa��ki. - A tak, panie setnik. Pi�t� noc w butach �pimy, w gotowo�ci. To i chcemy wiedzie�, co ma by�. Albo bitka, albo nazad do fortu. - Idziemy za rubie� - oznajmi� kr�tko P�garniec. -Jutro o �witaniu. Pi�� chor�gwi, Bura przodem. A nynie baczno��, bo nynie powiem, co nam, setnikom i chor��ym, nakazali wojewoda i wielmo�ny pan margraf Mansfeld z Ard Carraigh, kt�ren wprost od kr�la przyby�. Naszpicujcie uszy, bo dwa razy gada� nie b�d�. A niezwyczajne to rozkazy. W namiocie zrobi�o si� cicho. - Nilfgaardczycy przeszli przez Dol Angra - powiedzia� setnik. - St�amsili Lyri�, we cztery dni doszli do Aldersbergu, tam w walnej bitwie rozbili w puch armi� Demawenda. Z marszu, po ledwie sze�ciu dniach obl�enia, wzi�li zdrad� Vengerberg. Nynie chy�o id� na pomoc, spychaj� wojska z Aedirn ku dolinie Pontaru i ku Dol Blathanna. Id� ku nam, ku Kaedwen. Tedy rozkaz dla Burej Chor�gwi jest taki: przej�� rubie� i i�� forsownie na po�udnie, prosto ku Dolinie Kwiat�w. We trzy dni mus nam stan�� nad rzeczk� Dyfne. Powtarzam, we trzy dni, znaczy si�, rysi� b�dziemy szli. Za rzeczk� Dyfne ani kroku. Ani kroku, powtarzam. Wnet na tamtym brzegu poka�� si� Nilfgaardczycy. Z tymi, baczno�� teraz i uwaga, walki nie podejmowa�. �adn� miar�, zrozumiano? Nawet je�liby gdzie pr�bowali przej�� rzeczk�, to tylko si� im pokaza�, znaki im pokaza�, �eby wiedzieli, �e to my, kaedwe�skie wojsko. W namiocie zrobi�o si� jeszcze ciszej, chocia� wydawa�o si�, �e ciszej by� nie mo�e. - Jak�e to? - b�kn�� wreszcie Bod�. - Nilfgaardczyk�w nie bi�? Na wojn� idziem czy nie? Jak�e to, panie setnik? - Rozkaz taki. Nie idziemy na wojn�, jeno... - P�garniec podrapa� si� w szyj�. - Jeno z bratni� pomoc�. Przekraczamy rubie�, by da� ochron� ludziom z G�rnego Aedirn... Wr��, co ja gadam... Nie z Aedirn, jeno z Dolnej Marchii. Tak rzek� wielmo�ny margraf Mansfeld. Tak i tak, prawi�, Demawend poni�s� kl�sk�, wykopyrtn�� si� i le�y, jak d�ugi, bo �le rz�dzi� i polityk� mia� do rzyci. I tak z nim ju� koniec i z ca�ym Aedirn. Nasz kr�l Demawendowi mnogo po�yczy� grosza, bo mu pomocy udziela�, nie Iza takiemu bogactwu przepada�, nynie czas ten pieni�dz odzyszczy� z procentem. Nie mo�emy te� pozwoli�, by nasi ziomkowie i bracia z Dolnej Marchii poszli w nilfgaardzk� niewol�. Musimy ich, ten tego, wyzwoli�. Bo nasze to odwieczne ziemie, Dolna Marchia, kiedy� pod ber�em Kaedwen te ziemie by�y i nynie pod to ber�o wr�c�. A� po rzeczk� Dyfne. Taki to uk�ad zawar� nasz mi�o�ciwy kr�l Henselt z Emhyrem z Nilfgaardu. Ale uk�ad uk�adem, a Bura Chor�giew ma nad rzek� sta�. Zrozumieli�cie? Nikt nie odpowiedzia�. P�garniec skrzywi� si�, machn�� r�k�. - A, pies was ch�do�y�, g�wno�cie zrozumieli, widz�. Ale nie frasujcie si�, bo i ja niewiele. Ale od rozumienia to jest jegomo�� kr�l, grabiowie, wojewodowie i panowie szlachta. A my�my s� wojsko! Nam s�ucha� rozkazu: doj�� do rzeczki Dyfne we trzy dni, tam stan�� i sta� jak mur. I tyle. Nalej, Zyvik. - Panie setnik... - zaj�kn�� si� Zyvik. - A co b�dzie... Co b�dzie, je�li wojsko z Aedirn op�r stawi? Szlak zagrodzi? Przecie zbrojnie przez ich kraj idziem. Co wtedy? - A je�li nasi ziomkowie i bracia - podchwyci� zjadliwie Stahler - ci, co to ich niby mamy wyzwoli�... Gdyby zacz�li z �uk�w szy�, kamieniami ciska�? H�? - Mamy we trzy dni stan�� nad Dyfne - rzek� z naciskiem P�garniec. - Nie p�niej. Kto by nas chcia� op�nia� albo zatrzymywa�, widno nieprzyjaciel. A nieprzyjaciela na mieczach roznie�� trzeba. Ale uwaga i baczno��! S�ucha� rozkazu! Si� ni cha�up nie pali�, ludziom dobytku nie bra�, nie rabowa�, bab nie gwa�ci�! Zakarbowa� w pami�ci sobie i �o�nierzom, bo kto ten rozkaz z�amie, p�jdzie na stryk. Wojewoda z dziesi�� razy to powtarza�: nie idziem, kurwa, z najazdem, ale z bratersk� pomoc�! Czego z�by szczerzysz, Stahler? To rozkaz, psiama�! A teraz biegiem do dziesi�tek, postawi� mi wszystkich na nogi, konie i rynsztunek maj� l�ni� jak miesi�c w pe�ni! Na przedwieczerzu wszystkie chor�gwie do musztrunku stan�, sam wojewoda b�dzie musztrowa� z chor��ymi. Je�li si� przez kt�r� dziesi�tk� wstydu najem, popami�ta mnie dziesi�tnik, oj, popami�ta! Wykona�! Zyvik wyszed� z namiotu jako ostatni. Mru��c pora�one s�o�cem oczy, obserwowa� panuj�cy w obozie rozgardiasz. Dziesi�tnicy spieszyli do oddzia��w, setnicy biegali i kl�li, szlachta, korneci i paziowie pl�tali si� pod nogami. Pancerni z Ba� Ard k�usowali po polu, wzbijaj�c tumany py�u. Upa� by� straszliwy. Zyvik przyspieszy� kroku. Min�� czterech przyby�ych wczorajszego dnia skald�w z Ard Carraigh, siedz�cych w cieniu rzucanym przez bogato zdobiony namiot margrafa. Skaldowie w�a�nie uk�adali ballad� o zwyci�skiej operacji wojskowej, o geniuszu kr�la, roztropno�ci dow�dc�w i m�stwie prostego �o�nierza. Jak zwykle, robili to przed operacj�, by nie traci� czasu. - Witali nas nasi bracia, witali chleeebem, sol�... - za�piewa� dla pr�by jeden ze skald�w. - Zbawc�w i wyswobodzicieli swych witali, witali chleeebem, sol�... Hej, Hrafhir, podrzu� jaki� niebanalny rym do �sol�"! Drugi skald podrzuci� rym. Zyvik nie dos�ysza� jaki. Obozuj�ca w�r�d wierzb nad stawem dziesi�tka poderwa�a si� na jego widok. - Gotowa� si�! - wrzasn�� Zyvik, staj�c na tyle daleko, by jego chuch nie wp�yn�� na morale podkomendnych. - Nim si� s�oneczko na cztery palce podniesie, wszyscy do przegl�du! Wszystko ma si� b�yszcze� jak to s�oneczko w�a�nie, bro�, rynsztunek, rz�d, ko� zar�wno! B�dzie musztrunek, je�li si� przez kt�rego przed setnikiem wstydu najem, nogi powyrywam takiemu synowi! �ywo! - Idziem w b�j - domy�li� si� jezdny Kraska, szybko wpychaj�c koszul� do spodni. - Idziem w b�j, panie dziesi�tnik? - A co�e� my�la�? �e na ta�ce, na Za�ynek? Przechodzimy rubie�. Jutro o �witaniu rusza ca�a Bura Chor�giew. Setnik nie rzek�, w jakim szyku, ale przecie nasza dziesi�tka przodem p�jdzie jako zwykle. No, �wawiej, ruszcie dupy! Zaraz, wr��. Powiem od razu, bo potem czasu nie stanie pewnikiem. To nie b�dzie zwyk�a wojaczka, ch�opy. Jak�� durnote nowoczesn� wymy�lili wielmo�ni. Jakie� wyzwalanie, czy co� takiego. Nie idziem wroga bi�, ale na te, no, nasze odwieczne ziemie, z t�, jak jej tam, bratersk� pomoc�. Tedy baczno��, co powiem: ludzisk�w z Aedirn nie rusza�, nie grabi�... - Jak�e to? - rozdziawi� g�b� Kraska. - Jak�e to: nie grabi�? A czym�e konie karmi� b�dziem, panie dziesi�tnik? - Pasz� dla koni grabi�, wi�cej nic. Ale ludzi nie siec, cha�up nie pali�, upraw nie niszczy�... Zawrzyj g�b�, Kraska! To nie wiec gromadzki, to wojsko, taka wasza ma�! Rozkazu s�ucha�, bo inaczej na stryk! Rzek�em, nie mordowa�, nie pali�, bab... Zyvik przerwa�, zamy�li� si�. - Baby - doko�czy� po chwili - gwa�ci� po cichu i tak, coby nikt nie widzia�. *** - Na mo�cie na rzece Dyfne - doko�czy� Jaskier -u�cisn�li sobie d�onie. Margrabia Mansfeld z Ard Carraigh i Menno Coehoorn, g��wnodowodz�cy nilfgaardzki-mi wojskami z Dol Angra. U�cisn�li sobie d�onie, nad krwawi�cym, dogorywaj�cym kr�lestwem Aedirn, piecz�tuj�c bandycki podzia� �up�w. Najobrzydliwszy z gest�w, jaki zna�a historia. Geralt milcza�. - Je�li ju� jeste�my przy obrzydliwo�ciach - powiedzia� po chwili nieoczekiwanie spokojnie - to co z czarodziejami, Jaskier? My�l� o tych z Kapitu�y i Rady. - Przy Demawendzie nie pozosta� �aden - zacz�� po chwili poeta. - A Foltest wszystkich, kt�rzy mu s�u�yli, wyp�dzi� z Temerii. Filippa jest w Tretogorze, pomaga kr�lowej Hedwig w opanowaniu chaosu, jaki wci�� panuje w Redanii. Jest z ni� Triss i jeszcze trzech, imion nie pami�tam. Kilku jest w Kaedwen. Wielu uciek�o do Kovi-ru i Hengfors. Wybrali neutralno��, bo Esterad Thyssen i Niedamir, jak wiesz, byli i s� neutralni. - Wiem. A Vilgefortz? I ci, kt�rzy z nim trzymali? - Vilgefortz znikn��. Spodziewano si�, �e wyp�ynie w zdobytym Aedirn, jako namiestnik Emhyra... Ale �lad po nim zagina�. Po nim i po wszystkich jego wsp�lnikach. Opr�cz... - M�w, Jaskier. - Opr�cz jednej czarodziejki, kt�ra zosta�a kr�low�. *** Filavandrel aep Fidhail w milczeniu czeka� na odpowied�. Kr�lowa te� milcza�a wpatrzona w okno. Okno wychodzi�o na ogrody, jeszcze do niedawna b�d�ce dum� i chlub� poprzedniego w�adcy Dol Blathanna, namiestnika tyrana z Yengerbergu. Uciekaj�c przed Wolnymi Elfami, id�cymi w awangardzie wojsk cesarza Emhyra, ludzki namiestnik zd��y� wywie�� z pradawnego elfiego pa�acu wi�kszo�� cennych rzeczy, nawet cz�� mebli. Ale ogrod�w zabra� nie m�g�. Zniszczy� je. - Nie, Filavandrel - powiedzia�a wreszcie kr�lowa. -Na to jeszcze za wcze�nie, o wiele za wcze�nie. Nie my�lmy o rozszerzaniu naszych granic, bo na razie nie jeste�my nawet pewni dok�adnego ich przebiegu. Henselt z Kaedwen ani my�li przestrzega� uk�adu i wycofa� si� znad Dyfne. Szpiedzy donosz�, �e wcale nie porzuci� my�li o agresji. Mo�e uderzy� na nas lada dzie�. - A wi�c nie osi�gn�li�my niczego. Kr�lowa wolno wyci�gn�a r�k�. Motyl niepylak, kt�ry wlecia� przez okno, usiad� na jej koronkowym mankiecie, z�o�y� i roz�o�y� czubato zako�czone skrzyde�ka. - Osi�gn�li�my wi�cej - powiedzia�a kr�lowa, cicho, by nie sp�oszy� motyla - ni� mogli�my si� spodziewa�. Po stu latach odzyskali�my wreszcie nasz� Dolin� Kwiat�w... - Nie nazywa�bym jej tak - u�miechn�� si� smutno Filavandrel. - Teraz, po przej�ciu wojsk, jest to raczej Dolina Popio��w. - Mamy znowu nasz w�asny kraj - doko�czy�a kr�lowa, przygl�daj�c si� motylowi. - Znowu jeste�my Ludem, nie wygna�cami. A popi� u�y�nia. Wiosn� Dolina zakwitnie znowu. - To za ma�o, Stokrotko. Ci�gle za ma�o. Spu�cili�my z tonu. Jeszcze niedawno chwalili�my si�, �e zepchniemy ludzi do morza, zza kt�rego przybyli. A teraz zacie�nili�my nasze granice i ambicje do Dol Blathanna... - Emhyr Deithwen da� nam Dol Blathanna w podarunku. Czego ode mnie oczekujesz, Filavandrel? Mam ��da� wi�cej? Nie zapominaj, �e nawet w przyjmowaniu dar�w nale�y zachowa� umiar. Zw�aszcza je�eli chodzi o dary Emhyra, bo Emhyr niczego nie daje za darmo. Ziemie, kt�re nam darowa�, musimy utrzyma�. A si�y, kt�rymi dysponujemy, z ledwo�ci� wystarcz� na utrzymanie Dol Blathanna. - Wycofajmy komanda z Tfemerii, Redanii i Kaedwen -zaproponowa� bia�ow�osy elf. - Wycofajmy wszystkich walcz�cych z lud�mi Scoia'tael. Jeste� teraz kr�low�, Enid, oni pos�uchaj� twego rozkazu. Teraz, gdy mamy ju� nasz w�asny sp�achetek ziemi, ich walka nie ma sensu. Ich obowi�zkiem jest teraz wr�ci� tu i broni� Doliny Kwiat�w. Niech walcz� jako wolny lud w obronie w�asnych granic. A teraz gin� jak rozb�jnicy po lasach! Elfka opu�ci�a g�ow�. - Emhyr nie wyra�a na to zgody - szepn�a. - Komanda maj� walczy� nadal. - Dlaczego? W jakim celu? - Filavandrel aep Fidhail wyprostowa� si� gwa�townie. - Powiem ci wi�cej. Nie wolno nam ich wspiera� i pomaga� im. To by� warunek Foltesta i Henselta. Temeria i Kaedwen b�d� respektowa� nasz� w�adz� nad Dol Blathanna, ale tylko w�wczas, gdy oficjalnie pot�pimy walk� Wiewi�rek i odetniemy si� od nich. - Te dzieci umieraj�, Stokrotko. Umieraj� co dnia, gin� w nier�wnej walce. Po tajnych uk�adach z Emhyrem ludzie rzuc� si� na komanda i zgniot� je. To s� nasze dzieci, nasza przysz�o��! Nasza krew! A ty mi oznajmiasz, �e mamy si� od nich odci��? Que'ss aen me dicette, Enid? Vorsaeke'llan? Aen vaine? Motyl wzbi� si� do lotu, zatrzepota� skrzyde�kami, polecia� ku oknu, zawirowa� porwany pr�dami upalnego powietrza. Francesca Findabair, zwana Enid an Gleanna, niegdy� czarodziejka, obecnie kr�lowa Aen Seidhe, Wolnych Elf�w, unios�a g�ow�. W jej pi�knych b��kitnych oczach b�yszcza�y �zy. - Komanda - powt�rzy�a g�ucho - musz� nadal prowadzi� walk�. Musz� dezorganizowa� ludzkie kr�lestwa, utrudnia� przygotowania wojenne. Taki by� rozkaz Emhy-ra, a ja nie mog� przeciwstawi� si� Emhyrowi. Wybacz mi, Filavandrel. Filavandrel aep Fidhail spojrza� na ni�, uk�oni� si� g��boko. - Wybaczam, Enid. Ale nie wiem, czy oni wybacz�. *** - Ani jeden czarodziej nie przemy�la� sprawy ponownie? Nawet wtedy, gdy Nilfgaard mordowa� i pali� w Aedirn, �aden z nich nie porzuci� Vilgefortza, nie przy��czy� do Filippy? - �aden. Geralt milcza� d�ugo. - Nie wierz� - powiedzia� wreszcie, bardzo cicho. -Nie wierz�, by �aden nie odszed� od Vilgefortza, gdy prawdziwe przyczyny i skutki jego zdrady wysz�y na jaw. Jestem, jak ju� powszechnie wiadomo, naiwnym, bezrozumnym i anachronicznym wied�minem. Ale nadal nie wierz�, by w �adnym czarodzieju nie obudzi�o si� sumienie. *** Tissaia de Vries po�o�y�a sw�j wypracowany, ozdobny podpis pod ostatnim zdaniem listu. Po d�ugim namy�le doda�a jeszcze obok ideogram oznaczaj�cy jej prawdziwe imi�. Imi�, kt�rego nikt nie zna�. Imi�, kt�rego nie u�ywa�a od bardzo dawna. Od czasu, gdy zosta�a czarodziejk�. Skowronek. Od�o�y�a pi�ro. Bardzo starannie, r�wno, dok�adnie w poprzek zapisanego arkusza pergaminu. Przez d�ug� chwil� siedzia�a nieruchomo, wpatrzona w czerwon� kul� zachodz�cego s�o�ca. Potem wsta�a. Podesz�a do okna. Przez jaki� czas patrzy�a na dachy dom�w. Dom�w, w kt�rych k�adli si� w�a�nie do snu zwykli ludzie, zm�czeni swym zwyk�ym, ludzkim �yciem i trudem, pe�ni zwyk�ego ludzkiego niepokoju o los, o jutro. Czarodziejka spojrza�a na le��cy na stole list. List adresowany do zwyk�ych ludzi. To, �e wi�kszo�� zwyk�ych ludzi nie umia�a czyta�, by�o bez znaczenia. Stan�a przed zwierciad�em. Poprawi�a w�osy. Poprawi�a sukni�. Strzepn�a z bufiastego r�kawa nie istniej�cy py�ek. Wyr�wna�a na dekolcie naszyjnik ze spineli. Lichtarze pod zwierciad�em sta�y nier�wno. S�u��ca musia�a poruszy� i poprzesuwa� je podczas sprz�tania. S�u��ca. Zwyk�a kobieta. Zwyk�y cz�owiek o oczach pe�nych strachu przed tym, co nadchodzi�o. Zwyk�y cz�owiek zagubiony w czasach pogardy. Zwyk�y cz�owiek szukaj�cy nadziei i pewno�ci jutra u niej, u czarodziejki... Zwyk�y cz�owiek, kt�rego zaufanie zawiod�a. Z ulicy dobieg� odg�os krok�w, stuk ci�kich �o�nierskich but�w. Tissaia de Vries nie drgn�a nawet, nie odwr�ci�a g�owy ku oknu. By�o jej oboj�tne, czyje to kroki. �o�nierze kr�lewscy? Prewot z nakazem aresztowania zdrajczyni? Najemni mordercy? Siepacze Vilgefortza? Nie obchodzi�o j� to. Kroki ucich�y w oddali. Lichtarze pod zwierciad�em sta�y nier�wno. Czarodziejka wyr�wna�a je, skorygowa�a u�o�enie serwetki, tak by jej r�g wypada� dok�adnie po�rodku i by� symetryczny do czworok�tnych podstawek �wiecznik�w. Odpi�a z przegub�w z�ote bransoletki i r�wniutko u�o�y�a je na wyg�adzonej serwetce. Spojrza�a krytycznie, ale nie znalaz�a najmniejszego b��du. Wszystko le�a�o r�wno, porz�dnie. Tak jak powinno le�e�. Otworzy�a szuflad� kom�dki, wyj�a z niej kr�tki n� z ko�cian� r�koje�ci�. Twarz mia�a dumn� i nieruchom�. Martw�. W domu by�o cicho. Tak cicho, �e s�ycha� by�o, jak na blat sto�u pada p�atek wi�dn�cego tulipana. S�o�ce, czerwone jak krew, wolno osun�o si� za dachy dom�w. Tissaia de Vries usiad�a w fotelu przy stole, zdmuchn�a �wiec�, jeszcze raz poprawi�a le��ce w poprzek listu pi�ro i przeci�a sobie �y�y na przegubach obu r�k. *** Zm�czenie ca�odzienn� podr� i wra�eniami da�o o sobie zna�. Jaskier obudzi� si� i poj��, �e zasn�� prawdopodobnie w trakcie opowie�ci, �e zachrapa� w p� s�owa. Poruszy� si� i niemal stoczy� z kupy ga��zi - Geralt nie le�a� ju� obok niego i nie r�wnowa�y� bar�ogu. - Na czym... - odkaszln��, usiad�. - Na czym to ja stan��em? Aha, na czarodziejach... Geralt? Gdzie jeste�? - Tu - powiedzia� wied�min, ledwie widoczny w mroku. - Kontynuuj, prosz�. Wa�nie mia�e� mi powiedzie� o Yennefer. - Pos�uchaj - poeta doskonale wiedzia�, �e o wymienionej osobie nie mia� najmniejszego zamiaru nawet napomyka�. - Ja naprawd� nic... - Nie ��yj. Znam ci�. - Je�li mnie tak dobrze znasz - zdenerwowa� si� trubadur - to po jak� choler� domagasz si�, bym m�wi�? Znaj�c mnie jak z�y szel�g, powiniene� wiedzie�, dlaczego przemilczam, dlaczego nie powtarzam zas�yszanych plotek! Powiniene� te� domy�li� si�, jakie to plotki i dlaczego chc� ci ich oszcz�dzi�! - Que suecc's? - jedna ze �pi�cych obok driad poderwa�a si� zbudzona jego podniesionym g�osem. - Przepraszam - powiedzia� cicho wied�min. - Ciebie te�. Zielone latarenki Brokilonu pogas�y ju�, tylko niekt�re jeszcze tli�y si� s�abo. - Geralt - przerwa� milczenie Jaskier. - Zawsze twierdzi�e�, �e stoisz z boku, �e jest ci wszystko jedno... Ona mog�a w to uwierzy�. Wierzy�a w to, gdy razem z Vilgefortzem zacz�a t� gr�... - Dosy� - powiedzia� Geralt. - Ani s�owa wi�cej. Gdy s�ysz� s�owo �gra", mam ochot� kogo� zabi�. Ach, dawaj t� brzytw�. Chc� si� nareszcie ogoli�. - Teraz? Jeszcze ciemno... - Dla mnie nigdy nie jest ciemno. Jestem dziwol�giem. Gdy wied�min wyrwa� mu z r�ki sakiewk� z przyborami toaletowymi i odszed� w kierunku strumienia, Jaskier stwierdzi�, �e senno�� opu�ci�a go zupe�nie. Niebo ja�nia�o ju� zapowiedzi� brzasku. Wsta�, wszed� w las, ostro�nie mijaj�c �pi�ce, przytulone do siebie driady. - Czy nale�a�e� do tych, kt�rzy si� do tego przyczynili? Odwr�ci� si� gwa�townie. Oparta o sosn� driada mia�a w�osy w kolorze srebra, by�o to widoczne nawet w p�mroku �witu. - Wielce paskudny widok - powiedzia�a, krzy�uj�c r�ce na piersi. - Kto�, kto wszystko straci�. Wiesz, �piewaku, to ciekawe. Swego czasu wydawa�o mi si�, �e wszystkiego nie mo�na straci�, �e zawsze co� zostaje. Zawsze. Nawet w czasach pogardy, w kt�rych naiwno�� potrafi zem�ci� si� w najokrutniejszy spos�b, nie mo�na utraci� wszystkiego. A on... On straci� kilka kwaterek krwi, mo�liwo�� sprawnego chodzenia, cz�ciow� w�adz� w lewej r�ce, wied�mi�ski miecz, ukochan� kobiet�, zyskan� cudem c�rk�, wiar�... No, pomy�la�am, ale co�, co� przecie� musia�o mu zosta�? Myli�am si�. On nie ma ju� nic. Nawet brzytwy. Jaskier milcza�. Driada nie poruszy�a si�. - Pyta�am, czy przyczyni�e� si� do tego - podj�a po chwili. - Ale chyba pyta�am niepotrzebnie. To oczywiste, �e si� przyczyni�e�. To oczywiste, �e jeste� jego przyjacielem. A je�li ma si� przyjaci�, a mimo to wszystko si� traci, jest oczywiste, �e przyjaciele ponosz� win�. Za to, co uczynili, wzgl�dnie za to, czego nie uczynili. Za to, �e nie wiedzieli, co nale�y uczyni�. - A co ja mog�em? - szepn��. - Co ja mog�em uczyni�? - Nie wiem - odpowiedzia�a driada. - Nie powiedzia�em mu wszystkiego... - To wiem. - Nie jestem niczemu winien. - Jeste�. - Nie! Nie jestem... Poderwa� si�, trzeszcz�c ga��ziami legowiska. Geralt siedzia� obok, tr�c twarz. Pachnia� myd�em. - Nie jeste�? - spyta� ch�odno. - Ciekawo��, co te� ci si� przy�ni�o. �e jeste� �ab�? Uspok�j si�. Nie jeste�. �e jeste� cymba�em? A, w takim razie to m�g� by� sen proroczy. Jaskier rozejrza� si�. Byli na polanie zupe�nie sami. - Gdzie ona... Gdzie one s�? - Na skraju lasu. Zbieraj si�, czas na ciebie. - Geralt, ja przed chwil� rozmawia�em z driad�. M�wi�a wsp�lnym bez akcentu i powiedzia�a mi... - �adna z tego oddzia�u nie m�wi wsp�lnym bez akcentu. Przy�ni�o ci si�, Jaskier. To jest Brokilon. Tu niejedno mo�e si� przy�ni�. *** Na skraju lasu czeka�a na nich samotna driada. Jaskier pozna� j� od razu - to by�a ta o zielonkawych w�osach, kt�ra noc� przynios�a im �wiat�o i chcia�a go nak�oni� do dalszego �piewania. Driada unios�a d�o�, nakazuj�c im zatrzyma� si�. W drugiej r�ce mia�a �uk ze strza�� na ci�ciwie. Wied�min po�o�y� d�o� na ramieniu trubadura i �cisn�� mocno. - Czy co� si� dzieje? - szepn�� Jaskier. - Owszem. B�d� cicho i nie ruszaj si�. G�sta mg�a zalegaj�ca w dolinie Wst��ki t�umi�a g�osy i d�wi�ki, ale nie na tyle, by Jaskier nie zdo�a� us�ysze� plusku wody i pochrapywania koni. Rzek� przekraczali je�d�cy. - Elfy - domy�li� si�. - Scoia'tael? Uciekaj� do Brokilonu, prawda? Ca�e komando... - Nie - odmrukna� Geralt wpatrzony w mg��. Poeta wiedzia�, �e wzrok i s�uch wied�mina s� niebywale bystre i czu�e, ale nie by� w stanie odgadn��, czy ocenia wzrokiem, czy s�uchem. - Tb nie komando. To jest to, co zosta�o z komanda. Pi�ciu lub sze�ciu konnych, trzy luzaki. Zosta� tu, Jaskier. Id� tam. - Gar'ean - powiedzia�a ostrzegawczo zielonow�osa driada, unosz�c �uk. - Nfe va, Gwynbleidd! Ki'rin! - Thaess aep, Fauve - odrzek� niespodziewanie ostro wied�min. - M'aespar que va'en, elFea? Prosz�, strzelaj. Je�li nie, zamknij si� i nie pr�buj mnie straszy�, bo mnie nie mo�na ju� niczym przestraszy�. Musz� porozmawia� z Milv� Barring i zrobi� to, czy ci si� to podoba, czy nie. Zosta�, Jaskier. Driada opu�ci�a g�ow�. �uk te�. Z oparu wy�oni�o si� dziewi�� koni i Jaskier zobaczy�, �e rzeczywi�cie tylko sze�� nios�o je�d�c�w. Dostrzeg� sylwetki driad wy�aniaj�cych si� z zaro�li i id�cych na spotkanie. Zauwa�y�, �e trzem konnym trzeba by�o pom�c zsi��� z wierzchowc�w i �e trzeba by�o ich podtrzymywa�, by byli w stanie i�� w stron� zbawczych drzew Brokilonu. Inne driady jak duchy przemkn�y przez wiatro�om i stok, znikn�y we mgle nad Wst��k�. Z przeciwleg�ego brzegu rozleg� si� krzyk, r�enie koni, plusk wody. Poecie wyda�o si� te�, �e s�yszy �wist strza�. Ale nie by� pewien. - �cigali ich... - mrukn��. Fauve odwr�ci�a si�, zaciskaj�c d�o� na ��czysku. - Ty �piewaj tak� pie��, taedh - warkn�a. - N'te shaent a'minne, nie o Ettariel. Kochanie, nie. Nie czas. Teraz czas zabija�, tak. Taka pie��, tak! - Ja - b�kn�� - nie jestem winien temu, co si� dzieje... Driada milcza�a przez chwil�, patrz�c w bok. - Ja te� nie - powiedzia�a i szybko odesz�a w g�szcz. Wied�min wr�ci�, nim min�a godzina. Prowadzi� dwa osiod�ane konie - Pegaza i gniad� klacz. Czaprak klaczy nosi� �lady krwi. - To ko� elf�w, prawda? Tych, kt�rzy przeszli rzek�? - Tak - odrzek� Geralt. Twarz i g�os mia� zmienione i obce. - To klacz elf�w. Chwilowo jednak pos�u�y mnie. A gdy b�d� mia� okazj�, wymieni� j� na konia, kt�ry umie nie�� rannego, a gdy ranny spadnie, zostaje przy nim. Tej klaczy tego najwyra�niej nie nauczono. - Odje�d�amy st�d? - Ty odje�d�asz - wied�min rzuci� poecie wodze Pegaza. - Bywaj, Jaskier. Driady odprowadz� ci� ze dwie mile w g�r� rzeki, �eby� nie wpad� na �o�dak�w z Brugge, kt�rzy pewnie wci�� kr�c� si� na tamtym brzegu. - A ty? Zostajesz tu? - Nie. Nie zostaj�. - Dowiedzia�e� si� czego�. Od Wiewi�rek. Dowiedzia�e� si� o Ciri, tak? - Bywaj, Jaskier. - Geralt... Pos�uchaj mnie... - Czego mam s�ucha�? - krzykn�� wied�min i zaj�kn�� si� nagle. - Ja jej przecie�.... Nie mog� jej przecie� zostawi� na pastw� losu. Ona jest zupe�nie sama... Ona nie mo�e by� sama, Jaskier. Nie zrozumiesz tego. Nikt tego nie zrozumie, ale ja to wiem. Je�li ona b�dzie samotna, stanie si� z ni� to samo co kiedy�... To, co kiedy� sta�o si� ze mn�... Nie zrozumiesz tego... - Rozumiem. I dlatego jad� z tob�. - Zwariowa�e�. Czy wiesz, dok�d si� wybieram? - Wiem. Geralt, ja... Ja nie powiedzia�em ci wszystkiego. Jestem... Czuj� si� winny. Nie uczyni�em niczego, nie wiedzia�em, co nale�y uczyni�... Ale teraz wiem. Chc� jecha� z tob�. Chc� ci towarzyszy�. Nie powiedzia�em ci... o Ciri, o plotkach, kt�re kr���. Spotka�em znajomych z Koviru, a ci z kolei s�yszeli relacj� pos��w, kt�rzy wr�cili z Nilfgaardu... Domy�lam si�, �e te plotki mog�y dotrze� nawet do Wiewi�rek. �e ju� wszystko wiesz od tych elf�w, kt�rzy przeszli Wst��k�. Ale pozw�l... bym to ja... Bym to ja ci opowiedzia�... Wied�min milcza� d�ugo, bezbronnie opu�ciwszy r�ce. - Wskakuj na siod�o - powiedzia� wreszcie zmienionym g�osem. - Opowiesz mi w drodze. *** Tego ranka w pa�acu Loc Grim, letniej rezydencji imperatora, panowa�o niezwyk�e poruszenie. Tym bardziej niezwyk�e, �e wszelkie poruszenia, wzruszenia i o�ywienia absolutnie nie le�a�y w zwyczaju nilfgaardzkiej szlachty, a okazywanie niepokoju lub podniecenia uwa�ano za objaw niedojrza�o�ci. Podobne zachowanie traktowane by�o w�r�d nilfgaardzkich wielmo��w tak nagannie i pogardliwie, �e okazywania o�ywienia czy podniecenia wstydzi�a si� nawet niedojrza�a m�odzie�, od kt�rej wszak�e ma�o kto oczekiwa� przyzwoitego zachowania. Tego ranka w Loc Grim nie by�o jednak m�odzie�y. W Loc Grim m�odzie� nie mia�a czego szuka�. Olbrzymi� sal� tronow� pa�acu zape�niali powa�ni i surowi arystokraci, rycerze i dworacy, wszyscy jak jeden m�� odziani w ceremonialn� dworsk� czer�, o�ywion� jedynie biel� kryz i mankiet�w. M�czyznom towarzyszy�y nieliczne, lecz r�wnie powa�ne i surowe damy, kt�rym zwyczaj zezwala� rozja�ni� czer� stroju odrobin� skromnej bi�uterii. Wszyscy udawali, �e s� dostojni, powa�ni i surowi. A byli niesamowicie podnieceni. - Powiadaj�, �e jest brzydka. Chuda i brzydka. - Ale to podobno kr�lewska krew. - Z nieprawego �o�a? - Nic podobnego. Legalna. - Zasi�dzie wi�c na tronie? - Je�li imperator tak postanowi... - Do pioruna, sp�jrzcie tylko na Ardala aep Dahy i na ksi�cia de Wett... Ale� maj� miny... Jakby si� octu napili... - Ciszej, hrabio... Dziwisz si� ich minom? Je�li plotki si� potwierdz�, Emhyr wymierzy policzek starym rodom. Upokorzy je... - Plotki si� nie potwierdz�. Imperator nie po�lubi tej znajdy! Nie mo�e tego uczyni�... - Emhyr wszystko mo�e. Baczcie na s�owa, baronie. Uwa�ajcie, co m�wicie. Byli ju� tacy, kt�rzy twierdzili, �e Emhyr nie mo�e tego czy tamtego. Sko�czyli na szafocie. - Powiadaj�, �e ju� podpisa� dekret o nadaniach dla niej. Trzysta grzywien renty, wyobra�acie sobie? - I tytu� princessy. Czy kt�ry� z was ju� j� widzia�? - Natychmiast po przybyciu oddano j� pod opiek� hrabiny Liddertal, a dom otoczono gwardi�. - Powierzono j� hrabinie, by ta wpoi�a smarkuli troch� poj�cia o manierach. M�wi�, �e ta wasza princessa zachowuje si� jak dziewka z obory... - Co w tym dziwnego? Pochodzi z P�nocy, z barbarzy�skiej Cintry... - Tym mniej prawdopodobne s� plotki o o�enku Emhyra. Nie, nie, to absolutnie niemo�liwe. Imperator pojmie za �on� najm�odsz� c�rk� de Wetta, tak jak planowano. Nie po�lubi tej uzurpatorki! - Najwy�szy czas, by wreszcie kogo� po�lubi�. Ze wzgl�du na dynasti�... Najwy�szy czas, by�my mieli ma�ego arcyksi�cia... - Niech si� wi�c �eni, ale nie z t� przyb��d�! - Ciszej, bez egzaltacji. Zar�czam wam, szlachetni panowie, �e do tego zwi�zku nie dojdzie. Jaki cel mia�by przy�wieca� takiemu maria�owi? - To polityka, hrabino. Toczymy wojn�. Ten zwi�zek mia�by znaczenie polityczne i strategiczne... Dynastia, z kt�rej pochodzi princessa, ma legalne tytu�y i potwierdzone prawa lenne do ziem nad Doln� Yarr�. Gdyby zosta�a ma��onk� imperatora... Ha, to by�oby doskona�e posuni�cie. Popatrzcie tylko tam, na pos��w kr�la Esterada, jak szepcz�... - Popieracie tedy t� dziwaczn� parantel�, mo�ci ksi���? A mo�e wr�cz doradzali�cie to Emhyrowi, co? - To moja rzecz, margrabio, co popieram, a czego nie. A decyzji imperatora nie radzi�bym wam kwestionowa�. - A zatem podj�� ju� decyzj�? - Nie s�dz�. - Jeste�cie wi�c w b��dzie, nie s�dz�c, - Co chcesz przez to powiedzie�, pani? - Emhyr odprawi� z dworu baronow� Tarnhann. Nakaza�, by powr�ci�a do m�a. - Zerwa� z Dervl� Tryffin Broinne? Nie mo�e to by�! Dervla by�a jego faworyt� od trzech lat... - Powtarzam, odprawi� j� z dworu. - To prawda. Powiadaj�, �e Z�otow�osa Dervla straszliwie si� awanturowa�a. Czterech gwardzist�w przemoc� wsadza�o j� do karety... - Jej m�� si� uraduje... - W�tpi�. - Na Wielkie S�o�ce! Emhyr zerwa� z Dervl�? Zerwa� z ni� dla tej znajdy? Dla tej dzikuski z P�nocy? - Ciszej... Ciszej, do diaska... - Kto to popiera? Kt�re stronnictwo to popiera? - Ciszej, prosi�am. Patrz� na nas... - Ta dziewka... Chcia�em powiedzie�, princessa... Podobno jest brzydka... Gdy imperator j� zobaczy... - Chcecie powiedzie�, �e jeszcze jej nie widzia�? - Nie mia� czasu. Przyby� z Dar� Ruach przed godzin�. - Emhyr nigdy nie gustowa� w brzydkich. Aine Dermott... Clara aep Gwydolyn G�r... A Dervla Tryffin Broinne to przecie� prawdziwa pi�kno��... - Mo�e ta zn�jdka z czasem wy�adnieje... - Gdy si� j� domyje? Ksi�niczki z P�nocy podobno myj� si� rzadko... - Baczcie na s�owa. M�wicie, by� mo�e, o ma��once imperatora... - To jeszcze dziecko. Ma nie wi�cej ni� czterna�cie lat. - Powtarzam, to by�by zwi�zek polityczny... Czysto formalny... - Gdyby tak by�o, Z�otow�osa Dervla pozosta�aby na dworze. Zn�jdka z Cintry politycznie i formalnie zasiada�aby na tronie obok Emhyra... Ale wieczorem Emhyr dawa�by jej do zabawy tiar� i klejnoty koronne, a sam szed�by do sypialni Dervli... Przynajmniej do czasu, gdy smarkula osi�gn�aby wiek, w kt�rym bezpiecznie si� rodzi. - Hmmm... Tak... Co� w tym jest. Jak ma na imi� ta... princessa? - Xerella, czy jako� tak. - Sk�d�e, nieprawda. Zwie si�... Zirilla. Tak, chyba Zirilla. - Barbarzy�skie imi�. - Ciszej, u kaduka... - I wi�cej powagi. Zachowujecie si� jak smarkacze! - Baczcie na s�owa! Baczcie, bym ich nie uzna� za zniewag�! - Je�li ��dacie satysfakcji, wiecie, gdzie mnie szuka�, margrabio! - Ciszej! Spok�j! Imperator... Herold nie musia� si� specjalnie wysila�. Wystarczy�o jednego uderzenia lask� o posadzk�, by udekorowane czarnymi beretami g�owy arystokrat�w i rycerzy schyli�y si� niby k�osy pod uderzeniem wichru. W sali tronowej zapanowa�a cisza, taka �e g�osu herold r�wnie� nie musia� nadmiernie wyt�a�. - Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Monrudd! Bia�y P�omie� Ta�cz�cy na Kurhanach Wrog�w wszed� na sal�. Przemaszerowa� szpalerem szlachty swym zwyk�ym szparkim krokiem, energicznie machaj�c praw� r�k�. Jego czarny str�j niczym nie r�ni� si� od stroju dworak�w, je�li nie liczy� braku kryzy. Ciemne w�osy imperatora, jak zwykle nie ufryzowane, utrzymywa�a we wzgl�dnym �adzie w�ska z�ota obr�cz, na szyi po�yskiwa� cesarski alszband. Emhyr do�� niedbale zasiad� na tronie na podwy�szeniu, opar� �okie� na por�czy, a podbr�dek na d�oni. Nie zarzuci� nogi na drug� por�cz tronu, co znaczy�o, �e ceremonia� obowi�zuje nadal. �adna z pochylonych g��w nie unios�a si� nawet na cal. Imperator chrz�kn�� g�o�no, nie zmieniaj�c pozycji. Dworacy odetchn�li i wyprostowali si�. Herold ponownie uderzy� lask� o posadzk�. - Cirilla Fiona Elen Riannon, kr�lowa Cintry, ksi�na Brugge i diuszesa na Sodden, dziedziczka Inis Ard Skellig i Inis An Skellig, suzerenka Attre i Abb Yarra! Wszystkie oczy zwr�ci�y si� ku drzwiom, w kt�rych stan�a wysoka i dostojna Stella Congreve, hrabina Lid-dertal. Za� u boku hrabiny sz�a w�a�cicielka wszystkich wymienionych przed momentem imponuj�cych tytu��w. Szczup�a, jasnow�osa, niezwykle blada, lekko zgarbiona, w d�ugiej b��kitnej sukience. W sukience, w kt�rej najwyra�niej czu�a si� nieswojo i �le. Emhyr Deithwen wyprostowa� si� na tronie, a dworacy natychmiast zgi�li si� w uk�onach. Stella Congreve niezauwa�alnie popchn�a jasnow�os� dziewczyn�, obie defilowa�y wzd�u� szpaleru k�aniaj�cych si� arystokrat�w, przedstawicieli pierwszych rod�w Nilfgaardu. Dziewczyna kroczy�a sztywno i niepewnie. Potknie si�, pomy�la�a hrabina. Cirilla Fiona Elen Riannon potkn�a si�. Nie�adna i chuderlawa, pomy�la�a hrabina, zbli�aj�c si� do tronu. Niezgrabna, a do tego wszystkiego ma�o rozgarni�ta. Ale zrobi� z niej pi�kno��. Zrobi� z niej kr�low�, Emhyr, tak jak rozkaza�e�. Bia�y P�omie� Nilfgaardu przygl�da� si� im z wysoko�ci swego tronu. Jak zwykle, oczy mia� lekko zmru�one, na wargach ta�czy� mu cie� drwi�cego u�mieszku. Kr�lowa Cintry potkn�a si� po raz wt�ry. Imperator opar� �okie� na por�czy tronu, dotkn�� d�oni� policzka. U�miecha� si�. Stella Congreve by�a ju� na tyle blisko, by rozpozna� ten u�miech. Zmartwia�a z przera�enia. Co� jest nie tak, pomy�la�a ze zgroz�, co� jest nie tak. Polec� g�owy. Na Wielkie S�o�ce, polec� g�owy... Odzyska�a przytomno�� umys�u, uk�oni�a si�, zmuszaj�c do dygni�cia r�wnie� dziewczyn�. Emhyr var Emreis nie wsta� z tronu. Ale sk�oni� lekko g�ow�. Dworacy wstrzymali oddech. - Kr�lowo - przem�wi� Emhyr. Dziewczyna skurczy�a si�. Imperator nie patrzy� na ni�. Patrzy� na zgromadzon� na sali szlacht�. - Kr�lowo - powt�rzy�. - Szcz�liwy jestem, mog�c powita� ci� w moim pa�acu i w moim pa�stwie. R�cz� ci cesarskim s�owem, �e bliski jest dzie�, w kt�rym wszystkie nale�ne tytu�y powr�c� do ciebie wraz z ziemiami, kt�re s� twym prawnym dziedzictwem, kt�re legalnie i niezaprzeczalnie ci przynale��. Uzurpatorzy, kt�rzy panosz� si� w twych w�o�ciach, wszcz�li ze mn� wojn�. Zaatakowali mnie, g�osz�c przy tym, �e broni� twoich praw i sprawiedliwych racji. Niech tedy ca�y �wiat dowie si�, �e to do mnie, nie do nich, zwracasz si� o pomoc. Niech ca�y �wiat dowie si�, �e tu, w moim pa�stwie, za�ywasz przys�uguj�cej suzerence czci i kr�lewskiego imienia, podczas gdy w�r�d mych wrog�w by�a� jedynie wygna�cem. Niech ca�y �wiat wie, �e w moim pa�stwie jeste� bezpieczna, podczas gdy moi wrogowie nie tylko odmawiali ci korony, ale i usi�owali nastawa� na twe �ycie. Wzrok cesarza Nilfgaardu zatrzyma� si� na pos�ach Esterada Thyssena, w�adcy Koviru, i na ambasadorze Niedamira, kr�la Ligi z Hengfors. - Niech ca�y �wiat pozna prawd�, a w tej liczbie i kr�lowie, kt�rzy zdawali si� nie wiedzie�, po czyjej stronie jest s�uszno�� i sprawiedliwo��. I niech ca�y �wiat dowie si�, �e pomoc b�dzie ci dana. Twoi i moi wrogowie zostan� pokonani. W Cintrze, w Sodden i Brugge, w Attre, na Wyspach Skellige i u uj�cia Yarry zn�w zapanuje pok�j, a ty zasi�dziesz na tronie ku rado�ci twych ziomk�w i wszystkich mi�uj�cych sprawiedliwo�� ludzi. Dziewczyna w b��kitnej sukience opu�ci�a g�ow� jeszcze ni�ej. - Zanim to si� stanie - podj�� Emhyr - b�dziesz w mym pa�stwie traktowana z nale�nym ci szacunkiem, przeze mnie i przez wszystkich moich poddanych. A poniewa� w twoim kr�lestwie wci�� jeszcze gorzeje p�omie� wojny, w dow�d czci, szacunku i przyja�ni Nilfgaardu nadaj� ci tytu� princessy Rowan i Ymlac, pani na zamku Dar� Ro-wan, dok�d udasz si� teraz, by oczekiwa� nadej�cia spokojniejszych, szcz�liwszych czas�w. Stella Congreve opanowa�a si�, nie pozwoli�a, by na jej twarzy zago�ci� cho�by �lad zdziwienia. Nie zatrzyma jej przy sobie, pomy�la�a, wysy�a j� do Dar� Rowan, na koniec �wiata, tam gdzie sam nigdy nie bywa. Najwyra�niej nie ma zamiaru zaleca� si� do tej dziewczyny, nie my�li o szybkim o�enku. Najwyra�niej nie chce jej nawet widywa�. Dlaczego wi�c pozby� si� Dervli? O co tutaj chodzi? Otrz�sn�a si�, szybko chwyci�a princess� za r�k�. Audiencja by�a sko�czona. Gdy wychodzi�y z sali, cesarz nie patrzy� na nie. Dworacy k�aniali si�. Gdy wysz�y, Emhyr var Emreis zarzuci� nog� na oparcie tronu. - Ceallach - powiedzia�. - Do mnie. Seneszal zatrzyma� si� w nakazanej ceremonia�em odleg�o�ci od w�adcy, zgi�� si� w uk�onie. - Bli�ej - powiedzia� Emhyr. - Podejd� bli�ej, Ceallach. B�d� m�wi� cicho. A to, co powiem, przeznaczone jest wy��cznie dla twoich uszu. - Wasza wysoko��... - Co jeszcze przewiduje si� na dzisiaj? - Przyj�cie list�w uwierzytelniaj�cych i udzielenie formalnego exequatur pos�owi kr�la Esterada z Koviru -wyrecytowa� szybko seneszal. - Mianowanie namiestnik�w, prefekt�w i palatyn�w w nowych Prowincjach i Palatynatach. Zatwierdzenie tytu�u hrabiowskiego i apana-�y dla... - Pos�owi udzielimy exequatur i przyjmiemy go na prywatnej audiencji. Pozosta�e sprawy na jutro. - Tak jest, wasza wysoko��. - Zawiadom wicehrabiego Eiddon i Skellena, �e natychmiast po audiencji ambasadora maj� si� stawi� w bibliotece. Sekretnie. Ty tak�e si� tam stawisz. I przyprowadzisz tego waszego g�o�nego maga, tego wr�bit�... Jak mu tam? - Karthisius, wasza wysoko��. Mieszka w wie�y za miastem... - Nie interesuje mnie jego mieszkanie. Po�lesz po niego ludzi, maj� go dostarczy� do moich komnat. Po cichu, bez rozg�osu, sekretnie. - Wasza wysoko��... Czy to rozs�dne, aby ten astrolog... - Wyda�em rozkaz, Ceallach. - Tak jest. Nim min�y trzy godziny, wszyscy wezwani spotkali si� w cesarskiej bibliotece. Wezwanie nie zdziwi�o Yattiera de Rideaux, wicehrabiego Eiddon. Yattier by� szefem wywiadu wojskowego. Emhyr wzywa� Yattiera bardzo cz�sto -w ko�cu trwa�a wojna. Wezwanie nie zdziwi�o te� Stefana Skellena, zwanego Puszczykiem, pe�ni�cego przy imperatorze funkcj� koronera, specjalisty od s�u�b i zada� specjalnych. Puszczyka nigdy nic nie dziwi�o. Trzecia wezwana osoba by�a natomiast niezmiernie zdziwiona wezwaniem. Tym bardziej �e to do niej cesarz zwr�ci� si� najpierw. - Mistrzu Xarthisius. - Wasza cesarska mo��... - Musz� ustali� miejsce pobytu pewnej osoby. Osoby, kt�ra zagin�a lub jest ukrywana. Mo�e uwi�ziona. Czarodzieje, kt�rym to ju� kiedy� zleca�em, zawiedli. Podejmiesz si�? - W jakiej odleg�o�ci znajduje si�... mo�e si� znajdowa� ta osoba? - Gdybym wiedzia�, nie potrzebowa�bym twoich guse�. - Prosz� o wybaczenie, wasza cesarska wysoko��... - zaj�kn�� si� astrolog. - Rzecz w tym, �e du�a odleg�o�� utrudnia astromancj�, praktycznie wyklucza... Hem, hem... A je�li ta osoba znajduje si� pod magiczn� protekcj�... Mog� spr�bowa�, ale... - Kr�cej, mistrzu. - Potrzebuj� czasu... I komponent�w do zakl��... Je�li koniunkcja gwiazd b�dzie pomy�lna, to... Hem, hem... Wasza cesarska wysoko��, to, o co prosicie, to rzecz nie�atwa... Potrzebuj� czasu... Jeszcze chwila, a Emhyr ka�e go wbi� na pal, pomy�la� Puszczyk. Je�li czarownik nie przestanie be�kota�... - Mistrzu Karthisius - przerwa� imperator niespodziewanie grzecznie, wr�cz �agodnie. - B�dziesz mia� do dyspozycji wszystko, czego ci potrzeba. R�wnie� czas. W granicach rozs�dku. - Zrobi�, co w mej mocy - o�wiadczy� astrolog. - Ale b�d� m�g� ustali� jedynie przybli�on� lokalizacj�... To znaczy rejon lub radius... - Co? - Astromancja... - zaj�kn�� si� Xarthisius. - Przy du�ych odleg�o�ciach astromancja pozwala tylko na lokalizowanie przybli�one... Bardzo przybli�one, z du�� tolerancj�... Z bardzo du�� tolerancj�. Doprawdy, nie wiem, czy zdo�am... - Zdo�asz, mistrzu - wycedzi� imperator, a jego ciemne oczy zab�ys�y z�owr�bnie. - Jestem pe�en wiary w twoje zdolno�ci. A co do tolerancji, to im twoja b�dzie mniejsza, tym moja b�dzie wi�ksza. Xarthisius skurczy� si�. - Musz� zna� dok�adn� dat� urodzenia tej osoby - wy-b�ka�. - W miar� mo�liwo�ci, co do godziny... Cenny by�by te� jaki� przedmiot, kt�ry do tej osoby nale�a�... - W�osy - powiedzia� cicho Emhyr. - Czy w�osy mog� by�? - Oooo! - powesela� astrolog. - W�osy! To znacznie u�atwi... Ach, gdybym jeszcze m�g� mie� ka� albo mocz... Oczy Emhyra zw�zi�y si� niebezpiecznie, a mag skurczy� si� i zgi�� w niskim uk�onie. - Uni�enie przepraszam wasz� cesarsk� mo��... - zast�ka�. - Prosz� wybaczenia... Rozumiem... Tak, w�osy wystarcz�... W zupe�no�ci wystarcz�... Kiedy b�d� m�g� je otrzyma�? - Jeszcze dzi� b�d� ci dostarczone razem z dat� i godzin� urodzenia. Mistrzu, nie zatrzymuj� ci� d�u�ej. Wracaj do twej wie�y i zacznij �ledzi� konstelacje. - Niech Wielkie S�o�ce ma w opiece wasz� cesarsk�... - Dobrze, dobrze. Mo�esz odej��. Teraz my, pomy�la� Puszczyk. Ciekawe, co nas czeka. - Ka�dego - powiedzia� powoli imperator - kto pi�nie s�owo o tym, co b�dzie tu za chwil� powiedziane, czeka �wiartowanie. Vattier! - S�ucham, wasza wysoko��. - Jak� drog� dotar�a tu... ta princessa? Kto by� w to zaanga�owany? - Od twierdzy Nastrog - zmarszczy� czo�o szef wywiadu - konwojowali jej wysoko�� gwardzi�ci dowodzeni przez... - Nie o to pytam, do diab�a! Sk�d dziewczyna wzi�a si� w Nastrogu, w Verden? Kto dostarczy� j� do twierdzy? Kto jest tam obecnie komendantem? Czy to ten, od kt�rego pochodzi� meldunek? Godyvron jaki� tam? - Godyyron Pitcairn - powiedzia� szybko Vattier de Rideaux. - By� oczywi�cie poinformowany o misji Rience'a i grafa Cahira aep Ceallach. Trzy dni po wydarzeniach na wyspie Thanedd zjawi�o si� w Nastrogu dw�ch ludzi. Dok�adniej: jeden cz�owiek i jeden p�krwi elf. To oni, powo�uj�c si� na polecenia Rience'a i grafa Cahira, przekazali Godyyronowi princess�. - Aha - imperator u�miechn�� si�, a Puszczyk poczu� zimno na plecach. - Vilgefortz zar�cza�, �e schwyta Cirill� na Thanedd. Rience gwarantowa� mi to samo. Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach otrzyma� w tej sprawie wyra�ne rozkazy. I oto do Nastrogu nad rzek� Yarr�, trzy dni po aferze na wyspie, Cirill� przywo�� nie Vilgefortz, nie Rience, nie Cahir, ale cz�owiek i p�elf. Godyyron, oczywista rzecz, nie pomy�la� o tym, aby obu aresztowa�? - Nie. Ukara� go za to, wasza wysoko��? - Nie. Puszczyk prze�kn�� �lin�. Emhyr milcza�, tr�c czo�o, ogromny brylant w jego pier�cieniu b�yszcza� jak gwiazda. Po chwili cesarz podni�s� g�ow�. - Vattier. - Wasza wysoko��? - Postawisz na nogi wszystkich swoich podkomendnych. Rozkazuj� uj�� Rience'a i grafa Cahira. Domniemywam, �e obaj przebywaj� na terenach jeszcze nie zaj�tych przez nasze wojska. Wykorzystasz w tym celu Scoia'tael lub elfy kr�lowej Enid. Obu aresztowanych dostarczy� do Dar� Ruach i podda� torturom. - O co pyta�, wasza wysoko��? - zmru�y� oczy Vattier de Rideaux, udaj�c, �e nie widzi blado�ci, jaka pokry�a twarz seneszala Ceallacha. - O nic. P�niej, gdy ju� troch� zmi�kn�, wypytam ich osobi�cie. Skellen! - S�ucham. - Zaraz po tym, gdy ten piernik Xarthisius... Je�eli ten be�koc�cy kopromanta zdo�a ustali� to, co rozkaza�em mu ustali�... Wtedy zorganizujesz na wskazanym przez niego terenie poszukiwania pewnej osoby. Rysopis otrzymasz. Nie wykluczam, �e astrolog wska�e terytorium, nad kt�rym mamy w�adz�, w�wczas postawisz na nogi wszystkich, kt�rzy za to terytorium odpowiadaj�. Ca�y aparat cywilny i wojskowy. To sprawa o najwy�szym priorytecie. Zrozumia�e�? - Tak jest. Czy mog�... - Nie, nie mo�esz. Siadaj i s�uchaj, Puszczyku. Xarthisius najprawdopodobniej nie ustali niczego. Osoba, kt�rej kaza�em mu szuka�, znajduje si� zapewne na obcym terytorium i pod magiczn� protekcj�. G�ow� daj�, �e poszukiwana osoba znajduje si� w tym samym miejscu, co nasz tajemniczo zaginiony przyjaciel, czarodziej Vilgefortz z Roggeveen. Dlatego te�, Skellen, sformujesz i przygotujesz specjalny oddzia�, kt�rym b�dziesz dowodzi� osobi�cie. Dobierzesz ludzi spomi�dzy najlepszych. Maj� by� gotowi na wszystko... i nieprzes�dni. To znaczy nie l�kaj�cy si� magii. Puszczyk uni�s� brwi. - Tw�j oddzia� - doko�czy� Emhyr - b�dzie mia� za zadanie zaatakowa� i opanowa� ow� nie znan� mi chwilowo, acz zapewne nie�le zamaskowan� i dobrze bronion� kryj�wk� Vilgefortza. Naszego by�ego przyjaciela i sprzymierze�ca. - Zrozumia�em - powiedzia� beznami�tnie Puszczyk. -Poszukiwanej osobie, kt�r� tam zapewne zastan�, nie mo�e, jak si� domy�lam, spa�� w�os z g�owy? - Dobrze si� domy�lasz. - A Vilgefortz? - Jemu mo�e - cesarz u�miechn�� si� okrutnie. - Jemu nawet powinien spa��, raz na zawsze. Razem z g�ow�. Innych czarodziej�w, kt�rych zastaniesz w jego kryj�wce, r�wnie� to dotyczy. Bez wyj�tk�w. - Zrozumia�em. Kto zajmie si� odnalezieniem kryj�wki Vilgefortza? - Ty, Puszczyku. Stefan Skellen i Vattier de Rideaux wymienili spojrzenia. Emhyr odchyli� si� na oparcie fotela. - Wszystko jasne? A zatem... O co chodzi, Ceallach? - Wasza wysoko��... - j�kn�� seneszal, na kt�rego nikt do tej pory zdawa� si� nie zwraca� uwagi. - Dopraszam si� �aski... - Nie ma �aski dla zdrajc�w. Nie ma lito�ci dla tych, kt�rzy przeciwstawi� si� mojej woli. - Cahir... M�j syn... - Tw�j syn... - Emhyr zmru�y� oczy. - Nie wiem jeszcze, czym zawini� tw�j syn. Chcia�bym wierzy�, �e jego wina polega�a tylko na g�upocie i nieudolno�ci, nie na zdradzie. Je�li tak jest, b�dzie �ci�ty, nie �amany ko�em. - Wasza wysoko��! Cahir nie jest zdrajc�... Cahir nie m�g�... - Do��, Ceallach, ani s�owa wi�cej. Winni b�d� ukarani. Pr�bowali mnie oszuka�, a tego im nie wybacz�. Vattier, Skellen, za godzin� stawicie si� po odbi�r podpisanych instrukcji, rozkaz�w i pe�nomocnictw, po czym natychmiast przyst�picie do wykonywania zada�. I jeszcze jedno: nie musz� chyba dodawa�, �e dziewczynina, kt�r� niedawno widzieli�cie w sali tronowej, ma dla wszystkich pozosta� Cirill�, kr�low� Cintry i princess� Rowan. Dla wszystkich. Rozkazuj�, by traktowa� to jako tajemnic� stanu i spraw� najwy�szej wagi pa�stwowej. Zebrani spojrzeli na imperatora ze zdziwieniem. Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd u�miechn�� si� lekko. - Czy�by�cie nie zrozumieli? Zamiast prawdziwej Cirilli z Cintry podes�ali mi jak�� niedojd�. Ci zdrajcy zapewne �udzili si�, �e nie rozpoznam jej. Aleja rozpoznam prawdziw� Ciri. Rozpoznam j� na ko�cu �wiata i w ciemno�ciach piekie�. Wielce zagadkow� jest spraw�, �e jednoro�ec, cho� niebywale p�ochliwy i ludzi si� boj�cy, je�li takow� pann� napotka, kt�ra jeszcze z m�em ciele�nie nie obcowa�a, wnet przybie�y do niej, ukl�knie i bez nijakiego l�ku g�ow� jej na podo�ku pok�adzie. Pono� w minionych a zamierzch�ych czasach by�y takie panny, kt�re istny proceder z tego sobie, uczyni�y. W bez�e�stwie i wstrzemi�liwo�ci trwa�y lata d�ugie po to, aby �owcom jako wabiki na jednoro�ce s�u�y� mog�y. Wnet si� jednak wyjawi�o, �e jednoro�ec jeno ku m�odzieniutkim dziewicom idzie, starsze za nic sobie maj�c. M�drym zwierz�ciem b�d�c, jednoro�ec rozumie niechybnie, �e ponad miar� w dziewictwie trwa� podejrzan� i przeciwn� naturze jest rzecz�. Physiologus Rozdzia� sz�sty Obudzi�o j� gor�co. Oprzytomni� j� �ar pal�cy sk�r� jak katowskie �elazo. Nie mog�a poruszy� g�ow�, co� j� trzyma�o. Szarpn�a si� i zawy�a z b�lu, czuj�c, jak rwie si� i p�ka sk�ra na skroni. Otworzy�a oczy. Kamie�, na kt�rym opiera�a g�ow�, by� brunatny od zakrzep�ej i wyschni�tej krwi. Obmaca�a skro�, wyczu�a pod palcami twardy, sp�kany strup. Strup by� przylepiony do kamienia, oderwa� si� od niego przy ruchu g�owy, teraz ocieka� krwi� i osoczem. Ciri odkaszln�a, charkn�a, wyplu�a piasek wraz z g�st�, lepk� �lin�. Unios�a si� na �okciach, potem usiad�a, rozejrza�a dooko�a. Zewsz�d otacza�a j� kamienista, szaroczerwona, poci�ta jarami i uskokami r�wnina, gdzieniegdzie wypi�trzaj�ca si� kopcami kamieni lub ogromnymi g�azami o dziwacznych kszta�tach. Nad r�wnin�, wysoko, wisia�o wielkie, z�ote, rozpalone s�o�ce, ��c�ce ca�e niebo, zniekszta�caj�ce widoczno�� o�lepiaj�cym blaskiem i drganiem powietrza. Gdzie ja jestem? Dotkn�a ostro�nie rozbitej, napuchni�tej skroni. Bola�o. Bardzo bola�o. Musia�am wyci�� niez�ego koz�a, domy�li�a si�, musia�am zdrowo poszorowa� po ziemi. Nagle zauwa�y�a poszarpan�, porozdzieran� odzie� i odkry�a nowe ogniska b�lu - w krzy�u, w plecach, w ramieniu, na biodrach. Przy upadku py�, ostry piasek i �wir dosta�y si� wsz�dzie - we w�osy, do uszu, do ust, jak r�wnie� do oczu, kt�re piek�y i �zawi�y. Pali�y d�onie i �okcie, po�cie-rane do �ywego mi�sa. Delikatnie i powoli rozprostowa�a nogi i j�kn�a znowu, bo lewe kolano odpowiedzia�o na ruch dojmuj�cym, t�pym b�lem. Obmaca�a je przez nie uszkodzon� sk�r� spodni, ale nie wyczu�a opuchlizny. Przy wdechach czu�a z�owr�bne k�ucie w boku, a pr�ba pochylania tu�owia sprawi�a, �e o ma�o nie krzykn�a, przeszyta ostrym spazmem, kt�ry odezwa� si� w dole plec�w. Ale si� pot�uk�am, pomy�la�a. Ale chyba niczego sobie nie po�ama�am. Gdybym po�ama�a ko�ci, bola�oby bardziej. Jestem ca�a, tylko troch� poobijana. B�d� mog�a wsta�. I wstan�. Powolutku, oszcz�dnymi ruchami przybra�a pozycj�, niezgrabnie ukl�k�a, pr�buj�c chroni� rozbite kolano. Potem stan�a na czworakach, st�kaj�c, poj�kuj�c i posykuj�c. Wreszcie, po czasie, kt�ry wyda� si� jej wieczno�ci�, wsta�a. Po to tylko, by natychmiast zwali� si� ci�ko na kamienie, bo mrocz�cy oczy zawr�t g�owy momentalnie podci�� jej nogi. Czuj�c gwa�town� fal� md�o�ci, po�o�y�a si� na boku. Rozpalone g�azy piek�y jak roz�arzone w�gle. - Nie wstan�... - za�ka�a. - Nie mog�... Spal� si� na tym s�o�cu... W g�owie t�tni� t�py, wredny, nieust�pliwy b�l. Ka�de poruszenie sprawia�o, �e b�l si� wzmaga�, wi�c Ciri przesta�a si� porusza�. Zas�oni�a g�ow� ramieniem, ale �ar rych�o sta� si� nie do wytrzymania. Zrozumia�a, �e jednak musi przed nim uciec. Pokonuj�c obezw�adniaj�cy op�r obola�ego cia�a, mru��c oczy od rw�cego b�lu w skroniach, na czworakach pope�z�a w stron� wi�kszego g�azu, wysieczonego przez wichry w kszta�t dziwacznego grzyba, kt�rego nieforemny kapelusz dawa� u podstawy odrobin� cienia. Zwin�a si� w k��bek, kaszl�c i poci�gaj�c nosem. Le�a�a d�ugo, dop�ty, dop�ki w�druj�ce po niebie s�o�ce nie dopad�o jej znowu lej�cym si� z g�ry ogniem. Przesun�a si� na drug� stron� g�azu, po to tylko, by stwierdzi�, �e to na nic. S�o�ce sta�o w zenicie, kamienny grzyb praktycznie nie dawa� ju� cienia. Przycisn�a d�onie do p�kaj�cych z b�lu skroni. Obudzi�y j� dreszcze wstrz�saj�ce ca�ym cia�em. Ognista kula s�o�ca straci�a o�lepiaj�c� z�ocisto��. Teraz, b�d�c ju� ni�ej, wisz�c nad poszarpanymi, z�batymi ska�ami, by�a pomara�czowa. Upa� zel�a� nieco. Ciri usiad�a z trudem, rozejrza�a si� dooko�a. B�l g�owy �cich�, przesta� o�lepia�. Obmaca�a g�ow� i stwierdzi�a, �e gor�co spali�o i wysuszy�o strup na skroni, zmieniaj�c go w tward�, �lisk� skorup�. Wci�� jednak bola�o j� ca�e cia�o, wydawa�o si�, �e nie ma na nim jednego zdrowego miejsca. Odchrz�kn�a, zgrzytn�a piaskiem w z�bach, spr�bowa�a splun��. Bezskutecznie. Opar�a si� plecami o grzybokszta�tny g�az, wci�� jeszcze gor�cy od s�o�ca. Wreszcie przesta�o pra�y�, pomy�la�a. Teraz, gdy s�o�ce chyli si� ku zachodowi, jest ju� do wytrzymania, a nied�ugo... Nied�ugo zapadnie noc. Wzdrygn�a si�. Gdzie ja, u diab�a starego, jestem? Jak mam st�d wyj��? I kt�r�dy? Dok�d mam i��? A mo�e nie rusza� si� z miejsca, mo�e czeka�, a� mnie odnajd�? Przecie� b�d� mnie szuka�. Geralt. Yennefer. Przecie� nie zostawi� mnie samej... Znowu spr�bowa�a splun�� i znowu nie wysz�o. I wtedy zrozumia�a. Pragnienie. Pami�ta�a. Ju� wtedy, podczas ucieczki, m�czy�o j� pragnienie. Przy ��ku siod�a karego konia, kt�rego dosiad�a, uciekaj�c do Wie�y Mewy, by�a drewniana manierka, przypomina�a to sobie dok�adnie. Ale nie mog�a jej wtedy ani odtroczy�, ani unie��, nie mia�a czasu. A teraz manierki nie by�o. Teraz niczego nie by�o. Niczego pr�cz ostrych rozpalonych kamieni, pr�cz �ci�gaj�cego sk�r� strupa na skroni, pr�cz b�lu cia�a i skurczonego gard�a, kt�remu nie mo�na by�o ul�y� nawet prze�kni�ciem �liny. Nie mog� tu zosta�. Musz� i�� i odnale�� wod�. Je�li nie odnajd� wody, zgin�. Spr�bowa�a wsta�, rani�c palce o kamienny grzyb. Wsta�a. Zrobi�a krok. I ze skowytem zwali�a si� na czworaki, wypr�y�a w suchym, wymiotnym spazmie. Chwyci�y j� kurcze i zawr�t g�owy, tak mocne, �e ponownie musia�a przybra� pozycj� le��c�. Jestem bezsilna. I sama. Znowu. Wszyscy mnie zdradzili, porzucili, zostawili sam�. Tak jak kiedy�... Ciri poczu�a, jak gard�o �ciskaj� jej niewidzialne kleszcze, jak do b�lu kurcz� si� mi�nie na szcz�kach, jak zaczynaj� dr�e� sp�kane usta. Nie ma paskudniejszego widoku ni� p�acz�ca czarodziejka, przypomnia�a sobie s�owa Yennefer. Ale przecie�... Przecie� nikt mnie tutaj nie zobaczy... Nikt... Zwini�ta w k��bek pod kamiennym grzybem, Ciri zaszlocha�a, zanios�a si� suchym, strasznym p�aczem. Bez �ez. Kiedy unios�a opuchni�te, stawiaj�ce op�r powieki, stwierdzi�a, �e �ar jeszcze bardziej z�agodnia�, a ��te jeszcze niedawno niebo przybra�o w�a�ciw� mu kobaltow� barw�, o dziwo, przetykan� nawet cienkimi bia�ymi pasemkami chmur. S�oneczna tarcza sczerwienia�a, opu�ci�a si� ni�ej, ale nadal stacza�a na pustyni� faluj�ce, t�tni�ce gor�co. A mo�e gor�co bi�o z nagrzanych kamieni? Usiad�a, konstatuj�c, �e b�l w czaszce i pot�uczonym ciele przesta� dokucza�. Ze obecnie by� niczym w por�wnaniu ze ss�cym cierpieniem rosn�cym w �o��dku i z okrutnym, zmuszaj�cym do kaszlu drapaniem w wyschni�tym gardle. Nie poddawa� si�, pomy�la�a. Nie wolno si� poddawa�. Tak jak w Kaer Morhen, trzeba wsta�, trzeba pokona�, zwalczy�, zdusi� w sobie b�l i s�abo��. Trzeba wsta� i i��. Teraz przynajmniej znam kierunek. Tam gdzie teraz jest s�o�ce, jest zach�d. Musz� i��, musz� znale�� wod� i co� do jedzenia. Musz�. Inaczej zgin�. To jest pustynia. Zalecia�am na pustyni�. To, w co wesz�am w Wie�y Mewy, to by� magiczny portal, czarodziejskie urz�dzenie, za pomoc� kt�rego mo�na si� przenosi� na du�e odleg�o�ci... Portal w Tor Lara by� dziwnym portalem. Gdy wbieg�a na ostatni� kondygnacj�, nie by�o tam nic, nawet okien, tylko go�e i pokryte grzybem �ciany. I na jednej ze �cian zap�on�� nieregularny owal wype�niony opalizuj�c� po�wiat�. Zawaha�a si�, ale portal przyci�ga�, przyzywa� j�, wr�cz prosi�. A innego wyj�cia nie by�o, tylko ten �wiec�cy owal. Zamkn�a oczy i wesz�a we�. A potem by�a o�lepiaj�ca jasno�� i w�ciek�y wir, podmuch pozbawiaj�cy oddechu i mia�d��cy �ebra. Pami�ta�a lot w�r�d ciszy, zimna i pustki, potem znowu b�ysk i zach�y�ni�cie si� powietrzem. W g�rze by� b��kit, w dole zamazana szaro��... Wyrzuci� j� w locie, tak jak orlik wypuszcza zbyt ci�k� dla niego ryb�. Gdy waln�a na kamienie, straci�a przytomno��. Nie wiedzia�a na jak d�ugi czas. Czyta�am w �wi�tyni o portalach, przypomnia�a sobie, wytrz�saj�c piasek z w�os�w. W ksi�gach by�y wzmianki o teleportach spaczonych albo chaotycznych, kt�re nios� nie wiadomo dok�d i wyrzucaj� nie wiadomo gdzie. Portal w Wie�y Mewy by� pewnie w�a�nie taki. Wyrzuci� mnie gdzie� na ko�cu �wiata. Nikt nie wie gdzie. Nikt mnie tutaj nie b�dzie szuka� i nikt nie znajdzie. Je�li tu zostan�, umr�. Wsta�a. Mobilizuj�c wszystkie si�y, przytrzymuj�c si� g�azu, zrobi�a pierwszy krok. Potem drugi. I trzeci. Te pierwsze kroki u�wiadomi�y jej, �e sprz�czki prawego buta s� zerwane, a opadaj�ca cholewka uniemo�liwia marsz. Usiad�a, tym razem w celowy, niewymuszony spos�b, dokona�a przegl�du ubrania i wyposa�enia. Koncentruj�c si� na tej czynno�ci, zapomnia�a o zm�czeniu i b�lu. Pierwsz� rzecz�, kt�r� odkry�a, by� kordzik. Zapomnia�a o nim, pochwa przesun�a si� do ty�u. Obok kordzika, jak zwykle, na pasku by�a ma�a sakiewka. Prezent od Yennefer. Zawieraj�ca to, co �dama zawsze winna mie� przy sobie". Ciri rozwi�za�a mieszek. Niestety, standardowy ekwipunek damy nie uwzgl�dnia� sytuacji, w kt�rej si� znalaz�a. Sakiewka zawiera�a szylkretowy grzebyk, uniwersalny no�ykpilnik do paznokci, opakowany, wyja�owiony tampon z lnianej tkaniny i jadeitowe pude�eczko ma�ci do r�k. Ciri natychmiast natar�a ma�ci� spieczon� twarz i usta, natychmiast te� chciwie zliza�a smarowide�ko z warg. Nie zastanawiaj�c si� d�ugo wyliza�a ca�e pude�eczko rozkoszuj�c si� t�usto�ci� i odrobin� koj�cej wilgoci. U�yte do aromatyzowania ma�ci rumianek, ambra i kamfora smakowa�y obrzydliwie, ale podzia�a�y stymuluj�co. Zwi�za�a opadaj�c� cholewk� wywleczonym z r�kawa rzemykiem, wsta�a, tupn�a kilka razy, dla pr�by. Rozpakowa�a i rozwin�a tampon, zrobi�a z niego szerok� opask� chroni�c� rozbit� skro� i przypieczone s�o�cem czo�o. Wsta�a, poprawi�a pas, przesun�a kordzik bli�ej lewego biodra, odruchowo wyj�a go z pochwy, sprawdzi�a kling� kciukiem. By�a ostra. Wiedzia�a o tym. Mam bro�, pomy�la�a. Jestem wied�mink�. Nie, nie zgin� tu. Co tam g��d, wytrzymam, w �wi�tyni Melitele czasem trzeba by�o po�ci� nawet i dwa dni. A woda... Wod� musz� znale��. B�d� sz�a tak d�ugo, a� znajd�. Ta przekl�ta pustynia musi si� gdzie� ko�czy�. Gdyby to by�a wielka pustynia, wiedzia�abym co� o niej, zauwa�y�abym j� na mapach, kt�re ogl�da�am razem z Jarre. Jarre... Ciekawe, co on teraz robi... Ruszam, zadecydowa�a. Id� na zach�d, widz�, gdzie zachodzi s�o�ce, to jedyny pewny kierunek. Przecie� ja nigdy nie b��dz�, zawsze wiem, w kt�r� stron� nale�y i��. Je�li b�dzie trzeba, b�d� sz�a ca�� noc. Jestem wied�mink�. Gdy tylko wr�c� mi si�y, b�d� biec jak na Szlaku. Wtedy dotr� szybko do kra�ca tego pustkowia. Wytrzymam. Musz� wytrzyma�... Ha, Geralt pewnie nieraz bywa� na pustyniach takich jak ta, kto wie, czy nie bywa� na jeszcze gorszych... Id�. Krajobraz nie zmieni� si� po pierwszej godzinie marszu. Dooko�a nadal nie by�o nic, tylko kamienie, szaro-czerwone, ostre, osuwaj�ce si� spod n�g, zmuszaj�ce do ostro�no�ci. Rzadkie krzaki, suche i kolczaste, wyci�ga�y ku niej z rozpadlin poskr�cane p�dy. Przy pierwszym napotkanym krzaku Ciri zatrzyma�a si�, licz�c, �e trafi na li�cie lub m�ode ga��zki, kt�re mo�na b�dzie wyssa� i z�u�. Ale krzak mia� tylko kalecz�ce palce ciernie. Nie nadawa� si� nawet do tego, by wy�ama� z niego kij. Drugi i trzeci krzak by�y takie same, nast�pne zlekcewa�y�a, min�a nie zatrzymuj�c si�. Zmierzcha�o szybko. S�o�ce opu�ci�o si� nad z�baty, poszarpany horyzont, niebo rozb�ys�o czerwieni� i purpur�. Wraz ze zmrokiem nadchodzi� ch��d. Pocz�tkowo powita�a go z rado�ci�, zimno koi�o spieczon� sk�r�. Wkr�tce jednak zrobi�o si� jeszcze zimniej, a Ciri zacz�a szcz�ka� z�bami. Przyspieszy�a kroku, licz�c na to, �e rozgrzeje j� ostry marsz, ale wysi�ek znowu obudzi� b�l w boku i w kolanie. Zacz�a utyka�. Na domiar z�ego s�o�ce ca�kiem skry�o si� za horyzontem i momentalnie zapanowa�a ciemno��. Ksi�yc by� w nowiu, a gwiazdy, od kt�rych skrzy�o si� niebo, nie pomaga�y. Ciri wkr�tce przesta�a widzie� drog� przed sob�. Kilkakrotnie przewr�ci�a si�, bole�nie zdzieraj�c sk�r� z nadgarstk�w. Dwukrotnie natrafi�a stop� na rozpadlin� mi�dzy kamieniami, przed z�amaniem lub skr�ceniem nogi uratowa� j� wy��cznie wyuczony wied�mi�ski unik w upadku. Zrozumia�a, �e nic z tego. Marsz w�r�d ciemno�ci by� niemo�liwy. Usiad�a na p�askim bloku bazaltu, czuj�c obezw�adniaj�c� rozpacz. Nie mia�a poj�cia, czy id�c utrzyma�a kierunek, dawno ju� zgubi�a miejsce, w kt�rym s�o�ce znik�o za horyzontem, zupe�nie straci�a z oczu po�wiat�, kt�r� kierowa�a si� w czasie pierwszych godzin po zachodzie. Dooko�a by�a ju� tylko aksamitna, nieprzejrzana czer�. I dojmuj�ce zimno. Zimno, kt�re parali�owa�o, k�sa�o stawy, zmusza�o do garbienia si� i wci�gania g�owy w obola�e od przykurczu ramiona. Ciri zacz�a t�skni� za s�o�cem, cho� wiedzia�a, �e wraz z jego powrotem zwali si� na ska�y �ar, kt�rego nie b�dzie w stanie znie��. W kt�rym nie b�dzie w stanie kontynuowa� marszu. Znowu poczu�a, jak gard�o �ciska jej ch�� p�aczu, jak ogarnia j� fala rozpaczy i beznadziei. Ale tym razem rozpacz i beznadzieja zamieni�y si� we w�ciek�o��. - Nie b�d� p�aka�! - krzykn�a w mrok. - Jestem wied�mink�! Jestem... Czarodziejk�. Ciri unios�a r�ce, przycisn�a d�onie do skroni. Moc jest wsz�dzie. Jest w wodzie, powietrzu, w ziemi... Wsta�a szybko, wyci�gn�a r�ce, wolno, niepewnie post�pi�a kilka krok�w, gor�czkowo szukaj�c �r�d�a. Mia�a szcz�cie. Prawie natychmiast poczu�a w uszach znajomy szum i pulsowanie, poczu�a energi� bij�c� z wodnej �y�y skrytej w g��binach ziemi. Zaczerpn�a Mocy razem z ostro�nym, powstrzymywanym wdechem, wiedzia�a, �e jest os�abiona, a w takim stanie raptowne odtlenienie m�zgu mog�o momentalnie pozbawi� j� przytomno�ci, zniweczy� ca�y wysi�ek. Energia powoli wype�nia�a j�, przynosi�a znajom�, chwilow� eufori�. P�uca zacz�y pracowa� silniej i szybciej. Ciri opanowa�a przyspieszony oddech -zbyt intensywne dotlenianie te� mog�o mie� fatalne skutki. Uda�o si�. Najpierw zm�czenie, pomy�la�a, najpierw ten parali�uj�cy b�l w ramionach i udach. Potem zimno. Musz� podwy�szy� temperatur� cia�a... Stopniowo przypomina�a sobie gesty i zakl�cia. Niekt�re wykonywa�a i wypowiada�a zbyt pospiesznie - nagle chwyci�y j� kurcze i drgawki, gwa�towny spazm i zawr�t g�owy podci�� jej kolana. Usiad�a na bazaltowej p�ycie, uspokoi�a roztrz�sione r�ce, opanowa�a rw�cy si�, arytmiczny oddech. Powt�rzy�a formu�y, wymuszaj�c na sobie spok�j i precyzj�, skupienie i pe�n� koncentracj� woli. I tym razem skutek by� natychmiastowy. Roztarta na udach i karku ogarniaj�ce j� ciep�o. Wsta�a, czuj�c, jak zm�czenie znika, a obola�e mi�nie odpr�aj� si�. - Jestem czarodziejk�! - krzykn�a triumfalnie, wysoko unosz�c r�k�. - Przyb�d�, nie�miertelne �wiat�o! Wzywam ci�! Aen'drean va, eveigh Aine! Niewielka ciep�a kula �wiat�a wyfrun�a z jej d�oni jak motyl, ciskaj�c na kamienie ruchliwe mozaiki cienia. Wolno poruszaj�c r�k�, ustabilizowa�a kul�, ustawi�a j� tak, by wisia�a przed ni�. To nie by� najszcz�liwszy pomys� - �wiat�o o�lepia�o j�. Spr�bowa�a umie�ci� kul� za plecami, ale i to da�o kiepski efekt - jej w�asny cie� k�ad� si� na drog�, pogarsza� widoczno��. Ciri powolutku przesun�a �wietlist� sfer� w bok, zawiesi�a j� nieco powy�ej prawego ramienia. Cho� kula w oczywisty spos�b nie umywa�a si� do prawdziwej magicznej Aine, dziewczynka by�a nies�ychanie dumna ze swego wyczynu. - Ha! - powiedzia�a napuszona. - Szkoda, �e Yennefer tego nie widzi! Ra�no i energicznie podj�a marsz, krocz�c szybko i pewnie, wybieraj�c drog� w migotliwym i niepewnym chiaroscuro, rzucanym przez kul�. Id�c, stara�a si� przypomnie� sobie inne zakl�cia, ale �adne nie wydawa�o si� jej w�a�ciwe, przydatne w tej sytuacji, ponadto niekt�re by�y bardzo wyczerpuj�ce, ba�a si� ich troch�, nie chcia�a u�ywa� bez wyra�nej konieczno�ci. Niestety, nie zna�a �adnego, kt�re zdolne by�oby stworzy� wod� lub jedzenie. Wiedzia�a, �e takowe istnia�y, ale �adnego z nich nie umia�a zastosowa�. W �wietle magicznej sfery martwa dotychczas pustynia nagle nabra�a �ycia. Spod n�g Ciri ucieka�y niezgrabne po�yskliwe �uki i kosmate paj�ki. Niewielki rudo��ty skorpion, wlok�cy za sob� segmentowany ogon, chy�o przebieg� jej drog�, zemkn�� w szczelin� mi�dzy kamieniami. Zielona d�ugoogoniasta jaszczurka prysn�a w mrok, szeleszcz�c po �wirze. Zmyka�y przed ni� podobne do wielkich myszy gryzonie, zwinnie i wysoko podskakuj�ce na tylnych nogach. Kilkakrotnie dojrza�a w ciemno�ciach odblask oczu, a raz us�ysza�a mro��cy krew w �y�ach syk, dobiegaj�cy ze skalnego rumowiska. Je�eli z pocz�tku nosi�a si� z zamiarem upolowania czego� nadaj�cego si� do jedzenia, syk ca�kowicie zniech�ci� j� do myszkowania w�r�d kamieni. Zacz�a uwa�niej patrze� pod nogi, a przed oczami stan�y jej ryciny z ksi�g, kt�re ogl�da�a w Kaer Morhen. Gigantyczny skorpion. Scarletia. Przera�a. Wicht. �ami�. Krabop�j�k. Potwory �yj�ce na pustyniach. Sz�a, rozgl�daj�c si� p�ochliwie i czujnie nadstawiaj�c uszu, �ciskaj�c w spotnia�ej d�oni r�koje�� kordzika. Po kilku godzinach �wietlista kula zm�tnia�a, rzucany przez ni� kr�g �wiat�a zmala�, zmrocznia�, rozmaza� si�. Ciri, koncentruj�c si� z trudem, ponownie wypowiedzia�a zakl�cie. Kula na kilka sekund zat�tni�a ja�niejszym blaskiem, ale natychmiast sczerwienia�a i przygas�a znowu. Wysi�ek zachwia� ni�, zatoczy�a si�, przed oczami zata�czy�y jej czarne i czerwone plamy. Usiad�a ci�ko, zgrzytaj�c �wirem i lu�nymi kamieniami. Kula zgas�a zupe�nie. Ciri nie pr�bowa�a ju� zakl��, wyczerpanie, pustka i brak energii, kt�re czu�a w sobie, z g�ry przekre�la�y szans� na sukces. Przed ni�, daleko na horyzoncie, wstawa�a niejasna po�wiata. Zmyli�am drog�, skonstatowa�a z przera�eniem. Wszystko pokr�ci�am... Z pocz�tku sz�am na zach�d, a teraz s�o�ce wzejdzie wprost przede mn�, a to znaczy... Poczu�a obezw�adniaj�ce zm�czenie i senno��, kt�rej nie p�oszy� nawet trz�s�cy ni� ch��d. Nie zasn�, postanowi�a. Nie wolno mi zasn��... Nie wolno mi... Obudzi�o j� przenikliwe zimno i rosn�ca jasno��, oprzytomni� skr�caj�cy wn�trzno�ci b�l brzucha, suche i dokuczliwe pieczenie w gardle. Spr�bowa�a wsta�. Nie mog�a. Obola�e i zesztywnia�e cz�onki odmawia�y pos�usze�stwa. Macaj�c dooko�a d�o�mi, poczu�a pod palcami wilgo�. - Woda... - wychrypia�a. - Woda! Trz�s�c si� ca�a, unios�a si� na czworaki, przypad�a ustami do bazaltowych p�yt, gor�czkowo zbieraj�c j�zykiem osadzone na g�adkiej powierzchni kropelki, wysysaj�c wilgo� z zag��bie� na nier�wnej powierzchni g�azu. W jednym zebra�a si� bez ma�a p�gar�� rosy - wych�epta�a j� razem z piaskiem i �wirem, nie odwa�aj�c si� plu�. Rozejrza�a si�. Ostro�nie, by nie uroni� ani odrobinki, zebra�a j�zykiem b�yszcz�ce krople wisz�ce na cierniach kar�owatego krzaka, kt�ry zagadkowym sposobem zdo�a� wyrosn�� spomi�dzy kamieni. Na ziemi le�a� jej kordzik. Nie pami�ta�a, kiedy wyj�a go z pochwy. Klinga by�a m�tna od warstewki rosy. Skrupulatnie i dok�adnie wyliza�a ch�odny metal. Pokonuj�c usztywniaj�cy cia�o b�l, ruszy�a na czworakach przed siebie, tropi�c wilgo� na dalszych kamieniach. Ale z�ota tarcza s�o�ca wytrysn�a ju� ponad kamienisty horyzont, zala�a pustyni� o�lepiaj�c� ��t� jasno�ci�, b�yskawicznie wysuszy�a g�azy. Ciri z rado�ci� przyj�a rosn�ce ciep�o, by�a jednak �wiadoma faktu, �e ju� nied�ugo, niemi�osiernie pra�ona, zat�skni do ch�odu nocy. Odwr�ci�a si� plecami do jaskrawej kuli. Tam gdzie �wieci�a, by� wsch�d. A ona musia�a i�� na zach�d. Musia�a. �ar r�s�, wzmaga� si� szybko, wkr�tce sta� si� nie do wytrzymania. W po�udnie wycie�czy� j� tak, �e rada nie rada musia�a zmieni� kierunek marszu, by szuka� cienia. Znalaz�a wreszcie os�on�: du�y, podobny do grzyba g�az. Wpe�z�a pod niego. I wtedy zobaczy�a przedmiot le��cy pomi�dzy kamieniami. By�o to jadeitowe, wylizane do czysta pude�eczko po ma�ci do r�k. Nie znalaz�a w sobie do�� si�, by p�aka�. *** G��d i pragnienie przemog�y wyczerpanie i rezygnacj�. Zataczaj�c si� podj�a marsz. S�o�ce pali�o. Daleko, na horyzoncie, za faluj�c� zas�on� upa�u, zobaczy�a co�, co mog�o by� tylko �a�cuchem g�rskim. Bardzo dalekim �a�cuchem g�rskim. Gdy zapad�a noc, z olbrzymim trudem zaczerpn�a Mocy, ale wyczarowanie magicznej kuli uda�o si� jej dopiero po kilku pr�bach i wycie�czy�o tak, �e nie mog�a i�� dalej. Straci�a ca�� energi�, zakl�cia rozgrzewaj�ce i relaksuj�ce nie uda�y si� jej mimo wielu pr�b. Wyczarowane �wiat�o dodawa�o odwagi i podnosi�o na duchu, ale ch��d wyniszcza�. Dojmuj�ce, przenikliwe zimno trz�s�o ni� a� do �witu. Dygota�a, niecierpliwie oczekuj�c wschodu s�o�ca. Wyj�a kordzik z pochwy, u�o�y�a go przezornie na kamieniu, by metal pokry� si� ros�. By�a potwornie wyczerpana, ale g��d i pragnienie p�oszy�y sen. Dotrwa�a do �witu. By�o jeszcze ciemno, gdy ju� zacz�a chciwie zlizywa� ros� z klingi. Gdy si� rozwidni�o, natychmiast rzuci�a si� na czworaki, by szuka� wilgoci w zag��bieniach i szczelinach. Us�ysza�a syk. Du�a kolorowa jaszczurka siedz�ca na pobliskim bloku skalnym rozwiera�a na ni� bezz�bn� paszcz�, stroszy�a imponuj�cy grzebie�, nadyma�a si� i siek�a kamie� ogonem. Przed jaszczurk� widnia�a malutka, wype�niona wod� szczelinka. Ciri pocz�tkowo cofn�a si� przestraszona, ale natychmiast ogarn�a j� rozpacz i dzika w�ciek�o��. Macaj�c dooko�a rozdygotanymi d�o�mi, ucapi�a kanciasty z�omek ska�y. - To moja woda! - zawy�a. - Moja! Cisn�a kamieniem. Chybi�a. Jaszczurka podskoczy�a na d�ugoszponiastych �apach, umkn�a zwinnie w skalisty labirynt. Ciri przypad�a do kamienia, wyssa�a resztk� wody z rozpadliny. I wtedy zobaczy�a. Za kamieniem, w okr�g�ej niecce, le�a�o siedem jaj wystaj�cych cz�ciowo z czerwonawego piasku. Dziewczynka nie zastanawia�a si� ani chwili. Na kolanach dopad�a gniazda, chwyci�a jedno z jaj i wpi�a w nie z�by. Sk�rzasta skorupa p�k�a i oklap�a jej w d�oni, lepka ma� sp�yn�a do r�kawa. Ciri wyssa�a jajo, obliza�a r�k�. Prze�yka�a z trudem i w og�le nie czu�a smaku. Wyssa�a wszystkie jaja i zosta�a na czworakach, lepka, brudna, zapiaszczona, ze zwisaj�cym z z�b�w glutem, gor�czkowo grzebi�c w piasku i wydaj�c nieludzkie, �kaj�ce odg�osy. Zamar�a. (Wyprostuj si�, ksi�niczko! Nie opieraj �okci o st�. Uwa�aj, jak si�gasz do p�miska, powalasz koronki na r�kawkach! Obetrzyj usta serwetk� i przesta� mlaska�! Bogowie, czy nikt nie nauczy� tego dziecka, jak zachowywa� si� przy stole? Cirillo!) Ciri rozp�aka�a si�, opieraj�c g�ow� o kolana. *** Wytrzyma�a w marszu do po�udnia, potem upa� zm�g� j� i zmusi� do odpoczynku. Drzema�a d�ugo, skryta w cieniu pod kamiennym uskokiem. Cie� nie dawa� ch�odu, ale by� lepszy ni� pal�ce s�o�ce. Pragnienie i g��d p�oszy�y sen. Daleki �a�cuch g�rski, jak si� jej zdawa�o, pali� si� i b�yszcza� w s�onecznych promieniach. Na szczytach tych g�r, pomy�la�a, mo�e le�e� �nieg, mo�e tam by� l�d, mog� tam by� strumienie. Musz� tam dotrze�, musz� tam dotrze� szybko. Sz�a prawie ca�� noc. Postanowi�a kierowa� si� gwiazdami. Ca�e niebo by�o w gwiazdach. Ciri �a�owa�a, �e nie uwa�a�a na lekcjach i �e nie chcia�o jej si� studiowa� atlas�w nieba, kt�re by�y w �wi�tynnej bibliotece. Zna�a, rzecz jasna, najwa�niejsze gwiazdozbiory - Siedem K�z, Dzban, Sierp, Smoka i Zimow� Pann�, ale te akurat le�a�y wysoko na niebosk�onie i trudno by�o si� nimi kierowa� w marszu. Uda�o si� jej wreszcie wybra� z migocz�cego mrowia jedn� do�� jasn� gwiazd�, wskazuj�c�, w jej mniemaniu, w�a�ciwy kierunek. Nie wiedzia�a, co to za gwiazda, wi�c sama nada�a jej nazw�. Nazwa�a j� Okiem. *** Sz�a. �a�cuch g�rski, ku kt�remu zmierza�a, nie zbli�y� si� ani troch� - wci�� by� tak samo daleko jak poprzedniego dnia. Ale wskazywa� drog�. Id�c, rozgl�da�a si� bacznie. Znalaz�a jeszcze jedno jaszczurcze gniazdo, by�y w nim cztery jaja. Wypatrzy�a zielon� ro�link�, nie d�u�sz� od ma�ego palca, kt�ra jakim� cudem zdo�a�a wyrosn�� mi�dzy g�azami. Wytropi�a du�ego brunatnego chrz�szcza. I cienkonogiego paj�ka. Zjad�a wszystko. *** W po�udnie zwymiotowa�a to, co zjad�a, po czym zemdla�a. Gdy oprzytomia�a, poszuka�a odrobiny cienia, le�a�a, zwini�ta w k��bek, uciskaj�c d�o�mi bol�cy brzuch. O zachodzie s�o�ca podj�a marsz. Sztywno, jak automat. Kilkakrotnie pada�a, wstawa�a, sz�a dalej. Sz�a. Musia�a i��. *** Wiecz�r. Odpoczynek. Noc. Oko wskazuje drog�. Marsz a� do zupe�nego wyczerpania, kt�re przysz�o na d�ugo przed wschodem s�o�ca. Odpoczynek. P�ochy sen. G��d. Zimno. Brak magicznej energii, fiasko przy wyczarowywaniu �wiat�a i ciep�a. Pragnienie tylko wzmagane ros� zlizywan� nad ranem z klingi kordzika i kamieni. Gdy s�o�ce wzesz�o, zasn�a w rosn�cym cieple. Obudzi� j� piek�cy �ar. Wsta�a, by i�� dalej. Zemdla�a po nieca�ej godzinie marszu. Gdy oprzytomnia�a, s�o�ce sta�o w zenicie, pra�y�o. Nie mia�a si�, by szuka� cienia. Nie mia�a si�, by wsta�. Ale wsta�a. Sz�a. Nie poddawa�a si�. Przez prawie ca�y nast�pny dzie�. I cz�� nocy. *** Najwi�kszy upa� znowu przespa�a zwini�ta w k��bek pod pochylonym, zarytym w piasku g�azem. Sen by� p�ochy i m�cz�cy - �ni�a si� jej woda, woda, kt�r� mo�na by�o pi�. Wielkie, bia�e, otoczone mgie�k� i t�cz� wodospady. �piewaj�ce strumienie. Ma�e le�ne �r�de�ka ocienione zanurzonymi w wodzie paprociami. Pachn�ce mokrym marmurem pa�acowe fontanny. Omsza�e studnie i przelewaj�ce si� cebry... Krople �ciekaj�ce z topniej�cych sopli lodu... Woda. Zimna o�ywcza woda k�uj�ca b�lem z�by, ale o tak cudownym, niepowtarzalnym smaku... Obudzi�a si�, zerwa�a na r�wne nogi i zacz�a i�� w kierunku, z kt�rego przysz�a. Wraca�a, zataczaj�c si� i padaj�c. Musia�a wr�ci�! Id�c min�a wod�! Min�a, nie zatrzymuj�c si�, szumi�cy w�r�d kamieni strumie�! Jak mog�a by� taka nierozs�dna! Oprzytomnia�a. Upa� zel�a�, zbli�a� si� wiecz�r. S�o�ce wskazywa�o zach�d. G�ry. S�o�ce nie mog�o, nie mia�o prawa by� za jej plecami. Ciri odp�dzi�a zwidy, powstrzyma�a p�acz. Odwr�ci�a si� i podj�a marsz. *** Sz�a ca�� noc, ale bardzo wolno. Nie usz�a daleko. Przysypia�a w marszu, �ni�c o wodzie. Wschodz�ce s�o�ce zasta�o j� siedz�c� na kamiennym bloku, zapatrzon� w kling� kordzika i obna�one przedrami�. Krew jest przecie� p�ynna. Mo�na j� pi�. Odp�dzi�a zwidy i koszmary. Obliza�a pokryty ros� kordzik i podj�a marsz. *** Zemdla�a. Oprzytomnia�a, palona s�o�cem i rozgrzanymi kamieniami. Przed sob�, za rozedrgan� od gor�ca kurtyn�, widzia�a poszarpany, z�baty �a�cuch g�r. Bli�ej. Znacznie bli�ej. Ale nie mia�a ju� si�. Usiad�a. Kordzik w jej d�oni odbija� s�o�ce, p�on��. By� ostry. Wiedzia�a o tym. Po co si� m�czysz, zapyta� kordzik powa�nym, spokojnym g�osem pedantycznej czarodziejki, nazywanej Tissai� de Vries. Dlaczego skazujesz si� na cierpienie? Sko�cz z tym nareszcie! Nie. Nie poddam si�. Nie wytrzymasz tego. Czy wiesz, jak umiera si� z pragnienia? Lada chwila oszalejesz, a wtedy ju� b�dzie za p�no. Wtedy nie b�dziesz ju� umia�a z tym sko�czy�. Nie. Nie poddam si�. Wytrzymam. Schowa�a kordzik do pochwy. Wsta�a, zatoczy�a si�, upad�a. Wsta�a, zatoczy�a si�, podj�a marsz. Nad sob�, wysoko na ��tym niebie, zobaczy�a s�pa. *** Gdy oprzytomnia�a ponownie, nie pami�ta�a, kiedy upad�a. Nie pami�ta�a, jak d�ugo le�a�a. Spojrza�a w g�r�. Do kr���cego nad ni� s�pa do��czy�y dalsze dwa. Nie mia�a do�� si�, by wsta�. Zrozumia�a, �e to ju� koniec. Przyj�a to spokojnie. Wr�cz z ulg�. *** Co� j� dotkn�o. Co� lekko i ostro�nie szturchn�o j� w rami�. Po d�ugim okresie samotno�ci, gdy otacza�y j� wy��cznie martwe i nieruchome kamienie, dotkni�cie sprawi�o, �e mimo wycie�czenia poderwa�a si� gwa�townie - a przynajmniej spr�bowa�a poderwa�. Ib, co j� dotkn�o, zaprycha�o i odskoczy�o, tupi�c g�o�no. Ciri usiad�a z trudem, przecieraj�c knykciami zaropia�e k�ciki oczu. Oszala�am, pomy�la�a. Kilka krok�w przed ni� sta� ko�. Zamruga�a. To nie by�o z�udzenie. To by� naprawd� ko�. Konik. M�ody konik, prawie �rebak. Oprzytomnia�a. Obliza�a sp�kane usta i bezwiednie chrz�kn�a. Konik podskoczy� i odbieg�, zgrzytaj�c kopytami po �wirze. Porusza� si� bardzo dziwnie i ma�� te� mia� nietypow� - ni to bu�an�, ni to szar�. Ale mo�e tylko wydawa� si� taki, bo sta� na tle s�o�ca. Konik prvchn�� i post�pi� kilka kroczk�w. Teraz widzia�a go lepiej. Na tyle, by opr�cz faktycznie nietypowej ma�ci natychmiast zauwa�y� dziwne nieprawid�owo�ci budowy - ma�� g�ow�, niezwyk�� smuk�o�� szyi, cieniutkie p�ciny, d�ugi, obfity ogon. Konik zatrzyma� si� i spojrza� na ni�, odwracaj�c �eb profilem. Ciri westchn�a bezg�o�nie. Z wysklepionego czo�a konika stercza� r�g, d�ugi na co najmniej dwie pi�dzi. Niemo�liwa niemo�liwo��, pomy�la�a Ciri, przytomniej�c, zbieraj�c my�li. Przecie� jednoro�c�w ju� nie ma na �wiecie, przecie� wymar�y. Nawet w wied�mi�skiej ksi�dze w Kaer Morhen nie by�o jednoro�ca! Czyta�am o nich tylko w Ksi�dze mit�w w �wi�tyni... Aha, a w Physiologusie, kt�ry przegl�da�am w banku pana Giancardiego, by�a ilustracja przedstawiaj�ca jednoro�ca... Ale jednoro�ec z ryciny bardziej przypomina� koz�a ni� konia, mia� kosmate p�ciny i kozi� brod�, a jego r�g by� d�ugi chyba na dwa �okcie... Dziwi�o j�, �e tak dobrze wszystko pami�ta, zdarzenia, kt�re mia�y miejsce setki lat temu. W g�owie zawirowa�o jej nagle, wn�trzno�ci skr�ci� b�l. J�kn�a i zwin�a si� w k��bek. Jednoro�ec prychn�� i post�pi� ku niej krok, zatrzyma� si�, uni�s� wysoko g�ow�. Ciri nagle przypomnia�a sobie, co ksi�gi m�wi�y o jednoro�cach. - Mo�esz �mia�o podej��... - wychrypia�a, pr�buj�c usi���. - Mo�esz, bo ja jestem... Jednoro�ec prychn��, odskoczy� i odgalopowa�, zamaszy�cie wywijaj�c ogonem. Ale po chwili zatrzyma� si�, miotn�� g�ow�, grzebn�� kopytem i zar�a� g�o�no. - Nieprawda! - zaj�cza�a rozpaczliwie. - Jarre tylko raz mnie poca�owa�, a to si� nie liczy! Wr��! Wysi�ek zmroczy� jej oczy, bezw�adnie opad�a na kamienie. Kiedy wreszcie zdo�a�a unie�� g�ow�, jednoro�ec by� znowu blisko. Patrz�c na ni� badawczo, pochyli� g�ow� i prychn�� cicho. - Nie b�j si� mnie... - szepn�a. - Nie musisz, bo... Bo ja przecie� umieram... Jednoro�ec zar�a�, potrz�saj�c �bem. Ciri zemdla�a. *** Gdy si� ockn�a, by�a sama. Obola�a, zesztywnia�a, spragniona, g�odna i sama jak palec. Jednoro�ec by� mira�em, z�ud�, snem. I znikn�� tak, jak znika sen. Rozumia�a to, akceptowa�a, a jednak czu�a �al i rozpacz, jak gdyby stworzenie faktycznie istnia�o, by�o przy niej i porzuci�o j�. Tak jak wszyscy j� porzucili. Chcia�a wsta�, ale nie mog�a. Opar�a twarz na kamieniach. Powolutku si�gn�a do boku, namaca�a r�koje�� kordzika. Krew jest p�ynna. Musz� si� napi�. Us�ysza�a stuk kopyt, prychni�cie. - Wr�ci�e�... - szepn�a, unosz�c g�ow�. - Naprawd� wr�ci�e�? Jednoro�ec zaparska� g�o�no. Zobaczy�a jego kopyta, blisko, tu� przy niej. Kopyta by�y mokre. Wr�cz ocieka�y wod�. *** Nadzieja doda�a jej mocy, przepe�ni�a eufori�. Jednoro�ec prowadzi�, Ciri sz�a za nim, wci�� nie maj�c pewno�ci, �e to nie sen. Gdy wyczerpanie jednak j� zmog�o, sz�a na czworakach. Potem pe�z�a. Jednoro�ec wwi�d� j� mi�dzy ska�y, do p�ytkiego jaru, kt�rego dno wys�ane by�o piaskiem. Ciri pe�z�a ostatkiem si�. Ale pe�z�a. Bo piasek by� mokry. Jednoro�ec zatrzyma� si� nad widocznym w piasku zag��bieniem, zar�a�, silnie grzebn�� kopytem, raz, drugi, trzeci. Zrozumia�a. Podpe�z�a bli�ej, pomog�a mu. Ry�a, �ami�c paznokcie, kopa�a, odgarnia�a. Chyba szlocha�a przy tym, ale nie by�a pewna. Gdy na dnie zag��bienia pojawi�a si� b�otnista ciecz, natychmiast przypad�a do niej ustami, ch�epta�a m�tn� wod� razem z piaskiem, tak �apczywie, �e ciecz znik�a. Ciri z ogromnym wysi�kiem opanowa�a si�, pog��bi�a d�, pomagaj�c sobie kordzikiem, potem usiad�a i czeka�a. Zgrzyta�a piaskiem w z�bach i dygota�a z niecierpliwo�ci, ale czeka�a, a� zag��bienie znowu wype�ni si� wod�. A potem pi�a. D�ugo. Za trzecim razem pozwoli�a wodzie usta� si� nieco, wypi�a ze cztery �yki bez piasku, z samym tylko mu�em. I wtedy przypomnia�a sobie o iednoro�cu. - Te� pewnie jeste� spragniony, Koniku - powiedzia�a. - A przecie� nie b�dziesz pi� b�ota. �aden konik nie pije b�ota. Jednoro�ec zar�a�. Ciii pog��bi�a do�ek, umacniaj�c jego brzegi kamieniami. - Zaczekaj, Koniku. Niech si� troch� ustoi... �Konik" prychn��, tupn��, odwr�ci� g�ow�. - Nie bocz si�. Pij. Jednoro�ec ostro�nie zbli�y� chrapy do wody. - Pij, Koniku. To nie sen. To jest prawdziwa woda. *** Ciri pocz�tkowo oci�ga�a si�, nie chcia�a odej�� od �r�de�ka. W�a�nie wymy�li�a nowy spos�b picia polegaj�cy na wyciskaniu do ust moczonej w pog��bionym do�ku chustki, co pozwala�o w znacznym stopniu odcedza� piasek i mu�. Ale jednoro�ec nalega�, r�a�, tupa�, odbiega�, wraca� znowu. Nawo�ywa� do marszu i wskazywa� drog�. Ciri po g��bszym zastanowieniu us�ucha�a - zwierz� mia�o racj�, nale�a�o i��, i�� w stron� g�r, wyj�� z pustyni. Ruszy�a za jednoro�cem, ogl�daj�c si� i dok�adnie notuj�c w pami�ci po�o�enie �r�d�a. Nie chcia�a b��dzi�, gdyby musia�a tu wr�ci�. Szli razem ca�y dzie�. Jednoro�ec, kt�rego nazywa�a Konikiem, prowadzi�. By� to dziwny konik. Gryz� i �u� badyle, kt�rych nie ruszy�by nie tylko ko�, ale i wyg�odnia�a koza. A gdy przydyba� w�druj�c� w�r�d kamieni kolumn� wielkich mr�wek, te� zacz�� je je��. Ciri pocz�tkowo przygl�da�a si� temu ze zdumieniem, potem przy��czy�a si� do uczty. By�a g�odna. Mr�wki by�y strasznie kwa�ne, ale mo�e dzi�ki temu odechciewa�o si� wymiotowa�. Poza tym mr�wek by�o du�o i mo�na by�o troch� popracowa� zesztywnia�ymi szcz�kami. Jednoro�ec zjada� ca�e owady, ona zadowala�a si� odw�okami, wypluwaj�c twarde fragmenty chitynowych pancerzy. Poszli dalej. Jednoro�ec wypatrzy� kilka k�p po��k�ych ost�w i zjad� je ze smakiem. Tym razem Ciri nie przy��czy�a si�. Ale gdy Konik znalaz� w piachu jaszczurcze jaja, ona jad�a, a on si� przygl�da�. Poszli dalej. Ciri wypatrzy�a k�pk� ostu, wskaza�a j� Konikowi. Po jakim� czasie Konik zwr�ci� jej uwag� na ogromnego czarnego skorpiona z ogonem d�ugim chyba na p�torej pi�dzi. Ciri zadepta�a paskud�. Widz�c, �e nie kwapi si� je�� skorpiona, jednoro�ec zjad� go sam, a kr�tko po tym wskaza� jej nast�pne gniazdo jaszczurki. To by�a, jak si� okazywa�o, ca�kiem zno�na wsp�praca. *** Szli. �a�cuch g�rski by� coraz bli�ej. Gdy zapada�a g��boka noc, jednoro�ec zatrzymywa� si�. Spa� na stoj�co. Ciri, obeznana z ko�mi, pr�bowa�a pocz�tkowo sk�ania� go, by si� po�o�y� - mog�a spr�bowa� spa� na nim i korzysta� z jego ciep�a. Nic z tego nie wysz�o. Konik boczy� si� i odchodzi�, wci�� zachowuj�c dystans. W og�le nie chcia� zachowa� si� w spos�b klasyczny, opisany w uczonych ksi�gach - najwyra�niej nie mia� najmniejszego zamiaru sk�ada� g�owy na jej podo�ku. Ciri by�a pe�na w�tpliwo�ci. Nie wyklucza�a, �e ksi�gi �ga�y w kwestii jednoro�c�w i dziewic, ale by�a te� i inna mo�liwo��. Jednoro�ec by� w oczywisty spos�b jednoro�cem �rebakiem, jako zwierz�tko m�ode m�g� guzik si� zna� na dziewicach. Mo�liwo��, by Konik by� w stanie wyczuwa� i traktowa� powa�nie te kilka dziwnych sn�w, jakie jej si� kiedy� przy�ni�y, odrzuci�a. Kt� by traktowa� powa�nie sny? *** Troch� j� rozczarowa�. W�drowali dwa dni i dwie noce, a on nie znalaz� wody, cho� szuka�. Kilkakrotnie zatrzymywa� si�, kr�ci� g�ow�, wodzi� rogiem, potem k�usowa�, penetrowa� skalne rozpadliny, grzeba� kopytami w piachu. Znalaz� mr�wki, znalaz� mr�wcze jaja i larwy. Znalaz� jaszczurcze gniazdo. Znalaz� kolorowego w�a, kt�rego zr�cznie zatratowa�. Ale wody nie znalaz�. Ciri zauwa�y�a, �e jednoro�ec kluczy, nie trzyma si� prostej linii marszu. Nabra�a uzasadnionych podejrze�, �e stworzenie wcale nie mieszka�o na pustyni. �e po prostu na niej zab��dzi�o. Tak samo jak ona. *** Mr�wki, kt�re zacz�li znajdowa� w obfito�ci, zawiera�y w sobie kwa�n� wilgo�, ale Ciri coraz powa�niej zacz�a si� zastanawia� nad powrotem do �r�de�ka. Gdyby poszli jeszcze dalej i nie znale�li wody, na powr�t mog�oby nie wystarczy� si�. Upa� by� wci�� straszliwy, marsz wycie�cza�. Ju� mia�a zamiar zacz�� t�umaczy� to Konikowi, gdy ten nagle zar�a� przeci�gle, machn�� ogonem i pobieg� galopem w d�, mi�dzy z�bate ska�y. Ciri pod��y�a za nim, w marszu zjadaj�c mr�wcze odw�oki. Wielk� przestrze� mi�dzy ska�ami wype�nia�a szeroka piaszczysta �acha, a w jej �rodku widnia�o wyra�ne zag��bienie. - Ha! - ucieszy�a si� Ciri. - M�dry z ciebie konik, Koniku. Znowu odnalaz�e� �r�de�ko. W tym dole musi by� woda! Jednoro�ec prycha� przeci�gle, okr��aj�c zag��bienie lekkim k�usem. Ciri zbli�y�a si�. Zag��bienie by�o du�e, mia�o co najmniej dwadzie�cia st�p �rednicy. By�o precyzyjnie i r�wniutko koliste, przypomina�o lejek, tak regularny, jak gdyby kto� odcisn�� w piasku gigantyczne jajo. Ciri zrozumia�a nagle, �e tak regularny kszta�t nie m�g� powsta� samorzutnie. Ale ju� by�o za p�no. Na dnie leja co� poruszy�o si�, a w twarz Ciri uderzy� gwa�towny grad piasku i �wiru. Odskoczy�a, upad�a i spostrzeg�a, �e jedzie w d�. Strzelaj�ce fontanny �wiru bi�y nie tylko w ni� - bi�y w kraw�d� leja, a kraw�d� osypywa�a si� falami i wlok�a ku dnu. Wrzasn�a, jak p�ywak m��c�c r�kami, bezskutecznie pr�buj�c znale�� oparcie dla n�g. Natychmiast zorientowa�a si�, �e gwa�towne ruchy tylko pogarszaj� spraw�, wzmagaj� osypywanie si� piasku. Przekr�ci�a si� na wznak, zapar�a obcasami i szeroko rozrzuci�a r�ce. Piasek na dnie do�u poruszy� si� i zafalowa�, dostrzeg�a wychylaj�ce si� spod niego br�zowe, zako�czone hakami kleszcze, d�ugie na dobre p� s��nia. Wrzasn�a znowu, tym razem znacznie g�o�niej. Grad �wiru przesta� nagle sypa� si� na ni�, uderzy� w przeciwleg�� kraw�d� leja. Jednoro�ec stan�� d�ba, r��c op�ta�czo, kraw�d� za�ama�a si� pod nim. Pr�bowa� wyrwa� si� z grz�skiego piachu, ale nadaremnie - grz�z� w nim coraz bardziej i coraz szybciej osuwa� si� w kierunku dna. Straszliwe kleszcze zak�apa�y gwa�townie. Jednoro�ec zar�a� rozpaczliwie, targn�� si�, bezsilnie bij�c przednimi kopytami osypuj�cy si� piasek. Tylne nogi mia� zupe�nie uwi�ni�te. Gdy osun�� si� na samo dno leja, capn�y go okropne szczypce ukrytego w piachu stwora. S�ysz�c dziki wizg b�lu, Ciri wrzasn�a w�ciekle i rzuci�a si� w d�, wyszarpuj�c kordzik z pochwy. Gdy tylko znalaz�a si� na dnie, zrozumia�a, �e pope�ni�a b��d. Potw�r kry� si� g��boko, d�gni�cia kordzika nie dosi�ga�y go poprzez warstw� piasku. Na domiar z�ego trzymany w potwornych kleszczach i wci�gany w piaszczyst� pu�apk� jednoro�ec szala� z b�lu, kwicza�, na o�lep t�uk� przednimi kopytami, gro��c jej pogruchotaniem ko�ci. Wied�mi�skie ta�ce i sztuczki by�y tu na nic. Ale istnia�o jedno do�� proste zakl�cie. Ciri przywo�a�a Moc i uderzy�a telekinez�. W g�r� frun�a chmura piachu, ods�aniaj�c ukrytego potwora uczepionego uda kwicz�cego jednoro�ca. Ciri wrzasn�a z przera�enia. Czego� tak obrzydliwego nie widzia�a jeszcze nigdy w �yciu, na �adnej ilustracji, w �adnej z wied�mi�skich ksi�g. Czego� tak szkaradnego nie by�a sobie nawet w stanie wyobrazi�. Potw�r by� brudnoszary, ob�y i p�katy jak opita krwi� pluskwa, w�skie segmenty bary�owatego korpusu pokrywa�a rzadka szczecina. N�g zdawa� si� w og�le nie mie�, natomiast kleszcze mia� prawie tak d�ugie jak on sam. Pozbawiony piaszczystej os�ony stw�r natychmiast pu�ci� jednoro�ca i zacz�� si� zakopywa� szybkimi, gwa�townymi podrygami p�katego cielska. Sz�o mu to wyj�tkowo sprawnie, a wydzieraj�cy si� z leja jednoro�ec jeszcze mu pomaga�, spychaj�c w d� zwa�y piachu. Ciri ogarn�� sza� i ��dza zemsty. Rzuci�a si� na ledwie ju� widoczn� spod piachu szkarad� i wrazi�a kordzik w wysklepiony grzbiet. Zaatakowa�a od ty�u, przezornie trzymaj�c si� z daleka od k�api�cych kleszczy, kt�rymi potw�r, jak si� okaza�o, potrafi� si�gn�� do�� daleko do ty�u. D�gn�a znowu, a stw�r zakopywa� si� w niesamowitym tempie. Ale nie zakopywa� si� w piachu, by uciec. Robi� to po to, by zaatakowa�. Na to, by skry� si� zupe�nie, wystarczy�y mu jeszcze dwa podrygi. Ukryty, gwa�townie pchn�� fal� �wiru, zagrzebuj�c Ciri do po�owy ud. Wyrwa�a si� i rzuci�a w ty�, ale nie by�o dok�d ucieka� - to ci�gle by� lej w sypkim piasku, ka�de poruszenie ci�gn�o na dno. A piasek na dnie wybrzuszy� si� sun�c� ku niej fal�, z fali wy�oni�y si� szcz�kaj�ce, zako�czone ostrymi hakami kleszcze. Uratowa� j� Konik. Osun�wszy si� na dno leja, pot�nie uderzy� kopytami w wybrzuszenie piachu zdradzaj�ce p�ytko ukrytego potwora. Pod dzikimi kopni�ciami ods�oni� si� szary grzbiet. Jednoro�ec schyli� �eb i przygwo�dzi� straszyd�o rogiem, celnie, w miejscu, gdzie uzbrojona kleszczami g�owa ��czy�a si� z p�katym tu�owiem. Widz�c, �e szczypce przyt�oczonego do ziemi monstrum bezsilnie orz� piach, Ciri doskoczy�a, z rozmachem wbi�a kordzik w podryguj�ce cielsko. Wyszarpn�a ostrze, uderzy�a jeszcze raz. I jeszcze raz. Jednoro�ec wyrwa� r�g i z impetem spu�ci� na beczkowaty korpus przednie kopyta. Tratowane monstrum nie pr�bowa�o si� ju� zakopywa�. Nie porusza�o si� w og�le. Piasek wok� niego zawilgotnia� od zielonkawej cieczy. Nie bez trudno�ci wydostali si� z leja. Odbieg�szy kilka krok�w, Ciri bezw�adnie zwali�a si� na piasek, dysz�c ci�ko i dygocz�c pod falami atakuj�cej krta� i skronie adrenaliny. Jednoro�ec obszed� j� dooko�a. St�pa� niezgrabnie, z rany na udzie ciek�a mu krew, sp�ywaj�c po nodze na p�cin�, znacz�c kroki czerwonym �ladem. Ciri podnios�a si� na czworaki i zwymiotowa�a gwa�townie. Po chwili wsta�a, zatoczy�a si�, podesz�a do jednoro�ca, ale Konik nie pozwoli� si� dotkn��. Odbieg�, po czym przewr�ci� si� na piach i wytarza�. A potem wyczy�ci� r�g, kilkakrotnie d�gaj�c nim w piasek. Ciii te� oczy�ci�a i wytar�a kling� kordzika, co i rusz niespokojnie zerkaj�c w stron� niedalekiego leja. Jednoro�ec wsta�, zar�a�, podszed� do niej st�pa. - Chcia�abym obejrze� twoj� ran�, Koniku. Konik zar�a� i potrz�sn�� rogatym �bem. - Je�li nie, to nie. Je�li mo�esz i��, idziemy. Lepiej nie zostawajmy tu. *** Nied�ugo potem pojawi�a si� na ich drodze kolejna rozleg�a �awica piachu, ca�a a� do kraw�dzi otaczaj�cych j� ska� upstrzona wygrzebanymi w piasku lejami. Ciri przygl�da�a si� z przera�eniem - niekt�re leje by�y co najmniej dwukrotnie wi�ksze od tego, w kt�rym niedawno walczyli o �ycie. Nie odwa�yli si� przeci�� �awicy, lawiruj�c pomi�dzy lejami. Ciri by�a przekonana, �e leje by�y pu�apkami na nieostro�ne ofiary, a siedz�ce w nich monstra z d�ugimi kleszczami by�y gro�ne tylko dla ofiar, kt�re do lej�w wpada�y. Zachowuj�c ostro�no�� i trzymaj�c si� z daleka od do��w, mo�na by�o pokona� piaszczysty teren na prze�aj, nie l�kaj�c si�, �e kt�ry� z potwor�w wylezie z leja i zacznie ich goni�. By�a pewna, �e nie ma ryzyka - ale wola�a nie sprawdza�. Jednoro�ec by� najwyra�niej podobnego zdania - parska�, prycha� i odbiega�, odci�ga� j� od �awicy piasku. Nad�o�yli drogi, szerokim �ukiem omijaj�c niebezpieczny teren, trzymaj�c si� ska� i twardego kamienistego gruntu, przez kt�ry �adna z bestii nie by�aby w stanie si� przekopa�. Id�c, Ciri nie spuszcza�a z lej�w oka. Kilkakrotnie widzia�a, jak z morderczych pu�apek strzela�y w g�r� fontanny piachu - potwory pog��bia�y i odnawia�y swoje siedziby. Niekt�re leje by�y tak blisko siebie, �e wyrzucany przez jedno monstrum �wir trafia� do innych do�k�w, alarmuj�c ukryte na dnie stwory, a wtedy rozpoczyna�a si� straszliwa kanonada, przez kilka chwil piasek �wiszcza� i pra� dooko�a jak grad. Ciri zastanawia�a si�, na co piaskowe potwory poluj� na bezwodnym i martwym pustkowiu. Odpowied� przysz�a sama - z jednego z bli�szych do��w szerokim �ukiem wyfrun�� ciemny przedmiot, z trzaskiem padaj�c niedaleko nich. Po kr�tkiej chwili wahania zbieg�a ze ska� na piasek. Tym, co wylecia�o z leja, by� trupek gryzonia przypominaj�cego kr�lika. Przynajmniej z futerka. Trupek by� bowiem skurczony, twardy i suchy jak wi�r, lekki i pusty jak p�cherz. Nie by�o w nim ani kropli krwi. Ciri wzdrygn�a si� - wiedzia�a ju�, na co szkarady poluj� i jak si� od�ywiaj�. Jednoro�ec zar�a� ostrzegawczo. Ciri unios�a g�ow�. W najbli�szej okolicy nie by�o �adnego leja, piasek by� r�wny i g�adki. I na jej oczach ten r�wny i g�adki piasek wybrzuszy� si� nagle, a wybrzuszenie szybko zacz�o sun�� w jej stron�. Rzuci�a wyssane truche�ko i p�dem umkn�a na ska�y. Decyzja, by omin�� piaszczyst� �awic�, okaza�a si� bardzo s�uszna. Poszli dalej, omijaj�c najmniejsze nawet po�acie piasku, st�paj�c wy��cznie po twardym gruncie. Jednoro�ec szed� wolno, utyka�. Z jego skaleczonego uda wci�� ciek�a krew. Ale nadal nie pozwala� jej podej�� i obejrze� rany. *** Piaszczysta �awica zw�zi�a si� znacznie i zacz�a wi�. Drobny i sypki piasek ust�pi� miejsca grubemu �wirowi, potem otoczakom. Lej�w nie widzieli ju� od d�u�szego czasu, postanowili wi�c i�� wytyczonym przez �awic� szlakiem. Ciri, cho� znowu m�czona pragnieniem i g�odem, zacz�a porusza� si� szybciej. By�a nadzieja. Kamienista �awica nie by�a �adn� �awic�. By�a dnem rzeki p�yn�cej od strony g�r. W rzece nie by�o wody, ale rzeka prowadzi�a do �r�de� - zbyt s�abych i zbyt ma�o wydajnych, by wype�ni� wod� koryto, ale pewnie wystarczaj�cych, by si� napi�. Sz�a szybciej, ale musia�a zwolni�. Bo jednoro�ec zwolni�. Szed� z wyra�nym trudem, utyka�, pow��czy� nog�, bokiem stawia� kopyto. Gdy przyszed� wiecz�r, po�o�y� si�. Nie wsta�, gdy podesz�a. Pozwoli�, by obejrza�a ran�. By�y dwie rany, po obu stronach silnie napuchni�tego, rozpalonego uda. Obie rany by�y zaognione, obie wci�� krwawi�y, wraz z krwi� z obydwu ciek�a lepka, brzydko pachn�ca ropa. Potw�r by� jadowity. *** Nast�pnego dnia by�o jeszcze gorzej. Jednoro�ec ledwie szed�. Wieczorem po�o�y� si� na kamieniach i nie chcia� wsta�. Gdy przy nim ukl�k�a, si�gn�� do zranionego uda chrapami i rogiem, zar�a�. W tym r�eniu by� b�l. Ropa ciek�a coraz silniej, zapach by� wstr�tny. Ciri wydoby�a kordzik. Jednoro�ec zawiz�a� cienko, spr�bowa� wsta�, zwali� si� zadem na kamienie. - Nie wiem, co mam robi�... - za�ka�a, patrz�c na kling�. - Naprawd� nie wiem... Ran� trzeba pewnie przeci��, wycisn�� rop� i jad... Ale ja nie umiem! Mog� skrzywdzi� ci� jeszcze bardziej! Jednoro�ec spr�bowa� unie�� �eb, zar�a�. Ciri usiad�a na kamieniach, obejmuj�c g�ow� d�o�mi. - Nie nauczyli mnie leczy� - powiedzia�a gorzko. -Nauczyli mnie zabija�, t�umacz�c, �e w ten spos�b b�d� mog�a ratowa�. To by�o wielkie k�amstwo, Koniku. Ok�amali mnie. Zapada�a noc, ciemnia�o szybko. Jednoro�ec le�a�, Ciri my�la�a gor�czkowo. Nazbiera�a ost�w i badyli rosn�cych w obfito�ci na brzegach wysch�ej rzeki, ale Konik nie chcia� ich je��. G�ow� z�o�y� bezw�adnie na kamieniach, nie pr�bowa� ju� jej unosi�. Mruga� tylko okiem. W jego pysku pojawi�a si� piana. - Nie mog� ci pom�c, Koniku - powiedzia�a zduszonym g�osem. - Nie mam niczego... Opr�cz magii. Jestem czarodziejk�. Wsta�a, wyci�gn�a r�ce. I nic. Potrzebowa�a du�o magicznej energii, a nie by�o ani �ladu. Nie spodziewa�a si� tego, by�a zaskoczona. Przecie� �y�y wodne s� wsz�dzie! Zrobi�a kilka krok�w w jedn�, potem kilka w drug� stron�. Zacz�a i�� ko�em. Cofn�a si�. Nic. - Ty przekl�ta pustynio! - krzykn�a, potrz�saj�c pi�ciami. - W tobie nie ma nic! Ani wody, ani magii! A magia mia�a by� wsz�dzie! To te� by�o k�amstwo! Wszyscy mnie ok�amali, wszyscy! Jednoro�ec zar�a�. Magia jest wsz�dzie. Jest w wodzie, w ziemi, w powietrzu... I w ogniu. Ciri ze z�o�ci� paln�a si� pi�ci� w czo�o. Nie przysz�o jej to wcze�niej do g�owy, mo�e dlatego, �e tam, w�r�d go�ych kamieni, nie by�o nawet czego pali�. A teraz mia�a pod r�k� suche osty i badyle, a do wytworzenia malusie�kiej iskierki powinno jej wystarczy� tej odrobiny energii, kt�r� jeszcze w sobie czu�a... Nazbiera�a wi�cej patyk�w, u�o�y�a je w stosik, ob�o�y�a suchym ostem. Ostro�nie wsun�a r�k�. - Aenye! Stosik zaja�nia�, p�omie� zamigota�, rozb�ysn��, chwyci� li�cie, po�ar� je, strzeli� w g�r�. Ciri dorzuci�a badyli. Co teraz, pomy�la�a, patrz�c w o�ywaj�ce p�omienie. Czerpa�? Jak? Yennefer zabrania�a mi dotyka� energii ognia... Ale ja nie mam wyboru! Ani czasu! Musz� dzia�a�! Patyki i li�cie spal� si� szybko... Ogie� zga�nie... Ogie�... Jaki on jest pi�kny, jaki ciep�y... Nie wiedzia�a, kiedy i jak to si� sta�o. Zapatrzy�a si� w p�omie� i nagle poczu�a �omotanie w skroniach. Chwyci�a si� za piersi, mia�a wra�enie, �e p�kaj� jej �ebra. W podbrzuszu, kroczu i sutkach zat�tni� b�l, kt�ry momentalnie zamieni� si� w przera�aj�c� rozkosz. Wsta�a. Nie, nie wsta�a. Wzlecia�a. Moc wype�ni�a j� jak roztopiony o��w. Gwiazdy na niebosk�onie zata�czy�y jak odbite na powierzchni stawu. P�on�ce na zachodzie Oko eksplodowa�o jasno�ci�. Wzi�a t� jasno��, a wraz z ni� Moc. - Hael, Aenye! Jednoro�ec zar�a� dziko i spr�bowa� si� poderwa�, opieraj�c na przednich nogach. R�ka Ciri unios�a si� sama, d�o� sama z�o�y�a si� do gestu, usta same wykrzycza�y zakl�cie. Z palc�w wyp�yn�a �wietlista, faluj�ca jasno��. Ogie� zahucza� p�omieniami. Bij�ce z jej r�ki fale �wiat�a dotkn�y zranionego uda jednoro�ca, skupi�y si�, wnikn�y. - Chc�, by� by� zdrowy! Chc� tego! Vess'hael, Aenye! Moc eksplodowa�a w niej, przepe�ni�a dzik� eufori�. Ogie� wystrzeli� w g�r�, doko�a poja�nia�o. Jednoro�ec uni�s� g�ow�, zar�a�, potem nagle szybko poderwa� si� z ziemi, niezgrabnie post�pi� kilka krok�w. Wygi�� szyj�, si�gn�� pyskiem uda, poruszy� chrapami, zaparska� - jakby z niedowierzaniem. Zar�a� g�o�no i przeci�gle, wierzgn��, machn�� ogonem i galopem obieg� ognisko. - Uleczy�am ci�! - krzykn�a Ciri z dum�. - Uleczy�am! Jestem czarodziejk�! Uda�o mi si� wyci�gn�� moc z ognia! I mam t� moc! Mog� wszystko! Odwr�ci�a si�. Rozpalone ognisko hucza�o, sypa�o iskrami. - Nie musimy ju� szuka� �r�de�! Nie b�dziemy ju� pi� rozgrzebanego b�ota! Ja teraz mam moc! Czuj� moc, kt�ra jest w tym ogniu! Sprawi�, �e na tej przekl�tej pustyni spadnie deszcz! �e woda try�nie ze ska�! �e wyrosn� tu kwiaty! Trawa! Kalarepa! Ja teraz mog� wszystko! Wszystko! Gwa�townie unios�a obie r�ce, wykrzykuj�c zakl�cia i skanduj�c inwokacje. Nie rozumia�a ich, nie pami�ta�a, kiedy si� ich uczy�a i czy kiedykolwiek si� ich uczy�a. To nie mia�o znaczenia. Czu�a moc, czu�a si��, p�on�a ogniem. By�a ogniem. Dygota�a od przenikaj�cej j� pot�gi. Nocne niebo przeora�a nagle wst�ga b�yskawicy, w�r�d ska� i ost�w zawy� wicher. Jednoro�ec zar�a� przenikliwie i stan�� d�ba. Ogie� buchn�� w g�r�, eksplodowa�. Nazbierane patyki i �odygi dawno ju� zw�gli�y si�, teraz p�on�a sama ska�a. Ale Ciri nie zwr�ci�a na to uwagi. Czu�a moc. Widzia�a tylko ogie�. S�ysza�a tylko ogie�. Mo�esz wszystko, szenta�y p�omienie, posiad�a� nasz� moc, mo�esz wszystko. �wiat jest u twoich st�p. Jeste� wielka. Jeste� pot�na. W�r�d p�omieni posta�. Wysoka m�oda kobieta o d�ugich, prostych kruczoczarnych w�osach. Kobieta �mieje si�, dziko, okrutnie, ogie� szaleje doko�a niej. Jeste� pot�na! Ci, kt�rzy ci� skrzywdzili, nie wiedzieli, z kim zadzieraj�! Zem�cij si�! Odp�a� im! Odp�a� im wszystkim! Niech dr�� ze strachu u twoich st�p, niech szcz�kaj� z�bami, nie �miej�c spojrze� w g�r�, na twoj� twarz! Niech skaml� o lito��! Ale ty nie znaj lito�ci! Odp�a� im! Odp�a� wszystkim i za wszystko! Zemsta! Za plecami czarnow�osej ogie� i dym, w dymie rz�dy szubienic, szeregi pali, szafoty i rusztowania, g�ry trup�w. To trupy Nilfgaardczyk�w, tych, kt�rzy zdobyli i pl�drowali Cintr�, kt�rzy zabili kr�la Eista i jej babk� Calanthe, ci, kt�rzy mordowali ludzi na ulicach miasta. Na szubienicy ko�ysze si� rycerz w czarnej zbroi, stryczek skrzypi, dooko�a wisielca k��bi� si� wrony pr�buj�ce wy-dzioba� mu oczy przez szpary skrzydlatego he�mu. Dalsze szubienice ci�gn� si� a� po horyzont, wisz� na nich Scoia'tael, ci, kt�rzy zabili Paulie Dahlberga w Kaedwen, i ci, kt�rzy �cigali j� na wyspie Thanedd. Na wysokim palu podryguje czarodziej Vilgefortz, jego pi�kna, oszuka�czo szlachetna twarz jest skurczona i sinoczarna od m�ki, ostry i zakrwawiony koniec pala wyziera mu z obojczyka... Inni czarodzieje z Thanedd kl�cz� na ziemi, r�ce maj� skr�powane na plecach, a zaostrzone pale ju� czekaj�... S�upy ob�o�one wi�zkami chrustu wznosz� si� a� po gorej�cy, poznaczony wst�gami dymu horyzont. Przy najbli�szym s�upie, przykr�powana �a�cuchami, stoi Triss Merigold... Dalej Margarita Laux-Antille... Matka Nenneke... Jarre... Fabio Sachs... Nie. Nie. Nie. Tak, krzyczy czarnow�osa, �mier� wszystkim, odp�a� im wszystkim, pogardzaj nimi! Oni wszyscy skrzywdzili ci� albo chcieli ci� skrzywdzi�! Mog� kiedy� zechcie� ci� skrzywdzi�! Pogardzaj nimi, bo nadszed� nareszcie czas pogardy! Pogarda, zemsta i �mier�! �mier� ca�emu �wiatu! �mier�, zag�ada i krew! Krew na twoim r�ku, krew na twej sukience... Zdradzili ci�! Oszukali! Skrzywdzili! Teraz masz moc, m�cij si�! Usta Yennefer s� poci�te i rozbite, brocz� krwi�, na jej r�kach i nogach okowy, ci�kie �a�cuchy przymocowane do mokrych i brudnych �cian lochu. Zgromadzony dooko�a szafotu t�um wrzeszczy, poeta Jaskier k�adzie g�ow� na pniu, b�yska w g�rze ostrze katowskiego topora. Zgromadzeni pod szafotem ulicznicy rozwijaj� chust�, by z�apa� na ni� krew... Wrzask t�umu g�uszy uderzenie, od kt�rego trz�sie si� rusztowanie... Zdradzili ci�! Ok�amali i oszukali! Wszyscy! By�a� dla nich marionetk�, by�a� kukie�k� na patyku! Wykorzystali ci�! Skazali na g��d, na pal�ce s�o�ce, na pragnienie, na poniewierk�, na samotno��! Nadszed� czas pogardy i zemsty! Masz moc! Jeste� pot�na! Niech ca�y �wiat zadr�y przed tob�! Niech ca�y �wiat zadr�y przed Starsz� Krwi�! Na szafot wprowadzaj� wied�min�w - Yesemira, Eskela, Coena, Lamberta. I Geralta... Geralt s�ania si� na nogach, jest ca�y we krwi... - Nie!!! Dooko�a niej ogie�, za �cian� p�omieni dzikie r�enie, jednoro�ce staj� d�ba, potrz�saj� g�owami, bij� kopytami. Ich grzywy s� jak postrz�pione bojowe sztandary, ich rogi s� d�ugie i ostre jak miecze. Jednoro�ce s� wielkie, wielkie jak rycerskie konie, znacznie wi�ksze od jej Konika. Sk�d si� tu wzi�y? Sk�d wzi�o si� ich tu a� tyle? P�omie� z rykiem strzela w g�r�. Czarnow�osa kobieta unosi r�ce, na jej r�kach jest krew. Jej w�osy rozwiewa �ar. P�o�, p�o�, Falka! - Precz! Odejd�! Nie chc� ciebie! Nie chc� twojej mocy! P�o�, Falka! - Nie chc�! Chcesz! Pragniesz! Pragnienie i ��dza wr� w tobie jak p�omie�, rozkosz zniewala ci�! Tb jest pot�ga, to jest moc, to jest w�adza! To najrozkoszniejsza z rozkoszy �wiata! B�yskawica. Grom. Wiatr. �omot kopyt i r�enie szalej�cych dooko�a ognia jednoro�c�w. - Nie chc� tej mocy! Nie chc�! Wyrzekam si� jej! Nie wiedzia�a, czy to ogie� przygas�, czy to jej pociemnia�o w oczach. Upad�a, czuj�c na twarzy pierwsze krople deszczu. *** Istocie nale�y odebra� istnienie. Nie mo�na pozwoli�, by istnia�a. Istota jest gro�na. Potwierdzenie. Przeczenie. Istota nie przywo�a�a Mocy dla siebie. Uczyni�a to, by ratowa� Ihuarraquax. Istota wsp�czuje. To dzi�ki Istocie Ihuarraquax jest znowu w�r�d nas. Ale Istota ma Moc. Je�li zechce j� wykorzysta�... Nie b�dzie mog�a jej wykorzysta�. Nigdy. Wyrzek�a si� jej. Wyrzek�a si� Mocy. Ca�kowicie. Moc odesz�a. To bardzo dziwne... Nigdy nie zrozumiemy Istot. I nie trzeba ich rozumie�! Odbierzmy Istocie istnienie. Zanim b�dzie za p�no. Potwierdzenie. Przeczenie. Odejd�my st�d. Zostawmy Istot�. Pozostawmy j� jej przeznaczeniu. *** Nie wiedzia�a, jak d�ugo le�a�a na kamieniach, wstrz�sana dreszczem, zapatrzona w niebo zmieniaj�ce kolory. By�o na przemian ciemno i jasno, zimno i gor�co, a ona le�a�a, bezsilna, wysuszona i pusta jak tamto truche�ko, tamten trupek gryzonia, wyssany i wyrzucony z leja. Nie my�la�a o niczym. By�a samotna, by�a pusta. Nie mia�a ju� nic i nie czu�a w sobie niczego. Nie by�o pragnienia, g�odu, zm�czenia, strachu. Zgin�o wszystko, nawet wola przetrwania. By�a tylko wielka, zimna, przera�liwa pustka. Czu�a t� pustk� ca�ym jestestwem, ka�d� kom�rk� organizmu. Czu�a krew na wewn�trznej strome ud. By�o jej to oboj�tne. By�a pusta. Straci�a wszystko. Niebo zmienia�o kolory. Nie porusza�a si�. Czy w pustce poruszanie si� mia�o jakikolwiek sens? Nie poruszy�a si�, gdy doko�a niej za�omota�y kopyta, zadzwoni�y podkowy. Nie zareagowa�a na g�o�ne okrzyki i nawo�ywania, na podniecone g�osy, na parskanie koni. Nie poruszy�a si�, gdy chwyci�y j� twarde, silne r�ce. Podniesiona, obwis�a bezw�adnie. Nie zareagowa�a na szarpania i potrz�sania, na ostre, gwa�towne pytania. Nie rozumia�a ich i nie chcia�a rozumie�. By�a pusta i oboj�tna. Oboj�tnie przyj�a wod�, tryskaj�c� jej na twarz. Gdy przystawiono jej manierk� do ust, nie zakrztusi�a si�. Pi�a. Oboj�tnie. P�niej te� by�a oboj�tna. Wci�gni�to j� na ��k. Krocze by�o tkliwe i bola�o. Dygota�a, wi�c okr�cono j� derk�. By�a bezw�adna i mi�kka, lecia�a przez r�ce, wi�c przywi�zano j� pasem do siedz�cego za ni� je�d�ca. Je�dziec �mierdzia� potem i uryn�. By�o jej to oboj�tne. Doko�a byli konni. Wielu konnych. Ciri patrzy�a na nich oboj�tnie. By�a pusta, straci�a wszystko. Nic ju� nie mia�o znaczenia. Nic. Nawet to, �e komenderuj�cy konnymi rycerz mia� na he�mie skrzyd�a drapie�nego ptaka. Gdy pod�o�ono ogie� pod stos zbrodniarki i gdy ogarn�y j� p�omienie, l�y� owa pocz�a zebranych na placu rycerzy, baron�w, czarodziej�w i pan�w rajc�w s�owy tak okropnemi, �e groza wszystkich przej�a. Cho� wprz�d wilgotnemi jeno polany stos ob�o�ono, by diablica nie sczez�a za pr�dko i snadniej katuszy ognia zazna�a, teraz czem pr�dzej rozkazano suszu dorzuci� i ka�� zako�czy�. Ale i�cie demon siedzia� w onej przekl�tnicy, bo cho� ju� skwiercza�a grzecznie, okrzyku bole�ci nie wyda�a, jeno straszliwsze jeszcze kl�twy miota� j�a. �Zrodzi si� m�ciciel z mojej krwi - zakrzykn�a w g�os. - Zrodzi si� ze skalanej Starszej Krwi niszczyciel narod�w i �wiat�w! On pom�ci m�k� moj�! �mier�, �mier� i pomsta wam wszystkim i pokoleniom waszym!" Tyle jeno zdo�a�a wykrzycze�, nim zgorza�a. Tak zgin�a Falka, tak� kar� ponios�a za przelan� krew niewinn�. Roderick de Novembre, Historia �wiata, tom II Rozdzia� si�dmy - Popatrzcie na ni�. Spalona s�o�cem, pokaleczona, wykurzona. Wci�� pije, by g�bka, a wyg�odnia�a, �e strach. Powiadam wam, ona ze wschodu przysz�a. Przesz�a przez Korath. Przez Patelni�. - Bajesz! Na Patelni nikt nie prze�yje. Z zachodu sz�a, od g�r, korytem Suchaka. Ledwo o skraj Korathu zawadzi�a, a i tego by�o do��. Gdy�my j� znale�li, pad�a ju�, bez ducha le�a�a. - Na zachodzie tako� pustkowie milami si� ci�gnie. Sk�d tedy sz�a? - Nie sz�a, ino jecha�a. Kto wie, z jak daleka. �lady kopyt by�y podle niej. Musia� j� ko� w Suchaku zwali�, dlatego pobita, posiniaczona. - Czemu ona taka dla Nilfgaardu wa�na, ciekawym? Gdy nas prefekt na poszukiwanie pos�a�, duma�em, jakasi wa�na szlachcianka zagin�a. A ta? Zwyk�y kopciuch, obdarte pomiot�o, do tego ko�owata niemowa. I�cie nie wiem, Skomlik, czy�my t� co trza naszli... - Ona to. Zwyk�a za si� nie jest. Zwyk�� by�my nie�yw� znale�li. - Niewiele brakowa�o. Deszcz j� ani chybi uratowa�. Zaraza, najstarsze dziady deszczu na Patelni nie pami�taj�. Chmury zawsze omijaj� Korath... Nawet gdy w dolinach pada, tam jedna kropla nie spadnie! - Po�rzyjcie na ni�, jak to �pa. Jakby tydzie� w g�bie nic nie mia�a... Ej, ty, po�piego! Smaczna li s�onina? Chlebek suchy? - Po elfiemu pytaj. Albo po nilfgaardzku. Ona po ludzku nie rozumie. To elfi pomiot jaki�... - To przyg�up, niedojda. Gdy j� rano na konia wsadza�em, jakbym kuk�� z drewna wsadza�. - Ocz�w nie macie - b�ysn�� z�bami ten nazywany Skomlikiem, pot�ny i �ysawy. - Co z was za �apacze, je�li�cie si� jeszcze na niej nie poznali! Ani ona g�upia, ani nierozumna. Udaje jeno. To dziwna i chytra ptaszka. - A czemu taka dla Nilfgaardu wa�na? Nagrod� obiecali, wsz�dy patrole pogna�y... Czemu? - Tego nie wiem. Ale jakby j� dobrze zapyta�... Fletni� po grzbiecie zapyta�... Ha! Miarkowali�cie, jak na mnie spojrza�a? Wszystko pojmuje, s�ucha bacznie. Hej, dziewko! Jam jest Skomlik, tropiciel, �apaczem zwany. A to, pojrzyj no tu, to jest nahajka, batem zwana! Mi�a ci na plecach sk�ra? To gadaj wraz... - Dosy�! Milcze�! G�o�ny, ostry, nie toleruj�cy sprzeciwu rozkaz pad� od drugiego ogniska, przy kt�rym siedzia� rycerz wraz ze swym giermkiem. - Nudzicie si�, �apacze? - spyta� gro�nie rycerz. - Tedy jazda do roboty! Konie oporz�dzi�! Zbroj� moj� i or� wyczy�ci�! Do lasu po drwa! A dziewczyny nie tyka�! Zrozumieli�cie, chamy? - I�cie, szlachetny panie Sweers - b�kn�� Skomlik. Jego kamraci pospuszczali g�owy. - Do roboty! Wykona� rozkazy! �apacze zakrz�tali si�. - Dola nas pokara�a tym zasra�cem - zamamrota� jeden. - �e te� prefekt jego akurat nad nami postawi�, rycerza ch�do�onego... - Wa�ny - b�kn�� z cicha drugi, ogl�daj�c si� chy�kiem. - A w�dy to my, �apacze, dziewk� odnale�lim... Nasz to niuch sprawi�, �e�my w koryto Suchaka pojechali. - Ano. Zas�uga nasza, a wielmo�ny nagrod� we�mie, nam leda jaki grosz skapnie... Florena pod nogi rzuc�, masz, pry, �apaczu, podzi�kuj za pa�sk� �ask�... - Zamknijcie g�by - sykn�� Skomlik - bo jeszcze us�yszy... Ciri zosta�a przy ognisku sama. Rycerz i giermek patrzyli na ni� badawczo, ale nie odzywali si�. Rycerz by� starszym, ale krzepkim m�czyzn� o surowej, poznaczonej bliznami twarzy. W czasie jazdy zawsze mia� na g�owie he�m z ptasimi skrzyd�ami, ale nie by�y to te skrzyd�a, kt�re Ciri widywa�a w sennych koszmarach, a potem na wyspie Thanedd. Tb nie by� Czarny Rycerz z Cintry. Ale by� to rycerz nilfgaardzki. Gdy wydawa� rozkazy, m�wi� wsp�lnym p�ynnie, ale z wyra�nym akcentem, podobnym do akcentu elf�w. Ze swym giermkiem, ch�opakiem niewiele starszym od Ciri, rozmawia� natomiast j�zykiem zbli�onym do Starszej Mowy, ale mniej �piewnym, twardszym. Musia� to by� j�zyk nilfgaardzki. Ciri, dobrze znaj�ca Starsz� Mow�, rozumia�a wi�kszo�� s��w. Ale nie zdradza�a si� z tym. Na pierwszym postoju, na skraju pustyni, kt�r� nazywano Patelni� lub Korathem, nilfgaardzki rycerz i jego giermek zasypali j� pytaniami. Wtedy nie odpowiada�a, bo by�a oboj�tna i oszo�omiona, p�przytomna. Po kilku dniach jazdy, gdy wyjechali ze skalistych w�woz�w i zjechali w d�, w zielone doliny, Ciri oprzytomnia�a, zacz�a wreszcie dostrzega� �wiat wok� siebie i ospale reagowa�. Ale nadal nie odpowiada�a na pytania, wi�c rycerz w og�le przesta� si� do niej odzywa�. Zdawa�o si�, �e nie zwraca na ni� uwagi. Zajmowali si� ni� tylko drabi ka��cy nazywa� si� �apaczami. Ci te� pr�bowali j� wypytywa�. Byli agresywni. Ale Nilfgaardczyk w skrzydlatym he�mie pr�dko przywo�a� ich do porz�dku. By�o jasne i oczywiste, kto tu jest panem, a kto s�ug�. Ciri udawa�a niem�dr� niemow�, ale pilnie nadstawia�a uszu. Powoli zaczyna�a rozumie� swoj� sytuacj�. Wpad�a w �apy Nilfgaardu. Nilfgaard jej szuka� i znalaz�, niew�tpliwie wy�ledziwszy tras�, kt�r� pos�a� j� chaotyczny .teleport z Ibr Lara. To, co nie uda�o si� Yennefer, nie uda�o si� Geraltowi, uda�o si� skrzydlatemu rycerzowi i tropicielom �apaczom. Co sta�o si� na Thanedd z Yennefer i Geraltem? Gdzie by�a? Mia�a najgorsze podejrzenia. �apacze i ich herszt, Skomlik, m�wili prostack�, niechlujn� wersj� wsp�lnego, ale bez nilfgaardzkiego akcentu. �apacze byli zwyk�ymi lud�mi, ale s�u�yli rycerzowi z Nilfgaardu. �apacze cieszyli si� na my�l o nagrodzie, jak� za odnalezienie Ciri wyp�aci im prefekt. We florenach. Jedynymi krajami, gdzie obiegow� monet� by� floren, a ludzie s�u�yli Nilfgaardczykom, by�y zarz�dzane przez prefekt�w cesarskie Prowincje na dalekim Po�udniu. *** Nast�pnego dnia, na popasie nad brzegiem strumienia, Ciri zacz�a zastanawia� si� nad mo�liwo�ci� ucieczki. Magia mog�a jej dopom�c. Ostro�nie spr�bowa�a najprostszego zakl�cia, delikatnej telekinezy. Ale jej obawy potwierdzi�y si�. Nie mia�a w sobie nawet krzty czarodziejskiej energii. Po nierozs�dnej zabawie z ogniem zdolno�ci magiczne opu�ci�y j� ca�kowicie. Zoboj�tnia�a znowu. Na wszystko. Zamkn�a si� w sobie i pogr��y�a w apatii. Na d�ugo. Do dnia, w kt�rym drog� przez wrzosowiska zajecha� im B��kitny Rycerz. *** - Aj, aj - mrukn�� Skomlik, patrz�c na zagradzaj�cych im drog� konnych. - Bieda b�dzie. To Varnhageny z fortu Sarda... Konni zbli�yli si�. Na czele, na pot�nym siwku, jecha� olbrzym w szmelcowanej, b��kitno po�yskuj�cej zbroi. Tu� za nim trzyma� si� drugi pancerny, z ty�u pod��a�o dw�ch je�d�c�w w prostych burych strojach, niew�tpliwie pacho�k�w. Nilfgardczyk w skrzydlatym he�mie wyjecha� na spotkanie, wstrzymuj�c gniadosza w tanecznym k�usie. Jego giermek pomaca� r�koje�� miecza, odwr�ci� si� na kulbace. - Sta� z ty�u i pilnowa� dziewczyny - warkn�� do Skomlika i jego �apaczy. - Nie miesza� si�! - Nieg�upim - rzek� cicho Skomlik, gdy tylko giermek si� oddali�. - Nieg�upim, by miesza� si� do wa�ni pan�w z Nilfgaardu... - B�dzie bitka, Skomlik? - Niechybnie. Mi�dzy Sweersami a Varnhagenami rodowa wr�da i krwawa zemsta. Z koni. Strze�cie dziewki, bo w niej nasz sp�r i zysk. Je�li si� poszcz�ci, ca�� nagrod� za ni� we�miemy. - Yarnhageny pewnikiem te� dziewki szukaj�. Gdyby przewa�yli, odbior� nam j�... Nas ino czterech... - Pi�ciu - b�ysn�� z�bami Skomlik. - Jeden z ciur�w z Sardy to zda si� m�j swojak. Uwidzicie, z tej draki dla nas b�dzie sp�r, nie dla pan�w rycerz�w... Rycerz w b��kitnej zbroi �ci�gn�� wodze siwka. Skrzydlaty stan�� naprzeciw. Towarzysz B��kitnego podk�usowa�, zatrzyma� si� z ty�u. Jego dziwaczny szyszak ozdobiony by� dwoma pasami sk�ry zwisaj�cymi z zas�ony i wygl�daj�cymi jak dwa wielkie w�sy lub morsie k�y. W poprzek siod�a Dwa K�y trzyma� gro�nie wygl�daj�c� bro�, przypominaj�c� nieco szponton noszony przez gwardzist�w z Cintry, ale maj�cy znacznie kr�tsze drzewce i d�u�sze �ele�ce. B��kitny i Skrzydlaty wymienili kilka s��w. Ciri nie dos�ysza�a jakich, ale ton obu rycerzy nie pozostawia� w�tpliwo�ci. Nie by�y to s�owa przyjazne. B��kitny nagle uni�s� si� na kulbace, wskaza� gwa�townie na Ciri, powiedzia� co� g�o�no i gniewnie. Skrzydlaty w odpowiedzi krzykn�� r�wnie gniewnie, machn�� r�k� w pancernej r�kawicy, najwyra�niej ka��c B��kitnemu i�� precz. I wtedy si� zacz�o. B��kitny waln�� siwka ostrogami i run�� do przodu, wyszarpuj�c top�r z uchwytu przy siodle. Skrzydlaty spi�� gniadosza, wyrywaj�c miecz z pochwy. Zanim jednak pancerni zd��yli zewrze� si� w boju, zaatakowa� Dwa K�y, pop�dzaj�c konia do galopu drzewcem szpontona. Giermek Skrzydlatego skoczy� na niego, dobywaj�c miecza, ale Dwa K�y uni�s� si� na kulbace i cisn�� mu szponton prosto w pier�. D�ugie �ele�ce z trzaskiem przebi�o kaplerz i kolczug�, giermek j�kn�� rozdzieraj�co i run�� z konia na ziemi�, obur�cz trzymaj�c drzewce wbite a� po krzy�yk. B��kitny i Skrzydlaty zderzyli si� z hukiem i �omotem. Top�r by� gro�niejszy, ale miecz szybszy. B��kitny dosta� w bark, fragment szmelcowanego nar�czaka polecia� w bok, wiruj�c i powiewaj�c rzemieniem, je�dziec zachwia� si� w siodle, na b��kitnej zbroi zal�ni�y karminowe smugi. Galop rozdzieli� walcz�cych. Skrzydlaty Nilfgaardczyk zawr�ci� gniadosza, ale wtedy wpad� na niego Dwa K�y, obur�cz wznosz�c miecz do ciosu. Skrzydlaty szarpn�� wodze, Dwa K�y, kieruj�cy koniem tylko nogami, przecwa�owa� obok. Skrzydlaty zd��y� jednak r�bn�� go w przelocie. Na oczach Ciri blacha naramiennika wgi�a si�, spod blachy buchn�a krew. Ju� wraca� B��kitny, wywijaj�c toporem i wrzeszcz�c. Obaj pancerni w p�dzie wymienili hucz�ce ciosy, rozdzielili si�. Na Skrzydlatego znowu wpad� Dwa K�y, konie zderzy�y si�, zadzwoni�y miecze. Dwa K�y ci�� Skrzydlatego, rozwalaj�c opach� i tarczk�, Skrzydlaty wyprostowa� si� i uderzy� od prawej pot�nym ciosem w bok napier�nika. Dwa K�y zako�ysa� si� w siodle. Skrzydlaty stan�� w strzemionach i z rozmachem cia� jeszcze raz, mi�dzy rozr�bany, wgi�ty ju� naramiennik a szyszak. Ostrze szerokiego miecza z hukiem wci�o si� w blachy, uwi�z�o. Dwa K�y wypr�y� si� i zadygota�. Konie zwar�y si�, tupi�c i zgrzytaj�c z�bami na w�dzid�ach. Skrzydlaty zapar� si� o ��k, wyrwa� miecz. Dwa K�y zwis� z siod�a i run�� pod kopyta. Podkowy zahucza�y o rozgniatywany pancerz. B��kitny zawr�ci� siwka, atakowa�, unosz�c top�r. Z trudem powodowa� koniem zranion� r�k�. Skrzydlaty dostrzeg� to, zr�cznie zaszed� go od prawej, uni�s� si� w strzemionach do straszliwego ci�cia. B��kitny z�apa� cios na top�r i wybi� miecz z d�oni Skrzydlatego. Konie znowu zderzy�y si�. B��kitny by� istnym si�aczem, ci�ka siekiera w jego d�oni wznios�a si� i opad�a jak trzcinka. Na pancerz Skrzydlatego zwali� si� z �omotem cios, od kt�rego gniadosz a� przysiad� na zadzie. Skrzydlaty zako�ysa� si�, ale utrzyma� w siodle. Nim top�r zd��y� spa�� po raz drugi, pu�ci� wodze i zakr�ci� lew� r�k�, chwytaj�c zawieszony na rzemiennym temblaku ci�ki graniasty buzdygan, na odlew zdzieli� B��kitnego po he�mie. He�m zahucza� jak dzwon, teraz B��kitny zachwia� si� w kulbace. Konie kwicza�y, pr�bowa�y si� k�sa� i nie chcia�y rozdzieli�. B��kitny, wyra�nie oszo�omiony ciosem buzdyganu, zdo�a� jednak uderzy� toporem, z hukiem trafiaj�c przeciwnika w napier�nik. To, �e obaj utrzymywali si� jeszcze w siod�ach, wydawa�o si� istnym cudem, ale by�o po prostu zas�ug� wysokich wspieraj�cych ��k�w. Po bokach obu wierzchowc�w ciek�a krew, szczeg�lnie dobrze widoczna na jasnej ma�ci siwka. Ciri patrzy�a ze zgroz�. W Kaer Morhen nauczono j� walczy�, ale nie wyobra�a�a sobie, w jaki spos�b mog�aby stawi� czo�o kt�remu� z takich si�aczy. I sparowa� cho�by jeden z tak pot�nych cios�w. B��kitny obur�cz chwyci� stylisko topora, g��boko wbitego w napier�nik Skrzydlatego, zgarbi� si� i zapar�, pr�buj�c zepchn�� przeciwnika z siod�a. Skrzydlaty z rozmachem zdzieli� go buzdyganem, raz, drugi, trzeci. Krew trysn�a spod okapu he�mu, bryzn�a na b��kitn� zbroj� i szyj� siwka. Skrzydlaty uderzy� gniadosza ostrogami, skok konia wydar� ostrze siekiery z jego napier�nika; chwiej�cy si� w siodle B��kitny wypu�ci� z d�oni stylisko. Skrzydlaty prze�o�y� buzdygan do prawej r�ki, nalecia�, straszliwym ciosem przygi�� g�ow� B��kitnego do ko�skiej szyi. Chwyciwszy wodze siwka woln� r�k�, Nilfgaardczyk wali� buzdyganem, b��kitna zbroja dzwoni�a jak �elazny garnek, krew sika�a spod powyginanego he�mu. Jeszcze jedno uderzenie i B��kitny g�ow� do przodu run�� pod kopyta siwka. Siwek odk�usowa�, ale gniadosz Skrzydlatego, najwidoczniej wy�wiczony, z gruchotem stratowa� powalonego. B��kitny �y� jeszcze, o czym za�wiadczy� rozpaczliwy ryk b�lu. Gniadosz tratowa� go nadal - z takim impetem, �e ranny Skrzydlaty nie utrzyma� si� w siodle i z hukiem zwali� si� obok. - Pozabijali si�, psiekrwie - st�kn�� �apacz, kt�ry trzyma� Ciri. - Panowie rycerze, m�r na nich a zaraza - splun�� drugi. Pacho�kowie B��kitnego przygl�dali si� z oddalenia. Jeden zawr�ci� konia. - St�j, Remiz! - wrzasn�� Skomlik. - Dok�d to? Do Sardy? Pilno ci na stryk? Pacho�kowie zatrzymali si�, jeden spojrza�, przys�aniaj�c oczy d�oni�. - To ty, Skomlik? - Ja! Podjed�, Remiz, nie boj�j si�! Rycerskie wa�nie to nie nasza sprawa! Ciri nagle mia�a do�� oboj�tno�ci. Zwinnie wyszarpn�a si� trzymaj�cemu j� �apaczowi, pu�ci�a si� biegiem, dopad�a siwka B��kitnego, jednym skokiem znalaz�a si� na kulbace z wysokim ��kiem. Uda�oby si� jej mo�e, gdyby nie to, �e pacho�kowie z Sardy byli w siod�ach i na wypocz�tych koniach. Dopadli j� bez trudu, wyrwali wodze. Zeskoczy�a i pogna�a w stron� lasu, ale konni znowu j� dogonili. Jeden w p�dzie chwyci� j� za w�osy, poci�gn��, powl�k�. Ciri wrzasn�a, uwiesi�a si� jego r�ki. Konny rzuci� j� wprost pod nogi Skomlika. �wisn�a nahajka, Ciri zawy�a i zwin�a si� w k��bek, zas�aniaj�c g�ow� r�koma. Nahajka �wisn�a znowu i ci�a j� po r�kach. Odturla�a si�, ale Skomlik doskoczy�, kopn�� j�, potem przydepta� butem krzy�e. - Ucieka� chcia�a�, �mijo? Nahajka �wisn�a. Ciri zawy�a. Skomlik kopn�� j� znowu i smagn�� pletni�. - Nie bij mnie! -. wrzasn�a, kul�c si�. - Przem�wi�a�, zarazo! Rozsznurowa�a si� g�busia? Ja ci� zaraz... - Opami�taj�e si�, Skomlik! - krzykn�� kt�ry� z �apaczy. - �ycie chcesz z niej wyt�uc, czy co? Ona za wiele warta, by j� zmarnowa�! - Jasny piorun - powiedzia� Remiz, zsiadaj�c z konia. - By�aby� to ta, kt�rej Nilfgaard szuka od tygodnia? - Ona. - Ha! Wszystkie garnizony jej szukaj�. To jaka� wa�na dla Nilfgaardu persona! Pono jaki� mo�ny mag wy-wr�y�, �e musi by� gdzie� w tych okolicach. Tak m�wili w Sardzie. Gdzie�cie j� naszli? - Na Patelni. - Nie mo�e by�! - Mo�e, mo�e - powiedzia� gniewnie Skomlik, wykrzywiaj�c si�. - Mamy j�, a nagroda nasza! Co stoicie niby ko�y? Sp�ta� mi t� ptaszk� i na kulbak� z ni�! Wynosimy si� st�d, ch�opy! �ywo! - Wielmo�ny Sweers - powiedzia� jeden z �apaczy -chyba dycha jeszcze... - D�ugo nie podycha. Pies go tr�ca�! Jedziemy wprost do Amarillo, ch�opy. Do prefekta. Odstawimy mu dziewk� � zgarniemy nagrod�. - Do Amarillo? - Remiz podrapa� si� w potylic�, spojrza� na pole niedawnej walki. - Tam ju� nam kat za�wieci! Co prefektowi powiesz? Rycerze pobite, a wy cali? Gdy si� ca�a rzecz ujawni, prefekt ka�e was powiesi�, a nas ciupasem ode�le do Sardy... A wtenczas Varnhageny sk�r� z nas z�upi�. Warn mo�e i do Amarillo droga, ale mnie lepiej w lasy zapa��... - Ty� m�j szurzy, Remiz - powiedzia� Skomlik. - A chocia�e� psi syn, bo� siostr� moj� bija�, zawsze� swak. Tedy ci sk�r� ocal�. Jedziemy do Amarillo, powiadam. Prefekt wie, �e mi�dzy Sweersami a Yarnhagenami wr�da. Spotkali si�, pobili jedni drugich, zwyk�a u nich rzecz. Co my moglim? A dziewk�, baczcie na moje s�owa, znale�li�my p�niej. My, �apacze. Ty� te� od nynie �apacz, Remiz. Prefekt �ajno wie, ilu nas ze Sweersem pojecha�o. Nie doliczy si�... - Nie zaby�e� aby o czym, Skomlik? - spyta� przeci�gle Remiz, patrz�c na drugiego pacho�ka z Sardy. Skomlik odwr�ci� si� wolno, po czym b�yskawicznie wydoby� n� i z rozmachem wbi� go pacho�kowi w gard�o. Pacho�ek zarz�zi� i zwali� si� na ziemi�. - Ja o niczym nie zapominam - powiedzia� zimno �apacz. - No, to tera my ju� sami swoi. �wiadk�w nie ma, a i g��w do podzia�u nagrody nie za du�o. Na ko�, ch�opy, do Amarillo! Szmat drogi jeszcze mi�dzy nami a nagrod�, zwleka� nie ma co! *** Gdy wyjechali z ciemnej i mokrej bukowiny, zobaczyli u podn�a g�ry wie�, kilkana�cie strzech wewn�trz pier�cienia niskiego cz�stoko�u ogradzaj�cego zakole niewielkiej rzeczki. Wiatr przyni�s� zapach dymu. Ciri poruszy�a zdr�twia�ymi palcami r�k, przywi�zanych rzemieniem do ��ku siod�a. Ca�a by�a zdr�twia�a, po�ladki bola�y niezno�nie, dokucza� pe�ny p�cherz. By�a w siodle od wschodu s�o�ca. W nocy nie wypocz�a, bo kazano jej spa� z r�koma przywi�zanymi do przegub�w le��cych z obu stron �apaczy. Na ka�de jej poruszenie �apacze reagowali kl�twami i gro�bami bicia. - Osada - powiedzia� jeden. - Widz� - odrzek� Skomlik. Zjechali z g�ry, kopyta koni zachrz�ci�y w�r�d wysokich, spalonych s�o�cem traw. Wkr�tce znale�li si� na wyboistej drodze wiod�cej wprost do wsi, ku drewnianemu mostkowi i bramie w palisadzie. Skomlik wstrzyma� konia, stan�� w strzemionach. - Co to za wie�? Nigdym tu nie popasa�. Remiz, znasz te okolice? - Dawniej - powiedzia� Remiz - zwali t� wie� Bia�a Rzeczka. Ale jak si� zacz�a ruchawka, paru tutejszych przysta�o do rebeliant�w, tedy Varnhageny z Sardy kura tu pu�cili, ludzi wysiekli albo pognali w niewol�. Teraz same nilfgaardzkie osadniki tu mieszkaj�, nowoposiedle�cy. A wiosk� przechrzcili na Glyswen. Te osadniki to niedobre, zawzi�te ludzie. Rzekn� wam: nie popasajmy tu. Jed�my dalej. - Koniom trza da� wypocz�� - zaprotestowa� jeden z �apaczy - i zaobroczy� je. A i mnie we flakach gra, jakoby kapela r�n�a. Co nam tam nowoposiedle�cy, mierzwa jedna, chmyzy. Machniem im przed nosem rozkazem prefekta, w�dy prefekt Nilfgaardczyk jako i oni. Zobaczycie, w pas si� nam pok�oni�. - Ju�ci - burkn�� Skomlik - widzia� kto Nilfgaardczyka, kt�ry w pas si� k�ania. Remiz, a karczma jaka jest w onym Glyswen? - Jest. Karczmy Varnhageny nie spalili. Skomlik obr�ci� si� na kulbace, spojrza� na Ciri. - Trza j� rozwi�za� - powiedzia�. - Nie Iza, by kto pozna�... Dajcie jej opo�cz�. I kaptur na �eb... Hola! Dok�d, kopciuchu? - W krzaki musz�... - Ja ci dam krzaki, wyw�oko! Kucaj wedle drogi! I pomnij: we wsi ani pary z g�by. Nie my�l, �e� chytra! Pi�niesz tylko, to gard�o ci poder�n�. Je�li ja za ciebie floren�w nie dostan�, nikt nie dostanie. Podjechali st�pa, kopyta koni za�omota�y na mostku. Zza ostroko�u natychmiast wy�oni�y si� postacie osadnik�w uzbrojonych w oszczepy. - Przy bramie str�uj� - mrukn�� Remiz. - Ciekawym czemu. - Ja te� - odmrukna� Skomlik, unosz�c si� w strzemionach. - Bramy pilnuj�, a od strony m�yna cz�stok� rozwalony, wozem mo�na wjecha�... Podjechali bli�ej, zatrzymali konie. - Witajcie, gospodarze! - zawo�a� jowialnie, cho� nieco nienaturalnie Skomlik. - W dobry czas! - Kto�cie? - spyta� kr�tko najwy�szy z osadnik�w. - My�my, kumie, s� wojsko - ze�ga� Skomlik rozparty na kulbace. - W s�u�bie jego wielgomo�no�ci pana prefekta z Amarillo. Osadnik przesun�� d�oni� po drzewcu oszczepu, popatrzy� na Skomlika spode �ba. Niew�tpliwie nie przypomina� sobie, na jakich to chrzcinach �apacz zosta� jego kumem. - Przys�a� nas tu ja�nie pan prefekt - �ga� dalej Skomlik - by�my uznali, jak si� wiedzie jego rodakom, dobrym ludziom z Glyswen. Przesy�a jego wielgomo�no�� pozdrowienia i pyta, nie trza li ludziom z Glyswen jakiej pomocy? - Jako� sobie radzimy - powiedzia� osadnik. Ciri stwierdzi�a, �e m�wi� wsp�lnym podobnie jak Skrzydlaty, z takim samym akcentem, cho� stylem m�wienia stara� si� na�ladowa� �argon Skomlika. - Przywykli�my sami sobie radzi�. - Rad b�dzie pan prefekt, gdy mu to powt�rzym. Karczma otwarta? W gard�ach nam zasch�o... - Otwarta - rzek� ponuro osadnik. - P�ki co, otwarta. - P�ki co? - P�ki co. Bo my t� karczm� wkr�tce rozbierzemy, krokwie i deski na spichlerz przydadz� si�. Z karczmy po�ytek �aden. My pracujemy w pocie czo�a i do karczmy nie chodzimy. Karczma tylko przejezdnych ci�gnie, wi�kszo�ci� takich, kt�rym nie jeste�my radzi. Teraz te� tam tacy popasaj�. - Kto? - Remiz zblad� lekko. - Nie z fortu Sarda wypadkiem? Nie wielmo�ni panowie Varnhagenowie? Osadnik skrzywi� si�, poruszy� wargami, jakby mia� , ochot� splun��. - Nie, niestety. To milicja pan�w baron�w. Nissirowie. - Nissirowie? - zmarszczy� si� Skomlik. - A sk�d oni? Pod czyj� komend�? - Starszy nad nimi wysoki, czarny, w�saty jak sum. - H�! - Skomlik odwr�ci� si� do towarzyszy. - Dobra nasza. Jednego tylko takiego znamy, nie? To ani chybi b�dzie nasz stary druh Vercta �Wierzaj mi", pami�tacie go? A c� tu u was, kumie, Nissirowie porabiaj�? - Panowie Nissirowie - wyja�ni� ponuro osadnik - do Tyffi zmierzaj�. Zaszczycili nas sw� wizyt�. Wioz� je�ca. Jednego z bandy Szczur�w wzi�li w pie�. - A ju�ci - parskn�� Remiz. - A cysarza Nilfgaardu nie wzi�li? Osadnik zmarszczy� si�, zacisn�� d�onie na drzewcu oszczepu. Jego towarzysze zaszemrali g�ucho. - Jed�cie do karczmy, panowie wojacy - mi�nie na �uchwach osadnika zagra�y ostro. - I pogadajcie z panami Nissirami, waszymi druhami. Jeste�cie pono w s�u�bie u prefekta. Zapytajcie tedy pan�w Nissir�w, czemu bandyt� do Tyffi wioz�, miast tu, na miejscu, wnet na pal go wo�ami nawlec, jak prefekt nakaza�. I przypomnijcie panom Nissirom, waszym druhom, �e tu w�adz� jest prefekt, nie baron z Tyffi. My mamy ju� i wo�y w jarzmie, i palik naostrzony. Je�li panowie Nissirowie nie zechc�, to my uczynimy co trzeba. Rzeknijcie im to. - Rzekn�, musowo - Skomlik znacz�co �ypn�� na kamrat�w. - Bywajcie, ludziska. Ruszyli st�pa mi�dzy cha�upy. Wie� wydawa�a si� wymar�a, nie widzieli ni �ywej duszy. Pod jednym z p�ot�w ry�a wychudzona �winia, w b�ocie tapla�y si� brudne kaczki. Drog� je�d�c�w przeci�� wielki czarny kocur. - Tfu, tfu, kocia morda - Remiz pochyli� si� w siodle, splun��, z�o�y� palce w znak chroni�cy od z�ego uroku. -Drog� przebie�a�, kurwi syn! - �eby mu tak mysz� w gardle stan�a! - Czego? - odwr�ci� si� Skomlik. - Kot. Jako ta smo�a czarny. Drog� przebie�a�, tfu, tfu. - Licho z nim - Skomlik rozejrza� si� dooko�a. - Patrzcie ino jaka pustota. Alem widzia� zza b�on, �e ludziska w chatach siedz�, uwa�aj�. A zza tamtych wr�t, baczy�em, sulica b�yskn�a. - Bab pilnuj� - za�mia� si� ten, kt�ry �yczy� kotu k�opot�w z mysz�. - Nissirowie we wsi! S�yszeli�cie, co �w kmiot gada�? Widno by�o, �e Nissir�w nie mi�uje. - I nie dziwota. �Wierzaj mi" i jego kompania �adnej kiecce nie przepuszcz�. Eh, doigraj� si� oni jeszcze, ci panowie Nissirowie. Baronowie �Str�ami porz�dku" ich zw�, za to im p�ac�, by �adu strzegli, dr�g pilnowali. A krzyknij ch�opu nad uchem: �Nissir!", uwidzisz, pi�ty sobie posra ze strachu. Ale to do czasu, do czasu. Jeszcze jednego cielaka zar�n�, jeszcze jedn� dziewk� wymam�aj�, a roznios� ich ch�opkowie na wid�ach, obaczycie. Baczyli�cie tych u wr�t, jakie g�by mieli zawzi�te? To nilfgaardzkie osadniki. Z nimi szutk�w nie ma... Ha, oto i karczma... Pop�dzili konie. Karczma mia�a lekko zapadni�t�, t�go omsza�� strzech�. Sta�a w pewnym oddaleniu od cha�up i zbudowa� gospodarskich, wyznaczaj�c jednak �rodek, punkt centralny ca�ego ogrodzonego porozwalanym cz�stoko�em terenu, miejsce przeci�cia si� dw�ch przechodz�cych przez wie� dr�g. W cieniu rzucanym przez jedyne w okolicy wielkie drzewo by� ok�lnik, zagroda dla byd�a i oddzielna dla koni. W tej ostatniej sta�o pi�� lub sze�� nie rozkulbaczonych wierzchowc�w. Przed drzwiami, na schodkach, siedzia�o dw�ch typ�w w sk�rzanych kurtach i spiczastych futrzanych czapkach. Obaj ho�ubili przy piersi gliniane kufle, a mi�dzy nimi sta�a miska pe�na ogryzionych ko�ci. - Co�cie za jedni? - wrzasn�� jeden z typ�w na widok Skomlika i jego zsiadaj�cej z koni kompanii. - Czego tu szukacie? Poszli precz! Zaj�ta karczma w imieniu prawa! - Nie krzykaj, Nissirze, nie krzykaj - powiedzia� Skomlik, �ci�gaj�c Ciri z siod�a. - A drzwi rozewrzyj szerzej, bo chcemy do �rodka. Tw�j komendant, Yercta, to nasz znajomek. - Nie znam was! - Bo� go�ow�s! A ja i �Wierzaj mi" s�u�yli�my razem jeszcze za dawnych czas�w, nim tu Nilfgaard nasta�. - No, je�li tak... - zawaha� si� typ, puszczaj�c r�koje�� miecza. - Wchod�cie. Mnie tam zajedno... Skomlik szturchn�� Ciri, drugi �apacz chwyci� j� za ko�nierz. Weszli do �rodka. Wewn�trz by�o mrocznie i duszno, pachnia�o dymem i pieczenia. Karczma by�a prawie pusta - zaj�ty by� tylko jeden ze sto��w, stoj�cy w smudze �wiat�a wpadaj�cego przez okienko z rybich b�on. Siedzia�o przy nim kilku m�czyzn. W g��bi, przy palenisku, krz�ta� si� karczmarz, pobrz�kuj�c garnkami. - Czo�em panom Nissirom! - zagrzmia� Skomlik. - My nie czo�em z byle wo�em - warkn�� jeden z siedz�cej przy okienku kompanii, pluj�c na pod�og�. Drugi powstrzyma� go gestem. - Wolnego - powiedzia�. - To swoje ch�opy, nie poznajesz? Skomlik i jego �apacze. Powita�, powita�! Skomlik rozpromieni� si� i ruszy� w kierunku sto�u, ale zatrzyma� si�, widz�c kamrat�w zapatrzonych na s�up podtrzymuj�cy siestrzan stropu. Pod s�upem siedzia� na zydelku szczup�y, jasnow�osy kilkunastoletni ch�opak, dziwnie wypr�ony i wyci�gni�ty. Ciri zobaczy�a, �e nienaturalna pozycja wynika z faktu, �e r�ce ch�opaka s� wykr�cone do ty�u i skr�powane, a szyj� przytwierdza do s�upa rzemienny pas. - A niech mnie krosta obsypie - westchn�� g�o�no jeden z �apaczy, ten, kt�ry trzyma� Ciri za ko�nierz. -Sp�jrz jeno, Skomlik! To� to Kayleigh! - Kayleigh? - Skomlik przekrzywi� g�ow�. - Szczur Kayleigh? Nie mo�e by�! Jeden z siedz�cych za sto�em Nissir�w, grubas z w�osami wystrzy�onymi w malowniczy czub, roze�mia� si� gard�owo. - Mo�e by� - powiedzia�, oblizuj�c �y�k�. - To Kayleigh, we w�asnej parszywej osobie. Op�aci�o si� o �witaniu wstawa�. Dostaniem za niego pewnie z p� kopy floren�w dobr� cesarsk� monet�. - Capn�li�cie Kayleigha, no, no - zmarszczy� si� Skomlik. - Znaczy si�, prawd� gada� nilfgaardzki kmiotek... - Trzydzie�ci floren�w, psiama� - westchn�� Remiz. -Nielichy grosz... P�aci baron Lutz z Tyffi? - Tak jest - potwierdzi� drugi Nissir, czarnow�osy i czarnow�sy. - Wielmo�ny baron Lutz z Tyffi, nasz pan i dobrodziej. Szczury ograbili mu rz�dc� na go�ci�cu, to w z�o�ci si� zapiek� i wyznaczy� nagrod�. I to my, Skomlik, t� nagrod� we�miemy, wierzaj mi. Ha, sp�jrzcie tylko, ch�opy, jakiego to puchacza nad��! Nie w smak mu, �e to my, nie on Szczura capn��, cho� i jemu prefekt band� tropi� nakaza�! - �apacz Skomlik - grubas z czubem wskaza� na Ciri �y�k� - tako� co� z�apa�. Widzisz, Vercta? Dziewuszka jaka�. - Widz� - czarnow�sy b�ysn�� z�bami. - C� to, Skomlik, tak ci� bieda przydusi�a, �e dzieci porywasz dla okupu? Co to za kocmo�uch? - Do tego ci nic! - Co� taki srogi - za�mia� si� ten z czubem. - Upewni� si� chcemy ino, czy to nie c�ra twoja. - Jego c�ra? - za�mia� si� Vercta, ten z czarnym w�sem. � A ju�ci. �eby c�ry m�c p�odzi�, trza jajca mie�. Nissirowie rykn�li �miechem. - A r�yjcie, �by baranie! - wrzasn�� Skomlik i nad�� si�. - A tobie, Vercta, tyle rzekn�: nim niedziela minie, zadziwisz si�, o kim g�o�niej b�dzie, o was i o waszym Szczurze czy o mnie i o tym, czegom ja dokona�. I obaczym, kto hojniejszy: wasz baron czy cesarski prefekt z Amarillo! - Mo�esz mnie w rzy� poca�owa� - o�wiadczy� pogardliwie Vercta i wr�ci� do siorbania polewki - razem z twoim prefektem, twoim cesarzem i ca�ym Nilfgaardem, wierzaj mi. I nie nadymaj si�. Wiem ci ja, �e Nilfgaard od tygodnia za jak�� dziewk� goni, a� kurz si� po drogach wznosi. Wiem, �e nagroda za ni� jest. Ale mnie to �ajno obchodzi. Ja si� ju� prefektowi i Nilfgaardczykom wys�ugiwa� nie my�l� i plugawi� na nich. Ja teraz u barona Lutza s�u��, jeno jemu podlegam, nikomu bolej. - Tw�j baron - charkn�� Skomlik - miast ciebie nilfgaardzk� r�k� bo�ka, nilfgaardzkie buty li�e. Tedy ty nie musisz, to i gada� ci �atwo. - Nie pusz si� - powiedzia� pojednawczo Nissir. - Nie przeciw tobie m�wi�em, wierzaj mi. �e� dziewk�, kt�rej Nilfgaard szuka, znalaz�, dobrze to, rad widz�, �e ty nagrod� we�miesz, a nie te zasrane Nilfgaardczyki. A �e prefektowi s�u�ysz? Nikt nie wybiera sobie pan�w, to oni wybieraj�, no nie? Nu�e, siednijcie z nami, wypijemy, jak si� trafi�o spotkanie. - Ano, czemu nie - zgodzi� si� Skomlik. - Dajcie jeno wprz�d kawa�ek powroza. Przywi��� dziewk� do s�upa wedle waszego Szczura, dobra? Nissirowie rykn�li �miechem. - Widzita go, postrach pogranicza! - zarechota� grubas z czubem. - Zbrojne rami� Nilfgaardu! Zwi�� j�, Skomlik, zwi��, a t�go. Ale we�mij �elazny �a�cuch, bo powrozy got�w ten tw�j wa�ny jeniec poszarpa� i mord� ci obi�, nim ucieknie. Wygl�da gro�nie, a�e ciarki przechodz�! Nawet towarzysze Skomlika parskn�li t�umionym �miechem. �apacz poczerwienia�, przekr�ci� pas, podszed� do sto�u. - Ja aby ku pewno�ci, by nie zemkn�a... - Nie zawracaj rzyci - przerwa� Vercta, �ami�c chleb. - Chcesz pogada�, to siadaj, postaw kolejk� jak si� nale�y. A t� dziewk�, je�li wola, powie� za nogi u powa�y. Tyle mnie to obchodzi, co �wi�skie �ajno. Tylko �e to okropnie �mieszne, Skomlik. Dla ciebie i dla twego prefekta to mo�e i wa�ny jeniec, ale dla mnie to zabiedzony i zestrachany dzieciak. Wi�za� j� chcesz? Ona, wierzaj mi, ledwie si� na nogach trzyma, gdzie jej tam do uciekania. Czego si� l�kasz? - Wraz wam powiem, czego si� l�kam - Skomlik zaci�� wargi. - To nilfgaardzka osada. Nas tu chlebem i sol� osadniki nie witali, a dla waszego Szczura, rzekli, pal ju� maj� zastrugany. I w prawie s�, bo ukaz prefekt da�, by z�apanych zb�j�w na miejscu sprawia�. Je�li im je�ca nie wydacie, gotowi i dla was paliki zastruga�. - O wa - powiedzia� grubas z czubem. - Kawki im straszy�, chacharom. Nam niech lepiej nie staj�, bo im krwi upu�cim. - Szczura im nie wydamy - doda� Yercta. - Nasz jest i do Tyffi pojedzie. A baron z Lutz ju� ca�� spraw� z prefektem u�adzi. A, co gada� po pr�nicy. Siadajcie. �apacze, obracaj�c pasy z mieczami, ochotnie przysiedli si� do sto�u Nissir�w, wrzeszcz�c na karczmarza i zgodnie wskazuj�c Skomlika jako fundatora. Skomlik kopniakiem podsun�� zydel do s�upa, szarpn�� Ciri za rami�, pchn�� tak, �e upad�a, uderzaj�c ramieniem o kolana zwi�zanego ch�opaka. - Sied� tu - warkn��. - I ani mi si� rusz, bo o�wicz� jak suk�. - Ty gnido - zawarcza� m�odzik, patrz�c na niego zmru�onymi oczyma. - Ty psi... Ciri nie zna�a wi�kszo�ci s��w, kt�re wylecia�y ze z�ych, skrzywionych ust ch�opaka, ale ze zmian zachodz�cych na obliczu Skomlika wywnioskowa�a, �e musia�y by� to s�owa niebywale plugawe i obra�liwe. �apacz poblad� z w�ciek�o�ci, zamachn�� si�, trzasn�� zwi�zanego w twarz, chwyci� za d�ugie jasne w�osy, szarpn��, t�uk�c potylic� ch�opaka o s�up. - Ej�e! - zawo�a� Yercta, unosz�c si� zza sto�u. - Co si� tam dzieje? - K�y mu powybijani, parszywemu Szczurowi! � rykn�� Skomlik. - Nogi z rzyci wyrw�, obiedwie! - Chod� tu i przesta� drze� mord� - Nissir usiad�, wypi� duszkiem kubek piwa, otar� w�sy. - Twoim je�cem pomiataj, co si� zmie�ci, ale od naszego wara. A ty, Kayleigh, nie graj zucha. Sied� cicho i zacznij rozmy�liwa� o szafocie, co go baron Lutz kaza� ju� ustawi� w miasteczku. Lista rzeczy, jakie ci na tym szafocie uczyni ma�odobry, jest ju� spisana i, wierzaj mi, ma trzy �okcie d�ugo�ci. P� miasteczka ju� robi zak�ady, do kt�rego punktu wytrzymasz. Oszcz�dzaj tedy si�y, Szczurze. Sam postawi� ma�� sumk� i licz�, �e nie zrobisz mi zawodu i zdzier�ysz przynajmniej do kastrowania. Kayleigh splun��, odwracaj�c g�ow�, na ile pozwala� zaci�ni�ty na szyi rzemie�. Skomlik podci�gn�� pas, zmierzy� z�owrogim spojrzeniem przycupni�t� na zydlu Ciri, po czym do��czy� do kompanii za sto�em, kln�c, albowiem w przyniesionym przez karczmarza dzbanie zosta�y ju� wy��cznie nik�e �lady piany. - Jake�cie wzi�li Kayleigha? - spyta�, sygnalizuj�c ober�y�cie ch�� rozszerzenia zam�wienia. - I to �ywego? Bo temu, �e�cie pozosta�ych Szczur�w wysiekli, wiary nie dam. - Po prawdzie - odrzek� Vercta, krytycznie przygl�daj�c si� temu, co w�a�nie wyd�uba� by� z nosa - to szcz�cie mieli�my, i tyle. Samojeden by�. Od szajki si� od��- czy� i do Nowej Ku�nicy do dziewuchy przyskaka� na nock�. So�tysina wiedzia�, �e niedaleko stoimy, da� zna�. Zd��yli�my przed �witaniem, zgarn�li�my go na sianku, ani kwikn��. - A z dziewk� jego zabawilim si� pospo�u - zarechota� grubas z czubem. - Je�li jej Kayleigh nock� nie wygodzi�, nie by�o jej krzywdy. My�my jej rankiem tak wygodzili, �e p�niej ni r�k�, ni nog� ruszy� nie mog�a! - To z was, powiadam, pierdo�y s� i durnie - oznajmi� Skomlik gromko i drwi�co. - Przech�do�yli�cie �adny pieni�dz, g�uptaki wy. Miast czas na dziewk� traci�, by�o �elazo rozgrza� i Szczura wypyta�, gdzie banda nocuje. Mogli�cie wszystkich mie�, Giselhera i Reefa... Za Giselhera Varnhageny z Sardy dwadzie�cia floren�w dawali ju� rok temu. A za ow� gamratk�, jak jej tam... Mistel chyba... Za ni� prefekt jeszcze wi�cej by da� po tym, co jego bratankowi uczyni�a pod Druigh, wtedy gdy Szczury konw�j oskubali. - Ty�, Skomlik - skrzywi� si� Vercta - albo z przyrodzenia g�upi, albo ci �ycie ci�kie rozum ze �ba wyjad�o. Jest nas sze�ciu. Mia�em samosz�st na ca�� szajk� uderzy�, czy jak? A nagrodzie nas i tak nie min��. Baron Lutz w loszku Kayleighowi pi�t przygrzeje, czasu nie posk�pi, wierzaj mi. Kayleigh wszystko wy�piewa, wyda ich schowki i kwatery, tedy si�� i kup� p�jdziemy, osaczymy band�, wybierzemy jako raki ze saka. - A ju�ci. B�d� to czeka�. Dowiedz� si�, �e Kayleigha wzi�li�cie i utaj� w inszych schowkach i komyszach. Nie, Vercta, trza ci zagl�dn�� prawdzie w oczy: spaskudzili�cie. Zamienili�cie nagrod� na babi kiep. Tacy�cie s�, znaj� was... jeno kiep wam na my�li. - Same� kiep! - Vercta zerwa� si� zza sto�u. - Tak ci pilno, to sam si� za Szczurami pu�� razem z twoimi bohaterami! Ale bacz, bo na Szczur�w i��, mo�ci nilfgaardzki pacho�ku, to nie to, co niedoros�e dziewuszki �apa�! Nissirowie i �apacze zacz�li wrzeszcze� i obrzuca� si� nawzajem wyzwiskami. Ober�ysta pr�dko poda� piwo, wyrywaj�c pusty dzban z r�k grubasa z czubem, zamierzaj�cego si� ju� naczyniem na Skomlika. Piwo szybko z�agodzi�o sp�r, sch�odzi�o gard�a i uspokoi�o temperamenty. - Je�� dawaj! - wrzasn�� grubas do karczmarza. - Jajecznicy z kie�bas�, fasoli, chleba i sera! - I piwa! - Co tak ga�y wyba�uszasz, Skomlik? My dzi� przy groszu s�! Obralim Kayleigha z konia, sakiewki, b�yskotek, miecza, siod�a i ko�ucha, wszystko sprzedalim krasnoludom! - Dziewki jego buciki czerwone tako� sprzedalim. I korale! - Ho, ho, tedy jest za co wypi�, w rzeczy samej! Radem! - A czemu� to tak rad? My mamy za co wypi�, nie ty. Ty ze swego wa�nego je�ca jeno smarki spod nosa mo�esz zdj�� albo ze wsz�w go wyiska�! Jaki jeniec, taki �up, ha, ha! - Wy psie syny! - Ha, ha, siadaj, �artowalim, zawrzyj g�b�! - Wypijmy na zgod�! My ugaszczamy! - Gdzie ta jajecznica, karczmarzu, �eby ci� d�uma z�ar�a! Skorzej! - I piwo dawaj! Skulona na zydelku Ciri unios�a g�ow�, napotykaj�c wpatrzone w ni� w�ciekle zielone oczy Kayleigha, widoczne spod zmierzwionej grzywy jasnych w�os�w. Przeszy� j� dreszcz. Twarz Kayleigha, cho� niebrzydka, by�a z�a, bardzo z�a. Ciri natychmiast zrozumia�a, �e ten niewiele starszy od niej ch�opak zdolny jest do wszystkiego. - Chyba mi ci� bogowie zes�ali - szepn�� Szczur, �widruj�c j� zielonym spojrzeniem. - Pomy�le� tylko, nie wierz� w nich, a zes�ali. Nie ogl�daj si�, ma�a idiotko. Musisz mi pom�c... Nadstaw uszu, zaraza... Ciri skuli�a si� jeszcze bardziej, opu�ci�a g�ow�. - S�uchaj - zasycza� Kayleigh, i�cie po szczurzemu b�yskaj�c z�bami. - Za chwil�, gdy b�dzie t�dy przechodzi� ober�ysta, zawo�asz... S�uchaj mnie, u czarta... - Nie - szepn�a. - Zbij� mnie... Usta Kayleigha skrzywi�y si�, a Ciri natychmiast zrozumia�a, �e pobicie przez Skomlika wcale nie jest najgorszym, co mo�e j� spotka�. Chocia� Skomlik by� wielki, a Kayleigh chudy i w dodatku zwi�zany, instynktownie czu�a, kogo nale�y bardziej si� ba�. - Je�li mi pomo�esz - szepn�� Szczur - to ja pomog� tobie. Ja nie jestem sam. Ja mam druh�w takich, kt�rzy nie zostawiaj� w biedzie... Rozumiesz? Ale gdy moi druhowie nadci�gn�, gdy si� zacznie, nie mog� tkwi� przy tym s�upie, bo mnie te �otry usiek�... Nadstaw uszu, psiakrew. Powiem ci, co masz zrobi�... Ciri opu�ci�a g�ow� jeszcze ni�ej. Usta jej dr�a�y. �apacze i Nissirowie �arli jajecznic�, ciamkaj�c jak dziki. Karczmarz przemiesza� w saganie i doni�s� na st� nast�pny dzbanek piwa i bochen pytlowego chleba. - G�odna jestem! - zapiszcza�a pos�usznie, bledn�c lekko. Ober�ysta zatrzyma� si�, spojrza� na ni� przyja�nie, potem obejrza� si� ku ucztuj�cym. - Mo�na jej da�, panie? - Won! - wrzasn�� niewyra�nie Skomlik, czerwieniej�c i pluj�c jajecznic�. - Wara od niej, kr�ciro�nie zasrany, bo ci giry poprzetr�cam! Nie wolno! A ty sied� cicho, powsinogo, bo ci�... - Ej�e, Skomlik, c�e� to, obindasi�, czy jak? - wtr�ci� si� Vercta, z wysi�kiem prze�ykaj�c ob�o�ony cebul� chleb. - Patrzcie go, ch�opaki, wolichwosta jednego, sam �re za cudze pieni�dze, a dziewuszce �a�uje. Daj jej misk�, gospodarzu. Ja p�ac� i ja m�wi�, komu da�, a komu nie. A komu to si� nie podoba, to mo�e zaraz dosta� w szczeciniaty ryj. Skomlik poczerwienia� jeszcze bardziej, ale nic nie powiedzia�. - Co� mi si� jeszcze przypomnia�o - doda� Vercta. - Mus Szczura nakarmi�, �eby nie skapia� w drodze, boby nas baron ze sk�ry ob�upi�, wierzaj mi. Dziewka go nakarmi. Hej, gospodarzu! Narychtuj jad�a jakiego dla nich! A ty, Skomlik, co tam burczysz? Co ci nie w smak? - Baczenie trza na ni� mie� - �apacz wskaza� Ciri ruchem g�owy - bo to jaka� dziwna ptaszka. Gdyby to by�a zwyk�a dziewka, toby si� Nilfgaard za ni� nie ugania�, prefekt nagrody by nie obiecywa�... - Czy ona zwyk�a, czy niezwyk�a - zarechota� grubas z czubem - to si� zaraz pokaza� mo�e, wystarczy jej mi�dzy nogi zajrze�! Co wy na to, ch�opy? We�miem j� do stod�ki na chwilk�? - Ani mi si� jej wa� tkn��! - warkn�� Skomlik. - Nie pozwol�! - O wa! Pyta� ciebie b�dziem! - Sp�r m�j i g�owa moja w tym, by j� ca�o dowie��! Prefekt z Amarillo... - Sramy na prefekta twego. Za nasze pieni�dze pi�e�, a nam poch�d�ki �a�ujesz? Ej�e, Skomlik, nie b�d��e sknera! A g�owa ci nie spadnie, nie bojaj si�, ani sp�r ci� nie minie! Ca�� dowieziesz. Dziewka nie p�cherz rybi, od �ciskania nie puknie! Nissirowie wybuchn�li r��cym �miechem. Towarzysze Skomlika zawt�rowali. Ciri zatrz�s�a si�, zblad�a, unios�a g�ow�. Kayleigh u�miechn�� si� drwi�co. - Ju� zrozumia�a�? - zasycza� zza lekko u�miechni�tych warg. - Gdy si� popij�, wezm� si� za ciebie. Zmaltretuj�. Jedziemy na jednym w�zku. R�b, co kaza�em. Uda si� mnie, uda si� i tobie.... - Jad�o gotowe! - zawo�a� ober�ysta. Nie mia� nilfgaardzkiego akcentu. - Podejd�, panieneczko! - N� - szepn�a Ciri, odbieraj�c od niego misk�. - Co? - N�. Pr�dko. - Je�li ma�o, na�ci wi�cej! - zawo�a� nienaturalnie karczmarz, zezuj�c w kierunku ucztuj�cych i dok�adaj�c kaszy do miski. - Odejd�, prosz� ci�. - N�. - Odejd�, bo ich zawo�am... Nie mog�... Spal� karczm�. - N�. - Nie. �al mi ci�, c�rko, ale nie mog�. Nie mog�, pojmij to. Odejd�... - Z tej karczmy - wyrecytowa�a dr��cym g�osem s�owa Kayleigha - nikt nie wyjdzie �ywy. N�. Pr�dko. A jak si� zacznie, uciekaj. - Trzymaj misk�, niezgu�o! - krzykn�� ober�ysta, obracaj�c si� tak, by zas�oni� sob� Ciri. By� blady i lekko szcz�ka� z�bami. - Bli�ej patelni! Poczu�a zimne dotkni�cie kuchennego no�a, kt�ry wsun�� jej za pasek, zas�aniaj�c trzonek kubraczkiem. - Bardzo dobrze - sycza� Kayleigh. - Usi�d� tak, by mnie zas�oni�. Postaw mi misk� na kolanach. W lew� r�k� bierz �y�k�, w praw� n�. I pi�uj powr�z. Nie tu, g�upia. Pod �okciem, na s�upie. Uwa�aj, patrz�. Ciri poczu�a sucho�� w gardle. Pochyli�a g�ow� prawie do miski. - Karm mnie i jedz sama - zielone oczy wpatrywa�y si� w ni� spod p�przymkni�tych powiek, hipnotyzowa�y. - I pi�uj, pi�uj. Odwa�nie, ma�a. Je�li uda si� mnie, uda si� i tobie... Prawda, pomy�la�a Ciri, tn�c powr�z. N� �mierdzia� �elazem i cebul�, ostrze mia� wg��bione od wielokrotnego ostrzenia. On ma racj�. Czy ja wiem, dok�d wioz� mnie te �otry? Czy ja wiem, czego chce ode mnie ten nilfgaardzki prefekt? Mo�e i na mnie czeka w tym ca�ym Amarillo mistrz ma�odobry, mo�e czeka ko�o, �widry i kleszcze, czerwone �elazo... Nie dam si� zawie�� jak owca do szlachtuza. Ju� lepiej zaryzykowa�... Z hukiem wylecia�o okno, razem z ram� i ci�ni�tym z zewn�trz pie�kiem do r�bania drewna, wszystko wyl�dowa�o na stole, czyni�c spustoszenie w�r�d misek i kufli. W �lad za pie�kiem na st� wskoczy�a jasnow�osa, kr�tko ostrzy�ona dziewczyna w czerwonym kubraczku i wysokich l�ni�cych butach si�gaj�cych powy�ej kolan. Kl�cz�c na stole, zawin�a mieczem. Jeden 'z Nissir�w, najwolniejszy, kt�ry nie zd��y� zerwa� si� i odskoczy�, run�� do ty�u wraz z �aw�, buchaj�c krwi� z rozp�atanego gard�a. Dziewczyna zwinnie sturla�a si� ze sto�u, robi�c miejsce dla wskakuj�cego oknem ch�opaka w kr�tkim haftowanym p�ko�uszku. - Szczuuuryyyyy!! - wrzasn�� Vercta, szamocz�c si� z mieczem zapl�tanym w pas. Grubas z czubem doby� broni, skoczy� w stron� kl�cz�cej na pod�odze dziewczyny, zamachn�� si�, ale dziewczyna, cho� na kolanach, zwinnie sparowa�a cios, odtoczy�a si�, a ten w p�ko�uszku, kt�ry wskoczy� za ni�, zamaszy�cie ci�� Nissira w skro�. Grubas pad� na pod�og�, mi�kn�c nagle jak przewracany siennik. Drzwi karczmy otwar�y si� pod kopniakiem, do izby wpad�y dwa nast�pne Szczury. Pierwszy by� wysoki i czarniawy, nosi� nabijany guzami kaftan i szkar�atn� przepask� na czole. Ten dwoma szybkimi ciosami miecza pos�a� dw�ch �apaczy w przeciwleg�e k�ty, �ci�� si� z Verct�. Drugi, barczysty i jasnow�osy, szerokim uderzeniem rozp�ata� Remiza, szwagra Skomlika. Pozostali rzucili si� do ucieczki, zmierzaj�c do drzwi kuchennych. Ale Szczury ju� wdziera�y si� i tamt�dy - z zaplecza wyskoczy�a nagle ciemnow�osa dziewczyna w bajecznie kolorowym stroju. Szybkim sztychem przebi�a jednego z �apaczy, m�y�cem odp�dzi�a drugiego, a zaraz potem zar�ba�a karczmarza, nim ten zd��y� krzykn��, kim jest. Izb� nape�ni� wrzask i szcz�k mieczy. Ciri ukry�a si� za s�upem. - Mistle! - Kayleigh, zerwawszy nadci�te powrozy, mocowa� si� rzemieniem, wci�� wi���cym mu szyj� do s�upa. - Giselher! Reef. Do mnie! Szczury by�y jednak zaj�te walk� - krzyk Kayleigha us�ysza� tylko Skomlik. �apacz odwr�ci� si� i zamierzy� do pchni�cia, chc�c przygwo�dzi� Szczura do s�upa. Ciri zareagowa�a b�yskawicznie i odruchowo - podobnie jak podczas walki z wiwern� w Gors Velen, podobnie jak na Thanedd, wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy wykona�y si� nagle same, prawie bez jej udzia�u. Wyskoczy�a zza s�upa, zawirowa�a w piruecie, wpad�a na Skomlika i silnie uderzy�a go biodrem. By�a za ma�a i za drobna, by odrzuci� wielkiego �apacza, ale uda�o si� jej zak��ci� rytm jego ruchu. I zwr�ci� na siebie jego uwag�. - Ty wyw�oko! Skomlik zamachn�� si�, miecz zawy� w powietrzu. Cia�o Ciri ponownie samo wykona�o oszcz�dny unik, a �apacz o ma�o si� nie przewr�ci�, lec�c za rozp�dzon� kling�. Kln�c plugawi�, cia� jeszcze raz, wk�adaj�c w cios ca�� si��. Ciri uskoczy�a zwinnie, pewnie l�duj�c na lew� stop�, zawirowa�a w odwrotnym piruecie. Skomlik cia� jeszcze raz, ale i tym razem nie by� w stanie jej dosi�gn��. Mi�dzy nich zwali� si� nagle Vercta, obryzguj�c obydwoje krwi�. �apacz cofn�� si�, rozejrza�. Otacza�y go wy��cznie trupy. I Szczury zbli�aj�ce si� ze wszystkich stron z nastawionymi mieczami. - St�jcie - powiedzia� zimno czarniawy w szkar�atnej przepasce, uwalniaj�c wreszcie Kayleigha. - Wygl�da na to, �e on bardzo chce zar�ba� t� dziewczyn�. Nie wiem dlaczego. Nie wiem te�, jakim cudem nie uda�o mu si� to do tej pory. Ale dajmy mu szans�, skoro tak bardzo chce. - Dajmy i jej szans�, Giselher - powiedzia� ten barczysty. - Niech to b�dzie uczciwa walka. Daj jej jakie� �elazo, Iskra. Ciri poczu�a w d�oni r�koje�� miecza. Nieco zbyt ci�kiego. Skomlik sapn�� w�ciekle, rzuci� si� na ni�, wywijaj�c brzeszczotem w rozmigotanym m�y�cu. By� powolny - Ciri unika�a ci�� w szybkich zwodach i p�obrotach, nawet nie pr�buj�c parowa� sypi�cych si� na ni� uderze�. Miecz s�u�y� jej tylko jako przeciwwaga u�atwiaj�ca uniki. - Niesamowite - za�mia�a si� kr�tko ostrzy�ona. - To akrobatka! - Szybka jest - powiedzia�a ta wielobarwna, kt�ra da�a jej miecz. - Szybka jak elfka. Hej, ty, gruby! Mo�e jednak wola�by� kogo� z nas? Z ni� ci nie wychodzi! Skomlik cofn�� si�, rozejrza�, nagle niespodziewanie skoczy�, godz�c w Ciri sztychem, wyci�gni�ty niby czapla z wystawionym dziobem. Ciri unikn�a pchni�cia kr�tkim zwodem, zawirowa�a. Przez sekund� widzia�a nabrzmia��, pulsuj�c� �y�� na szyi Skomlika. Wiedzia�a, �e w pozycji, w jakiej si� znalaz�, nie jest w stanie unikn�� ciosu ani sparowa�. Wiedzia�a, gdzie i jak nale�y uderzy�. Nie uderzy�a. - Do�� tego - poczu�a na ramieniu r�k�. Dziewczyna w wielobarwnym stroju odepchn�a j�, jednocze�nie dwa inne Szczury - ten w p�ko�uszku i ta kr�tko ostrzy�ona, zepchn�y Skomlika w k�t izby, szachuj�c go mieczami. - Do�� tej zabawy - powt�rzy�a kolorowa, odwracaj�c Ciri ku sobie. - To troch� za d�ugo trwa. I to z twojej winy, pannico. Mo�esz zabi�, a nie zabijasz. Co� mi si� zdaje, �e nie po�yjesz d�ugo. Ciri wzdrygn�a si�, patrz�c w wielkie ciemne oczy o kszta�cie migda��w, widz�c ods�oni�te w u�miechu z�by, tak drobne, �e u�miech ten wygl�da� upiornie. To nie by�y ludzkie oczy ani ludzkie z�by. Wielobarwna dziewczyna by�a elfk�. - Czas wia� - powiedzia� ostro Giselher, ten ze szkar�atn� przepask�, najwyra�niej przyw�dca. - To rzeczywi�cie za d�ugo trwa! Mistle, wyko�cz drania. Kr�tko ostrzy�ona zbli�y�a si�, unosz�c miecz. - Lito�ci! - wrzasn�� Skomlik, padaj�c na kolana. - Darujcie �yciem! Ja dzieci ma�e mam... Malutkie... Dziewczyna ci�a ostro, skr�caj�c si� w biodrach. Krew sikn�a na bielon� �cian� szerok�, nieregularn� smug� karminowych punkcik�w. - Nie cierpi� malutkich dzieci - powiedzia�a ostrzy�ona, szybkim ruchem zrzucaj�c palcami krew ze zbrocz�. - Nie st�j, Mistle - ponagli� j� ten ze szkar�atn� przepask�. - Do koni! Trzeba wia�! To nilfgaardzka osada, nie mamy tu przyjaci�! Szczury b�yskawicznie wybieg�y z karczmy. Ciri nie wiedzia�a, co robi�, ale nie mia�a czasu si� zastanawia�. Mistle, ta kr�tko ostrzy�ona, popchn�a j� w kierunku drzwi. Przed karczm�, w�r�d skorup kufli i ogryzionych ko�ci, le�a�y trupy Nissir�w pilnuj�cych wej�cia. Od strony wsi nadbiegali uzbrojeni w oszczepy osadnicy, ale na widok wypadaj�cych na podw�rze Szczur�w natychmiast znikli mi�dzy cha�upami. - Konno je�dzisz? - krzykn�a Mistle do Ciri. - Tak... - To jazda, chwytaj kt�rego� i w skok! Jest nagroda za nasze g�owy, a to jest nilfgaardzka wie�! Wszyscy ju� �api� za �uki i rohatyny! W skok, za Giselherem! �rodkiem uliczki! Trzymaj si� z daleka od cha�up! Ciri przefrun�a nad nisk� barierk�, chwyci�a wodze jednego z koni �apaczy, wskoczy�a na siod�o, trzasn�a konia po zadzie p�azem miecza, kt�rego nie wypu�ci�a z gar�ci. Posz�a w ostry galop, wyprzedzaj�c Kayleigha i wielobarwn� elfk�, kt�r� nazywano Iskr�. Pogna�a za Szczurami w kierunku m�yna. Zobaczy�a, jak zza w�g�a jednej z chat wyskakuje cz�owiek z kusz�, mierz�c w plecy Giselhera. - R�b go! - us�ysza�a z ty�u. - R�b go, dziewczyno! Ciri odchyli�a si� w siodle, szarpni�ciem wodzy i naciskiem stopy zmuszaj�c galopuj�cego konia do zmiany kierunku, zawin�a mieczem. Cz�owiek z kusz� odwr�ci� si� w ostatniej chwili, zobaczy�a jego wykrzywion� z przera�enia twarz. Wzniesiona do ci�cia r�ka zawaha�a si� na moment, co wystarczy�o, by galop przeni�s� j� obok. Us�ysza�a szcz�k zwalnianej ci�ciwy, ko� zakwicza�, miotn�� zadem i stan�� d�ba. Ciri skoczy�a, wyrywaj�c nogi ze strzemion, zwinnie wyl�dowa�a, padaj�c w przykl�k. Nadje�d�aj�ca Iskra zwis�a z siod�a w ostrym zamachu, ci�a kusznika w potylic�. Kusznik run�� na kolana, przechyli� si� do przodu i plusn�� czo�em w ka�u��, rozbryzguj�c b�oto. Zraniony ko� r�a� i ciska� si� obok, wreszcie pogna� mi�dzy cha�upy, wierzgaj�c silnie. - Ty idiotko! - wrzasn�a elfka, w p�dzie mijaj�c Ciri. - Ty cholerna idiotko! - Wskakuj! - krzykn�� Kayleigh, podje�d�aj�c do niej. Ciri podbieg�a, chwyci�a wyci�gni�t� r�k�. P�d poderwa� j�, staw w barku a� zatrzeszcza�, ale zdo�a�a wskoczy� na konia, przywieraj�c do plec�w jasnow�osego Szczura. Poszli w cwa�, mijaj�c Iskr�. Elfka zawr�ci�a, �cigaj�c jeszcze jednego kusznika, kt�ry rzuci� bro� i zmyka� w kierunku wr�t stodo�y. Iskra dogna�a go bez trudu. Ciri odwr�ci�a g�ow�. Us�ysza�a jak ci�ty kusznik zawy�, kr�tko, dziko, jak zwierz�. Dogoni�a ich Mistle ci�gn�ca osiod�anego luzaka. Krzykn�a co�, Ciri nie zrozumia�a s��w, ale poj�a w lot. Pu�ci�a plecy Kayleigha, zeskoczy�a na ziemi� w pe�nym p�dzie, podbieg�a do luzaka, niebezpiecznie zbli�aj�c si� do zabudowa�. Mistle rzuci�a jej wodze, obejrza�a si� i krzykn�a ostrzegawczo. Ciri odwr�ci�a si� w sam� por�, by zwinnym p�obrotem unikn�� zdradzieckiego pchni�cia w��czni� zadanego przez kr�pego osadnika, kt�ry wy�oni� si� z chlewa. To, co sta�o si� p�niej, przez d�ugi czas prze�ladowa�o j� w snach. Pami�ta�a wszystko, ka�dy ruch. P�obr�t, kt�ry ocali� j� przed grotem w��czni, ustawi� j� w idealnej pozycji. W��cznik natomiast, mocno wychylony do przodu, nie by� w stanie ani odskoczy�, ani zas�oni� si� trzymanym obur�cz drzewcem. Ciri ci�a p�asko, wykr�caj�c si� w odwrotny p�piruet. Przez moment widzia�a otwieraj�ce si� do krzyku usta w twarzy poro�ni�tej szczecin� kilkudniowego zarostu. Widzia�a przed�u�one �ysin� czo�o, jasne powy�ej linii, nad kt�r� czapka lub kapelusz chroni�y przed opalenizn�. A potem wszystko, co widzia�a, przes�oni�a fontanna krwi. Wci�� trzyma�a konia za wodze, a ko� sp�oszy� si� makabrycznym wyciem, targn��, zwalaj�c j� na kolana. Ciri nie wypu�ci�a wodzy. Ranny wy� i charcza�, konwulsyjnie rzuca� si� w�r�d s�omy i gnoju, a krew sika�a z niego jak z wieprza. Poczu�a, jak �o��dek podje�d�a jej do gard�a. Tu� obok wry�a konia Iskra. Chwytaj�c wodze tupi�cego luzaka, szarpn�a, stawiaj�c na nogi wci�� uczepion� rzemienia Ciri. - Na siod�o! - wrzasn�a. - I rysi�! Ciri powstrzyma�a md�o�ci, wskoczy�a na kulbak�. Na mieczu, kt�ry wci�� trzyma�a w d�oni, by�a krew. Z trudem opanowa�a ch��, by odrzuci� �elazo jak najdalej od siebie. Spomi�dzy cha�up wypad�a Mistle, �cigaj�c dw�ch ludzi. Jeden zdo�a� zemkn��, przeskakuj�c p�ot, drugi, ci�ty kr�tko, upad� na kolana, obur�cz chwyci� si� za g�ow�. Obie z elfk� zerwa�y si� do galopu, ale po chwili wry�y konie, zapieraj�c si� w strzemionach, bo od strony m�yna wraca� Giselher z innymi Szczurami. Za nimi, dodaj�c sobie odwagi wrzaskiem, p�dzi�a gromada uzbrojonych osadnik�w. - Za nami! - wrzasn�� w p�dzie Giselher. - Za nami, Mistle! Do rzeczki! Mistle, przechylona w bok, �ci�gn�a wodze, zawr�ci�a konia i pocwa�owa�a za nim, przesadzaj�c niskie op�otki. Ciri przywar�a twarz� do grzywy i pu�ci�a si� za ni�. Tu� obok przegalopowa�a Iskra. P�d rozwiewa� jej pi�kne ciemne w�osy, ods�aniaj�c ma�e, szpiczaste zako�czone ucho ozdobione filigranowym kolczykiem. Raniony przez Mistle wci�� kl�cza� po�rodku drogi, ko�ysz�c si� i obur�cz trzymaj�c za zakrwawion� g�ow�. Iskra zatoczy�a koniem, podcwa�owa�a do niego, z g�ry r�bn�a mieczem, mocno, z ca�ej si�y. Ranny zawy�. Ciri zobaczy�a, jak odci�te palce prysn�y na boki niby szczapki z roz�upywanego polana, pad�y na ziemi� jak t�uste bia�e robaki. Z najwy�szym trudem powstrzyma�a wymioty. Przy dziurze w palisadzie czekali na nich Mistle i Kayleigh, reszta Szczur�w by�a ju� daleko. Ca�� czw�rk� poszli w ostry, wyci�gni�ty cwa�, przegalopowali przez rzeczk�, rozbryzguj�c wod�, tryskaj�c� powy�ej ko�skich �b�w. Pochyleni, przytuleni policzkami do grzyw wdarli si� na piaszczyst� skarp�, pognali przez fioletow� od �ubinu ��k�. Iskra, maj�ca najlepszego konia, wysforowa�a si� do przodu. Wpadli w las, w mokry cie�, mi�dzy pnie buk�w. Dogonili Giselhera i pozosta�ych, ale zwolnili tylko na moment. Gdy przemierzyli las i wjechali na wrzosowiska, poszli znowu w cwa�. Wkr�tce Ciri i Kayleigh zacz�li zostawa� w tyle, konie �apaczy nie by�y w stanie dotrzyma� kroku pi�knym, rasowym wierzchowcom Szczur�w. Ciri mia�a dodatkowy k�opot - na wielkim koniu ledwo si�ga�a stopami strzemion, a w cwale nie by�a w stanie dopasowa� pu�lisk. Umia�a je�dzi� bez strzemion nie gorzej ni� w strzemionach, ale wiedzia�a, �e w tej pozycji d�ugo nie wytrzyma galopu. Szcz�ciem, po kilku minutach Giselher zwolni� tempo i powstrzyma� czo��wk�, pozwalaj�c, by ona i Kayleigh do��czyli. Ciri przesz�a w k�us. Skr�ci� pu�lisk nadal nie mog�a, w rzemieniu brakowa�o dziurek. Nie zwalniaj�c prze�o�y�a praw� nog� nad ��kiem i usiad�a po damsku. Mistle, widz�c je�dzieck� pozycj� dziewczynki, wybuchn�a �miechem. - Widzisz, Giselher? Nie tylko akrobatka, ale i wolty�erka! Ech, Kayleigh, sk�d wytrzasn��e� t� diablic�? Iskra, powstrzymuj�c sw� pi�kn� kasztank�, wci�� such� i rw�c� si� do dalszego galopu, podjecha�a bli�ej, napieraj�c na hreczkowatego siwka Ciri. Ko� zachrapa� i cofn�� si�, podrzucaj�c �eb. Ciri napi�a wodze, odchylaj�c si� w siodle. - Czy wiesz, dlaczego jeszcze �yjesz, kretynko? - warkn�a elfka, odgarniaj�c w�osy z czo�a. - Ch�opek, kt�rego mi�osiernie oszcz�dzi�a�, przedwcze�nie zwolni� cyngiel, trafi� konia, miast ciebie. Inaczej mia�aby� be�t w plecach po lotki! Po co ty ten miecz nosisz? - Zostaw j�, Iskra - powiedzia�a Mistle, obmacuj�c mokr� od potu szyj� swego wierzchowca. - Giselher, musimy zwolni�, bo zar�niemy konie! Przecie� nikt nas nie �ciga. - Chc� jak najszybciej przej�� Veld� - powiedzia� Giselher. - Za rzek� odpoczniemy. Kayleigh, jak tw�j ko�? - Wytrzyma. To nie dzianet, w wy�cigi nie p�jdzie, ale mocna bestia. - No, to jazda. - Zaraz - powiedzia�a Iskra. - A ta smarkula? Giselher obejrza� si�, poprawi� szkar�atn� przepask� na czole, zatrzyma� wzrok na Ciri. Jego twarz, jej wyraz, przypomina�y troch� Kayleigha - taki sam z�y grymas ust, takie same zmru�one oczy, chude, wystaj�ce �uchwy. By� jednak starszy od jasnow�osego Szczura - sinawy cie� na policzkach �wiadczy� o tym, �e goli� si� ju� regularnie. - No w�a�nie - powiedzia� szorstko. - Co z tob�, dzierlatko? Ciri spu�ci�a g�ow�. - Pomog�a mi - odezwa� si� Kayleigh. - Gdyby nie ona, ten parszywy �apacz przybi�by mnie do s�upa... - We wsi - doda�a Mistle - widzieli, jak ucieka�a z nami. Jednego chlasn�a, w�tpi�, �eby to prze�y�. To osadnicy z Nilfgaardu. Gdy dziewczyna wpadnie im w �apy, zat�uk� j�. Nie mo�emy jej zostawi�. Iskra parskn�a gniewnie, ale Giselher machn�� r�k�. - Do Veldy - zadecydowa� - niech jedzie z nami. Potem si� zobaczy. Dosi�d� no konia jak si� nale�y, dziewko. Je�li odstaniesz, nie b�dziemy si� ogl�da�. Pojmujesz? Ciri skwapliwie pokiwa�a g�ow�. *** - Gadaj, dziewczyno. Co� ty za jedna? Sk�d jeste�? Jak si� nazywasz? Dlaczego jecha�a� pod eskort�? Ciri pochyli�a g�ow�. W czasie jazdy mia�a do�� czasu, by spr�bowa� wymy�li� jak�� historyjk�. Wymy�li�a kilka. Ale herszt Szczur�w nie wygl�da� na takiego, kt�ry uwierzy�by w kt�r�kolwiek. - No - ponagli� Giselher. - Jecha�a� z nami kilka godzin. Popasasz z nami, a ja jeszcze nie mia�em okazji pozna� brzmienia twego g�osu. Jeste� niemow�? Ogie� wystrzeli� w g�r� p�omieniem i snopem iskier, zalewaj�c ruiny pasterskiej chaty fal� z�otego blasku. Jak gdyby pos�uszny rozkazowi Giselhera, ogie� o�wietli� twarz przes�uchiwanej, by tym �acniej mo�na by�o wykry� na niej k�amstwo i fa�sz. Przecie� nie mog� powiedzie� im prawdy, pomy�la�a Ciri z rozpacz�. To zb�jcy. Bryganci. Je�li dowiedz� si� o Nilfgaardczykach, o tym, �e �apacze schwytali mnie dla nagrody, sami mog� zechcie� t� nagrod� zdoby�. Poza tym prawda jest zbyt nieprawdopodobna, by mi uwierzyli. - Wywie�li�my ci� z osady - ci�gn�� wolno herszt bandy. - Zabrali�my ci� tu, do jednej z naszych kryj�wek. Dosta�a� je��. Siedzisz przy naszym ogniu. Gadaj wi�c, kim jeste�! - Daj jej spok�j - odezwa�a si� nagle Mistle. - Gdy patrz� na ciebie, Giselher, widz� nagle Nissira, �apacza albo jednego z tych nilfgaardzkich skurwysyn�w. I czuj� si� jak na �ledztwie, przywi�zana w lochu do katowskiej �awy! - Mistle ma racj� - rzek� ten jasnow�osy, nosz�cy p�ko�uszek. Ciri drgn�a, s�ysz�c jego akcent. - Dziewczyna najwyra�niej nie chce m�wi�, kim jest, i ma do tego prawo. Ja, gdy do was do��czy�em, te� by�em ma�om�wny. Nie chcia�em zdradza�, �e by�em jednym z nilfgaardzkich skurwysyn�w... - Nie ple�, Reef - machn�� r�k� Giselher. - Z tob� by�o co innego. A ty, Mistle, te� przesadzasz. To nie jest �adne �ledztwo. Chc�, by powiedzia�a, kim jest i sk�d jest. Gdy si� dowiem, wska�� jej drog� do domu, i tyle. Jak mam to zrobi�, gdy nie wiem... - Nic nie wiesz - Mistle odwr�ci�a oczy. - Nawet tego, czy ona w og�le ma dom. A ja s�dz�, �e nie ma. �apacze zgarn�li j� z go�ci�ca, bo by�a sama. To podobne do tych tch�rz�w. Je�li ka�esz jej i��, gdzie j� oczy ponios�, samotna nie prze�yje w g�rach. Rozedr� j� wilki albo skona z g�odu. - Co wi�c mamy z ni� uczyni�? - powiedzia� m�odzie�czym basem ten barczysty, d�gaj�c kijem p�on�ce g�ownie w ognisku. - Odstawi� w pobli�e jakiej� wsi? - �wietny pomys�, Asse - zadrwi�a Mistle. - Ch�opk�w nie znasz? Im brakuje teraz r�k do pracy. Zagoni� dziewczyn� do pasania byd�a, przetr�ciwszy wprz�d nog�, by nie mog�a uciec. Nocami b�dzie traktowana jak niczyja, a wi�c wsp�lna w�asno��. B�dzie p�aci� za wikt i dach nad g�ow�, wiesz jak� monet�. A na wiosn� dostanie gor�czki po�ogowej, rodz�c czyjego� bachora w brudnym chlewie. - Je�li zostawimy jej konia i miecz - wycedzi� wolno Giselher, wci�� patrz�c na Ciri - to nie chcia�bym znale�� si� w sk�rze ch�opa, kt�ry chcia�by przetr�ci� jej nog�. Albo zrobi� bachora. Widzieli�cie pl�s, kt�ry odta�czy�a w karczmie z tym �apaczem, kt�rego p�niej zar�ba�a Mistle? On powietrze sieka�; a ona ta�czy�a jakby nigdy nic... Ha, w samej rzeczy niewiele obchodz� mnie jej imi� i r�d, ale tego, gdzie nauczy�a si� tych sztuczek, rad bym si� dowiedzie�... - Sztuczki jej nie uratuj� - odezwa�a si� nagle Iskra, do tej pory zaj�ta ostrzeniem miecza. - Ona umie tylko ta�czy�. �eby przetrwa�, trzeba umie� zabija�, a tego ona nie potrafi. - Chyba potrafi - wyszczerzy� z�by Kayleigh. - Gdy we wsi ci�a po szyi tego ch�opin�, jucha polecia�a na p� s��nia w g�r�... - A ona na ten widok o ma�o nie zemdla�a - parskn�a elfka. - Bo to jeszcze dzieciak - wtr�ci�a Mistle. - Ja domy�lam si�, kim ona jest i gdzie nauczy�a si� sztuczek. Widywa�am ju� takie jak ona. To tancerka lub akrobatka z jakiej� w�drownej trupy. - A od kiedy to - parskn�a znowu Iskra - obchodz� nas tancerki i akrobatki? Psiakrew, p�noc si� zbli�a, senno�� mnie ogarnia. Sko�czmy wreszcie z t� pust� gadanin�. Trzeba si� wyspa� i odpocz��, by jutro o zmierzchu m�c by� w Ku�nicy. Tamtejszy so�tys, nie zapomnieli�cie chyba o tym, wyda� Kayleigha Nissirom. Ca�a wioska powinna wi�c zobaczy�, jak noc przybiera czerwone oblicze. A dziewczyna? Ma konia, ma miecz. Jedno i drugie uczciwie zdoby�a. Dajmy jej troch� �arcia i grosza. Za to, �e uratowa�a Kayleigha. I niech jedzie, dok�d zechce, niech si� sama troszczy o siebie... - Dobrze - powiedzia�a Ciri, zaciskaj�c usta i wstaj�c. Zapad�a cisza, przerywana tylko potrzaskiwaniem ognia. Szczury patrzy�y na ni� ciekawie, czeka�y. - Dobrze - powt�rzy�a, dziwi�c si� obcemu brzmieniu swego g�osu. - Nie potrzebuj� was, nie prosi�am si�... I wcale nie chc� z wami by�! Odjad� zaraz... - A wi�c jednak nie jeste� niemow� - stwierdzi� pos�pnie Giselher. - Potrafisz m�wi� i to nawet zuchwale. - Sp�jrzcie na jej oczy - parskn�a Iskra. - Sp�jrzcie, jak trzyma g�ow�. Drapie�ny ptaszek! M�oda sokolica! - Chcesz odjecha� - powiedzia� Kayleigh. - A dok�d, je�li mo�na wiedzie�? - Co was to obchodzi? - krzykn�a Ciri, a oczy zap�on�y jej zielonym blaskiem. - Czy ja was pytam, dok�d wy jedziecie? Nie obchodzi mnie to! I wy mnie te� nie obchodzicie! Nie jeste�cie mi do niczego potrzebni! Potrafi�... Dam sobie rad�! Sama! - Sama? - powt�rzy�a Mistle, u�miechaj�c si� dziwnie. Ciri zamilk�a, opu�ci�a g�ow�. Szczury milcza�y r�wnie�. - Jest noc - powiedzia� wreszcie Giselher. - Noc� si� nie je�dzi. Nie je�dzi si� samotnie, dziewczyno. Ten, kto jest sam, musi zgin��. Tam, ko�o koni, le�� derki i futra. Wybierz sobie co�. Noce w g�rach s� ch�odne. Co tak na mnie wytrzeszczasz te twoje zielone latarenki? Szykuj sobie legowisko i �pij. Musisz wypocz��. Po chwili zastanowienia us�ucha�a. Gdy wr�ci�a, d�wigaj�c koc i futrzany b�am, Szczury nie siedzia�y ju� dooko�a ogniska. Sta�y p�kolem, a czerwony odblask p�omienia odbija� si� w ich oczach. - Jeste�my Szczurami Pogranicza - powiedzia� z dum� Giselher. - Na mil� wyw�szymy �up. Nie boimy si� pu�apek. I nie ma takiej rzeczy, kt�rej by�my nie przegry�li. Jeste�my Szczury. Podejd� tu, dziewczyno. Us�ucha�a. - Ty nie masz nic - doda� Giselher, wr�czaj�c jej nabijany srebrem pas. - We� wi�c cho� to. - Nie masz niczego i nikogo - powiedzia�a Mistle, z u�miechem narzucaj�c jej na ramiona zielony, at�asowy kabacik i wciskaj�c do r�k mere�kowan� bluzk�. - Nie masz nic - powiedzia� Kayleigh, a prezentem od niego by� sztylecik w pochwie skrz�cej si� od drogich kamieni. - Jeste� sama. - Nie masz nikogo - powt�rzy� za nim Asse. Ciri przyj�a ozdobny pendent. - Nie masz bliskich - powiedzia� z 'nilfgaardzkim akcentem Reef, wr�czaj�c jej par� r�kawiczek z mi�ciutkiej sk�rki. - Nie masz �adnych bliskich i... - Wsz�dzie b�dziesz obca - doko�czy�a pozornie niedbale Iskra, szybkim i do�� bezceremonialnym ruchem wk�adaj�c na g�ow� Ciri berecik z ba�ancimi pi�rami. - Wsz�dzie obca i zawsze inna. Jak mamy ci� nazywa�, ma�a sokoliczko? Ciri spojrza�a jej w oczy. - Gvalch'ca. Elfka za�mia�a si�. - Kiedy ju� zaczniesz m�wi�, m�wisz w wielu j�zykach, Ma�a Sokoliczko! Dobrze wi�c. B�dziesz nosi� imi� Starszego Ludu, imi�, kt�re sama dla siebie wybra�a�. B�dziesz Falk�. *** Falka. Nie mog�a zasn��. Konie tupa�y i chrapa�y w ciemno�ciach, wiatr szumia� w koronach jode�. Niebo skrzy�o si� od gwiazd. Jasno �wieci�o Oko, przez tak wiele dni jej wierny przewodnik na skalistej pustyni. Oko wskazywa�o zach�d. Ale Ciri nie by�a ju� pewna, czy to w�a�ciwy kierunek. Niczego nie by�a ju� pewna. Nie mog�a zasn��, cho� po raz pierwszy od wielu dni czu�a si� bezpieczna. Nie by�a ju� sama. Legowisko z ga��zi wymo�ci�a sobie na uboczu, daleko od Szczur�w, kt�rzy spali na ogrzanej ogniem glinianej polepie zrujnowanego sza�asu. By�a daleko od nich, ale czu�a ich blisko�� i obecno��. Nie by�a sama. Us�ysza�a ciche kroki. - Nie b�j si�. Kayleigh. - Nie powiem im - szepn�� jasnow�osy Szczur, kl�kaj�c i pochylaj�c si� nad ni� - o tym, �e szuka ci� Nilfgaard. Nie powiem o nagrodzie, jak� przyrzek� za ciebie prefekt z Amarillo. Tam, w karczmie, uratowa�a� mi �ycie. Odwdzi�cz� ci si�. Czym� mi�ym. Zaraz. Po�o�y� si� obok niej, powoli i ostro�nie. Ciri usi�owa�a zerwa� si�, ale Kayleigh przycisn�� j� do pos�ania, ruchem nie gwa�townym, ale silnym i stanowczym. Delikatnie po�o�y� jej palce na ustach. Niepotrzebnie. Ciri by�a sparali�owana strachem, a ze �ci�ni�tego, bole�nie suchego gard�a nie doby�aby krzyku, nawet gdyby chcia�a go dobywa�. Ale nie chcia�a. Cisza i mrok by�y lepsze. Bezpieczniejsze. Swojskie, Kry�y jej przera�enie i wstyd. J�kn�a. - B�d� cicho, ma�a - szepn�� Kayleigh, powoli rozsznurowuj�c jej koszul�. Wolno, �agodnymi ruchami zsun�� jej tkanin� z ramion, a d� koszuli podci�gn�� powy�ej bioder. - I nie b�j si�. Zobaczysz, jakie to przyjemne. Ciri zatrz�s�a si� pod dotykiem suchej, twardej i szorstkiej d�oni. Le�a�a nieruchomo, wypr�ona i spi�ta, przepe�niona obezw�adniaj�cym, pozbawiaj�cym woli strachem i dojmuj�cym wstr�tem, atakuj�cymi skronie i policzki falami gor�ca. Kayleigh wsun�� jej lewe rami� pod g�ow�, przyci�gn�� j� bli�ej do siebie, staraj�c si� odsun�� r�k�, kt�r� kurczowo zaciska�a na podo�ku koszuli, nadaremnie usi�uj�c �ci�gn�� go w d�. Zacz�a dygota�. W otaczaj�cej ciemno�ci wyczu�a nag�e poruszenie, odebra�a wstrz�s, us�ysza�a odg�os kopni�cia. - Zwariowa�a�, Mistle? - warkn�� Kayleigh, unosz�c si� lekko. - Zostaw j�, ty �winio. - Odwal si�. Id� spa�. - Zostaw jaw spokoju, powiedzia�am. - A czy ja j� niepokoj�, czy co? Czy ona krzyczy albo si� wyrywa? Chc� j� tylko utuli� do snu. Nie przeszkadzaj. - Wyno� si� st�d, bo ci� dziabn�. Ciri us�ysza�a zgrzyt sztyletu w metalowej pochwie. - Ja nie �artuj� - powt�rzy�a Mistle, niewyra�nie majacz�c w mroku nad nimi. - Wyno� si� do ch�opak�w. Ale ju�. Kayleigh usiad�, zakl�� pod nosem. Wsta� bez s�owa i odszed� szybko. Ciri poczu�a �zy tocz�ce si� po policzkach, szybko, coraz szybciej, wpe�zaj�ce jak ruchliwe robaczki we w�osy przy uszach. Mistle po�o�y�a si� obok niej, troskliwie okry�a futrem. Ale nie poprawi�a zadartej koszuli. Zostawi�a j� tak, jak by�a. Ciri znowu zacz�a dygota�. - Cicho, Falka. Ju� dobrze. Mistle by�a ciep�a, pachnia�a �ywic� i dymem. Jej d�o� by�a mniejsza od d�oni Kayleigha, delikatniejsza, mi�ksza. Przyjemniejsza. Ale dotyk wypr�y� Ciri ponownie, ponownie skr�powa� ca�e cia�o l�kiem i wstr�tem, zwar� szcz�ki i zdusi� gard�o. Mistle przywar�a do niej, przytulaj�c opieku�czo i szepcz�c uspokajaj�co, ale w tym samym czasie jej drobna d�o� nieustaj�co pe�z�a jak ciep�y �limaczek, spokojny, pewny, zdecydowany, �wiadom drogi i celu. Ciri poczu�a, jak �elazne c�gi wstr�tu i strachu rozwieraj� si�, zwalniaj� chwyt, poczu�a, jak wymyka si� z ich u�cisku i opada w d�, w d�, g��boko, coraz g��biej, w cieplutkie i mokre bajoro rezygnacji i bezsilnej uleg�o�ci. Obrzydliwie i upokarzaj�co przyjemnej uleg�o�ci. J�kn�a g�ucho, rozpaczliwie. Oddech Mistle parzy� szyj�, aksamitne i wilgotne wargi po�askota�y rami�, obojczyk, wolniutko przesun�y si� ni�ej. Ciri zaj�cza�a znowu. - Cicho, Sokoliczko - szepn�a Mistle, ostro�nie wsuwaj�c jej rami� pod g�ow�. - Ju� nie b�dziesz sama. Ju� nie. *** Rano Ciri wsta�a o �wicie. Wy�lizn�a si� spod futer wolno i ostro�nie, nie budz�c Mistle, �pi�cej z rozchylonymi ustami i przedramieniem na oczach. Przedrami� pokrywa�a g�sia sk�rka. Ciri troskliwie okry�a dziewczyn�. Po chwili wahania pochyli�a si�, delikatnie poca�owa�a j� w ostrzy�one, stercz�ce jak szczotka w�osy. Mistle zamrucza�a przez sen. Ciri otar�a �z� z policzka. Ju� nie by�a sama. Reszta Szczur�w te� spa�a, kt�ry� chrapa� dono�nie, kt�ry� r�wnie dono�nie pu�ci� b�ka. Iskra le�a�a z r�k� w poprzek piersi Giselhera, jej bujne w�osy by�y rozsypane w nie�adzie. Konie parska�y i potupywa�y, dzi�cio� pra� w pie� sosny kr�tkimi seriami uderze�. Ciri zbieg�a nad strumie�. My�a si� d�ugo, dygoc�c od ch�odu. My�a si� gwa�townymi ruchami roztrz�sionych r�k, staraj�c si� zmy� z siebie to, czego nie mo�na ju� by�o zmy�. Po jej policzkach toczy�y si� �zy. Falka. Woda pieni�a si� i szumia�a na kamieniach, odp�ywa�a w dal, w mg��. Wszystko odp�ywa�o w dal. W mg��. Wszystko. *** Byli wyrzutkami. Byli dziwn� zbieranin� stworzon� przez wojn�, nieszcz�cie i pogard�. Wojna, nieszcz�cie i pogarda po��czy�y ich i wyrzuci�y na jeden brzeg, tak jak wezbrana rzeka wyrzuca i osadza na pla�ach dryfuj�ce, czarne, wyg�adzone o kamienie kawa�ki drewna. Kayleigh ockn�� si� w�r�d dymu, po�ogi i krwi, w spl�drowanym kasztelu, le��c mi�dzy trupami przybranych rodzic�w i rodze�stwa. Wlok�c si� przez zas�any zw�okami dziedziniec, natkn�� si� na Reefa. Reef by� �o�nierzem z karnej ekspedycji, kt�r� cesarz Emhyr var Emreis wys�a� do st�umienia rebelii w Ebbing. By� jednym z tych, kt�rzy zdobyli i spl�drowali kasztel po dwudniowym obl�eniu. Zdobywszy kasztel, towarzysze porzucili Reefa, chocia� Reef �y�. Ale troszczenie si� o rannych nie le�a�o w zwyczaju rezun�w z nilfgaardzkich oddzia��w specjalnych. Pocz�tkowo Kayleigh chcia� dobi� Reefa. Ale Kayleigh nie chcia� by� sam. A Reef, tak jak i Kayleigh, mia� szesna�cie lat. Razem lizali si� z ran. Razem zabili i ograbili poborc� podatk�w, razem raczyli si� piwem w ober�y, a p�niej, jad�c przez wie� na zdobycznych koniach, rozrzucali dooko�a reszt� zrabowanych pieni�dzy, za�miewaj�c si� przy tym do rozpuku. Razem uciekali przed pogoni� Nissir�w i nilfgaardzkich patroli. Giselher zdezerterowa� z armii. Prawdopodobnie by�a to armia w�adyki z Geso, kt�ry sprzymierzy� si� z powsta�cami z Ebbing. Prawdopodobnie. Giselher nie bardzo wiedzia�, dok�d zawlekli go werbownicy. By� w�wczas pijany w sztok. Gdy wytrze�wia� i na musztrze dosta� pierwsze wciry od sier�anta, zwia�. Z pocz�tku tu�a� si� samotnie, ale gdy Nilfgaardczycy rozgromili powsta�cz� konfederacj�, w lasach zaroi�o si� od innych dezerter�w i zbieg�w. Zbiegowie szybko po��czyli si� w bandy. Giselher przysta� do jednej z nich. Banda �upi�a i pali�a wsie, napada�a na konwoje i transporty, topnia�a w dzikich ucieczkach przed szwadronami nilfgaardzkiej jazdy. W czasie jednej z ucieczek szajka nadzia�a si� w kniei na Le�ne Elfy i znalaz�a zag�ad�, znalaz�a niewidzialn� �mier� sycz�c� szarymi pi�rami strza� lec�cych ze wszystkich stron. Jedna ze strza� przebi�a na wylot bark Giselhera i przyszpili�a go do drzewa. T�, kt�ra nad ranem wyci�gn�a strza�� i opatrzy�a ran�, by�a Aenyeweddien. Giselher nigdy nie dowiedzia� si�, dlaczego elfy skaza�y Aenyeweddien na banicj�, za jakie przewiny skaza�y j� na �mier� - bo dla wolnej elfki wyrokiem �mierci by�a samotno�� w w�skim pasie ziemi niczyjej, dziel�cym Wolny Starszy Lud od ludzi. Samotna elfka musi zgin��. Je�li nie znajdzie towarzysza. Aenyeweddien znalaz�a towarzysza. Jej imi�, znacz�ce w wolnym przek�adzie �Dzieci� ognia", by�o dla Giselhera za skomplikowane i za poetyczne. Nazywa� j� Iskr�. Mistle pochodzi�a z bogatej szlacheckiej rodziny z grodu Thurn w P�nocnym Maecht. Jej ojciec, wasal ksi�cia Rudigera, wst�pi� do powsta�czej armii, da� si� pobi� i zagin�} bez wie�ci. Kiedy ludno�� Thurn ucieka�a z miasta na wie�� o nadci�gaj�cej ekspedycji karnej, o os�awionych Pacyfikatorach z Gemmery, rodzina Mistle uciek�a r�wnie�, a Mistle zagubi�a si� w ogarni�tym panik� t�umie. Wystrojona i delikatna panieneczka, kt�r� od najm�odszych lat noszono w lektyce, nie by�a w stanie dotrzyma� kroku uciekinierom. Po trzech dniach samotnej tu�aczki wpad�a w �apy ci�gn�cych za Nilfgaardczykami �owc�w ludzi. Dziewcz�ta poni�ej siedemnastu lat by�y w cenie. Je�eli by�y nie tkni�te. �owcy nie tkn�li Mistle, sprawdziwszy wcze�niej, czy jest nie tkni�ta. Po tym sprawdzaniu Mistle przeszlocha�a ca�� noc. W dolinie rzeki Veldy karawana �owc�w zosta�a rozgromiona i wybita do nogi przez band� nilfgaardzkich maruder�w. Zabito wszystkich �owc�w i niewolnik�w p�ci m�skiej. Oszcz�dzono tylko dziewcz�ta. Dziewcz�ta nie wiedzia�y, dlaczego je oszcz�dzono. Nie�wiadomo�� ta nie trwa�a d�ugo. Mistle by�a jedyn�, kt�ra prze�y�a. Z rowu, do kt�rego j� wrzucono, nag�, pokryt� siniakami, plugastwem, b�otem i zeskorupia�� krwi�, wyci�gn�� j� Asse, syn wiejskiego kowala, tropi�cy Nilfgaardczyk�w od trzech dni, oszala�y z ch�ci zemsty za to, co maruderzy zrobili z jego ojcem, matk� i siostrami, a na co on musia� patrze� ukryty w konopiach. Spotkali si� wszyscy jednego dnia na obchodach Lammas, �wi�ta �niw, w jednej z wiosek w Geso. Wojna i n�dza pod�wczas jeszcze nie zawadzi�y zanadto o kraj nad g�rn� Veld� - wie�niacy tradycyjnie, huczn� zabaw� i ta�cem, �wi�towali pocz�tek Miesi�ca Sierpu. Nie szukali si� d�ugo w rozbawionym t�umie. Zbyt wiele ich wyr�nia�o. Zbyt wiele mieli ze sob� wsp�lnego. ��czy�o ich zami�owanie do krzykliwego, kolorowego, fantazyjnego stroju, do zrabowanych b�yskotek, pi�knych koni, mieczy, kt�rych nie odpinali nawet do ta�ca. Wyr�nia�a ich arogancja i buta, pewno�� siebie, drwi�ca zadzierzysto�� i gwa�towno��. I pogarda. Byli dzie�mi czasu pogardy. I tylko pogard� mieli dla innych. Liczy�a si� dla nich tylko si�a. Sprawno�� we w�adaniu broni�, kt�rej pr�dko nabyli na go�ci�cach. Zdecydowanie. Szybki ko� i ostry miecz. I towarzysze. Kumple. Druhowie. Bo ten, kto jest sam, musi zgin�� - z g�odu, od miecza, od strza�y, od ch�opskich k�onic, od stryczka, w po�arze. Kto jest sam, ten ginie - zad�gany, zat�uczony, skopany, splugawiony, jak zabawka przekazywany z r�k do r�k. Spotkali si� na �wi�cie �niw. Ponury, czarny, tykowaty Giselher. Chudy, d�ugow�osy Kayleigh ze z�ymi oczami i ustami u�o�onymi w paskudny grymas. Reef wci�� m�wi�cy z nilfgaardzkim akcentem. Wysoka, d�ugonoga Mistle z ostrzy�onymi, stercz�cymi jak szczotka w�osami koloru s�omy. Wielkooka i kolorowa Iskra, wiotka i zwiewna w ta�cu, szybka i mordercza w walce, o w�skich wargach i drobnych elfich z�bkach. Barczysty Asse z jasnym, kr�c�cym si� puchem na brodzie. Hersztem zosta� Giselher. A przezwali si� Szczurami. Kto� ich kiedy� tak nazwa�, a im si� to spodoba�o. Rabowali i mordowali, a ich okrucie�stwo sta�o si� przys�owiowe. Pocz�tkowo nilfgaardzcy prefekci lekcewa�yli ich. Pewni byli, �e wzorem innych band rych�o padn� ofiar� skoncentrowanego dzia�ania rozw�cieczonego ch�opstwa, �e wyniszcz� i wyr�n� si� sami, gdy ilo�� zgromadzonego �upu zmusi chciwo�� do triumfu nad bandyck� solidarno�ci�. Prefekci mieli s�uszno�� w stosunku do innych szajek, ale mylili si� co do Szczur�w. Bo Szczury, dzieci pogardy, gardzi�y �upem. Napada�y, rabowa�y i zabija�y dla rozrywki, a zagrabione z wojskowych transport�w konie, byd�o, ziarno, pasz�, s�l, dziegie� i sukno rozdawa�y po wsiach. Gar�ciami z�ota i srebra p�aci�y krawcom i rzemie�lnikom za to, co kocha�y ponad wszystko - bro�, str�j i ozdoby. Obdarowywani karmili ich, poili, go�cili i ukrywali, i nawet smagani do krwi przez Nilfgaardczyk�w i Nissir�w, nie zdradzali Szczurzych kryj�wek i szlak�w. Prefekci wyznaczyli wysok� nagrod� - i pocz�tkowo znale�li si� tacy, kt�rzy po�aszczyli si� na nilfgaardzkie z�oto. Ale nocami cha�upy donosicieli stawa�y w p�omieniach, a uciekaj�cy z po�aru marli od rozmigotanych kling kr���cych w�r�d dymu widmowych je�d�c�w. Szczury atakowa�y po szczurzemu. Cicho, zdradziecko, okrutnie. Szczury uwielbia�y zabija�. Prefekci si�gn�li po wypr�bowane przeciw innym bandom sposoby - kilkakrotnie pr�bowali wkr�ci� mi�dzy Szczury zdrajc�. Nie powiod�o si�. Szczury nie akceptowa�y nikogo. Zwarta i zbratana sz�stka stworzona przez czas pogardy nie chcia�a obcych. Pogardza�a nimi. Do dnia, w kt�rym zjawi�a si� zwinna jak akrobatka, szarow�osa ma�om�wna dziewczyna, o kt�rej Szczury nie wiedzia�y niczego. Opr�cz tego, �e by�a taka, jak oni niegdy�, jak ka�de z nich. Samotna i pe�na �alu, �alu za tym, co zabra� jej czas pogardy. A w czasach pogardy ten, kto jest sam, musi zgin��. Giselher, Kayleigh, Reef, Iskra, Mistle, Asse i Falka. Prefekt z Amarillo zdziwi� si� niepomiernie, gdy doniesiono mu, �e Szczury grasuj� w si�demk�. *** - Siedmioro? - zdziwi� si� prefekt z Amarillo, patrz�c na �o�nierza z niedowierzaniem. - Siedmioro ich by�o, nie sze�cioro? Pewien jeste�? - �ebym tak zdr�w by� - powiedzia� niewyra�nie jedyny ocala�y z masakry �o�nierz. �yczenie by�o jak najbardziej na miejscu - g�ow� i po�ow� twarzy wojaka spowija�y brudne, przesi�kni�te krwi� banda�e. Prefekt, kt�ry by� w niejednej bitwie, wiedzia�, �e �o�nierz dosta� mieczem z g�ry - samym ko�cem brzeszczotu, ciosem od lewej, ciosem celnym, precyzyjnym, wymagaj�cym wprawy i szybko�ci, wymierzonym w prawe ucho i policzek, w miejsca nie chronione ani szyszakiem, ani �elaznym ko�nierzem. - Opowiadaj. - Szli�my brzegiem Veldy w stron� Thurn - zacz�� �o�nierz. - By� rozkaz, by konwojowa� jeden z transport�w pana Evertsena ci�gn�cy na po�udnie. Napadli na nas przy zwalonym mo�cie, gdy�my si� przez rzek� przeprawiali. Jeden w�z ugrz�z�, tedy wyprz�gli�my konie z drugiego, by go wyci�gn��. Reszta konwoju pojecha�a, jam zosta� z pi�cioma i z komornikiem. I wtedy nas obskoczy-li. Komornik, nim go ubili, zd��y� krzykn��, �e to Szczury, a potem ju� siedli naszym na kark... I wysiekli ich do nogi. Gdym to zobaczy�... - Gdy� to zobaczy� - skrzywi� si� prefekt - da�e� koniowi ostrog�. Ale za p�no, by uratowa� sk�r�. - Dopad�a mnie - spu�ci� g�ow� �o�nierz - w�a�nie ta si�dma, com jej z pocz�tku nie widzia�. Dziewuszka. Prawie dzieciak. My�la�em, zostawili j� Szczury z ty�u, bo m�oda i niedo�wiadczona... Go�� prefekta wysun�� si� z cienia, w kt�rym siedzia�. - To by�a dziewczyna? - spyta�. - Jak wygl�da�a? - Jak oni wszyscy. Wymalowana i wyszminkowana niby elfka, barwna jak papuga, wystrojona w b�yskotki, w aksamit i brokaty, w czapeczce z pi�rkami... - Jasnow�osa? - Chyba, panie. Gdym j� zobaczy�, nalecia�em koniem, my�l�c, cho� j� jedn� usiek� za towarzysz�w, krwi� za krew odp�ac�... Od prawej j� zaszed�em, by snadniej ci��... Jak to uczyni�a* nie wiem. Alem chybi� jej. Jakbym widmo albo zjaw� cia�... Nie wiem, jak ta diablica to uczyni�a... Chocia�em si� zastawi�, dosta�a mnie zza zastawy. Prosto w g�b�... Panie, ja pod Sodden by�em, pod Aldersbergiem by�em. A nynie od dziewki wypindrzonej pami�tka na g�bie na ca�e �ycie... - Ciesz si�, �e �yjesz - burkn�� prefekt, patrz�c na swego go�cia. - I ciesz si�, �e ci� posieczonego na przeprawie znaleziono. B�dziesz teraz za bohatera robi�. Gdyby� bez walki zwia�, gdyby� bez pami�tki na g�bie meldowa� mi o stracie �adunku i koni, wnet by� na stryczku pi�t� o pi�t� stuka�! No, odmaszerowa�. Do lazaretu. �o�nierz wyszed�. Prefekt odwr�ci� si� w stron� go�cia. - Sami widzicie, wielmo�ny panie koroner, �e nielekka tutaj s�u�ba, �e nie ma spokoju, �e pe�ne r�ce roboty. Wy tam, w stolicy, my�licie, �e w Prowincjach b�ki si� zbija, piwo ��opie, dziewki maca i �ap�wki bierze. O tym, �eby ludzi albo grosza wi�cej podes�a�, nikt nie pomy�li, tylko rozkazy si� �le: daj, zr�b, znajd�, wszystkich na nogi postaw, od jutrzni do zmroku lataj... A tu �eb p�ka od w�asnych k�opot�w. Takich band jak Szczury grasuje tu z pi�� albo sze��. Prawda, Szczury najgorsze, ale nie ma dnia... - Dosy�, dosy� - wyd�� wargi Stefan Skellen. - Wiem, czemu ma s�u�y� to wasze biadolenie, panie prefekcie. Ale darmo biadolicie. Z danych rozkaz�w nikt was nie zwolni, nie liczcie na to. Szczury nie Szczury, bandy nie bandy, macie nadal prowadzi� poszukiwania. Wszystkimi dost�pnymi �rodkami, a� do odwo�ania. To rozkaz cesarza. - Szukamy od trzech tygodni - skrzywi� si� prefekt. - Nie bardzo zreszt� wiedz�c, kogo czy czego szukamy, zjawy, ducha czy ig�y w stogu siana. A skutek jaki? Tylko mi paru ludzi przepad�o bez wie�ci, ani chybi przez buntownik�w lub brygant�w ubitych. Powiadam wam raz jeszcze, panie koroner, je�li do tej pory nie znale�li�my tej waszej dziewczyny, to ju� nie znajdziemy. Je�li nawet taka tu by�a, w co w�tpi�. Chyba �e... Prefekt urwa�, zastanowi� si�, patrz�c na koronera spode �ba. - Ta dziewka... Ta si�dma, kt�ra ze Szczurami je�dzi... Puszczyk lekcewa��co machn�� r�k�, staraj�c si�, by jego gest i mina wypad�y przekonywaj�co. - Nie, panie prefekcie. Nie wypatrujcie zbyt �atwych rozwi�za�. Wysztafirowana p�elfka czy inna bandytka w brokatach to z pewno�ci� nie ta dziewczyna, o kt�r� nam chodzi. To z pewno�ci� nie ona. Kontynuujcie poszukiwania. To rozkaz. Prefekt naburmuszy� si�, spojrza� w okno. - A z t� band� - doda� pozornie oboj�tnym g�osem koroner cesarza Emhyra, Stefan Skellen zwany Puszczykiem - z tymi Szczurami, czy jak im tam... Zr�bcie z nimi porz�dek, panie prefekcie. W Prowincji powinien zapanowa� �ad. We�cie si� do roboty. Wy�apa� i powiesi�, bez korowod�w i ceregieli. Wszystkich. - �atwo powiedzie� - mrukn�� prefekt. - Ale zrobi�, co w mej mocy, zapewnijcie cesarza. Wszelako my�l�, �e t� si�dm� dziewczyn� od Szczur�w warto by jednak dla pewno�ci �yw�... - Nie - przerwa� Puszczyk, uwa�aj�c, by g�os go nie zdradzi�. - �adnych wyj�tk�w, powiesi� wszystkich. Ca�� si�demk�. Nie chcemy wi�cej o nich s�ysze�. Nie chcemy ju� o nich s�ysze� ani s�owa. KONIEC TOMU DRUGIEGO661940

Can't find what you're looking for?
Get subtitles in any language from opensubtitles.com, and translate them here.