All language subtitles for Rancho Notorious by Fritz Lang (1952).pl

W rolach g��wnych

*** RANCZO Z�OCZY�C�W ***

W pozosta�ych rolach

Scenariusz

Zdj�cia

Muzyka

Re�yseria

- Uwielbiam tak si� czu�.
- Zw�aszcza w �rodku dnia.

- Po co przyjecha�e�?
- Do ciebie.

- Niepotrzebnie.
- Cielaki wyrazi�y zgod�.

- Kiedy si� pobierzemy?
- Za osiem dni.

- A kiedy kupimy ranczo?
- Za osiem lat.

- Mam ju� dla niego nazw�.
- Jak�?

"Zagubione w chmurach". �adne?

Tak, jak ty.

Pochodzi z Pary�a, we Francji.

Pi�kna.

Dodaje ci blasku.

Vern, gdzie s� wszyscy?

By�em za domem,
kiedy rodzice odjechali.

Nikogo nie ma.
Nudz� si�.

Wi�c nud� si� na zewn�trz.

Miasteczko wygl�da na wymar�e.

Ludzie pojechali obejrze�
trojaczki Gunder�w.

Powiedzia�am tacie,
�e przypilnuj� sklepu.

B�dziemy mie� du�o dzieci.

Co roku jedno.

Do zobaczenia.

Whitey.

Zaczekaj tu.

- Mog� potrzyma� pa�skiego konia?
- Zje�d�aj!

Czym mog� panu s�u�y�?

Chcia�bym zobaczy�,
co jest w tym sejfie.

I w tamtym.

Dobrze.

Vern, widzia�em jak wybiega� ze sklepu.

A ten drugi strzeli� do mnie.
Mia� d�ugie w�osy.

- Kt�ry?
- Ten, kt�ry czeka�.

Niestety.

Vern, niczego jej nie oszcz�dzi�.

Daj mi bro�.

W sklepie by�a tylko dziewczyna.
My�la�em, �e �atwo p�jdzie.

Czemu si� do niej dobiera�e�?

- Nie tw�j interes.
- M�j, bo b�d� nas �ciga�.

Wi�c w drog�.

Od tej chwili pojad� sam.
Rozdzielimy si� w Chuck-a-Luck.

- �lady prowadz� na po�udnie!
- To teren Siux�w.

Jedziemy!

Nie mam ochoty zedrze� ty�ka na siodle,
ani da� si� zar�n�� Indianom.

- Wracam.
- Ja musz� jutro oznakowa� 50 sztuk byd�a.

Macie pietra?!

Tracimy czas.

Przykro mi,
wy�lemy za nimi list go�czy.

Za kim?!
Wiecie chocia� jak wygl�daj�?!

A gdyby to by�a pa�ska �ona,
albo wasza c�rka?

- Zawracamy.
- Wi�c jad� sam.

Nie b�d� g�upi.
Kiepsko strzelasz.

Wracajcie do domu.
Tylko na tym wam zale�y.

I nie zapomnijcie pochwali� si�
swoj� odwag�.

Krzycza�a, musia�em to zrobi�.

- O co ci chodzi?
- Daj mi moj� cz��!

Podzielimy si� w Chuck-a-Luck.

- I ani s�owa o tej dziewczynie.
- Je�li zechc�, to powiem.

Grzechotnik, uwa�aj!

Gdzie jest tw�j partner?

M�czyzna, kt�ry by� z tob�.

- Wody.
- Dostaniesz, je�li powiesz.

Dok�d pojecha�?

Do Chuck-a-Luck.

Chuck-a-Luck?

- Jeste� tu nowy?
- Nie, tylko przejazdem.

S�ysza�e� o Chuck-a-Luck?

Tak, to ko�o fortuny
w miejscowym kasynie.

- A nie s�ysza�e� o innym?
- Nie.

Zapytaj szeryfa.

- Przynie� wody, sk�ra mi wysch�a.
- P�niej.

- Teraz.
- Tak jest. Przepraszam.

- Ukrywasz si�?
- Bo co?

- Lepiej nie pytaj o Chuck-a-Luck.
- Dlaczego?

Kinch nie by�aby tym zachwycona.

- Czemu pytasz o Chuck-a-Luck?
- Mam tam kogo� spotka�.

- Kogo?
- Mo�e ciebie.

Fryzjer, zje�d�aj!

Chcia�by� za du�o wiedzie�.

- Co z nim?
- Liczne siniaki i skaleczenia.

�y�a szyjna przeci�ta
w trzech miejscach.

Cztery z�amane zebra i czaszka.

Facet nie �yje.

Czemu uzna�e�, �e jest bandyt�.

- Zapyta� czy si� ukrywam.
- Broni�e� si�?

Ten nieznajomy
pierwszy wyci�gn�� bro�.

A mia�em taki renomowany lokal.

- Czy to m�g� by� ten?
- Tak. Zanim zgoli�em mu w�sy.

Ace Maguire,
napad na dyli�ans z El Paso.

25 lipca 1873.
Nagroda 300 dolar�w

25 lipca?

Wi�c nie m�g� by�
w sierpniu w Wyoming.

Przepraszam i gratuluj�.
Nagroda jest twoja.

S�ysza� pan o Chuck-a-Luck?

- Mo�e to jaki� saloon, albo has�o?
- Nie.

Twoja bro�.
Nagrod� dostaniesz za par� dni.

- Prosz� da� j� golarzowi.
- Dzi�kuj�.

Mog� ci jedynie postawi� drinka.

Czy kt�ry� z was s�ysza�
o niejakiej Altar Krane?

Co� mi to m�wi.

- Altar Kreane.
- Jasne, pami�tam.

Ale ta osoba nazywa si� Keane,
a nie Kreane.

Altar Keane.

- Co w tym �miesznego?
- Pracowa�em kiedy� w kopalni z�ota.

Pewnego wieczoru...

...urz�dzili�my wy�cigi konne.

Ja by�em jednym z koni,
a Altar Keane je�d�cem.

To jedyna Altar Keane, jak� zna�em.

- Co si� z ni� sta�o?
- Nigdy wi�cej jej nie widzia�em.

- Gdzie mam jej szuka�?
- Zapytaj w saloonach w Virgini.

Podobno przenios�a si� tam
z przyjaci�k� Dally.

Kiedy si� poznali�my,

przyjecha�a w�a�nie
z po�udniowego wybrze�a.

By�a piosenkark�.

�piewa�a tylko w eleganckich lokalach.

I uwielbia�a konie.

Mia�a park� bia�ych.

Kiedy przeje�d�a�a,
m�czy�ni zdejmowali kapelusze.

Kobiety...

...jak to kobiety.

By�yby szcz�liwe,
gdyby trafi� j� piorun.

Powiem panu jaka by�a.

Mia�a wielu m�czyzn. Ale mog�a
zatrzasn�� drzwi przed baronem,

je�li mia�a ochot� na kowboja.

To by�y czasy jej blasku.

S�ysza�am, �e ostatnio
pracowa�a w Pascosie.

Wyjecha�a st�d
z jakim� m�odzie�cem...

6,7 lat temu.

Dzie� po tym, jak pozna�a
Frenchy Fairmonta.

Cholernie szybki facet.

Nie by�o mnie wtedy tutaj,
wi�c nie wiem, czy to prawda.

Tamtego wieczora pan Gunder,

mia� zastrze�enia, w jaki
spos�b potraktowa�a klienta.

- Nie u�miechasz si�.
- Nie mam ochoty.

- Masz zabawia� klient�w.
- Zabieraj �apy.

Ju� nikt ci� nie dotknie,
bo nikt ci� nie chce tutaj.

Jeste� zwolniona.

Po odj�ciu $27 za jedzenie i ciuchy
oraz $10 za urywanie si� z roboty...

...zostaje ci $20.

- Mo�esz sama sprawdzi�.
- Wierz� ci na s�owo.

- Twoja odprawa.
- Dzi�kuj�.

�ycz� ci du�o pecha.

Zejd� mi z drogi!

Prosz� obstawi� zak�ady.

Mo�emy zaczyna�.

Zaczekaj.

Zakr��.

Trzy czw�rki. Czerwony.

Oto dama, kt�rej si� poszcz�ci�o!

Prosz� obstawi� zak�ady
na kole Chuck-a-Luck.

Wszyscy gotowi?

Zakr��!

I znowu trzy czw�rki czerwone.

Czy ta dama je obstawi�a? Tak.

- My�lisz, �e podbija cen�?
- Nie wie, �e pan j� zwolni�.

Przerwa� gr�!

- Kaza�em ci wyj��!
- Ju� dla ciebie nie pracuj�.

Nie b�d� dowcipna.

Zostan� tak d�ugo, jak zechc�.

Jeszcze jeden raz
i zamykamy lokal.

Spr�bujcie szcz�cia na kole
Chuck-a-Luck. Ka�dy mo�e wygra�.

Wszyscy gotowi?

Obstawisz?

Jasne.

Zakr��.

Ja to zrobi�.

Frenchy Fairmont.

Wygra�a pani.

Prosz� jej zap�aci�.

Zap�a� jej.

Przyda si� pani.

Prosz�.

- Czy mog� pani� odprowadzi�?
- Tak.

Lubi� ludzi,
kt�rzy potrafi� przegrywa�.

M�wi�, �e jeste� najszybszy
na Zachodzie.

Nie nale�y ujawnia� najwi�kszych zalet.

- Jeste� �cigany?
- Raczej poszukiwany.

- Dlaczego wr�ci�e�?
- Jestem sentymentalny.

Czy�by?

Widzia�em, jak za�atwi�a pani
trzech strzelc�w.

To by�o w Amblin.

Widzia�em te�, jak wjecha�a pani
konno do hotelowej jadalni.

Musia�a pani mie� wa�ne spotkanie.

Z burmistrzem.

Wsz�dzie s�ysza�em o Altar Keane.

- Czemu si� nie spotkali�my?
- Interesy zawiod�y mnie do Meksyku.

Ale cz�sto si� zastanawia�em,
co si� z pani� sta�o.

Przesta� mnie �a�owa�.

- Jest pani wspania�� kobiet�.
- Przesta�.

Co pani zrobi z tymi pieni�dzmi?

Przez chwil� my�la�am, �eby...

Oddaj je.

Chyba nie s�dzisz, �e Baldy
pozwoli mi z nimi wyjecha�.

Rano wyje�d�a dyli�ans
do Silver City.

Ch�tnie zapewni� pani
ochron� do tego czasu.

Wiem.

Dobrze. Wejd�.

Wejd� o 9 rano.
Tu� przed odjazdem dyli�ansu.

Dobranoc.

Podobno pilnowa� j� ca�� noc.

A rano wsadzi� j� do dyli�ansu.

Po jej wyje�dzie interes
Baldyego zacz�� upada�.

- Dok�d pojecha�a?
- Dlaczego interesujesz si� Altar Keane?

- Mo�e mnie do kogo� doprowadzi�.
- Wi�cej o niej nie s�ysza�em.

Ludzie powiadaj�,
�e kilka lat p�niej...

...ponownie spotka�a Frenchyego.
Gdzie� przy granicy.

By� mo�e, uwili sobie
jakie� przytulne gniazdko.

Oczywi�cie nie wiem
ile w tym prawdy.

Raczej nie. Frenchy zosta�
aresztowany za strzelanin�.

W zesz�y czwartek.

Mam nadziej�, �e go powiesz�.

- Strzela� w dniu wybor�w.
- W naszej obecno�ci.

- Kto prowadzi?
- Partia prawa.

Czemu tu siedzisz?

Pilnuj�, �eby ten szczur
nie wypu�ci� pozosta�ych.

Nie po raz pierwszy, powiesz�
kilku skorumpowanych polityk�w.

To szybka, prosta
i czysta robota.

Nie mo�esz nas trzyma� tutaj!

Powiesz� nas,
je�li wygra partia prawa!

- Gdzie go umie�cimy?
- Byle nie z nimi.

Trzeba by�o zamkn�� saloony,
by wyrzuci� ich ze sto�k�w.

Daliby si� przekupi�,
za zardzewia�y gwo�d�.

- Chcesz siedzie� z Fairmontem?
- Wole bandyt� od tych z�odziei.

Witam pana.

Mo�e wyr�wnamy rachunki?

Co pan powie na Whisky?
Nie mo�e pan odm�wi�.

Niech poznaj� co� m�skiego.

- Przynie� trzy butelki.
- Picie jest dzisiaj zabronione,

a wy przynosicie im Whisky?

Masz racj�. Whisky dla wszystkich.

Poprosz� moj�
ulubion� - "Joe Giliona".

To mo�e potrwa�.

�adne wi�zienie nie go�ci�o
jeszcze Frenchy Fairmonta.

- Wpad�em tu po perfumy.
- Perfumy?

Dla damy.

Lecz kiedy wychodzi�em,

sprzedawca uderzy� mnie
trzonkiem od siekiery.

- Jeste� z Wyoming?
- Tak.

By�e� tam kiedy�?

Nie. I pewnie nigdy nie b�d�.

- Dlaczego?
- Wybory wymykaj� si� z kontroli.

Je�li dobior� si� do nich,

nas te� pewnie nie oszcz�dz�.

Niez�a perspektywa.

Pok��ci�em si� z szefem.

Zabra�em odpraw�
i ruszy�em w kraj.

- Pracujesz dorywczo?
- Tak.

Tylko, �e zwykle przegrywam
wszystko w pokera.

Ale wczoraj mia�em szcz�cie.

Postawi�em ostatni� 20-dolar�wk�
na kole fortuny "Chuck-a-Luck".

No i wygra�em.

Mo�na zbi� na tym maj�tek.

Przyjecha�em tu, �eby si� zabawi�.

- D�ugo ci� nie by�o!
- Nie mog�em dosta� tej marki.

- Miasto...
- Niewa�ne.

Pijcie Whisky.

- Byle szybko...
- Bo wyniki ju� wkr�tce.

Oszust! Nic opr�cz Whisky!

A czego si� spodziewa�e�?

Opr�nijcie butelki!

Szybko!

�wietnie.

Daj to.

Co to?

Chyba... maj� uk�ady z szeryfem.

- Mo�emy si� dogada�.
- Ciebie te� wypu�cimy.

Oto wyniki.

Partia Ludowa 119 g�os�w.

Partia Prawa 540.

Spotkamy si� w saloonie.

M�dlcie si� panowie.

Dam ci $1000.

$3000.

S�ysza�e�, $3000.

Wypu�� nas dam ci $5000!

Wszyscy poszli do Deputyra.

- Co tu robisz?
- Przyszed�em po rzeczy.

Dobra, tylko si� po�piesz.

Ludzie szykuj� lincz.

Pogadam z nimi. Zosta� tu.

Pom� mi. Zaci�a si�.

- Konie s� z ty�u.
- Uwa�aj!

R�ce do g�ry.

Bardzo m�drze.
Przyprowad� konie.

Jeszcze chwil� panowie.

Musicie chyba wyjecha�.
Albo raczej ucieka�.

St�j!

Dlaczego?

Po co� tu przyjecha�em.

Postanowi�em osi��� w Missouri.

- Czemu znalaz�e� si� na zachodzie?
- Zastrzeli�em ranczera.

Mia� za sob� szeryfa,
i chcia� mi odebra� ziemi�.

Spotka�em go w zagrodzie.
By�em od niego szybszy.

Facet pad� jak k�oda,
a ja musia�em zwiewa�.

St�d wzi�a si� plotka
o moich zdolno�ciach.

Przemierza�em kraj,
broni�c si� przed pijanymi,

narwanymi zabijakami.

To wszystko.

- Musia�e� czu� si� samotny.
- Tacy jak ja, nie maj� kumpli.

Wy�l� za tob� list go�czy.

Nie pierwszy w mojej karierze.
Mia�em ju� jeden za kradzie� koni.

Chcesz si� przespa�?

- A widzisz tu jakie� ��ka?
- Tu nie.

Sp�jrz tam.

Pojed� ze mn�,
je�li nie masz nic do roboty.

Mam, ale to mo�e poczeka�.

Prowad�.

Witaj Frenchy.

Kto to?

Przyjaciel.

Nakarm konie.

S�ysza�em, �e wyruszy�e� godzin� temu.

Nic mnie tu nie zdziwi.

Szef czeka.

Witaj szefie.

Frenchy, ty stary mustangu.

Witaj w domu.

To szef rancza.

- Czu�am, �e kogo� mi sprowadzisz.
- Gdyby nie on, dynda�bym na szubienicy.

Ma bystry wzrok.

- Czemu tak patrzysz?
- My�la�em ju�, �e pani nie istnieje.

- �e mnie wymy�lono?
- Tak.

Pierwszy raz spotykam,
�yw� legend�. To intryguj�ce.

- Musi na jaki� czas znikn��.
- Pom�g� mi zwia�.

Jestem zm�czony.
To by�a d�uga podr�.

- Ilu jest teraz?
- Dziewi�ciu. Stary przyby� w zesz�ym tygodniu.

Mo�esz tu zosta�, je�li b�dziesz
przestrzega� zasad "Chuck-a-Luck".

Ka�dy chyba tutaj
jest pos�uszny pani.

Nie zadajemy tu pyta�
i wykonujemy swoje obowi�zki.

- Umiem si� zajmowa� byd�em.
- Mamy tu konie.

Do sto�u!

�adna muzyka.

Przyjm� go.

- Jak na ciebie wo�aj�?
- Nazywam si� Vern Haskell.

- Nie podajemy nazwisk.
- Niech b�dzie Vern.

Mamy nowego. Pom�g�
Frenchyemu wydosta� si� z pud�a.

Nazywaj� go Vern.

To jest Storytelle.

A to Red.

Nie pije, ale zabi�by za s�odycze.

A to kaznodzieja.
Twierdzi, �e by� nim kiedy�.

- Znajdziesz tu...
- Czyta w ka�dej ofierze.

M�wi, �e to najlepsza kryj�wka.

To Harbin.
Jego listy go�cze dawno zbutwia�y.

Zas�u�� na nowe.

A to jest Comanche Paul.

P� Indianin, p� porz�dny go��.

Mike Wilson - g��wnie
ugania si� za sp�dniczkami.

�adna mu si� nie oprze.

Jedna musia�a.

To robota rysia.

- A mo�e rysicy?
- �adnych pyta�.

A to jest Kinch.

Kiedy� p�uka� z�oto,
teraz je zabiera.

Usi�d� tam.

- Gdzie Frenchy?
- Zje ze mn�.

Fajna z niej babka.

Polubisz Verna. R�wny go��.

Troch� bezczelny.

Przydadz� ci si�?

Ostatnie perfumy mia�am
dwa lata temu.

Zdobycie ich
sporo mnie kosztowa�o.

To wtedy ci� z�apali?

Wariat.

Ryzykowa�e� �ycie dla perfum?

Tylko nie pytaj ile
lat dzi� ko�cz�.

- Boisz si� zestarze�?
- Jak ka�da kobieta.

Wariatka.

Ciesz� si�, �e wr�ci�em.

Jest ca�kiem niez�y.

10 lat temu m�g�by zrobi�
na mnie wra�enie.

Jest dobry.

- Znasz go?
- Nigdy go nie widzia�em.

Dziwnie ci si� przygl�da�.

Tak, obserwuje ludzi.
Przeszywa ich wzrokiem.

I co?

Jest jak ka�da kobieta.

- D�ugo si� upiera, zanim ulegnie.
- �wi�ta racja.

Na imprez�?

Zwiewamy przed szeryfem.

Je�dzisz najlepiej ze wszystkich.

Czy kt�ry� z tych koni
pochodzi z Wyoming?

Nie wiem, jestem tylko pomocnikiem.

Niekt�rzy cz�sto st�d wyje�d�aj�.

Kiedy� by�o nas pi�ciu.
Jeden nazywa� si� Martinez.

Mia� d�ugi j�zyk i zacz��
za du�o gada�.

Pewnego dnia zosta�o nas czterech.

Nie wiemy, co si� z nim sta�o.

Ludzie m�wi�, �e...
Mo�esz si� domy�li�.

Rozumiem.

Wagon pe�en hodowc�w.

Jeff zacz�� z jednego ko�ca,
a ja z drugiego.

Grzecznie opr�niali kieszenie.

Jeden podgrywa� chojraka.

Ile zdobyli�cie?

$4800, czyli
$480 dla Chuck-a-Luck.

- Mo�emy to doliczy�?
- Nie.

10 procent to zaledwie $50.

Zostaniemy tu miesi�c.

Co jest w torbie?

Obligacje. Bezwarto�ciowe.

Na $1100.

Wezm� $110 w got�wce.

- Jak mamy je spieni�y�?
- Wasza sprawa, nie musicie tu mieszka�.

- To twoja cena?
- Taka jak zawsze.

10 procent.

- Pewnego dnia...
- Co?!

Zap�a� jej.

Mo�ecie si� dzi� odegra�.

- Szcz�cie ci sprzyja.
- Mam urodziny.

W ko�cu zaprosi�a mnie do �rodka.

Zapyta�em. Przecie� ty masz m�a.

Gdzie on jest teraz?
A ona na to.

Ja mam trzech m��w.

Zamykam ich w piwnicy,
gdy ich nie u�ywam.

Zrobi�by� wszystko,
�eby zdoby� panienk�.

A ty nie?

Wchodz�.

Na pewno warto.

Przynie�cie mi co� do picia.

Nie przypominasz go sobie?

Nigdy wcze�niej go nie widzia�em.
Przeci�tna twarz.

O co ci chodzi?

Zauwa�y�e�, jak spojrza� na ciebie,
gdy opowiedzia�e� mu t� histori�?

Frenchy go przywi�z�. To mi wystarczy.

Widz�, �e mog� na ciebie liczy�.

- Wchodz�.
- Ja te�.

- $100.
- Pasuj�.

Sprawdzam.

Tr�jka pi�tek.

Nie b�dziesz oszukiwa� solenizantki.

Pod�o�y� karty.

Powt�rz to.

Oszukiwa�.

Wiem.
Dlatego ukrad�am jego zegarek.

- Oddam go za wygran�.
- Uczciwa zamiana.

Obieca�a� mi piosenk�.

Za�piewaj mi co�.

M�czyzna potrzebuje Whisky,
spro�nej piosenki i uczciwej kobiety.

Lub jakiejkolwiek.

Przypilnuj pieni�dzy.

Nigdy nie spotka�em takiej babki.
A ty?

Mo�e ma t� jedyn�.

Pora si� zabawi�.

Grupa je�d�c�w zmierza
w kierunku rancza.

To chyba oddzia� szeryfa.

Zostaj� tylko pomocnicy.
Reszta ucieka.

Wracaj na stanowisko.
Osiod�ajcie konie.

- Mam zosta�?
- Dam sobie rad�.

- Szeryf mnie nie zna.
- Wyje�d�asz.

S�ysza�e�.

Zosta� tam, dop�ki si� nie odezw�.

Gotowi?

Jest tu kto?!

Dawno pana nie widzia�am.

- P�no pani si� k�adzie.
- Pracowa�am.

S�yszeli�my, �e Frenchy Fairmont

i niejaki Vern Haskell
przeje�d�ali t�dy par� dni temu.

Widzia� ich meksyka�ski pasterz.

A Maguire i Jeff Factor
poszukiwani za napad na poci�g,

zmierzali w tym kierunku.

To do�� ciekawe.
Nie s�dzi pani?

Pewnie zmierzaj� do granicy.

- Nie ma ich tutaj?
- Ostatnio panuje tu spok�j.

Mam do pani pro�b�.

Tak?

Nasze konie s� ju� zm�czone.

Mo�emy je tu zostawi�
i po�yczy� par� od pani?

Oczywi�cie.

Wyprowad�cie pi�� najlepszych.

Wst�pi pan na drinka?

Nie powinienem,
ale czeka nas d�uga noc.

Mamy czas.

Vern?

- Zatrzyma� si�, �eby poprawi� siod�o.
- Wracam po niego.

Konie ju� osiod�ane.

Napije si� pan?

- Jak mo�emy si� odwdzi�czy�?
- Dajcie mi zna�, jak znajdziecie kupca.

M�j kuzyn, m�g�by kogo� podes�a�.

Ile ma pani koni?

- 42.
- Doliczy�em si� tylko 33.

Jakim cudem?

Zauwa�y�em �wie�e �lady 8
lub 10 koni wychodz�ce z zagrody.

S� na pastwisku w Box Kanyon.
Mo�emy je z�apa� teraz lub rano.

- S� bezpieczne?
- Tak.

- Wi�c rano.
- To moja wina.

- Kto to?
- Nowy pomocnik.

- S�dzi�em, �e s� tu tylko Meksykanie.
- Jest dobry, ale czasem nieostro�ny.

- Nosisz bro�.
- Nie korzystam z niej.

- Pokaz mi d�onie.
- Nie s� tak delikatne, jak pa�skie.

Wida� na nich lata pracy.
Wybacz, synu.

M�j pomocnik jest zbyt ostro�ny.

Dobranoc.

Zaczekaj tu.

Zawsze stoisz w progu.

I bacznie si� przygl�dasz.

- Dzi�ki temu sporo widz�.
- Na przyk�ad zb��kane konie.

Wymagam tu pos�usze�stwa.

- Czemu wr�ci�e�?
- Po wskaz�wki. Zgubi�em si�.

I ja mam w to uwierzy�?

Nigdy nie widzia�em tak stylowej sukni.

Nie wiem gdzie� ty si� uchowa�.

Kto pani podarowa� t� broszk�?

�adnych pyta�.
Nie pytamy tu ludzi.

Sk�d s�, ani dok�d si� udaj�.

A moja bi�uteria
nie powinna ci� interesowa�.

Je�li nie chcesz przestrzega�
zasad Chuck-a-Luck, mo�esz odej��.

Trudno przestrzega� ich przy pani.

Teraz to wymy�li�e�?

Gdy pierwszy raz pani� ujrza�em.

- Uderzy� ci� piorun?
- Sk�d pani wie?

- A teraz boli ci� g�owa.
- Nie.

�a�uj�, �e wcze�niej
pani nie pozna�em...

...i nie mia�em szansy podarowa�
pani takiej bro�ki.

Jeste� r�wnie subtelny, jak w siodle.

Bo pani mnie poskromi�a.

Czy zawsze przeskakujesz
za ogrodzenie?

Najpierw szukam furtki.

Ale pr�bujesz si� wydosta�.

To za staranie.

A to za zuchwa�o��.

- Jest pani niesprawiedliwa.
- Dlaczego?

Dwa policzki
i tylko jeden poca�unek.

Osiod�aj konia.
Wska�� ci drog�.

Doskona�a pogoda
na ca�onocn� jazd�.

- Wybacz, zgubi�em si�.
- Tak te� pomy�la�em.

Wszystko gra?

Szeryf szuka ciebie,
Verna, Gearya, Factora.

- Rano tu wr�c�.
- Sprowadz� wszystkich jutro wieczorem.

Id� spa�.

Tym razem nikt si� nie zgubi.

To si� nazywa mie� cel.

Bad Madterson odstrzeli�
jednemu ma�y palec u nogi.

Spr�buj� mu dor�wna�.

Nie chcia�em ci� urazi�.

Powie� lejce!

Na�ladujesz mnie.

Ciekawe, czy strzeli�by do cz�owieka?

Zale�y do kogo.

Nie�le.

Mo�e kiedy� zmierz� si� z tob�.

Nie radz�.

Sp�dzi�e� tu sze�� tygodni.

Ostatnim razem wr�ci�em tu
z pustymi r�koma.

Kiedy jedziesz?

Rano. Jad� ze starym.

Zamierzamy skoczy� na bank.

My�l�, �e sze�ciu da sobie rad�.

Obejrz� go i wr�c� za par� dni.

Po to strzelali�cie?

Vern nie�le sobie radzi.

Nie we�miesz go.

- Dlaczego?
- Bo on...

- Nie jest...
- Wyj�tym z pod prawa?

Nie zwraca�a� na to uwagi
w stosunku do mnie.

Ty nie mo�esz ju� wr�ci�
na uczciw� drog�.

- On tak.
- Chyba nie chce.

Strzela tak szybko, jak inni.

Znajdzie si� kto� szybszy.

Racja. Ja.

Pewnego dnia nie wr�cisz,
albo przywioz� ci� martwego.

Nie m�wisz o mnie. Tylko o nim.

- Nie.
- K�amiesz.

- By� mo�e.
- Zale�y mi na tobie.

- Wiem.
- Czas zacie�ni� wie� mi�dzy nami.

Kupujemy twoje konie,
pracujemy, a teraz to.

Przywie�cie mi moj� cz��.

Wyprawa zajmie miesi�c.

Mog� was z�apa�.

- Zawsze ryzykowa�a�.
- Ju� nie.

A mo�e przesta�a� nam ufa�.

- Ostatnio...
- Ostatnio co?

...zmieni�a� si�.

Wi�c poszukajcie sobie innej kryj�wki.

To jak szukanie gruszek na wierzbie.

- Kiedy wr�ci Frenchy?
- Dzisiaj.

- Co z tego?
- Porozumiemy si� z nim.

To ja tu jestem szefem
i ja ustalam zasady.

- Dla kogo ten drugi ko�?
- Dla mnie.

Dobrze. Mo�esz pojecha�.

Wiedzia�em, �e go znam.

- Sk�d?
- Z Wyoming.

- Co zrobi�?
- Niewa�ne.

Im szybciej dostanie
kulk� w �eb, tym lepiej.

Za par� dni naucz�
tego konia czyta� i pisa�.

Nie ucz go g�upich sztuczek.

Wybacz.

Mam kiepski humor.

Ojciec gada�, �e pogoda
ma wp�yw na cz�owieka.

Jak d�ugo tu zostaniesz?

Do pory deszczowej.

Deszcz jest jak dziewczyna.
Ka�e ci wraca� do domu.

- Tw�j ojciec tak mawia�?
- Nie sam to wymy�li�em.

Potrafisz mnie roz�mieszy�.

- Jestem zabawny?
- Tak.

I nie prawisz mi komplement�w,
aby co� zyska�.

Tyle rzeczy chcia�bym si�
o tobie dowiedzie�.

Gdzie si� urodzi�a�,
jak trafi�a� na Zach�d.

Sk�d masz tamt� sukni� i bi�uteri�.

Kt�re historie o tobie s� prawdziwe,
a kt�re zmy�lone.

Suknia pochodzi z Nowego Orleanu.

A bujd� jest to,
�e mia�am zielone w�osy.

To prawda, �e nazwano
wagon na twoj� cze��?

Kolejk� Kansas Pacyfik.

A ten wielki brylant?

Zwyk�a imitacja.

Dosta�am go od faceta,
co by� r�wnie zuchwa�y, jak ty.

- Na pewno masz dziewczyn�.
- Nie.

- Wi�c kilka.
- Nie.

Nie mam �adnej.

Szkoda, �e nie pozna�am ci�
10 lat temu.

Nie jeste� mi ju� potrzebny.

M�wi� powa�nie.
Opu�� ranczo.

To g��wna ulica.

Tu stoi bank.

Obok jest sklep.

Teatr a dalej salon.

- A szeryf?
- Niestety tutaj.

Prawie na przeciw banku.

Je�li p�jdzie co� nie tak,
kilku z nas mo�e odpa��.

- Ilu potrzebujesz?
- 5 w banku i 3 na ulicy.

A jeden nieznany ustawi si�
na balkonie teatru.

B�dzie mia� dobry widok
na biuro szeryfa.

Ja nigdy nie by�em w Cree Prink.

To brakuje jeszcze czterech.

- Comanche?
- Pojad�.

Ja te�.

Potrzebujemy szybkich ludzi.

- Red?
- Wyje�d�am jutro do Meksyku.

Kaznodzieja?

Zawsze mia�em s�abo�� do mamony.
Dobra, b�d� �smy.

A Vern?
Jego bro� mo�e si� przyda�.

Nie nadaje si�.

Jasne. Niech zabawia Altar.

Sam podejm� decyzj�.

Mog� wybaczy� ci g�upot�,
ale nie pomy�k�.

Pomy�k�?

Vern jest m�ody i przystojny.

Przypomina mi siebie sam�
z przesz�o�ci,

ale nic mi�dzy nami nie zasz�o.

Kaza�am mu opu�ci� ranczo dzi� rano.

- Pojedzie z nami.
- Prosi�e� go?

Nie musz�.
Jest nam potrzebny i pojedzie.

Masz co� przeciwko temu?

Nie.

Dosta�em.

Paul oberwa�.

Co za klapa.

Pierwszy strza� pad� z przeciwka.

Kula ledwo mnie o min�a.

Ja i Jeff zrobili�my, co trzeba.

Gdzie jest Frenchy?

Przyjdzie.

Je�li to si� powt�rzy...

Kto� z nas musi zawie�� Altar jej 10 procent.

Nie powinna nic dosta�.

Chcesz zadrze� z Frenchy?

Nie rozmawiasz ze mn�.

Kiedy zata�czymy?

Za chwil�.
Zaraz przyjd�.

Kto� musi zawie�� Alte pieni�dze.

Nie ja.

Nie mam ochoty jej dogadza�.

A ja obieca�em komu� taniec.

Zosta�a wasza tr�jka.

Losujemy?

Kr�l.

7 karo.

5 karo.

My�la�am, �e b�dziesz wcze�niej.

Czujka ci� widzia�.

M�wi�am, �eby� nie wraca�.

Zawsze b�d�.

Na to liczy�am.

- Jak wam posz�o?
- Bez przeszk�d.

Jutro wyruszamy do Ladna Sky.

- Wi�c co tu robisz?
- Przywioz�em ci fors�.

Wyci�gn��em najni�sz� kart�.

Mia�em szcz�cie.

I pozwol� si� zn�w spoliczkowa�.

Wiem.

Lubi� m�czyzn, kt�rzy nie zawsze
wierz� kobiecie.

A ja lubi� kobiety, kt�re
czasem s� zimne jak l�d,

a czasem gor�ce.

Nosz� d�insy lub wieczorowe suknie.

Chcia�bym ci� zn�w ujrze�
w tamtym stroju i bi�uterii.

Co ty na to?

O co chodzi?

Dzi� mnie ca�ujesz,
a jutro ode�lesz.

By� mo�e.

Gdzie masz pieni�dze?

- W sakwie.
- Przynie� je.

Vern.

Nie ode�l� ci� jutro.

Pi�knie wygl�dasz.

W tej bi�uterii od Frenchy.

M�czy�ni s� �mieszni.

Frenchy da� mi tylko to.

Naszyjnik.

Reszt� kupi�am z sukni�.

A to?

Cz�� mojej doli.
Dosta�am od Kincha.

Wi�c to by� Kinch.

Co si� sta�o?

Teraz ju� mog�
powiedzie� ci prawd�.

Wiesz kto wcze�niej
nosi� t� broszk�?

Moja narzeczona.

Zosta�a zgwa�cona
i zamordowana przez cz�owieka,

kt�ry da� ci to, jako
10 procent warto�ci jej �ycia.

Odwr�� si�.

Le�y na pod�odze, tu� przed tob�.

Czujesz jej wzrok, s�yszysz jej krzyki.

- Kinch nie m�wi� mi...
- My�la�em, �e to Wilson lub Jeff.

Ciesz� si�, �e nie Frenchy.
Ale to m�g� by� on.

Jak ka�dy, kto chowa si�
pod twoj� sp�dniczk�.

Chuck-a-Luck.
Kr�lestwo Altar Keane.

Co tu widzisz?

Sypialni�, czy kostnic�?

Za oknem?
Podw�rze, czy cmentarz?

Wstydzi�a� si� poprzedniego �ycia?
By�o o wiele lepsze od tego.

Twoja dzia�ka.

A to za broszk�.
Odkupi� j� od ciebie.

Ruszaj ma�y.

Moje rami�.

Widzia�e� to kiedy�?

Podnie� j�.

Widzia�e�. U pewnej dziewczyny
w Wyoming.

Altar, ci powiedzia�a.

Zabij� ci�.

To sprawa mi�dzy nami.

Mieli�cie co� za�atwi� na p�nocy.

Zosta�cie!
Altar mnie wyda�a!

Wynocha.

Zabije ci�, ale nie zamorduj�.

Dam ci szans�.

Wyci�gnij bro�.

Widzia�em jak strzelasz.
Nie pokonam ci�.

Wyci�gnij!

Wyci�gnij!

W porz�dku.

Wyjmij bro� i trzymaj j� przed sob�.

Barman! Daj sygna�.

Ciekawe, czy odwa�ysz si� strzeli�.

Nie chcia�em jej zabi�,
ale krzycza�a.

Wi�c krzycz!

Im d�u�ej b�dziesz krzycza�,
tym d�u�ej po�yjesz.

Co tu si� dzieje?

�adnych strzelanin.

Ten m�czyzna zamordowa�
moj� narzeczon�.

10 sierpnia w Wyoming.

- Czy to prawda?
- S�ysza�em, jak si� przyzna�, szeryfie.

Mam s�abo�� do drani,
kt�rzy morduj� kobiety.

- Zostanie pan w mie�cie?
- Tak.

Idziemy.

Niech pan go wypu�ci.
Tylko po cichu.

To m�j wi�zie�.

Kt�ry musi z kim� wyr�wna� rachunki.

Co tu si� dzieje?
Gdzie s� wszyscy?

Odes�a�am ich.

- Bardzo ci dokucza?
- Na tyle, �e postanowi�em wr�ci�.

- Gdzie s� konie?
- Pomocnicy sprzedadz� je w Silver City.

To dla ciebie.

Akt w�asno�ci rancza.
Pieni�dze s� w sejfie.

Wyje�d�am.

- By� tu Vern?
- Tak.

- Robisz to z jego powodu?
- Tak.

Nigdzie nie wyjedziesz.
Nale�ysz do mnie.

- Nie lubisz przegrywa�.
- Nie.

Je�li ci� strac�, mog� od razu
odda� ci� w r�ce szeryfa.

Nie b�dziesz z Vernem.

Nie, bo nale�a�am do ciebie.

Do ciebie, tego �wiata i rancza.

Nie wierz�.

Dok�d si� wybierasz?

Do jakiego� saloonu,
kt�ry mnie przyjmie.

Pr�dzej ci� zabij�.

Witaj Frenchy.

Spakowali�cie si�?

Chyba kto� si� wyprowadza.

- O co chodzi?
- Wyje�d�acie?

Nie. Altar zmieni�a zdanie.

I tak mamy dla niej inne plany.

Powiedzia�a Vernowi,
�e zastrzeli�em dziewczyn�.

Ciekawe, co jeszcze mu powiedzia�a?

Powiedzia�am mu tylko o broszce.

Ja jej wierz�.

Kiedy kobieta zacznie gada�,
nie mo�e przesta�.

Ka�dy szeryf ch�tnie kupi�by
od niej informacje.

Szkoda, �e nie ma tu kaznodziei.

Mo�ecie nas zabi�...
... ale kilku z was zginie.

Mylisz si�.

Wilson stoi za tob�
i celuje ze strzelby.

Nie oszukasz mnie.

Dobra. Ty mu powiedz.

To prawda.

Mo�e za�atwisz jednego lub dw�ch,

ale reszta zajmie si� Altar.

Pozw�lcie nam odej��.
Ranczo Chuck-a-Luck jest wasze.

Nic z tego.

- Mamy przewag�.
- Ju� nie.

W�a�nie zwi�za�em Wilsona.

Jecha�em za wami.

Kiedy ci� zobaczy�em, domy�li�em si�,

�e kumple odbili ci� z r�k szeryfa.
Ale tym razem ci nie pomog�.

Reszta jest twoja Frenchy.
Mo�esz z nimi zrobi� co zechcesz.

Wypu��, zastrzel lub powie� na drzewie.

Chocia� �mier� by�aby dla nich nagrod�.

Ale zanim co� postanowisz,
zatrzymaj ich tutaj przez chwil�.

Osobi�cie wsadz� Kincha.

Daj mi godzin�.

Przecie� mo�emy si� jako� dogada�.

Uwa�aj!

Przesta�cie strzela�!

Rzu�cie bro�!

Comanche.

Wstawaj.

Nie chc� was tu wi�cej widzie�.

Szeryf na pewno wys�a� tu
swoich ludzi.

Nie mog� walczy�.

- Z�api� nas.
- To ju� wasz problem.

Je�li ich z�api�,
przyjad� po ciebie.

Wszyscy kiedy� wpadniemy.

Ale najpierw ty i ja
musimy sobie co� wyja�ni�.

Altar.

Uratowa�a ci �ycie.

>>KONIEC<<

Spisa�: wojciechk19

Podzia�, poprawki, synchronizacja:
ZeteN �

Odwied� www.NAPiSY.info